Quantcast
Channel: Ewa Szałkowska Blog o pielęgnacji skóry trądzikowej
Viewing all 323 articles
Browse latest View live

Ecolore, Podkład mineralny SPF 10 | Fenomenalny podkład mineralny o zaskakująco lekkiej, kryjącej formule

$
0
0
Rzadko coś mnie zachwyca. Sądziłam, że nie ma dla mnie idealnego podkładu mineralnego. Jeśli Twoja skóra tak samo bardzo zmienia się na przestrzeni miesiąca, a w szafce trzymasz po kilka sztuk opakowań różnych podkładów - Ecolore może sprostać Twoim wymaganiom. Z racji, iż miałam możliwość dokładnego przetestowania produktu, bez pośpiechu na przestrzeni lata i jesieni, kiedy moja cera zmienia się naprawdę diametralnie - z nie sprawiającej problemów, po tłustą, problematyczną, z rozszerzonymi porami, powątpiewałam, iż Ecolore sprosta próbie czasu i zmiennej pogodzie. Dzisiaj, muszę pogratulować Pani Dorocie doskonałej formuły i gorąco zachęcam każdego do przejrzenia oferty tej marki. Nie rozumiem tak małej popularności Ecolore, dla mnie, jest to jedna z najlepszych firm oferujących kosmetyki mineralne i znacie mnie doskonale - stawiam na szczerość i często hity blogsfery dla mnie są totalnymi bublami, ale gdy natrafiam na tak świetny kosmetyk.. pozostaje mi go tylko polecać i wyczyścić stany magazynowe jak w przypadku kilku produktów, nad którymi zdążyłam się rozpłynąć.

Ecolore to młoda marka, prowadzona przez niezwykle miłą i profesjonalną Panią Dorotę. Rzadko spotyka się takich ludzi, nie mogę powiedzieć ani jednego złego słowa na temat obsługi, wysyłki i szczegółów, które sprawiają, iż chce się wracać. Tak osobiście, po ludzku, gorąco kibicuję, by biznes zaczął jeszcze bardziej kwitnąć. Nie mam żadnych wątpliwości, jeśli poprzeczka nadal będzie tak wysoka, iż będzie to jedna z najpopularniejszych marek, oferująca kosmetyki mineralne. Uwielbiam wspierać polskie marki, zwłaszcza te, w których nie ma przerostu formy nad treścią.

Podkład Ecolore to najchętniej i zarazem najmocniej eksploatowany produkt mineralny jaki mam w swoich zbiorach. Po pewnym czasie sięgałam po niego podświadomie i wówczas, gdy zależało mi na świetnym, nieskazitelnym wyglądzie. Ma on swoje wady, których nie zamierzam ukrywać, ale wygląda tak naturalnie, tak dobrze i jest tak niezwykle trwały i odporny na zmienność pogody, iż stał się on moim absolutnym ulubieńcem i zdetronizował inne produkty. Jestem pewna, iż nie jest to moje ostatnie opakowanie i gdy tylko dobiję dna - natychmiast uzupełnię zapasy. Cena, także nie jest wygórowana - jest adekwatna do jakości i odpowiednia na polskie realia. Nic dodać, nic ująć.


Zrecenzowanie produktu zajęło mi sporo czasu, ale już wiem, w zasadzie mam pewność, że jest to produkt, który warto kupić. Nisza, którą udało się marce Ecolore uzupełnić. Jeśli minerały Annabelle Minerals są dla Ciebie za ciężkie, a Lily Lolo zbyt suche i słabo kryjące - Ecolore idealnie sytuuje się pomiędzy - wspominana lekkość pyłku brytyjskiej marki i dobre krycie minerałów AM. Połączenie doskonałe.

Konsystencja jest niespotykana. Jest to leciutki suchy pyłek, ta lekkość podkładu kojarzy mi się z minerałami Lily Lolo i podkład Ecolore posiada jego najmocniejsze strony. Podczas rozcierania palcami czuć jego pudrowość i suchość, co jest ogromną zaletą tego produktu - choć i oczywiście są i wady przy takiej konsystencji.Przede wszystkim podkład jest niewyczuwalny na skórze i bardzo lekki. Absolutnie nie obciąża skóry, nie wchodzi w pory, ani nie podkreśla ich w brzydki sposób. Nie wchodzi w załamania, ani ich nie podkreśla, wygląda bardzo naturalnie. Nie jest to też podkład blikoskórny, tak jak Annabelle. Nie ma w nim kremowości, ale nie tępy. Przylega do skóry na wysokim poziomie, ale nie tak jak bardzo dobrze zmielone, wręcz lekko mokre minerały, dzięki temu nie osiada w nierównościach skóry, nie koliduje z ludzkim tłuszczem i bardzo dobrze znosi wilgotne warunki. Jest to typ podkładu, który musi się przyczepić do skóry albo do emolientów, dlatego nie sprawdzi się na mocno przesuszonej skórze, za to posiadaczki skóry przetłuszczającej się będą zachwycone :) Nie zgadzam się do końca z grupą docelową -  osoby z cerą suchą mogą nie do końca być z tego podkładu zadowolone (chociaż to kwestia odpowiedniego przygotowania skóry), ale  nareszcie mam świetny podkład do polecenia osobom z cerą problematyczną, trądzikową, a także normalną, którą większość podkładów mineralnych wysusza.

Jest to idealny podkład dla skóry przetłuszczającej się, ponieważ wymaga on wilgoci i dobrego nawilżenia. Przez wspomnianą suchość można nakładać go warstwami bez obaw o efekt maski, dzięki temu zyskuje na trwałości i absolutnie nie warzy się w ciągu dnia. Jak już jesteśmy przy trwałości - jest znakomita, bez poprawek wytrzymuje u mnie co najmniej 8 godzin. Nie ściera się w brzydki sposób, nie tworzy smug i zacieków. Idealnie się rozprowadza, trudno o efekt maski, czy placków. Wygląda bardzo dobrze przy dużej wilgotności, albo na nawilżonej skórze. Należy także zadbać o dobre przygotowanie skóry pod makijaż - najlepiej prezentuje się na bazach zastygających, ale o lekko mokrym wykończeniu, natomiast uwielbia on kontakt z ludzką skórą (nie ciemnieje także w kontakcie z sebum) - na mojej skórze, niepokrytej żadnym kosmetykiem wygląda idealnie,  nigdy nie udało mi się osiągnąć podobnego efektu na jakiejkolwiek bazie. Nie współpracuje z gliceryną i rozwarstwia się po kilku minutach od nałożenia - ale jest to standard przy sypkich podkładach.

Wykończenie nie jest matowe, bliżej mu do satyny. Podkład zawiera drobniusieńkie pigmenty rozświetlające, które są niewidoczne na skórze,a  jedynie grają światłem, dodając skórze świeżości, naturalności i lekkości. Twarz staje się promienna i zdrowa. Pięknie to wygląda!

Nie wygląda jednak dobrze bezpośrednio po nałożeniu na bazę (u mnie krem z  filtrem to konieczność), dlatego nie zniechęcałabym się po kilku minutach od aplikacji. Nakładanie kosmetyków zaraz po nałożeniu podkładu także nie należy do rzeczy łatwych, łatwo o ścieranie podkładu podczas nakładania kolorówki. U mnie prezentuje się najlepiej po około 30 minutach. Idealnie się wtapia, wygląda jak druga skóra. Co tu gadać, jestem zachwycona.

Nie ukrywam, że nie wygląda korzystnie na suchej lub mocno przypudrowanej skórze. Ściera się, tworzy prześwity. Da się to jednak opanować dobrą bazą - dlatego stosowałam go z powodzeniem latem, kiedy moja skóra była odwodniona. Jest bardzo trwały, ale nie jest to produkt mineralny, który wymaga suchej, żelowej bazy (jak w przypadku kremowych podkładów), gdyż bardzo na tym traci. Nie współgra również z kosmetykami kolorowymi nałożonymi bezpośrednio po aplikacji podkładu, jeśli stosujesz bazę - ten problem nie występuje, jeśli podkład nakładasz bezpośrednio na skórę (Ecolore musi się wtopić i połączyć ze skórą) . W przypadku lekko mokrej bazy, każdy mocniejszy ruch ściera podkład i wygląda to nieestetycznie. Należy trzymać się odstępu 30 minut, wówczas kolorówka nałożona na podkład nie blednie i wygląda naprawdę idealnie. Na niekorzyść podkładu przemawia jedynie to, że nie do końca dobrze współpracuje z kosmetykami nałożonymi przed podkładem - przetestowałam każdy wariant i jest to produkt, który uwielbia kontakt z wilgocią i ludzką skórą. Nie sprawia wówczas żadnych problemów i wygląda cudownie, gdybym mogła zrezygnować z ochrony przeciwsłonecznej, już wiem, że Ecolore na stałe zagościłoby w mojej kosmetyczce. Na dłuższą metę stosowany w taki sposób nie odwadnia skóry.


Krycie jest dobre w kierunku do mocnego, dlatego podkład idealnie maskuje moje niedoskonałości i wzorcowo koryguje to, co niekoniecznie dodaje mi uroku. To niewiarygodne, że przy tak mocnym pigmencie, podkład jest tak lekki i wygląda tak dobrze na skórze.Doskonale się rozprowadza, nie tworzy smug i zacieków, ale jest to zależne od tego w jakim stanie jest skóra i jak delikatne ruchy wykonujesz. Początkowo nakładałam podkład na puder (według metody Gossa, aby przedłużyć trwałość podkładu), ale jest to typ produktu, który wzorcowo współpracuje ze skórą i wówczas zyskuje na trwałości. Sprawdza się wybitnie podczas letnich, upalnych dni, a także podczas jesieni i wiosny, kiedy wilgotność powietrza jest na wysokim poziomie. Minerały Ecolore lubią nasycanie wodą termalną, przy wykańczaniu makijażu. Nie podkreśla suchych skórek tak bardzo jak inne podkłady mineralne, należy jednak ograniczyć się do łagodnych ruchów i jednej warstwy podkładu.

Na skórze jest niewidoczny. Wygląda przepięknie, tak jak kosmetyki nałożone na podkład. Idealnie wtapia się, nie podkreśla porów, ale jest widoczna faktura skóry, przez co wygląda naturalnie,a  nie płasko jak suchy proszek.

Jeśli chodzi o aplikację minerałów Ecolore, to tak jak minerały Lily Lolo najlepiej sprawdza się metoda na sucho i nakładanie cieniutkimi warstwami. Nie jestem fanką nakładania na mokro, jest to podkład mocno napigmentowany i bardzo łatwo można przesadzić, nakładając go zbyt dużo. Nie wygląda również tak dobrze jak tradycyjną techniką i jest minimalnie mniej trwały. Zauważyłam także, że przy takiej aplikacji zdarza mu się rozwarstwić, co nie ma miejsca przy wcieraniu proszku na sucho. Moim ulubionym pędzlem do podkładu Ecolore jest T2 z Glambrush oraz 107 Zoeva, są to pędzle kulkowe, które mają dużo włosia i delikatnie zaokrąglony kształt. Oddają idealną ilość podkładu na skórę i bardzo trudno jest o placki. Moja ulubiona technika to delikatne rozcieranie minerałów, stemplowanie nie daje tak naturalnego efektu przy tych minerałach, które bardzo lubią koliste, okrężne i delikatne ruchy.

Z racji, iż jest to proszek sypki, ale dobrze rozdrobniony - może pylić. Nie jest to jednak taka pylistość jak przy podkładach Amilie, większość proszku trafia na skórę i można ją zredukować do akceptowalnej granicy przy odpowiednim pędzlu. Jeśli wiec narzekasz na słabą wydajność podkładu Ecolore, prawdopodobnie używasz nieodpowiedniego pędzla. Podkładu używam od ponad trzech miesięcy i nie widzę większego zużycia.

Panią Dorotę muszę pochwalić także za wybitnie udaną kolorystykę. Byłam sceptycznie nastawiona do wyboru odcienia przez internet i naprawdę, rzadkością jest, że podkład jest w punkt idealnie dobrany. Jasność podkładu określana jest cyframi, gdzie 0 to najjaśniejszy odcień (dla prawdziwych, alabastrowych cer) i 6 (odcienie ciemne). Oferta Ecolore jest bardzo szeroka i mimo ze miałam szansę widzieć tylko gamę Warm i Olive, to wywarły na mnie bardzo pozytywne wrażenie, gdyż są bardzo trafione i twarzowe. To rzadkość. Ecolore moim zdaniem bardzo wyróżnia się na tle innych marek, biorąc pod uwagę niespotykaną formułę, ale także bogatą ofertę kolorystyczną (4 gamy, które nie wchodzą w skrajne odcienie) i świetne wyczucie pani Doroty. Mój idealny odcień to Warm 0, który jest minimalnie jaśniejszy od Sunny Cream Annabelle Minerals i jest bardziej twarzowy - ma dużo żółtych tonów, ale są one ładnie zrównoważone, przez co ciężko o żółtaczkę, a kolor ładnie koryguje moje zaczerwienienia i idealnie dopasowuje się do mojej ciepłej, oliwkowej karnacji.

Niezależnie od pory roku, miesiąca, czy dnia, biorąc pod uwagę ciągłą zmianę mojej cery - odwodniona, tłusta, problematyczna i do tego trądzikowa - nie znam drugiego takiego podkładu, który sprostałby każdego dnia, wyglądając tak dobrze i dodając mi uroku. Często formuła sprawdzająca się podczas owulacji, robiła mi krzywdę podczas miesiączki. Jest to jeden z  najlepszych podkładów mineralnych, który nie koliduje z ludzkim sebum i w zasadzie jest neutralny pod tym względem, a nawet zaryzykuję stwierdzeniem, że bardzo dobrze z nim reaguje. Ogromne znaczenie ma baza, jaką nałożysz pod podkład i technika, jaką zastosujesz. Choćbym chciała się przyczepić, to przy bliższym poznaniu nie mogę niczego zarzucić, bo podkład sprawdza się świetnie. Zresztą, widzicie sami jak wyglądają dobrze na tak problematycznej skórze jaką posiadam - a na pierwszym zdjęciu moja skóra dosłownie odchodziła płatami :). To chyba najlepszy argument za tym, by dać szansę nowej, polskiej marce.

Jakość proszku bez zarzutu - jest na najwyższym poziomie. Mimo suchości jest bardzo delikatny i świetnie się rozprowadza, Widzę jak moja skóra reaguje na minerały Ecolore i bez chwili zastanowienia - przyjmuję je najlepiej. W żaden sposób nie przyczyniły się do pogorszenia stanu mojej cery, a wręcz zauważyłam, iż codzienny makijaż poprawia nie tylko moje samopoczucie ;) Mimo tego, że nie do końca współpracuje z moim kremem z filtrem, to formuła zasługuje na ogromny aplauz, gdyż moja cera ten podkład przyjmuje znakomicie i wygląda jak moja, lepsza skóra.

Na uznanie zasługuje także świetne, przemyślane i estetyczne opakowanie. Nie musisz obawiać się, że proszek nagle się wysypie i zmarnuje, wystarczy przesunąć nakładkę i viola! Pudełeczko wykonane jest z porządnego tworzywa, prezentuje tak czysto, elegancko, w ogóle mam wrażenie, że wszystkie produkty są tworzone z takim sercem i miłością, że nie mam innego wyjścia jak polecać przygodę z minerałami Ecolore.

Cena nie jest wygórowana i jak najbardziej adekwatna do jakości. Za 10g bardzo wydajnych, świetnych jakościowo minerałów musisz zapłacić 62.90 złotych. Podkład kupisz w drogerii internetowej Ecobelle.

Pomimo wad, jest to mój ulubiony podkład mineralny i z pewnością zaliczę go do odkryć tego roku. Niesamowita lekkość, świetne krycie, piękny, zdrowy wygląd sprawiają, że Ecolore staje się jedną z moich czołowych marek kosmetyków mineralnych. Zapewniam, ze nie jest to ostatni produkt polskiej marki i z pewnością jeszcze nie raz usłyszycie o tej świetnej jakości. Naprawdę warto  spróbować, zwłaszcza, że jest możliwość zakupu próbek,a  Pani Dorota świetnie doradzi jaki odcień będzie dla Ciebie odpowiedni, po skonsultowaniu się jakiej kolorówki obecnie używasz.


Chapeau bas!



Pozdrawiam,
Ewa

Codzienna, poranna rutyna | Jak dbam o swoją skórę o poranku

$
0
0

Często dostaję od Was pytania jak dbam o moją skórę. Ostatnio na blogu podzieliłam się swoim wieczornym demakijażem, który jest bardzo uproszczony i sprawdza się znakomicie. Moja pielęgnacja o poranku jest zdecydowanie bardziej bogata i odżywcza. W zasadzie nie ma tutaj zbyt wielu nowości i o większości kosmetyków zdążyłam już napisać, natomiast na przestrzeni kilku lat wypracowałam sobie trochę inny plan pielęgnacji, postanowiłam trochę namieszać i  zmienić swoje podejście do pielęgnacji, które było głęboko zakorzenione w mojej podświadomości.

Już kilka razy zwracałam uwagę na to, że aktualna moda na oleje i masła może mieć i złe strony,są to substancje okluzyjne, odcinające dostęp do tlenu, co jest poważnym zagrożeniem dla młodej skóry, pomimo tego że są to substancje naturalne jak najbardziej w nadmiarze mogą szkodzić. Prawdą jest, iż skóra regeneruje i nawilża się sama, to znak rozpoznawczy zdrowej, młodej skóry - oczywiście jest to organ hormonozależny, więc są sytuacje, gdy nawet niewielkie wahania mogą ten proces zakłócać. Najgorszym pielęgnacyjnym błędem w przypadku dobrze nawodnionej skóry jest obciążanie emolientami podczas snu, zakłócanie tego procesu w pewien sposób upośledza naturalną zdolność skóry do regeneracji, a to właśnie ta wrodzona umiejętność świadczy o zdrowiu i młodym wieku. Marketingowcy karmią nas potrzebą posiadania kremu na noc, gdy tak naprawdę w większości przypadków jest to coś zupełnie zbędnego. Podczas snu, ludzka skóra pracuje inaczej niż w ciągu dnia, wydalają się także toksyny (szkodliwe przemiany materii), które w połączeniu z tłuszczem (oleje, masła, parafina, woski) blokują pory, a skóra staje się poszarzała, sprawia wrażenie brudnej i zaniedbanej, pory stają się poszerzone, mimo że przykładasz sporą uwagę do pielęgnacji. Jestem ogromną fanką naturalnej pielęgnacji, ale trzeba podejść do tego bardzo rozważnie i przede wszystkim obserwować swoja skórę. Chłodno więc oceniam emolientową pielęgnację wieczorną, choć są oczywiście przypadki, gdy pozostawianie czystej skóry na noc wiąże się z odwodnieniem i pogłębieniem problemu. 

Ostatnio zwrócono mi uwagę, że mam bardzo podobne przekonania do ostatnio modnej teorii dr.Hauschka . Po wgłębieniu się, faktycznie, mamy wiele wspólnego, ale w pewnych aspektach nie do końca się zgadzam, myślę, że jestem zdecydowanie bardziej liberalna w swoich poglądach. Aktualnie mamy trochę inne warunki niż kilkadziesiąt lat wstecz i ciągły postęp technologiczny,  zanieczyszczenie środowiska, nadużywanie leków, złe nawyki żywieniowe, brak aktywności fizycznej sprawiają, że jednak musimy zwrócić szczególną uwagę do ochrony skóry podczas dnia, a czasami nawet to nie jest wystarczające i niezbędne jest rozbudowanie pielęgnacji wieczornej. Osłabiony organizm zawsze będzie radził sobie gorzej m.in z wolnymi rodnikami, silniejszymi peelingami, czy kwasami. Wszystko na czele z destrukcyjnym dla zdrowia stresem oddziałuje także silnie na gospodarkę hormonalną, więc powrót do samej natury w obecnych czasach jest trochę niepoważny i skazany na niepowodzenie, chociaż to naprawdę sprawa indywidualna. Powracając jednak do owej teorii, zgadzam się zupełnie odnośnie obciążania skóry kosmetykami, gdyż takie działanie może prowadzić nie tylko do trądziku i złego stanu skóry, ale także i skrajnego odwodnienia. Zaburzając naturalną odnowę skóry podczas snu, sam dodajesz sobie lat. Nie podchodzę do tego jednak tak restrykcyjnie i jestem zdania, że są pewne przypadki, gdy ta metoda zwyczajnie się nie sprawdza, np. gdy ten naturalny proces jest zaburzony przed hormony (niski poziom estrogenu), albo celowo to robisz stosując kwasy lub retinoidy. Wielu brzydzi ludzkie sebum, natomiast prawdą jest, że to najlepszy środek nawilżający i ochronny dla ludzkiej skóry, oczywiście odpowiednia pielęgnacja powinna sprowadzać się do utrzymania równowagi - skóra nie powinna ani nadto się przetłuszczać, ani odwadniać.

Moje zdanie uległo zmianie, ale to świadczy jedynie o moim ciągłym rozwoju. Od dłuższego czasu podchodzę jeszcze racjonalniej i bardziej holistycznie do tematu pielęgnacji skóry. Dzięki obserwacji własnej skóry w bardzo szybkim tempie zredukowałam ilość emolientów w wieczornej pielęgnacji, dlatego uważam, ze najlepszym doradcą jest zawsze Twoja skóra i wystarczy słuchać jej potrzeb, by cieszyć się ładną, zadbaną cerą.

Moja skóra w okresie jesiennym staje się bardziej problematyczna. Przetłuszcza się, staje się tłusta, pory nagle się uwidaczniają i większość podkładów bardzo się warzy - nie jest to wynik złej pielęgnacji, mój organizm źle znosi zmiany pogody i jest bardzo osłabiony po przebytych antybiotykoterapiach w dzieciństwie. Pielęgnacja w zasadzie nie odbiega od tego, co stosowałam wcześniej, mimo że stosuję retinoid na alkoholu, postanowiłam jednak jeszcze bardziej przyłożyć się do pielęgnacji o poranku.

Wcześniej ograniczałam się do płynu micelarnego i toniku, jednak gdy moja skóra sprawia mi zdecydowanie więcej problemów - jeszcze bardziej przykładam się do jej oczyszczania. Moja cera bardzo dobrze znosi zasadowe środki myjące, więc z powodzeniem używam naturalnych mydeł. Mydło dyniowe ze strony SztukaMydła pachnie delikatnie cytrusami, zawiera praktycznie niewyczuwalne drobinki (płatki owsiane) i jest zdecydowanie delikatniejsze niż mydło węglowe. Dobrze oczyszcza, nie ściąga mojej cery, mam uczucie świeżości i doskonale przyjmuję kolejne kosmetyki po takim myciu. Nie jest ono jednak tak dobre jak ukochane mydło afrykańskie - brakuje mu zdecydowanie kremowości i delikatności, nie mniej jednak warto przejrzeć ofertę - nawet z ciekawości i przekorności nazw, które zawsze poprawiają mi humor :)

Po oczyszczaniu skóry zawsze przecieram twarz tonikiem lub spryskuję obficie skórę wodą termalną Uriage. Nie mam ulubionego produktu tonizującego, płyny tworzę sama na bazie liposomów, kwasu hialuronowego, aloesu, witaminy B3 i kwasu kwas glicyryzynowego. To moje ulubione półprodukty i nie odczuwam potrzeby nagłej zmiany. Zdarza się, że stosuję tonik z glukonolaktonem według mojej drugiej receptury.

Tak czysta cera doskonale przyjmuje emolienty, muszę zwrócić także uwagę, że stosuję retinoid na alkoholu, więc pozwalam sobie na trochę więcej. Zdarza się, że nie nakładam nic i decyduję się jedynie na krem z filtrem na bazie gliceryny (gdyż sam w sobie świetnie nawilża, a w połączeniu z olejami mam wrażenie obciążonej cery), jednak gdy powracam do baz zastygających (krem hydrolipidowy dla dzieci i dorosłych SPF 50+, Pharmaceris S) nie unikam dobrej dawki nawilżenia i warstwy ochronnej. Zazwyczaj stosuję lekkie serum według mojej receptury, które sprawdza się u mnie świetnie, natomiast są dni, gdy potrzebuję jeszcze większej dawki nawilżenia. Robię wówczas przerwy i stosuję inne substancje, by poznać ich działanie lub by zwyczajnie urozmaicić pielęgnację. W te dni stawiam na serum na dłoni - olej, kwas hialuronowy, aloes zatężony, liposomy, witamina C rozpuszczalna w tłuszczach. Zdarza się, że olej zastępuję niezmydlaną frakcją oleju sojowego, ogromne znaczenie ma to, gdzie ją kupisz - bardzo polecam tą z ECOSPA, ponieważ jest zdecydowanie najlżejsza, bardzo dobrze nawilża i nie ślimaczy się na skórze. Taka mieszanka pięknie emulguje i tworzy odżywczą, ale lekką emulsję. Nie mam problemów z rozprowadzeniem kosmetyku - nakładam minimalną ilość i delikatnie wklepuję w cerę.

Po wchłonięciu, czyli około 20-30minutach nakładam krem z  filtrem. Tutaj bez zmian - jest to ultra lekki krem z filtrem La Roche Posay lub Pharmaceris S i jego zamiennik Lirene. Znaczenie ma jedynie jak wcześniej wspomniałam co nakładam pod krem - jeśli stawiam na lekkie nawilżenie albo jego brak decyduję się na LRP, natomiast gdy widzę suche skórki, albo moja cera jest ściągnięta i odczuwam wewnętrzną potrzebę nałożenia większej ilości emolientów - stawiam na serum na dłoni lub lekkie antyoksydacyjne serum i krem z  filtrem z formułą zastygającą, który nałożony bezpośrednio na skórę mógłby ją lekko odwodnić skórę i uwidocznić suche skórki, nie ma to jednak miejsca gdy naskórek jest dobrze zmiękczony.

Są także dni, gdy nie stosuję kremów z filtrem i stawiam jedynie na dobre oczyszczanie i lekkie serum. Staram się w weekendy nie stosować ochrony przeciwsłonecznej, albo wówczas, gdy przebywam w zaciemnionym miejscu. Przy aktualnej nostalgicznej pogodzie i krótkim dniu mogę sobie na to pozwolić. Bez wyrzutów sumienia :)

W zasadzie to wszystko, co mogłabym powiedzieć o mojej pielęgnacji o poranku. Jak widzisz, nie jest bardzo rozbudowana, ale przemyślana. Kluczem do sukcesu jest słuchanie potrzeb skóry, nie ma określonego planu pielęgnacji i jedynie czujna obserwacja pozwala na poznanie swojej cery i jej preferencji. Ogromne znaczenie ma nie tylko dobór składników aktywnych, ale także ich odpowiednie rozmieszczenie czasowe i dopasowanie ilości. Warto podejść do pielęgnacji bardziej rozważnie, postawić na minimalizm i patrzeć, co naprawdę wpływa na dobrą kondycję naskórka.


Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Zrób to sam! Tania woda kwiatowa z olejków eterycznych

$
0
0

Jakiś czas temu wspomniałam, że rzadko kiedy sięgam po hydrolaty, gdyż z powodzeniem większość z nich mogę zrobić sama w domowym zaciszu przy bardzo małym nakładzie finansowym. Oczywiście są wody kwiatowe, które kupuję nadal, natomiast jeśli posiadasz olejki eteryczne masz możliwość wykonania pełnowartościowej wody przy użyciu kilku bardzo tanich surowców. Nie jest to czysta kwiatowa woda, gdyż do jej użycia niezbędne są pewne substancje, ale jest tak samo wartościowa jak hydrolaty.

Pomysł narodził się podczas analizy składu trikenolu - mianowicie substancje nierozpuszczalne w wodzie zamknięto w rozpuszczalnikach, które świetnie rozpraszają substancje lipofilne, a że jest ich naprawdę mało (olejków eterycznych dodajemy licząc kropelki, a nie ml) nie będę mieć większych problemów z ich rozproszeniem w wodzie. Jeśli więc można taniej i tak samo dobrze - przypominam, że olejki eteryczne to pełnowartościowe esencje tego, co jest najcenniejsze w roślinach ,czemu nie? Zwłaszcza, że hydrolaty to odpadek podczas produkcji olejków eterycznych.  Przeszłam bardzo szybko do testów i znalazłam kilka rozwiązań, którymi dzisiaj się z Tobą podzielę.

To czego potrzebujesz to woda demineralizowana, olejek eteryczny, solubilizator i oczywiście konserwant. Wody kwiatowe zawsze konserwujemy, niezależnie czy zużyjesz ją w tydzień, czy dwa miesiące, kosmetyki robione w domu większych ilościach zawsze należy zabezpieczyć przed niekontrolowanym nadkażeniem drobnoustrojami.

Solubilizacja to proces umożliwiający zwiększenie rozpuszczalności substancji za pomocą pośredników , tak zwanych solubilizatorów. Umożliwiają wprowadzenie substancji o innej naturze (olejowej,lipofilnej) do środowiska wodnego, które ma inną gęstość i właściwości, dzięki ich użyciu możesz dodać do swojego toniku w niewielkiej ilości substancje nierozpuszczalne w wodzie. Tyczy się do substancji aktywnych dodawanych w małych ilościach, w co doskonale wpasowują się olejki eteryczne,  czy kwasy. Mamy dwa rodzaje solubilizacji, natomiast w przypadku tworzenia wód kwiatowych mówimy o procesie solubilizacji micelarnej, w której stosuje się tenzydy (substancje powierzchowniowo czynne), stąd możesz zaobserwować pianę podczas wstrząsania stworzonej w domu wody kwiatowej. Surfaktanty dodatkowo zwiększają wchłanianie substancji aktywnych, zamykają także substancje aktywne w micelach, dzięki temu są bardziej stabilne i nie obserwuje się dyfuzji przez błony.


Estry polioksyetylenosorbitanu z kwasami tłuszczowymi (tweeny)
Tweeny są fizjologicznie obojętne, są praktycznie nie drażniące, bardzo mało toksyczne i dzięki temu mogą być używane do stosowania wewnętrznego.Służą jako stabilizatory dla nierozpuszczalnych lub słabo rozpuszczalnych w wodzie substancji takich jak: olejki eteryczne, witaminy, sterydy, barbiturany w stężeniu 0,25-10%. Nie podrażniają błon śluzowych i używam ich najczęściej do wprowadzania olejków eterycznych.
Na mazidłach i e-naturalne można dostać zarówno polisorbat 80, jak i polisorbat 20. Używam ich najczęściej razem, ponieważ dają mi stabilną wodę kwiatową i doskonale rozpraszają olejek eteryczny. Ich dozowanie zależy od ilości wprowadzonego olejku eterycznego i zazwyczaj wszystko robię na oko (oczywiście najpierw rozpuszczam substancję w tenzydach, a następnie dodaję do roztworu wodnego) , nie przekraczam jednak stężenia 5-10%. Kiedyś obiecałam, że znajdę sposób na kwas salicylowy i LHA - kwasy świetnie rozpuszczają się się w polisorbacie, ale nie należy przekraczać 1-2% stężenia.

Estry glikoli polioksyetylenowych (PEG)
Olejki eteryczne doskonale rozpuszczają się w PEG-ach, są to substancje mało toksyczne. Nie są zgodne z wyrobami naturalnymi, nie wiem czemu zostały wyklęte z tego grona, no cóż, marketing chyba bardziej tutaj z działał niż rozsądek. Dla nadal wątpiących, poliglikole propylenowe mają tak długie łańcuchy o właściwościach lipofobowych, nie ma więc żadnej możliwości, by dostały się przez skórę do organizmu, a nawet jeśli - i tak zostałyby rozbite na malusieńkie cząsteczki i utlenione do nieszkodliwego pirogronianu.
Najlepiej w tworzeniu domowych hydrolatów sprawdzają się monoglicerydy z naturalnych olejów, działają one jednak na mnie komedogennie i sprawdzają się tylko zastosowane w produktach spłukiwanych.
PEG-60 Almond Glicerides to jak dotąd jeden z  najlepszych solubilizatorów w konkretnym celu rozproszenia olejków eterycznych w wodzie , godny pochwały jest także PEG-7 wytwarzany z oleju kokosowego i gliceryny (używam go także jako emulgatora w olejkach myjących), świetnie sobie radzi dodany w malej ilości. Olejek eteryczny rozpuszczam w PEG-u, a następnie dodaję go do wody i wstrząsam. Nie trzymam się bliżej określonych ilości, staram się, by stężenie solubilizatora nie przekraczało 5%.


Alternatywą jest naturalny solubilizator z ECOSPA, który umożliwia rozproszenie m.in olejków eterycznych, w zależności od użytego olejku eterycznego należy zmieniać proporcje. Najlepszą metodą jest dokraplanie solubilizatora i ciągłe mieszanie, olejek eteryczny powinien całkowicie się rozpuścić,a  dopiero wówczas może być umieszczony w wodzie.  To jest naprawdę bardzo proste :) Jeśli jednak nie wiessz jak się zabrać - na stronie producent umieścił dokładne proporcje olejku eterycznego i solubilizatora.

Solubilizatorów używam także wtedy, gdy widzę, że jakiś składnik zaczyna mi się wytrącać (często alantoina) a także rozpuszczam w nim suche ekstrakty roślinne, ponieważ te dostępne na zróbsobiekrem.pl często osadzają się na dnie butelki.

Aby wykonać wodę kwiatową olejek eteryczny wymieszaj w solubilizatorze, po dokładnym rozpuszczeniu umieść go w wodzie demineralizowanej lub ulubionym gotowym toniku (np . glukonolaktonem) i wstrząśnij. Nie zapomnij o tym, by hydrolat zakonserwować.To wszystko :)


Pozdrawiam,
Ewa

Pixie Cosmetics | Podkład mineralny Amazon Gold Mineral Foundation, pędzel do twarzy flat top

$
0
0
Nadeszła odpowiednia pora, by napisać o podkładzie Pixie Cosmetics z dodatkiem złota koloidalnego oraz naturalnej białej glinki z lasów amazońskich.Podkładu używam już kilka miesięcy i dzięki równoległemu stosowaniu z innymi produktami bardzo szybko wyrobiłam sobie na jego temat opinię.


Jest to typowy podkład bliskoskórny, myślę, że sprawdzi się świetnie u fanek annabellek, bo to zdecydowanie lepiej kryjąca formuła o ładnym, zdrowym wykończeniu. Niestety nie jest to produkt, który sprawdza się u mnie niezależnie od cyklu, pogody, czy pory roku, bardzo źle znosi kontakt z ludzką skórą i wilgotne środowisko. No cóż, spodziewałam się tego, ponieważ minerały innej marki zachowują się u mnie niemal identycznie.

Formuła nie jest odpowiednia dla mojej cery i wygląda po prostu źle.  Dawałam mu wiele szans, zdarzały się dni, gdy momentalnie nie warzył się  na mojej skórze, ale i tak w ciągu dnia wyglądał jak porowaty zakalec. Nie mam idealnej cery i mam dużo do zakrycia, natomiast nie zniosę efektu jaki pozostawiał na mojej skórze. Jestem osobiście bardzo zawiedziona, ponieważ podkład do połowy września sprawdzał się naprawdę dobrze i często lądował na mojej skórze.

To zdjęcie chyba tłumaczy wszystko, nadmienię, że moja cera miała wtedy lepszy dzień - nie dostrzegałam suchych skórek,  była ładnie nawilżona, specjalnie odkładałam Atrederm w czasie, by móc nałożyć ten podkład na normalną skórę. Nie muszę chyba mówić, że podkład natychmiast zmyłam po aplikacji, moja skóra bez podkładu Pixie wygląda o niebo lepiej.

Jestem naprawdę bardzo zawiedziona, ponieważ pierwsze testy podkładu w upalne lato przeszły  pozytywnie. Potem niestety było coraz gorzej i tak jak widzicie na powyższym zdjęciu, podkład wygląda na mojej skórze po prostu tragicznie. Nie zmieniłam produktów pielęgnacyjnych od tamtego czasu, wydaje mi się, że ten kosmetyk kompletnie nie współpracuje z przetłuszczającą się cerą. Latem moja cera jest odwodniona i wyglądał naprawdę fajnie - dobre krycie, bardzo ładne wykończenie i niesamowita trwałość. Czar jednak prysł gdy nadeszła jesień - zamiast ładnego ujednoliconego kolorytu mam rozchodzące się ciasto i placki na całej twarzy.

Podkład Pixie to bardzo dobrze rozdrobniony proszek, chyba najlepiej pośród tych minerałów które znam. Jest bardzo zwarty i lekko kremowy w dotyku. Nie pyli podczas aplikacji, a podczas ruchów pędzlem ma się wrażenie rozsmarowywania, a nie wcierania delikatnego proszku. Już podczas pierwszego obeznania produktu zapaliła mi się czerwona lampka - mocny pigment, doskonale rozdrobnione minerały i lekko rozświetlające wykończenie, które jest widoczne tylko pod światłem - kosmetyk mieni się bardzo subtelnie na różowe, niebieskie i zielone drobinki. To świetne minerały dla osób z cerą suchą i dojrzałą, natomiast dla bardziej problematycznej cery przygoda z Pixie może nie być tak słodka.

Jest to zdecydowanie kosmetyk z którym trzeba uważać, inaczej można zrobić sobie krzywdę. Na zdjęciu poniżej mam dwie cieniutkie warstwy podkładu i już mam problemy z jego równomiernym rozprowadzeniem, chociaż i tak wygląda naprawdę znośnie bezpośrednio po aplikacji. To taki tych podkładu, który ma bardzo mocne krycie, ale nie można go budować (maksymalnie dwie warstwy), dlatego przy delikatnym, mało zbitym pędzlu podkład wygląda naturalniej ale finalnie ma bardzo słabe krycie. Możecie to zobaczyć na zdjęciach, moją zmorą są przebarwieniami umiejscowione po bokach twarzy i ten produkt sobie z nimi nie poradził, a są podkłady mineralne, które doskonale kamuflują moje niedoskonałości i podkreślają gładkość i ładną fakturę mojej skóry. Bardzo łatwo o efekt maski, nie rozprowadza się tak dobrze jak suche minerały. Mimo że pigment jest mocny, dobrze neutralizuje zaczerwienienia, to nie robi tego równo - efekt możecie ocenić sami.

Ma także najgorszą cechę jakiej przeboleć nie mogę - mianowicie tworzy zacieki i smugi. Nie jest to wynik złej aplikacji, czy nieodpowiednich produktów (podkład przetestowałam na wszystkich moich bazach) ale konkretnie tego produktu. W kontakcie z potem spływa i tworzy twórcze mozaiki na twarzy. Miałam 'przyjemność' kilka tygodni temu nosić podkład Pixie podczas egzaminu i pod wpływem silnego stresu moja twarz zaczęła przypominać topniejący wosk. Jest coś w tej formule ciężkiego, mimo że ten proszek sprawia wrażenie leciutkiego, to bardzo obciąża moją cerę . Nie spowodował na szczęście wyprysków.

Bezpośrednio po aplikacji wygląda dosyć pudrowo, natomiast potrzebuje dosłownie 5-10minut by połączyć się ze skórą. Efekt końcowy początkowo był zadowalający (podczas suchego lata), natomiast wraz z czasem zaczął podkreślać dosłownie wszystko. Nie mam dużych porów, są naprawdę minimalne, ale Pixie wyjątkowo osiada w porach i dodatkowo je bardzo podkreśla (co jest także zasługą rozświetlającego wykończenia) Są także nietrwałe na cerze tłustej i nie trzymają się dobrze skóry. Nie ma chyba recepty na dobry wygląd tych minerałów, muszą po prostu współpracować z cerą. Moja z natury buntownicza skóra odmawia Pixie w wilgotniejszych miesiącach, chociaż nie ukrywam, ze być może latem do nich powrócę.


Myślę jednak, że moja recenzja nie byłaby rzetelna, gdybym nie opisała jak minerały sprawdzały się wspomnianym latem. Było naprawdę dobrze i byłam początkowo zadowolona z Pixie, choć nie był to zachwyt. Minerały to bardzo intymna rzecz, więc może moja opinia coś wniesie, albo nie zmieni kompletnie nic, natomiast niezależnie od tego co dzisiaj napisałam - producenci kosmetyków mineralnych umożliwiają zakup próbek i warto dać szansę pomimo mojej negatywnej recenzji. Widziałam jak ten podkład wygląda na innych dziewczynach i byłam w szoku czemu u mnie fakturą przypomina marchewkowe ciasto, które przed chwilą upiekłam.W przypadku Pixie próbka to zdecydowanie zbyt mało, chyba że Wasza skóra nie sprawia Wam problemów i ciągle jest taka sama.

Latem moja cera jest odwodniona i nie sprawia mi żadnych problemów. Podkład Amazon Gold wówczas sprawdzał się na czwórkę z plusem - bardzo dobre krycie (pomiędzy AM wersja matująca, a kryjąca) , świetne wykończenie (delikatne drobinki rozświetlały moją cerę) i doskonała trwałość. Podkład na mojej cerze wytrzymywał nawet 10 godzin pomimo upałów, a przy tym dawał efekt zdrowej, rozświetlonej skóry. Niezależnie od tego czy nałożyłam go na czystą skórę, czy na krem z  filtrem sprawdzał się tak samo dobrze. Byłam nastawiona bardzo pozytywnie.

Formuła nie wysusza skóry, niestety bardzo podkreśla suche skórki i brzydko się rozprowadza. Podkład najlepiej aplikować mało zbitym pędzlem i dosyć długim włosiu, nie sprawdza się mocno zbity pędzel bo jeszcze łatwiej o plamy i efekt maski. Miałam także możliwość spróbowania aplikacji gąbeczką BB (dzięki Neestix pomyślałam poważniej o użyciu gąbki przy takim produkcie) i sprawdziło się to średnio. Mimo że smugi nie były aż tak widoczne, to i tak nie uniknęłam placków i jeszcze większego podkreślenia porów. Amazon Gold sam w sobie wygląda naturalnie i nie ma pudrowego wykończenia, w towarzystwie gąbeczki momentalnie się warzy. Potwierdza się moja teoria, ze ten podkład w kontakcie z wodą momentalnie się ciastoli i czar pięknej, nieskazitelnej cery pryska jak mydlana bańka.

Dzięki Bogu Pixie pomyślało o innej grupie docelowej i dostępna jest nowa formuła, która póki co - sprawdza się. Myślę, że zakupię pełnowymiarowe opakowanie i wówczas będę mogła porządnie przetestować produkt, być może nie okaże się tak samo zdradliwy jak Amazon Gold...

Chciałabym poruszyć także kwestię bazy. Niezależnie od bazy, ten produkt musi współpracować z cerą. Suche minerały są mniej problematyczne i nie są tak kompatybilne z tym co nałoży się pod podkład. Pixie najlepiej współpracuje z ładną normalną cerą, sprawdzi się także u osób ze skórą dojrzałą. Nie polecam go natomiast osobom z bliznami wklęsłymi, dużymi porami, czy zmarszczkami - ten produkt wybitnie podkreśla niedoskonałości cery i nie mogę przeboleć jaką robi mi krzywdę przy podleczonej cerze..

Pod podkład najlepiej sprawdzają się bazy zastygające, albo takie które natychmiast się wchłaniają. Podkład momentalnie warzy się na glicerynie i kremach z filtrem, które są bardziej tłuste. Nie współpracuje z dobrze nawilżającymi kremami, mam wrażenie, że natychmiast znika ze skóry w nieestetyczny sposób.

W internecie jest mnóstwo pozytywnych recenzji, zdarzało się, że efekt był identyczny jak na mojej skórze i w pełni to odpowiadało recenzującej. Nie wiem więc, czy faktycznie mam tak wysokie wymagania, czy pomija się niewygodne informacje podczas pisania recenzji. Nie zamierzam nikogo oszukiwać i podkład mimo wysokiej ceny i ekskluzywnego opakowania oraz całej, magicznej otoczki sprawdza się średnio. Powiedziałabym nawet, że w pewnych miesiącach pomimo szczerych chęci nie jestem w stanie go używać...

Opakowanie produktu jest wykonane z wysokiej jakości tworzywa, a wieczko jest zabezpieczone w taki sposób, że podczas uderzeń pędzla nie słychać szczególnie denerwującego mnie odgłosu. Produkt można zabezpieczyć przed wysypaniem, przesuwając nakładkę.  Nakrętka jest także wykonana z dobrej jakości plastiku, chociaż łatwo się rysuje - nie jest to tak widoczne, a napisy absolutnie się nie ścierają. Niby szczegół, ale warto na to zwrócić uwagę. Nie mam zastrzeżeń odnośnie jakości pudełeczka, jak i proszku - formuła po prostu nie sprawdza się na mojej skórze.

Godną pochwały jest natomiast bardzo szeroka gama kolorystyczna, od niedawna Pixie włączyło 10, nowych odcieni. Podgląd wszystkich odcieni Pixie w różnym świetle możecie zobaczyć TUTAJ!. Mój idealny kolor to Almond Milk, bardzo jasny kolor z żółtymi i oliwkowymi podtonami.

Koszt 6.5 g opakowania to 89 złotych. Nie jest to niska cena, aczkolwiek w przypadku dobrych jakościowo minerałów jest do przełknięcia. Ubolewam, że formuła nagle przestała dogadywać się z moją cerą i zamiast ładnie rozświetlonej skóry mam notorycznie warzący się podkład. Mimo że z daleka taki podkład nie wygląda źle w centralnej części twarzy (z którą nie mam problemów - zero przebarwień i zaskórników, wyprysków), to przy bardziej problematycznych partiach nie mogę znieść jego widoku. Niestety, z bliska jest jeszcze gorzej i mam wrażenie, że podkreśla chyba wszystkie niedoskonałości mojej cery. Poczekam do zimy, kiedy będzie zdecydowanie bardziej sucho i dam wam znać jak podkład się sprawuje. Podkład Amazon Gold możesz kupić tutaj.

Pędzel flat top to najmocniejszy punkt dzisiejszej recenzji. Ciężko było mi ograniczyć się do jednego zdjęcia, bo kunszt wykonania, jakość włosia i przede wszystkim praca takim akcesorium zachwyca. Nie ukrywam, że lubię otaczać się pięknymi rzeczami - pędzel Pixie niezaprzeczalnie do tej grupy należy i jest czarnym koniem mojej kolekcji, nie tylko ze względu na kolor :) Zobaczcie jak porządnie i z jaką dbałością jest wykonany. I jeszcze ta 7, moja ukochana liczba, która niejednokrotnie przynosiła mi szczęście i niesie nadzieję -w  tym przypadku na kolejne pędzle w kolekcji. Tak, to potwierdzona informacja. Będzie więcej pędzli!

Na tle innych marek oferujących kosmetyki mineralne pędzel Pixie to mistrzostwo pod względem jakościowym i estetycznym. Z ręką na sercu, nie ma dla mnie brzydszych pędzli od tych krótkich kurzych łapek na drewnianych, pokracznych trzonkach. Otwierając przesyłkę od Pixie Cosmetics dawno nic nie wzbudziło we mnie takiego zachwytu, gdybym miała możliwość stworzenia pędzli sygnowanych moim nazwiskiem byłyby wykonane z takiego samego materiału.

Zacznę od jakości włosia, które jest na tak samo wysokim poziomie jak pędzli Kabuki Sigma. Dotąd były to moje najlepsze pędzle do podkładu, ze względu na ilość włosia, miękkość i wspaniałe wykończenie. Mają one także niesamowitą właściwość - mianowicie nie pochłaniają dużo produktu, tak naprawdę prawie wszystko jest oddane na skórę. Niezależnie, czy podkład jest bardzo gęsty, czy nawet o ton ciemniejszy od skóry, praca z tymi pędzlami to magia, gdyż każdy podkład idealnie stapia się z cerą i wygląda nieskazitelnie bez podkreślania porów. Dlatego cieszę się, że mamy na polskim rynku tak świetny pędzel typu flat top, który pobija Hakuro, Nanshy, a nawet Zoevę. Berz chwili zastanowienia - stoi na równi z pędzlami Sigma, nie dostrzegam między nimi żadnej różnicy, z tym że Pixie ma większą średnicę i lubię go nawet bardziej, bo szybciej rozprowadza podkład.

Począwszy od idealnej długości i gęstości włosia, aż po jego niesamowitą miękkość ten pędzel czaruje. Spójrzcie jeszcze na farbowanie włosia - mam wrażenie, że ten pędzel został dopracowany w każdym calu. Początkowo włosie farbowało podczas kąpieli w izopropanolu (absolutnie nie barwi skóry, nie oddaje też koloru podczas zwykłego mycia detergentami), ale po około 10 myciach nic takiego nie miało już miejsca, dlatego szczerze wątpię, by włosie mogło całkowicie puścić farbę, bo już dawno temu by to zrobiło przy takim rozpuszczalniku jakim jest izorpopanol. Włosie absolutnie nie drapie skóry i nie podrażnia, a jestem wyczulona na tym punkcie. Mam go już około 3 miesięcy, używam go i funduję mu codzienne alkoholowe kąpiele w izopropanolu i kompletnie nic się z nim nie dzieje. W przypadku chwalonych pędzli tańszych marek zawsze coś się rozkleiło, włoski zaczęły wypadać, albo pędzel mimo syntetycznego włosia zaczął się zniekształcać, a z miłych włosków zrobiła się szczota ryżowa i zamiast miłego rozprowadzania podkładu czekał mnie peeling papierem ściernym. Pędzel Pixie charakteryzuje wysoka jakość wykonania, nie ma mowy o liniejącym włosiu, nagle stwardniałej szczocie, ścieraniu napisów, czy nawet zniszczeniu aluminiowej rękojeści. 




Jestem estetką, ale nie trzeba nim być, by stwierdzić, że ten pędzel jest po prostu piękny. Jest to mój pierwszy pędzel w  kolekcji, który zamiast tradycyjnego drewnianego i lakierowanego trzonka oraz metalowej skuwki jest w pełni wykonany z aluminium. Materiał ten jest niezwykle trwały, nie rysuje się i naprawdę trzeba się postarać by zniszczyć ten pędzel. Nie są mu straszne upadki, a jego gabaryty są odpowiednio wyważone.

Jestem jedną z niewielu osób, które wolą dłuższe trzonki pędzli. Wynika to z mojego przyzwyczajenia malowania farbami i jest mi wówczas wygodniej - niestety, większość producentów stawia na mniejsze pędzle i często nie mogę pozwolić sobie na swobodne ruchy podczas wykonywania makijażu. Pędzel Pixie jest trochę krótszy od pędzli Hakuro, ale jego ciężar jak już zdążyłam wspomnieć jest odpowiednio wyważony. Mimo że aluminium jest ciężkim materiałem, to trzymanie pędzla nie męczy rąk jak w przypadku  Hakuro, ponieważ jest ten ciężar doskonale rozłożony na całej długości pędzla. Taka waga pozwala mi doskonale wyczuć pędzel i dostosować odpowiednie ruchy, często w przypadku leciutkich pędzli Zoeva zdarzyło mi się przesadzić z ilością kosmetyków kolorowych.


Jest to doskonały prezent na święta - dodatkowo przychodzi w przepięknym, charakterystycznym opakowaniu. W przypadku motylków, wróżek i innych bajkowych stworzeń łatwo o tandetę, ale cała kompozycja jest tak zrównoważona i utrzymana w dobrym guście, że jedyne słowo jakie ciśnie mi się na usta to elegancja i klasa. Jestem pewna, że mając osobę w kręgach makijażowych jest to jeden z  lepszych pomysłów na podarunek.

Pędzel jest porządnie wykonany, przyglądając się mojej całkiem sporej kolekcji wcale nie zdziwiłabym się gdyby służył mi najdłużej. Ze względu na włosie syntetyczne nie wymaga specjalnego traktowania, dzięki wykorzystaniu aluminium zamiast drewna pędzel nie będzie pękał pod wpływem wilgoci i ciepła, dlatego zda egzamin nawet u ignorantów i nieszczególnie dbających o pędzle. Nie miałabym jednak serca takiego zadręczania flat topa Pixie i traktuję go z szacunkiem.





Najsłabszy punkt programu to nagle dwukrotnie wyższa cena pędzla (nie dowierzałam kiedy weszłam na stronę przejrzeć nową ofertę..) i byłam w niezłym szoku. Rozumiem drogie koszty produkcji, ale mimo że mam ogromną słabość do pędzli i uwielbiam dokupywać kolejne sztuki, aktualnie cena jest dla mnie osobiście zaporowa. Nie mam pojęcia z czego to wynika, ponieważ wcześniejsze 75 złotych za pędzel było akceptowalną górną granicą za pędzel syntetyczny. Żyjemy w Polsce, byłabym skłonna zapłacić tyle tylko za wysokiej jakości pędzle z włosia naturalnego, których produkcja jest znacznie droższa. Szkoda, bo pisząc recenzję byłam naładowana bardzo pozytywnie i na pierwotną kwotę mogłaby pozwolić sobie większość. Pędzel możesz zakupić za cenę 144 złotych w sklepie Pixie Cosmetics.
 
Nie mam zastrzeżeń co do jakości produktów Pixie i widzę ile serca jest w tych wszystkich dodatkach, pięknych opakowaniach i jak ogromna waga jest przykuwana do wysokiej jakości, estetyki, natomiast po dwukrotnej podwyżce pędzla, stwierdzam, ze aktualnie ceny są jak z kosmosu. W żaden sposób nikt mi z zespołu Pixie nie dopiekł, pan Tomek to bardzo sympatyczny i miły człowiek, natomiast aktualnie wchodząc na stronę Pixie , ze smutkiem stwierdzam, że są to produkty nieosiągalne na polskie realia dla większości. Zdążyłam zakupić drugi pędzel Pixie jeszcze po starej cenie i uważam, że to była świetna inwestycja, natomiast po takiej podwyżce prawdopodobnie to wszystko odbiłoby mi się czkawką. Myślę, że w tym momencie powinnam postawić kropkę.

Produkty otrzymałam dzięki uprzejmości Pixie Cosmetics, zachęcam do przejrzenia oferty firmy, zwłaszcza nowej formuły, która jest zdecydowanie odpowiedniejsza dla skóry problematycznej. Jest także tańsza od wersji Amazon Gold - myślę, że warto się nią zainteresować :)



Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Ecolore | Mineralny korektor i mineralny puder matujący

$
0
0

Ecolore to jedne z moich ulubionych kosmetyków mineralnych -  kosmetyki na mojej cerze są niezwykle trwałe, nie bledną, mają idealną kolorystykę i są tym, czego szukałam długo. Zapewniają mi doskonałe krycie, świetnie współpracują z moją cerą, wyglądają bardzo naturalnie i pozwalają mi zapomnieć o tym, jak moja cera niestety wygląda bez makijażu. W rzeczywistości nie jest tak pięknie i nadal walczę z uporczywymi przebarwieniami na bocznych partiach twarzy oraz aktualnie tłustą cerą. Korektor mineralny Ecolore i puder matujący służą mi tak długo jak świetny podkład w odcieniu Warm 0 i postanowiłam właśnie dziś napisać trochę więcej na ich temat.

Nie byłam fanką  korektorów mineralnych. Nie wynika to z tego, że był to kosmetyk u mnie zbędny (bo jak najbardziej mam mnóstwo do ukrycia), ale firmy chyba nie do końca rozumieją słowo korektor i tym samym jakie ma spełniać funkcje. Miałam styczność z większością korektorów mineralnych i z żalem stwierdzam, że nie spełniają chociażby jednej, podstawowej funkcji jakim jest ukrycie niedoskonałości. Rozumiem, że to kosmetyk pudrowy, suchy, ale chyba coś nie jest w porządku, jeśli ma identyczną pigmentację jak podkład, w zasadzie niczym się nie różni, dodatkowo (o zgrozo i ironio) nie współpracuje z podkładem mineralnym, warzy się, rozwarstwia, krycie znika wraz z nałożeniem podkładu. Ale to i tak nie jest najgorsze. Najgorszy jest przebijający się korektor przez podkład i co za tym idzie skandalicznie ubogi wybór, w którym nie ma nawet w czym wybierać. Dlatego po tylu testach naprawdę zwątpiłam w to, że kiedykolwiek znajdę dobry, mineralny korektor (na tworzeniu kolorówki od strony praktycznej się nie znam, więc zakup surowców i wytwórstwo w domu nie wchodzi w grę). Ecolore nie jest mocno kryjącym korektorem, nie ukryje wyprysków, ale na mojej skórze doskonale kamufluje przebarwienia potrądzikowe (a tylko z  nimi mam problem) i idealnie stapia się z cerą. To sprawia, że jestem z niego naprawdę zadowolona, zwłaszcza, że sprawdza się nawet jako korektor pod oczy. 


Na szczęście nie jest to korektor żółty. Jest to korektor neutralny, beżowy,z  lekką nutą różową, powiedziałabym że to kolor łososiowy. Właśnie takich odcieni szukam w korektorach do mojej bardzo jasnej karnacji z przebarwieniami pozapalnymi. Mój podton cery jest zupełnie inny (żółty, lekko oliwkowy), ale dzięki takiemu zabarwieniu korektor kryje wszelkie zasinienia. Muszę nadmienić, że przebarwienia potrądzikowe mają w sobie dużo sinych, fioletowych tonów, a nie czerwonych, dlatego punktowo nakładam korektory neutralne, lekko brzoskwiniowo -łososiowe (mimo ze w podkładach unikach takich podtonów) które idealnie wtapiają się w skórę  - punktowo nałożony żółty korektor na przebarwienia typu naczyniowego zawsze będzie się odznaczał, jeśli uprzednio nie zneutralizujesz zasinień korektorem o tonach neutralizujących. Przy bardzo jasnych karnacjach będzie to delikatna brzoskwinia. Dzięki tak ukrytym przebarwieniom, a następnie nałożeniu podkładu o tanach żółtych osiągam idealne krycie (efekt możesz zobaczyć m.in tutaj). Zdaję sobie sprawę, że nie każdy polubi się z  takim odcieniem korektora, m.in nie zneutralizuje czerwonych stanów zapalnych, czy rumienia, natomiast jest świetny na wspomniane świeże, sine, trudne do ukrycia blizny potrądzikowe.

Nie jest to korektor, który charakteryzuje mocne krycie, nie zdoła ukryć wyprysków i świeżych ran, tak jak kremowe kamuflaże, natomiast jego stopień krycia w pełni mnie zadowala. Produkty Ecolore są bardzo delikatne w dotyku, mimo że są suche, świetnie się rozprowadzają. Podczas noszenia są leciutkie jak piórko i niewyczuwalne, dzięki temu nie warzą się na mojej skórze, są niezwykle trwałe i nie osiadają w porach. Ten korektor posiada zdecydowanie najmocniejsze strony podkładu mineralnego, który stał się moim odkryciem roku. Świetnie współpracuje z podkładem, nie przebija i długotrwale kryje. Nie zauważyłam, by ścierał się w ciągu dnia. W zasadzie nie mam mu nic do zarzucenia, mimo że nakładam go w dosyć sporych ilościach.

Korektor nie pyli i mimo suchości, rozprowadza się bardzo delikatnie i równomiernie. Nie osiada i nie zbiera się w załamaniach i nie podkreśla w brzydki sposób niedoskonałości. Myślę jednak, że naprawdę dużo zależy do typu skóry, ponieważ wcześniej polecane mi mineralne korektory mimo dobrego krycia momentalnie schodziły z mojej cery, tworząc placki, co nie ma miejsca w przypadku Ecolore. Jednak wielu z Was nie odpowiada wspomniana suchość podkładów, niestety, nie jestem w stanie zagwarantować, że podkłady, czy korektor spisze się u was tak samo dobrze, jak i u mnie. Jest to kosmetyk bardzo intymny, styka się bezpośrednio ze skórą i jest na jej powierzchni przez długi czas, dlatego moje recenzje mogą jedynie ułatwić Wam wybór albo zachęcić do przetestowania kosmetyków mineralnych zupełnie innych od tych, które są bardziej popularne.

Dzięki takiej, a nie innej formule korektor z moją cerą współpracuje wzorcowo,lecz nie tylko jako kosmetyk kamuflujący. Początkowo nie byłam przekonana do stosowania go jako kosmetyku rozświetlającego na wybrane partie twarzy (u mnie są to okolice pod oczami, grzbiet nosa i obszar między nosem i bruzdami nosowo-wargowymi, które są ciemniejsze od reszty twarzy) , ale gdy spróbowałam nakładać go w malutkich ilościach syntetycznym pędzelkiem efekt bardzo mi się spodobał. Bardzo lubię zdrowe, delikatnie rozświetlające (ale bez widocznych drobinek) wykończenie kosmetyków Ecolore, korektor nałożony na wybrane partie twarzy dodaje świeżości i usuwa oznaki zmęczenia. Nie warzy się w ciągu dnia i trudno o efekt ciasta, który fundował mi korektor Lily Lolo, który ma bardzo podobny kolor.


Korektor jednak nie do końca sprawdził się na mojej skórze latem, ponieważ podkreślał odwodnienie mojej cery - głównie w okolicach pod oczami,a  także nie był tak dobrze przyczepny i lubił się osypywać. Nie mam jednak takiego problemu, gdy moja cera staje się bardziej tłusta, ponieważ z taką moim zdaniem Ecolore współpracuje najlepiej.

Muszę także nadmienić, ze to kosmetyk w  100% naturalny, większość korektorów zawiera takie składniki, które dodatkowo pogarszają stan cery. W tym przypadku nic takiego się nie dzieje. Dodatkowo kolor jest do mojej cery idealnie dopasowany i świetnie kamufluje mój największy problem, jak są przebarwienia potrądzikowe (niestety, na tak alabastrowej cerze widać dosłownie wszystko), kosmetyk występuje w sześciu wariantach kolorystycznych. Korektor mieści 4 g proszku,a  jego cena to 36,90 złotych, więc nadal przystępna i odpowiednia dla każdego, bez względu na status. Korektor Ecolore kupisz w sklepie producenta.

Do pudru matującego byłam nastawiona sceptycznie, z tego względu, ze bazuje na mikronizowanej glince białej (czy też glince amazońskiej), którą znam z kolorówki i podkłady na niej nie do końca odpowiadały mi swoją konsystencją oraz walorami użytkowymi. Wiem, że to już staje się powoli nudne, ale Ecolore po raz następny sprostało zadaniu. Mimo że nie sprawdza się w mocnym matowieniu tłustych kremów z filtrem, idealnie wpasowuje się w okres, gdy stosuję retinoidy, ponieważ długotrwale, ale delikatnie matuje,a  przy tym nie wysusza mojej tłustej cery i nie podkreśla sterczących suchych skórek. Zdaję sobie sprawę, że nie na każdego działa kaolin, tak jak krzemionka, modyfikowana skrobia kukurydziana, czy puder bambusowy, natomiast delikatny proszek Ecolore ma szansę sprawdzić się u osób ze szczególnie tłustą cerą, które zawsze miały problem z  jej matowieniem i poszukują czegoś innego.

Puder może pełnić kilka funkcji - zarówno pudru wykończeniowego, który ma matować,a  także primera, który zmatuje tłustą skórę uprzednio przed nałożeniem podkładu i przedłuży jego trwałość. Puder pełni u mnie głównie pierwszą funkcję, ponieważ podkład Ecolore idealnie współpracuje z moją cerą i kremami z filtrem, natomiast oczywiście przetestowałam kosmetyk i pod drugim kątem. Moim zdaniem to wszystko zależy od tego co chcemy zmatowić, mianowicie z bardzo tłustymi kremami z filtrem nie daje mocnego, płaskiego matu, więc nie jestem w stanie nałożyć innych suchych produktów, natomiast niezaprzeczalnym plusem jest to, że jest bardzo trwały i jest w stanie zmatowić większość odżywczych kremów, czy kremów z filtrem na glicerynie. Nie robi on tego tak mocno jak puder z kryolana, czy dajmy na przykład ryżowy, bambusowy, ale efekt jest bardziej subtelny, zdrowy i po prostu ładny, utrzymuje efekt matowej skóry znacznie dłużej. Nie jest to produkt odpowiedni dla fanów mocnego matu, natomiast jak najbardziej matuje i przedłuża trwałość makijażu nałożony jako primer - jest bardzo gładki w dotyki i nakłada się równomiernie, więc następna aplikacja 'proszków' jest bardzo przyjemna i łatwa, ponieważ produkt nie osiada w porach i rozprowadza się równomiernie, nie tworząc placków. Bardzo dużo zależy oczywiście od tego jaki produkt nałożysz na puder Ecolore, mówię z perspektywy osoby używającej w codziennym makijażu jedynie kosmetyków mineralnych i mogę powiedzieć, że jak najbardziej spełnia swoją rolę, choć wolę go i tak jako puder wykańczający :)

Ze względu na moją kurację, do pudrów matujących podchodzę z ogromną ostrożnością, ponieważ moja cera aktualnie przeżywa gorszy okres i walczę nieustannie z suchymi, uporczywymi skórkami, a przy okazji borykam się z tłustą cerą a lubię, gdy moja cera jest delikatnie zmatowiona. Pudry matujące zazwyczaj dodatkowo podkreślają suche niedoskonałości, dodatkowo wiele z nich nie zapewniało mi efektu długiego matu, natomiast przełom nastąpił podczas stosowania pudru matującego Ecolore i zamierzam popróbować z własnymi formułami na bazie glinki białej.

Jest to bardzo delikatny, nader niepylący proszek.  Rozprowadza się bardzo dobrze i równomiernie, nie wyczuwam w nim takiej typowej suchości dla pudrów matujących, gdzie czasami podczas rozcierania palcami czuć jak produkt skrzypi. Jest dodatkowo doskonale zmielony i wyczuwam w nim niesamowitą aksamitność, jedwabistość i delikatność, nie można wyczuć w nim granulek,a takze wraz z czasem nie zbryla się pod wpływem wilgoci, która w moim domu panuje. Proszek momentalnie wchłania się i w bardzo ładny sposób matuje skórę. Nie jest to jednak typowy mat - matuje wybrane partie twarzy, ale daje naturalny efekt ładnej skóry - podejrzewam, że to dzięki mice, która jest bazą pudru i odbija tak samo pięknie światło jak podkłady Ecolore. Dzięki temu, puder nie podkreśla załamań, zmarszczek, czy bruzd nosowych , puder spełnia dwie funkcje - zapewnia nie tylko efekt długiego, zdrowego matu, ale rozświetlenia i zdrowego wykończenia. Bardzo polubiłam ten efekt, ponieważ nie podkreśla on moich niedoskonałości,a  mam wrażenie, że nawet odwraca od nich uwagę. Miałam zawsze problem z wyborem pudru wykończeniowego i zazwyczaj figurowała krzemionka powlekana miką, natomiast nie ukrywam, że Ecolore to bardzo miłe odstępstwo od moich przyzwyczajeń. Ze względu na zawartość kaolinu produkt może bielić, natomiast zadbano o to, by taka sytuacja nie miała miejsca (no kto chce zostać córką młynarza? łapka w górę!) i są różne warianty jasności do wyboru. Nie jest to puder transparentny i moja najjaśniejsza wersja wpada w subtelny, śliczny beż - nie nadaje żadnego koloru skórze i tym samym nie wpływa na kolorystykę makijażu. Puder bardzo przypomina mi efektem końcowym Transulent Silk z Lily Lolo (a muszę nadmienić, iż efekt bardzo mi się podoba i jest to jeden z  moich ulubionych mineralnych pudrów), natomiast Ecolore dodatkowo matuje wybrane partie twarzy, odwraca uwagę od nierówności na skórze i w moim osobistym rankingu wygrywa.

Puder absolutnie nie podkreśla porów i muszę powiedzieć, że wydają się nawet przy nim optycznie mniejsze, choć nie mam aż takich problemów z rozszerzonymi porami, zwłaszcza gdy stosuję tretinoinę. Nie mniej jednak puder w nich nie osiada, nie podkreśla w brzydki sposób (są produkty, które bezlitośnie robią z moich malutkich dziurek kratery) i rozprowadza się niezwykle gładko i przyjemnie. Polubiłam go także do gruntowania płynnego korektora pod oczami, na osobach, które maluję, bardzo ładnie odbija światło i nie podkreśla załamań, niestety nałożony w  dużej ilości może nie wychodzić dobrze na zdjęciach, dlatego trzeba uważać na ilość. No cóż, praca z tym produktem to prawdziwa przyjemność.


Jak już jesteśmy przy przyjemnościach - przyjemna jest także cena 59.90 zł za 10g bardzo wydajnego pudru. To nie jest wysoka cena, jeśli produkt spełnia wszystkie obietnice producenta i jestem w stanie mu dopisać nawet kolejne właściwości. Naprawdę ciężko jest znaleźć tak aksamitny, matujący puder, który nie podkreśla załamań i porów bez talku. Mimo że talk to także minerał i to dobrze przebadany, niestety jest u mnie przyczyną małych krostek i nie jestem w stanie używać m.in słynnego pudru Ben Nye.

Puder uwielbiam rozprowadzać dużymi, puchatymi pędzlami syntetycznymi wykonując koliste ruchy, nie do końca lubię efekt po wprasowywaniu pudru, efekt końcowy wydaje mi się znacznie mniej naturalny i mam wrażenie ogromnej warstwy pudru na skórze - w połączeniu z  suchym podkładem Ecolore nie wygląda to zbyt naturalnie i dobrze. Delikatne, koliste ruchy pozwalają mi delikatnie zmatowić skórę, ale nie pozbawiając jej naturalnego blasku - bardzo lubię ten efekt, który jest trudny do osiągnięcia przy naturalnych pudrach matujących takimi jak bambusowy, czy ryżowy.  Dodatkowo nie podkreśla moich sterczących suchych skórek, które stały się codziennością przy stosowaniu Atredermu, a zdarzało się, że pudry matujące były z tego powodu przeze mnie odkładane, gdyż podkreślały każdą suchość naskórka.  Nie czuję także dyskomfortu podczas jego noszenia, choć osoby ze skórą szczególnie odwadniającą się może wysuszać.

Co najważniejsze - doskonale matuje, ale jak już wspomniałam, nie jest to mocny matowy efekt, ale raczej naturalne zmatowienie tych obszarów, które są zbyt tłuste i całość wygląda bardzo naturalnie i ładnie. Bardzo, bardzo mi się ten efekt podoba. Mimo że nie matuje mocno tłustych kremów z filtrem, to doskonale współgra z moimi ulubieńcami w tej kategorii i w zależności od sytuacji, mogę pozwolić sobie jedynie na taki duet w ciągu dnia. Efekt utrzymuje się bardzo długo, muszę powiedzieć, że pod tym względem wygrywa jedynie krzemionka, po które moja cera nie błyszczy się w ogóle przez około 8 godzin, natomiast Ecolore spokojnie funduje mi efekt matu przez co najmniej 6 godzin. Jest to doskonały wynik przy mojej aktualnie tłustej cerze, ponieważ pudry naturalne niekoniecznie spełniały moje wymogi. Przy okazji - na zdjęciu poniżej możecie zobaczyć naprawdę świetny pędzel Hani Glambrush T3 - okazyjna cena, świetna jakość i wspaniale spełnia swoją funkcję.

Świetny puder matujący, jak i inne kosmetyki Ecolore możesz kupić w tym miejscu.


 Kosmetyki są umieszczone są w solidnych, zgrabnych i solidnych pudełeczkach. Produkty można zabezpieczyć przed wysypaniem się, przesuwając odpowiednio siateczkę.

I rzecz niezwykle ważna - doskonały, profesjonalny i miły kontakt z firmą, co podkreślam już drugi raz. Spotkało mnie już kilka nieprzyjemności związanych stricte z prowadzeniem bloga i moich szczerych, nie zawsze pochlebnych opinii - natomiast nigdy nie zdarzyło się to w przypadku prywatnych wiadomości z firmą. Wiem, że pisząc do Pani Doroty, mogę liczyć na profesjonalną obsługę i zostanę potraktowana z należytym szacunkiem. Wiem także, że każda osoba zwracająca się o pomoc w doborze odpowiedniego koloru, czy odpowiedniego produktu powie to samo. Staranność, doskonała jakość, rewelacyjna trwałość i naturalny wygląd - to wszystko zawdzięczam minerałom Ecolore. Rzadko zdarza się, że trafiając na co rusz nowy produkt tej samej marki coś tak samo mnie zadowala, ale póki co - nie ma żadnego słabego ogniwa, a przynajmniej ja jeszcze na nie nie  natrafiłam. Piszę to z pełną odpowiedzialnością, zdaję sobie sprawę, że nie jest to formuła dla każdego, nie każdy musi być tak samo zadowolony, natomiast niezaprzeczalnie są to jedne z niewielu minerałów, które wyglądają dobrze na cerze problematycznej.

Dlatego gorąco zachęcam (i przy okazji gorąco dopinguję zespołowi Ecolore) do chociażby spróbowania, zwłaszcza, jeśli dotychczas stosowane przez Ciebie kosmetyki mineralne nie sprawdzają się. Jestem zachwycona jakością podkładu mineralnego, dlatego cieszę się, że cały komplet jaki otrzymałam sprawdził się tak samo dobrze. Korektor doskonale kamufluje moje przebarwienia potrądzikowe, a puder delikatnie, ale długotrwale matuje. I dla wyjaśnienia - nie jestem wredną zołzą i nie piszę recenzji jak mi czapka stoi , jestem szczera sama ze sobą i swoimi czytelnikami. Rozumiem, że każdy woli, gdy pisze się o nim dobrze, ale do tego trzeba mieć dobre zaplecze - Ecolore wyróżnia przystępna cena (i absolutnie każdy jest w stanie pozwolić sobie na dobrej jakości podkład mineralny w takiej cenie) , wysoka jakość, dbałość, staranność i profesjonalizm. Przez duże P. To sprawia, że będę wracać i nie zapomnę wspomnieć w moich odkryciach roku o tak wspaniałej marce, gdzie w zasadzie wszystko mi odpowiada :) No cóż, cieszę się, bo pisanie pozytywnych recenzji jest zdecydowanie przyjemniejsze. Gratuluję i namawiam do zapoznania się bliżej z ofertą Ecolore, naprawdę warto! I z takim pozytywnym akcentem chcę zakończyć mój dzisiejszy dzień :)





Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Sylveco | Łagodzący krem pod oczy

$
0
0
Muszę przyznać, że moje okolice oczu nie są przeze mnie rozpieszczane - nie używam specjalnych kremów, ani olejków na tak wrażliwe okolice, a stosuję normalną pielęgnację jak w przypadku całej skóry twarzy. Jesienią jednak zawsze stoję przed dylematem - mianowicie, zawsze przeprowadzam silne kuracje dermatologiczne i zawsze omijam okolice oczu. Moja pielęgnacja jest także mniej bogata w emolienty, więc bywa, że bezproblemowe okolice oczu nagle zaczynają przypominać o swoim istnieniu i muszę włączyć produkt, który zmieni ten stan rzeczy.
 
Często są to moje własne mieszanki, często, bowiem większość kosmetyków zupełnie nie sprawdza się u mnie w tym obszarze, mimo że są przebadane pod względem okulistycznym i według zapewnień, hipoalergiczne. Często też pytacie mnie o łagodzący krem Sylveco, nie jest to moje pierwsze podejście do tego kosmetyku i zdążyłam wyrobić sobie już o nim porządną opinię. 

Z kosmetykami Sylveco łączą mnie ambiwalentne odczucia- są produkty, które absolutnie uwielbiam, natomiast są i takie, których nie jestem w stanie używać dłużej niż przez jeden dzień. Kremy Sylveco to nie moja bajka, niezależnie od wersji wywołują spustoszenie na mojej skórze i mają w sobie coś bardzo ciężkiego, co momentalnie pogarsza stan mojej cery. Łagodzący krem pod oczy także nie spełnił moich wymagań, mimo że nie są wysokie.

Moje oczekiwania odnośnie kremu stosowanego na okolice oczu nie są wygórowane - ma nie uczulać (chociaż nie jestem alergikiem i rzadko coś jest w stanie wywołać u mnie potok łez i reakcję alergiczną) i nawilżać. Słowo nawilżać jest kluczowe, ponieważ zdecydowana większość mazideł pod oczy natłuszcza, co jest dla mnie niedopuszczalne i od razu skreślam taki kosmetyk na miejscu. Spodziewałam się, że z Sylveco będzie podobnie - nie mogę znieść tego efektu jaki pozostawia. 

Konsystencja jest bardzo delikatna, mimo że sprawia wrażenie lekkiej, jest ciężka. Jest ciężka sama w sobie i mogłoby się wydawać, że tym samym odżywcza - niestety, akurat w przypadku Sylveco te dwa słowa nie idą ze sobą w parze. Podczas rozsmarowywania kremu wyczuwam olej, mimo że daleko mu do lepu na muchy, to ma w sobie coś odpychającego. Jest to mimo wszystko kosmetyk treściwy, choć jego funkcje nawilżająco-odżywcze powinnam przemilczeć. To bezwonna, biała emulsja, rozprowadza się gładko, ale oleiście i niestety na mojej skórze w ogóle się nie wchłania. Uczucie lepkości i obciążenia towarzyszy mi do momentu zmycia kremu. 

Zacznę od pielęgnacyjnych właściwości kremu i odniesienia się do obietnic producenta. Krem ma chronić delikatną skórę, poprawiać jej sprężystość i zmniejszać cienie i obrzęki. Jak wskazuje także nazwa, kosmetyk powinien przede wszystkim łagodzić i koić okolice pod oczami. To sporo jak na krem o tak prostym składzie. Będąc osobą zupełnie obiektywną, muszę stwierdzić ze smutkiem, że ten produkt, mimo sympatii do Sylveco, nie spełnia ani jednej obietnicy, chociaż to wszystko zależy od skóry (reagujemy różnie na kosmetyki, wiec możesz jedynie zasugerować się tym, co mam do powiedzenia) i dodatkowo jest szczególnie upierdliwy w aplikacji i znakomicie skraca trwałość nawet najbardziej trwałych kosmetyków. Nie zauważyłam, by krem wpłynął w jakikolwiek sposób na nawilżenie mojej skóry pod oczami, poprawił znacząco jej kondycję, czy chociaż minimalnie rozjaśnił ten obszar, który jest u mnie odrobinę ciemniejszy od reszty twarzy.

Krem bardzo ślimaczy się na skórze. Czekałam wieki, aż zdąży się wchłonąć i niestety nie miało to miejsca. Mam wrażenie, że moja skóra bardzo się pod nim poci i jest dodatkowo obciążona, podczas jego stosowania zauważyłam mnóstwo drobnych prosaków w tych okolicach. Kosmetyk w ogóle się nie wchłania, czytałam wiele opinii o lekkich kremach Sylveco i o dzisiejszym delikwencie i niestety moja opinia jest zgoła inna- u mnie każdy krem Sylveco nie ma racji bytu - na skórze pozostaje lepiąca się warstwa, krem zupełnie nie współpracuje z moją cerą i dodatkowo ją obciąża. Dziwię się, bo zdarza mi się kłaść samodzielnie olej pod oczy i jestem zadowolona z efektu, natomiast tylko z kremami Sylveco nie potrafię się dogadać. Niestety, nie potrafię znaleźć pozytywnego, pielęgnacyjnego aspektu stosowania łagodzącego kremu pod oczy Sylveco. 

Przez swoją konsystencję krem bardzo koliduje z  moimi kosmetykami kolorowymi i odczuwalnie zmniejsza ich trwałość. Wpływa także na ich konsystencję i sprawia, ze znacznie tracą na kryciu, nie zastygają i zbierają się w załamaniach. Większość moich korektorów zaczęła także oksydować, chociaż przez tak długi okres użytkowania tych sprawdzonych kosmetyków nie zauważyłam. Wina leży ewidentnie po stronie Sylveco i nie potrafię mu tego wybaczyć.

Krem stosowałam zarówno na dzień, jak i na noc. Po pewnym czasie przerzuciłam się na wieczory, a następnie wklepywałam go tylko o poranku. Nie potrafię jednoznacznie powiedzieć, co odpowiadało mi bardziej, jednak biorąc pod uwagę ile czasu owy krem bytował na mojej skórze i jak wpływał na makijaż oraz jego trwałość - przyznaję, że stosowałam go głównie na noc. Nie zauważyłam, by w jakikolwiek, choć najmniejszy sposób poprawił stan mojej skóry. 


Dodatkowo miałam wrażenie, że moja skóra podczas jego stosowania wydawała się zdecydowanie bardziej obciążona i tym samym zmęczona i poszarzała. Nie pamiętam, by krem zrobił cokolwiek w kierunku rozjaśnienia moich okolic oczu, czy chociaż dawał ulgę i efekt wygładzenia podczas nałożenia. Czasami stosuję kremy pod oczy tylko dla uczucia chłodu i mam wrażenie odprężenia., natomiast w przypadku Sylveco jest zupełnie odwrotnie. Paradoksalnie, doczekałam się także opuchniętych powiek o poranku, chociaż normalnie nie mam takich problemów, dlatego podejrzewam, ze w kierunku redukcji zasinień i obrzęków zupełnie nic nie zrobi. Mimo że mnie nie podrażnił, to nie zrobił nic wyjątkowego, bym mogła napisać o nim jeszcze raz. 

Nie jest to rewelacyjny produkt, powiedziałabym, że bardzo przeciętny. Zdaję sobie sprawę, że zapewne są osoby, którym działanie w pełni odpowiada - zwłaszcza jeśli lekkie kremy nie pozostawiały tak samo tłustej warstwy. Moja mama mimo swojego wieku (44 lata) jest z niego zadowolona, wchłania się u niej niemal błyskawicznie i delikatnie nawilża ten obszar. Działanie nie porywa i jest tego świadoma, natomiast bardzo go lubi za wspomnianą delikatność i szybkie wchłanianie. Nie jest to kosmetyk dla osób z wysokimi wymaganiami, nie znajdzie także miejsca w przypadku mocno suchej skóry, czy z  problemami takimi jak wspomniane zasinienia czy obrzęki. myślę, że zadowoli osoby bez większych wymagań, sprawdzi się także u osób młodych, noszących okulary. Mimo że nie wymagam wiele, to nie sprostał on moim oczekiwaniom. 

Skład produktu jest prosty, ale mocno emolientowy.  Kremy Sylveco zawierają także składniki, których moja skóra nie toleruje, dlatego moja przygoda z dziećmi Syleco stała się niezwykle burzliwa. Oprócz naturalnych olejów, znajdziesz także ekstrakt z chabru bławatka, świetlika łakowego, lupeol i betulinę.

Skład: Woda,  Olej z pestek winogron,  Olej sojowy,  Sorbitan Stearate & Sucrose Cocoate,  Masło karite (Shea),  Skwalan,  Triglicerydy kwasu kaprylowego i kaprynowego,  Stearynian glicerolu,  Olej arganowy,  Kwas stearynowy,  Alkohol cetylostearylowy,  Ekstrakt ze świetlika łąkowego,  Ekstrakt z chabru bławatka,  Alkohol benzylowy,  Witamina E,  Betulina,  Guma ksantanowa,  Kwas dehydrooctowy,  Lupeol,  Kwas oleanolowy  

Krem jest umieszczony w opakowaniu z pompką typu air-less. Design Sylveco bardzo lubię, natomiast nastąpił zgrzyt wobec pompki. Pompka dosłownie wypluwa zbyt dużą ilość produktu, oblepiając pompkę. Całość zastyga, a ja nie mam co zrobić z pozostałą, większą ilością i wcieram ją w dłonie. Opakowanie jest higieniczne, ale przy tak działającej pompce nie jestem do końca tego pewna.

Cena jak na Sylveco jest przystępna - za 30ml gotowego produktu należy zapłacić około 29-30 złotych. Biorąc jednak pod uwagę jakość produktu, to zdecydowanie bardziej wolę przeznaczyć tę kwotę na kosmetyk do twarzy, który będę stosować także pod oczy. Póki co, Sylveco po raz kolejny zawodzi i nie mogę polecić od siebie ich kremu łagodzącego pod oczy.



Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Oczyszczanie i dezynfekcja pędzli w jednym | Jak czyszczę swoje pędzle

$
0
0


Pędzle są nieodzownym elementem makijażu mineralnego, aby służyły Ci długo i w żaden sposób nie pogarszały stanu skóry, należy o nie odpowiednio dbać. Wbrew temu, co można przeczytać w internecie, pędzle należy i trzeba myć codziennie, niezależnie od tego, czy stosujesz kosmetyki pudrowe, czy kremowe. Nie wiem czemu przyjęło się, że nie ma potrzeby codziennego oczyszczania pędzli do osobistego użytku, akcesorium odłożone ponownie na półkę, to siedlisko drobnoustrojów, kurzu i pozostałości kosmetyków kolorowych. Nie zmieniam zdania i twierdzę, że odwlekanie mycia swoich przyrządów do makijażu, które mają bezpośredni kontakt ze skórą to zwykłe lenistwo, na które nie ma usprawiedliwienia. 


Od dawna czyszczę moje pędzle tylko jedną, sprawdzoną, skuteczną i profesjonalną metodą, która radzi sobie nawet z ciężko usuwalnymi kosmetykami kremowymi, nie niszczy naturalnego włosia i znacznie skraca czas schnięcia pędzli. Izopropanol stał się moim niezastąpionym środkiem, zapewnia mi idealnie czyste i zdezynfekowane pędzle, które są gotowe bezpośrednio po wyschnięciu. Metoda jest szybka, skuteczna i nie ma żadnego negatywnego wpływu na stan włosia naturalnego - co więcej, jest to najdelikatniejszy i najlepiej tolerowany sposób na oczyszczanie pędzli z naturalnym włosiem, bowiem nie tracą one swojej elektrostatyczności i naturalnej porowatości, dzięki której idealnie rozprowadzają kosmetyki.

Długo poszukiwałam odpowiedniej metody, które będzie łączyła ze sobą dwie cechy, mianowicie będzie skuteczna i nie wpłynie negatywnie na jakość włosia naturalnego. O ile w przypadku włosia syntetycznego, które nie sprawia większych problemów i można je myć większością detergentów bez uszczerbku na jakości, o tyle pędzle z włosiem naturalnym, zdaniem wielu, potrzebują wręcz królewskiego traktowania. Po tylu latach obserwacji mojej przygody z izopropanolem i alkoholowym czyszczeniem pędzli, stwierdzam, ze włosie naturalne nie sprawia żadnych problemów, o ile dostosuję się odpowiednią metodę. I nie zwracam uwagi już na jakość włosia naturalnego, które może być bardziej porowate i sprawiać trochę więcej problemów - traktowanie włosia pędzli, tak jak ludzkiego jest kategorycznym błędem i ma destrukcyjny wpływ na jakość włosia. Nie wiem skąd się to wzięło i nadal nie wiem, czemu aż tyle osób jest przekonanych, iż jest to jedna, słuszna droga. W przypadku pielęgnacji syntetycznych włosków nie ma to większego znaczenia, a może jedynie doprowadzić do stwardnienia włosia przez niedokładne oczyszczanie, natomiast już podczas użycia takowej metody na odżywkę, czy szampon, skutki uboczne widać od razu na włosiu delikatniejszym. Pędzle z naturalnym, farbowanym włosiem będą odporniejsze i negatywne skutki takiego oczyszczania przeciągną się w czasie, natomiast niefarbowane, całkowicie naturalne, z natury bardzo porowate włosie kozy jakie występuje m.in w pędzlach glambrush natychmiast się zbuntuje. Nie dziwi mnie więc widok strasznych, rozczapierzonych szczot na blogach, jeśli ktoś traktuje swoje pędzle w taki sposób.

Generalnie, nie jestem fanką mycia pędzli wodą. Nie przemawia to do mnie nie tylko ze względu na destrukcyjny wpływ na jakość włosia (twarda woda, detergenty, zasadowe pH), ale niehigieniczność (zwłaszcza w przypadku pędzli mocno zbitych,  tak długie leżakowanie napawa we mnie mnóstwo wątpliwości) i porażająca ilość czasu, jaką trzeba poświęcić na domycie pędzli i jeszcze schnięcie! Zanim poznałam tę metodę, potrafiłam spędzić nawet pół godziny, by doprać swojego flat topa z resztek mocno kryjącego podkładu. Dodatkowo podczas takiego mycia łatwo o zalanie skuwki, zbyt energiczne ruchy i szarpanie włosia,nie trzeba się starać, by uszkodzić konstrukcję pędzla.

Izopropanol to najprostszy alkohol dwurzędowy, odnajduje on swoje zastosowanie w m.in w czyszczeniu optyki i oczywiście jest obowiązkowym składnikiem w płynach dezynfekcyjnych i płynach do oczyszczania pędzli, które kosztują krocie i ich cena ma się nijak do mojej 5 litrowej butli, którą kupuję w sklepie z elektroniką. Jedyna różnica to jedynie skład, który przemawia na korzyść izopropanolu - płyny do czyszczenia pędzli często zawierają niepotrzebne, dodatkowe składniki, a skuteczność jest na takim samym poziomie. Ogromna, pięciolitrowa butla to koszt 50 złotych i można go kupić dosłownie wszędzie w sklepach AGD i serwisach aukcyjnych. Nadmienię, iż zużycie takiej ilości alkoholu, nawet, jeśli nie malujecie tylko siebie, zajmuje co najmniej pół roku. Izopropanol w każdym aspekcie wygrywa w starciu z tylko z pozoru delikatniejszą pielęgnacją pędzli. Oprócz izopropanolu możesz wykorzystać w tym celu spirytus rektyfikowany 96% i płyny do dezynfekcji (polecam Skinsept), absolutnie nie wolno stosować spirytusu salicylowego, który niszczy włosie pędzli, nie mniej jednak najlepiej i najtaniej sprawdza się izopropanol.

Korzyści płynące czyszczenia pędzli w izopropanolu 
  • w bardzo szybki i efektywny sposób wyczyścisz swoje pędzle, nawet z bardzo trwałych kosmetyków płynnych
  • pędzle są automatycznie dezynfekowane i bezpośrednio po wyschnięciu są gotowe do użytku
  • czas schnięcia jest znacznie skrócony - w przypadku pędzli do oczu to kwestia 15 minut, najbardziej zbity flat top Sigma schnie przez około 3 godziny, co jest niesamowitym sukcesem
  • włosie naturalne nie ulega zniszczeniu, - zachowuje ono swoją miękkość i naturalną porowatość, dzięki czemu kosmetyki rozprowadzają się tak samo dobrze, jak na początku użytkowania pędzla
  • to najdelikatniejsza i  niezwykle profesjonalna metoda oczyszczania pędzli
  • alkohol nie ma żadnego negatywnego wpływu na jakość włosia, jest ono neutralne i jedynie rozpuszcza zanieczyszczenia
  • akcesoria oczyszczane w ten sposób, to gwarant bezpiecznego makijażu 
Jedyne minusy, jakie dostrzegam po tylu latach mycia pędzli w w izopropanolu to fakt, iż włosie naturalne farbowane może poszarzeć i izopropanol nie oczyszcza pędzli do nieskazitelnej bieli (pędzel jest czysty, ale ma delikatne zabarwienie, zwłaszcza, przy fioletowych, zielonych i czerwonych mocno napigmentowanych, matowych cieniach) i przenikliwy, drażniących zapach alkoholu. Jednak biorąc pod uwagę szereg zalet - nie mam wątpliwości, iż będę tę metodę praktykować, dokąd będę wykonywać makijaż.

Pierwszym krokiem jest dezynfekcja dłoni, by móc w późniejszym etapie ułożyć odpowiednio włosie - oczywiście można ten krok pominąć i zrobić to jednorazową, higieniczną rękawiczką. 

Metoda jest banalnie prosta i nie wymaga szczególnych umiejętności, jednak należy przestrzegać kilku zasad, by Twoje pędzle służyły Ci jak najdłużej. W szklanym, czystym i wyparzonym naczyniu umieszczam alkohol izopropylowy  i pędzle, które chcę wyczyścić - dopilnuj, by poziom izopropanolu nie dotykał skuwki pędzla. Często moczę pędzle przez około 2 minuty i zaczynam od tych, które są najmniej brudne. Wykonuję delikatne ruchy, zgodnie z kształtem pędzla i tym, jak poruszam pędzlem podczas makijażu - to ważne, by nie szarpać włosia. Delikatnie odciskam nadmiar alkoholu o ścianki naczynia. Nie musisz wymieniać zanieczyszczanego alkoholu - to tylko rozpuszczone barwniki, alkohol nadal usuwa je z pozostałych pędzli.

Następnym krokiem jest delikatne pocieranie pędzlem o czysty ręcznik papierowy, czy chusteczkę higieniczną. Wykonuję takie same ruchy, jak podczas czyszczenia w alkoholu. Czynność powtarzam, póki włosie nie będzie zostawiało barwnych smug, jeśli przestanie puszczać pigment - to znak, iż Twoje narzędzie jest czyste. Jeśli nadal zauważasz kolorowe szlaki, podczas ocierania pędzla, należy umieścić go ponownie w izopropanolu i powtarzać tę czynność do momentu, aż nie będzie pozostawił żadnych śladów. 

Pędzel należy delikatnie odcisnąć z nadmiaru alkoholu - jeśli to pędzel syntetyczny, wystarczy, ze pozostawisz go do wyschnięcia w pozycji pionowej, włosiem do dołu, by do skuwki nie dostał się alkohol. Jeśli to pędzle o nietypowym kształcie - warto włosie przed suszeniem uformować palcami. Staraj się także suszyć pędzle w chłodnym miejscu, unikaj kontaktu z grzejnikami i słońcem. Najlepiej oprzeć pędzle, by umożliwić im taką pozycję, natomiast możesz je także umieścić na ręczniku papierowym w pozycji leżącej. 

Jeśli jednak, Twoje akcesorium ma włosie naturalne, warto najpierw ułożyć włosie ręcznie (ważne, by dłonie były zdezynfekowane, możesz także założyć jednorazową rękawiczkę) i umieścić je w osłonkach. Osłonki na pędzle (tak zwane brush guards) to nic innego jak siateczki, można je aktualnie dostać w większości sklepów internetowych - niestety, wszystkie były akurat w użyciu, więc w tym celu wykorzystałam ręcznik papierowy i zawinęłam rulonik, by pędzel zachował swój pierwotny kształt. Pędzle oczyszczane w izopropanolu, nawet jeśli, nie uformujesz włosia, nie odkształcają się tak, jak umyte tradycyjnie w wodzie. To świadczy tylko i wyłącznie o delikatności i przy tym niezwykłej skuteczności metody alkoholowej.

Pędzle po wysuszeniu są zdatne do bezpośredniego użytku, jeśli jednak, nie zamierzasz ich stosować tego samego dnia - warto umieścić akcesoria w specjalne, dołączone do pędzli osłonki i przechowywać w suchym, zaciemnionym i przykrytym miejscu, by nie były zbieraniną kurzu i roztoczy. Tak oczyszczone wcześniej pędzle, przed użyciem jedynie spryskuję Skinseptem i po wyparowaniu alkoholu wykonuję makijaż. 

Wbrew pozorom to bardzo delikatna metoda, nie ma ona żadnego negatywnego wpływu nawet na naturalne włosie. Tradycyjne oczyszczanie pędzli w wodzie i stosowanie kosmetyków do pielęgnacji włosów, ma negatywny wpływ na jakość włosia - pędzle tracą swoją porowatość (stają się śliskie, przez co nie nabierają tak dużo produktu i nie nakładają go równomiernie i gładko), twardnieją  wraz z czasem i sprawiają mnóstwo problemów - od sztywności i kłucia, po zatracenie pierwotnego kształtu. Metoda alkoholowa nie niszczy włosia pędzli, zapewni Ci higieniczność i bezpieczeństwo makijażu , a także oszczędzi Twój cenny czas - pędzle czyści się błyskawicznie, skraca się także ich czas schnięcia, do całkowitego wyparowania alkoholu.



Pozdrawiam,
Ewa

Trądzik nie pospolity | Trądzik pokwasowy/poretinoidowy (wyprysk toksyczny), sterydowy, wyprysk kontaktowy alergiczny, trądzik kosmetyczny, infekcyjne zapalenie mieszków włosowych, nużeniec, gronkowiec złocisty i dermatoza okołoustna

$
0
0

Nie ukrywam, że dostaję od Was mnóstwo wiadomości i dzięki wymienianiu się doświadczeniami , wzbogacamy swoją wiedzę nawzajem. To daje mi mnóstwo do myślenia i postanowiłam poświęcić oddzielny wpis tematom trądzikowym, jednak nie trądzikowym w  istocie - etiologia trądziku pospolitego, czy też trądziku wieku dojrzałego sprowadza się do oddziaływania hormonów, natomiast dzisiejszy wpis jest poświęcony dermatozom skórnym wywołanym przez pewien bodziec zewnętrzny, bądź wewnętrzny, który niekoniecznie wynika z dysfunkcji w organizmie. Często zmiany trądzikopodobne to wynik patologii bakteryjnej, czy grzybiczej, intensywnej terapii kwasami bądź nadwrażliwości na alergen. Jeśli wykluczono u Ciebie trądzik pospolity, problemy hormonalne, nie widzisz różnicy w stosowaniu eksfoliatorów , a nawet zauważasz zaostrzenie problemu (zwłaszcza przy stosowaniu kwasów),a  Twoje zmiany wypełnione są płynem surowiczym, bądź dziwną treścią ropną i bliznowacą się w niepokojący sposób - być może znajdziesz dzisiaj odpowiedz na Twoje bolączki skórne. 

Wyprysk toksyczny
Wyprysk toksyczny powstaje na skutek podrażnienia, to odmiana wyprysku kontaktowego wywołanego przez kontakt z czynnikiem drażniącym. Często wyprysk kontaktowy kojarzy się z odmianą alergiczną, natomiast jak najbardziej może nie mieć on nic wspólnego z alergenem. Nasilenie reakcji toksycznej potęguje się wraz z dawką substancji wywołującej podrażnienie i mija wraz z jej odłożeniem. Często taka reakcja występuje o osób, które mają zaburzoną naturalną barierę ochronną skóry, jest to bardzo częsty objaw przy kuracjach dermatologicznych (zwłaszcza silnych roztworach kwasowych i retinoidach), a także podczas wahań pogodowych (gorąco - słońce, zimno- mróz, wiatr), przy kontakcie  z twardą wodą (przy nadwrażliwości na chlor) , czy zanieczyszczonym środowisku (głównie opary i pyły z wytwórni tworzyw sztucznych).

Najbardziej narażonymi osobami na wyprysk toksyczny są osoby mające bezpośredni kontakt z olejami, smarami, klejami, rozpuszczalnikami, środkami odkażającymi, środkami chemicznymi, akaliami, kwasami, a także ci, którzy pracują w środowisku wodnym. Jak najbardziej wyprysk toksyczny mogą wywoływać z pozoru bezpieczne detergenty, środki do dezynfekcji, kwasy i retinoidy.
Powstawanie wyprysku toksycznego sprowadza się do uszkodzenia bariery ochronnej skóry, która pozbawiona naturalnej ochrony reaguje stanem zapalnym - najczęściej takie zmiany obserwują osoby stosujące silne kwasy, bądź retinoidy i niestety, często ta przypadłość jest mylona z wysypem. Krostki są bardzo specyficzne. To najczęściej małych rozmiarów krosteczki, wypełnione rozrzedzoną ropą lub płynem surowiczym, rozwój trądziku toksycznego bardzo przypomina zapalenie mieszków włosowych, w początkowym stadium są to czerwone pęcherzyki. Silniejsza reakcja przypomina poparzenie chemiczne, pojawiają się pęcherze, mocne zaczerwienienie skóry i świąd. Podobna reakcja wystąpiła na mojej skórze podczas stosowania zbyt wysokich stężeń kwasu salicylowego i w pewnym momencie tretinoiny. Trądzik pokwasowy nie wymaga specjalistycznego leczenia, jeśli jest to reakcja mało nasilona w początkowym stadium i zanika w momencie odłożenia substancji działającej toksycznie. Trądzik może (ale nie musi, zwłaszcza w formie przewlekłej i ostrej) zaniknąć sam po dłuższym czasie nastawiania skóry na czynnik toksyczny - może dojść do zobojętnienia, jednak najbezpieczniej jest nie wystawiać się na działanie toksyczne danej substancji. Jest to niestety wykluczone przy stosowaniu retinoidów, które mają silne działanie toksyczne i drażniące i jedynym, rozsądnym wyjściem jest zrezygnowanie z retinoidu lub umiejętne dostosowanie częstotliwości stosowania i pielęgnacji, która powinna sprowadzać się do zwiększenia funkcji obronnej skóry i jej ochrony - stosowania kremów z filtrem przeciwsłonecznym. Często stosowanie retinoidów jest kojarzone z antybiotykoterpią, aby uniknąć reakcji toksycznej. Zaleca się także stosowanie środków działających antyhistaminowo - od siebie polecam kwas glicyrynyzowy, który doskonale koi skórę i zapobiega rozprzestrzenianiu się podrażnień.

Często to nie kwas, czy retinoid jest wynikiem podrażnienia - a rozpuszczalnik. Ogromny potencjał drażniący mają głównie glikole i alkohole, dlatego zawsze sugeruję zamianę bazy preparatu, by wykluczyć działanie toksyczne danej substancji czynnej. Warto zachować umiar w stosowaniu kwasów i retinoidów, ponieważ wraz z pojawieniem się trądziku toksycznego wzrasta prawdopodobieństwo wystąpienia przebarwień, permanentnego odwodnienia i zwiększonej wrażliwości na czynniki atmosferyczne, detergenty.  

Reakcja toksyczna może pojawić się także przez spożywanie nieodpowiednich pokarmów, choć wykluczono, by spożywana żywność była główną przyczyną trądziku.  Trądzik faktycznie może być także wynikiem reakcji toksycznej - zwłaszcza w wyniku przeciążania organizmu, gdy toksyny nie są neutralizowane przez wątrobę i nie są wydalane wraz z moczem.  Żywność powodująca stres może nadmiernie obciążyć wątrobę, spowodować duże wahania stężenia cukru i być szkodliwa w dłuższej perspektywie.

Nadwrażliwość mieszków włosowych, nadmierne drażnienie ujść mieszków włosowych, trądzik posłoneczny

Stan zapalny może objawiać się nie tylko pod wpływem podrażnienia substancją toksyczną, ale może być także ściśle powiązany z mechanicznym uszkodzeniem naskórka i ujścia mieszków włosowych.  Mieszki włosowe mogą być nadwrażliwe (np. pod wpływem długotrwałego stosowania kwasów), a ich nadmierne drażnienie może owocować stanem zapalnym - często takie reakcje występują przy zbyt silnych peelingach mechanicznych, intensywnym szczotkowaniu skóry, czy tarciu ręcznikiem.

Trądzik posłoneczny jest coraz bardziej popularny i może objawiać się jako wyprysk kontaktowy z podrażnienia (wynikający z nadmiernej ekspozycji słonecznej), a także jako skutek uboczny permanentnego wystawiania się na działanie promieniowania UV. Pod wpływem promieniowania UV dochodzi do peroksydacji skwalenu (składnik sebum) , co skutkuje wzrostem aktywności lipoksygenazy, co z kolei ma wpływ na wzmożone wydzielanie sebum, tworzenie zaskórników i stwarza dogodne warunki dla rozwoju P.acnes. W tym procesie biorą udział nie tyle wolne rodniki, co tlen singletowy. 

źródło

Wyprysk kontaktowy alergiczny 
Wyprysk kontaktowy alergiczny wywołuje konkretny alergen, jak dotąd najskuteczniejszym 'leczeniem' jest unikanie kontaktu z alergenem i zażywanie środków antyhistaminowych. Wyprysk kontaktowy alergiczny nie powstaje od razu podczas kontaktu z  alergenem, często jest to reakcja opóźniona, natomiast wypryski toksyczne mogą pojawić się nawet w przeciągu kilku godzin podczas kontaktu z substancją toksyczną. Wyprysk alergiczny rzadko kiedy jest wypełniony treścią ropną, zazwyczaj są to czerwone pęcherze, wypełnione płynem surowiczym, które swędzą i powstaje obrzęk wraz z pojawieniem się tych zmian. Bardzo łatwo rozpoznać zmiany typowo alergiczne, ponieważ pojawia się typowa swędząca wysypka, czasami jednak zmiany te są bardzo łagodne i często myli się je z podrażnieniem, które może wystąpić przy stosowaniu zasadowych środków myjących, czy kwasów.

Alergia jest nieprawidłową reakcją układu odpornościowego, jeśli alergen ma bezpośredni kontakt ze skórą, dochodzi do kontaktowego zapalenia skóry. Bardzo ważne jest, aby przed zastosowaniem drażniących składników zawsze wykonywać próbę uczuleniową, najczęściej za małżowiną uszną, gdzie skóra jest delikatna, ale niewidoczna na co dzień i w razie wystąpienia reakcji alergicznej - można to miejsce skutecznie zakryć. Co więcej, niewiele osób wie, jak wykonać taką próbę uczuleniową prawidłowo - dana substancja czynna powinna pozostać na skórze co najmniej dobę, ponieważ wyprysk alergiczny rzadko kiedy pojawia się natychmiast przy kontakcie z alergenem. 

Posterydowe zapalenie skóry
Występuje u osób, które stosowały wcześniej sterydy zewnętrznie, a także wewnętrznie - tyczy się to także hormonów sterydowych,a  więc antykoncepcji hormonalnej. Reakcja jest zwana głodem sterydowym, niestety, pozytywne i szybkie działanie sterydów często zasłania oczy na ewentualne skutki uboczne, które pojawiają się wraz z odłożeniem leku. Stan skóry nagle zaczyna się pogarszać, a leczenie posterydowego trądziku jest bardzo uciążliwe i trudne.

Zmiany przybierają różny charakter - najczęściej jest to obrzęk, zaczerwienienie i swędzenie skóry, jednak jak najbardziej może on przybierać postać zmian trądzikopodobnych - twardych, swędzących, podskórnych zmian, których nie można wycisnąć, a są bardzo bolesne. Są to bardzo charakterystyczne zmiany, gdzie wyduszenie ropy jest niemożliwe,a  stan zapalny rozwija się głęboko pod skórą, tworzą się bardzo bolesne zmiany naciekowe, pozostawiające trwałe, głębokie blizny. Leczenie jest bardzo podobne jak w przypadku trądziku pospolitego, zaleca się stosowanie tetracyklin i środków o działaniu hamującym powstawanie P.acnes.

źródło, źródło,źródło
Dermatoza okołoustna jest głównie spowodowana miejscowym stosowaniem leków sterydowych i preparatów hormonalnych, często jest to także dermatoza wywołana przez infekcje bakteryjne i grzybicze (często przez nużeńca),a  także przez preparaty kosmetyczne (silnie natłuszczające). Dermatoza występuje wokół ust, przy nosie i brodzie, przybiera postać czerwonych krostek, które mogą być wypełnione zarówno płynem surowiczym, jak i treścią ropną. Zapalenie okołoustne jest ponadto jednym z kilku objawów atopowego zapalenia skóry, dlatego rozpoznanie i leczenie dermatozy jest bardzo trudne i jedynie drogą eliminacji można znaleźć odpowiedni sposób leczenia.
 
Trądzik kosmetyczny
Trądzik kosmetyczny jest bardzo trudny do wykrycia, ponieważ są to typowe zmiany trądzikowe, które przybierają zarówno postać trądziku zaskórnikowego niezapalnego, jak i odmiany zapalnej, a nawet cystowej. 

Etiologia trądziku kosmetycznego nie jest do końca poznana, gdyż substancje w kosmetykach mogą działać toksycznie na skórę i wywoływać wyprysk kontaktowy z podrażnienia, lub wykazywać działanie aknegenne i komedogenne, czyli sprzyjające powstawaniu zaskórników i stanów zapalnych, blokując pory. Jest bardzo ciężki do rozpoznania także z tego względu, ze często objawy są bardzo podobne do dermatozy okołoustnej. Przeważnie jest to trądzik łatwy do wyleczenia i poprawa następuje po odłożeniu kosmetyków nie sprzyjającym dobrej kondycji skóry oraz zastosowaniu substancji o działaniu keratolitycznym, w celu odblokowania porów. 

Trądzik kosmetyczny często występuje u osób z  tendencją do trądziku. Aby uniknąć zmian trądzikowych, wywołanych przez kosmetyki, należy zwracać uwagę na skład produktów,a  także obserwować reakcję skóry - często niepokojącym objawem jest szarzenie skóry, rozszerzone pory, zmęczona cera. Zmiany często powodują zbyt ciężkie kosmetyki, silnie natłuszczające, trójglicerydy, parafina, ciężkie oleje, gliceryna, która w nadmiarze powoduje ropienie mieszków włosowych, czy kwasy AHA. Warto ograniczyć emolienty w swojej pielęgnacji i skupić się na dokładnym oczyszczaniu skóry.

Infekcyjne zapalenie mieszków włosowych
Bakteryjne zapalenie mieszków włosowych zazwyczaj występuje u dzieci lub dorosłych z czynnikami predysponującymi, które pomagają zwiększyć liczbę bakterii na powierzchni skóry. Bardzo często jest to gronkowiec złocisty, inne gatunki to: paciorkowce, bakterie z rodziny Pseudomonadacea, Proteus i podobne bakterie do pałeczki okrężnicy. Innym nadkażeniem jest drożdżowe zapalenie mieszka włosowego, spowodowane drożdżakami z rodziny pityrosporum. Zazwyczaj dotyka nastolatków i mężczyzn, prawdopodobnie jako efekt produkcji kwasów tłuszczowych przez drożdże i blokadzie otworu mieszka.


Nużeniec
Nie sposób wspomnieć o nadkażeniach pasożytniczych, głównie nużeńcu, który jest odpowiedzialny za wiele chorób skóry, m.in zapalenie okołoustne, łupież, czy trądzik różowaty. Nużeńce powodują zaczopowanie gruczołu łojowego lub mieszka włosowego z postępującą hiperkeratynizacją. Często dochodzi do powstania stanu zapalnego i zmiany ropnej, której często towarzyszy ból. Objawami zakażenia nużeńcem mogą być także powstawanie licznych zaskórników, świąd skóry, a także rozszerzanie się naczyń włosowatych i zaczerwienienie skóry. Niektórzy chorzy obserwują zaczerwienienie skóry po nocy, w czasie której pasożyty wykazują największą aktywność. Odchody roztoczy mogą być także przyczyną zmian alergicznych. Nużyca przejawia się w postaci ropiejących krost, trądziku oraz wyprysków skórnych, głównie dotyka twarz oraz jej obręb. Głównym pożywieniem pasożyta jest łój i przesącze osocza krwi, a także wydzielina gruczołów łojowych oraz komórki nabłonkowe. Nużeńce obecne w obrębie gruczołów tarczkowych wywołują przewlekłe zapalenie brzegów powiek, a czasem także spojówek, którym towarzyszą uporczywy świąd i pieczenie oraz łzawienie oczu. W wyniku zakażenia nużeńcem może dojść do zmiany kierunku wzrostu rzęs oraz ich wypadania. Demodekoza sprzyja ponadto zakażeniom bakteryjnym skóry. Masywne zarażenia sprzyjają też rozwojowi łojotokowego zapalenia skóry i trądziku różowatego, które jednakże mogą mieć inne przyczyny. Jedyną skuteczna metodą diagnostyki nużycy jest badanie mikroskopowe zaskórników lub całych mieszków włosowych. Niestety, jest to często choroba bezobjawowa i od momentu zakażenia, do pojawienia się objawów chorobowych mogą minąć lata. W przypadku infekcji ocznych do badania pobierane są rzęsy. Leczenie nużycy z reguły trwa kilka miesięcy, a jednym z najskuteczniejszych leków jest metronidazol.

Niestety, o nużeńcu nadal wiemy niewiele , a prawdopodobieństwo zakażenia się tym pasożytem rośnie z każdą dekadą o co najmniej 10%. Nie zarazisz się nim od zwierząt, natomiast pasożyt jest bardzo rozpowszechniony na całym świecie i praktycznie wszyscy jesteśmy zarażeni. Dzieje się tak dlatego, że nużeńcami można się bardzo łatwo zarazić, np. przez używanie tych samych przyborów kosmetycznych, ręczników, przez poduszkę, pościel i ubrania. Dochodzi też narażenie związane z korzystaniem z usług kosmetyczek i fryzjerów, dlatego tak bardzo zwracam uwagę na higienę usług kosmetycznych!


Gronkowiec złocisty
O gronkowcu złocistym pisałam jakiś czas temu i przy okazji wspomniałam o tym, jak ważna jest higiena. Higiena nie tylko osobista, ale także regularne dezynfekowanie narzędzi codziennego użytku, a zwłaszcza kosmetyków, akcesoriów, telefonów komórkowych, dłoni. Odmiana gronkowca złocistego jest bardzo trudna w leczeniu, a odporne szczepy MRSA można jedynie uśpić.

Gronkowce nie walczą o miejsce m.in. na skórze, mogą kolonizować razem. Trądzik ropny wywołany przez gronkowce jest bardzo charakterystyczny , bliznowacieje pozostawiając charakterystyczną, złotą łuskę. Zmiany wywołane przez gronkowce są często wypełnione treścią ropną (dlatego często dermatolodzy przy chwili nieuwagi definiują go jako klasyczny trądzik, bądź zapalenie mieszków włosowych), zmiany są drobne, ale gęsto rozsiane. Może to być też trądzik niezapalny, przypominający kaszkę, bądź pojawiające się podskórne gule, które pojawiają się w momentach osłabionej odporności. Często zaczyna się niewinnie- od kilku zmian obok siebie, wraz z czasem gronkowiec zaczyna kolonizować i zmiany robią się obszerniejsze. Jest go bardzo ciężko wyleczyć i w pewnych przypadkach można go jedynie uśpić.

Gronkowce oprócz ropnych, drobnych zmian, uogólniając, powodują także zakażenia ropne skóry, tkanek podskórnych oraz tkanek miękkich różnego pochodzenia. Często są to czyraki, jeczmienie, karbunkuły, ropnie, ropnie mnogie pach, liszaje, cellulitis (zapalenie podskórnej tkanki łącznej, prowadzące do opuchlizny i zaczerwienienia obszaru zapalnego), zapalenie sutka,a nawet ropień sutka (kobiety karmiące piersią) ,pyodermię, zastrzał, zanokcicę, figówkę, czy zapalenie mieszków włosowych. O gronkowcu złocistym przeczytaj więcej TUTAJ.


Dzisiejszy wpis tylko ukazuje jak skomplikowana i trudna jest pielęgnacja skóry problematycznej i wykrycie przyczyny złego stanu skóry - nie zawsze trądzik, jest trądzikiem w istocie. Często to przerost flory bakteryjnej, grzybiczej, następstwo stosowania sterydów, czy hormonów, zakażenie bakterią, czy reakcja toksyczna i alergiczna skóry. Jeśli Twój trądzik jest oporny na leczenie, Twoja walka trwa długo i nie widzisz większej poprawy - warto badać się. W tak prozaiczny sposób, jak podanie ręki, spanie w brudnej pościeli, używanie niezdezynfekowanych pędzli, korzystanie z usług kosmetyczki, która nie przestrzega rygorystycznie higieny, czy stosowanie nieodpowiednich kosmetyków i permanentne podrażnianie skóry możesz doprowadzić do nagłego pogorszenia stanu cery. 


Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Sztuka Mydła | Mydło węglowe Czarna Sztuka

$
0
0

Dokładne i głębokie oczyszczanie skóry jest moim priorytetem w pielęgnacji skóry. Dzięki dokładnemu usuwaniu zanieczyszczeń, moja cera wygląda znacznie lepiej, nie sprawia mi tylu problemów, a kosmetyki znacznie lepiej wchłaniają się i nie obciążają tak bardzo jak kiedyś mojej kapryśnej cery. Można więc powiedzieć, że opracowanie własnego schematu demakijażu przyczyniło się w znacznej mierze do jej aktualnego, dobrego stanu.

Sam schemat nie ulega zmianom od długiego czasu, testuję jedynie nowe produkty,w  celu urozmaicenia pielęgnacji. Jeśli interesuje Cię mój sposób na idealnie czystą skórę bez podrażnień, możesz dokładniej tutaj przeczytać więcej o mojej metodzie. Dzisiaj pragnę poświęcić chwilę naturalnemu mydłu, o którym wspominam już jakiś czas pobieżnie w postach - myślę, że warto podzielić się swoją opinią, zwłaszcza, że nie jest do końca ani pozytywna, ani negatywna - powiedziałabym, neutralna i w zależności od oczekiwań - mydło węglowe może stać się Twoim hitem lub pielęgnacyjnym rozczarowaniem.

Jest to moje pierwsze mydło węglowe, nie mniej jednak zaskoczyło mnie ono w pewnych aspektach bardzo pozytywnie, po około trzech miesiącach doszłam do wniosku, że stosowane w odpowiedniej częstotliwości i w odpowiednich momentach cyklu działa na moją skórę bardzo dobrze i mogłabym je polecić pewnej grupie docelowej, do zadań specjalnych. 

Nie jest ono tak delikatne, jak chociażby mydło afrykańskie, jest zdecydowanie bardziej śliskie, mniej kremowe i trudniejsze w obsłudze. Nieporęczna, prostokątna kostka wielokrotnie wypadała mi z wilgotnych rąk, zauważyłam jednak, że wraz z czasem zyskuje na walorach użytkowych - jest zdecydowanie przyjemniejsze, mydło bardziej ślimaczy się i piana staje się bardziej obfita, ale puszysta, zbita i gęsta, ma niewiele wspólnego z pianą z typowych mocnych detergentów. Początki z  czarną sztuką nie należały do łatwych - byłam zmuszona wielokrotnie obracać kostkę, piana była bardzo uboga, a ucieczki mydła po umywalce doprowadzały mnie do szewskiej pasji. Im mniej mydła - tym szybciej ubywa, nie wiem z czego to wynika (prawdopodobnie łatwiej łapie wilgoć), ale mydło staje się bardziej miękkie i zanim wyschnie bardzo się klei. Jest nadal zwarte i nie robi się z niego breja jak z czarnego mydła afrykańskiego (czarna sztuka zawiera znacznie mniej gliceryny), zachowuje swój pierwotny, kwadratowy kształt, ale jest trochę inne niż na początku, co przemawia tylko na korzyść produktu. Używanie czarnej sztuki stało się naprawdę przyjemne po około 6 tygodniach. Im mniej mydła, tym jest mniej wydajne, ale kostka wystarczy na co najmniej pół roku stosowana kilka dni w tygodniu. Mydło barwi przez zawartość węgla drzewnego (ma ono silne właściwości absorbujące toksyny i działa bakteriobójczo, matuje także skórę), piana jest szara, nie zliczę ile razy w taki sposób załatwiłam sobie ręcznik i ubrania, na szczęście wszystko dopiera się bez problemu w ciepłej wodzie. Nie mniej jednak - warto mieć to na uwadze.

Mydło nie należy do delikatnych i nie zamierzam ukrywać, że nie polecam go w codziennej pielęgnacji. Bardzo ściąga skórę, ale doskonale ją oczyszcza, powiedziałabym, że działa nawet lepiej niż tradycyjne savon noir jako maseczka peelingująca - piana z mydła węglowego genialnie oczyszcza pory i wierzę, że pozwoli mi utrzymać stan mojej skóry bez zaskórników - z pewnością samo mydło nie usunie podskórnych zmian, ale dzięki doskonałym właściwościach oczyszczającym - jak najbardziej może wspomóc tę walkę. 

Skóra po użyciu mydła jest tępa i czuć jak skrzypi, mydło jest bardzo mocne i stosowane kilka dni pod rząd bardzo wysuszyło mi cerę. Ściągnięcie trwa dość długo, u mnie mija po około 3-4 godzinach od mycia, czas ten skraca odpowiedni produkt tonizujący. Stosowane raz na jakiś czas wpływa pozytywnie na stan mojej cery, niestety, gdy używam go częściej efekty są odwrotne - skóra jest bardzo ściągnięta i ciężko ją czymkolwiek nawilżyć, pojawiają się suche skórki i ogólne podrażnienie. Przy bardzo podrażnionej i wrażliwej skórze może spowodować pieczenie - unikam kontaktu z czarną sztuką, podczas łuszczenia po Atredermie. Nie zauważyłam, by mydło ruszyło moje naczynka, ale dużo zależy od tego jak znosisz zasadowe środki myjące.

Produkty po oczyszczeniu czarną sztuką wchłaniają się błyskawicznie, skóra jest tępa, ale chłonie kosmetyki jak gąbka. Znalazłam więc bardzo szybko sposób na kostkę i stosuję ją dwa razy w tygodniu przed bardziej rozbudowaną pielęgnacją (peeling i maseczka), wówczas tak doskonale oczyszczona skóra świetnie przyjmuje kolejne etapy pielęgnacyjne. 

Zauważyłam znaczną poprawę cery dzięki węglowej kostce, nie są one jednak tak spektakularne, bym mogła nazwać mydło moim nieodzownym elementem pielęgnacji. Skóra przede wszystkim zyskała na jeszcze lepszym wyglądzie, pory są bardzo czyste, zauważyłam także, że uległy delikatnemu zwężeniu, ale jest to zasługa całej mojej pielęgnacji. Wypryski pojawiają się znacznie rzadziej, a kosmetyki wchłaniają się doskonale. Czarna sztuka idealnie uplasowała się w mój schemat pielęgnacyjny, ale jako element rozbudowanej pielęgnacji wieczorowej - dzięki tak gruntownemu oczyszczeniu, mogę bez obaw przeprowadzać kolejne zabiegi.  

Muszę wspomnieć także o niezwykle przyjemnym zapachu kostki - to połączenie cedru, lawendy i cytryny. Kompozycja bardzo przypomina mi leśny zapach drewna i mchu, dzięki cytrynie aromat staje się bardziej świeży i lekki. Nie ukrywam, że masaż pianą mydlaną bardzo mnie odpręża,a  zapach jest na tyle delikatny, że stosuję czarną sztukę nawet dla samej przyjemności węchowej. Dodatkowo użyto czystych olejków eterycznych - cedr doskonale zwęża i oczyszcza pory, stał się moim ulubieńcem w serum olejowym dla skóry tłustej oraz lawenda, która nie tylko uspokaja, ale przede wszystkim świetnie tonizuje skórę i działa bakteriobójczo.

Mydełko nie sprawdza się stosowane o poranku - jest ewidentnie za mocne i powoduje zbyt duży dyskomfort. Makijaż jest mniej trwały, skóra zaczyna bardzo szybko się przetłuszczać (czarna sztuka niezwykle mocno odtłuszcza) , a kolorówka zaczyna oksydować. Jest to produkt, na który trzeba znaleźć sposób i powiedziałabym, że nie jest on przeznaczony do codziennego stosowania, tylko do zadań specjalnych.

Czarna sztuka doskonale przyspiesza gojenie wyprysków i wzorcowo je podsusza, kiedy obserwuję pogorszenie stanu skóry. Sprawdza się także, podczas nieudanych eksperymentów - bardzo dobrze oczyszcza pory i czuję świeżość, której mi brakowało. Sprawdzi się u osób z bardzo zanieczyszczoną cerą w połączeniu z odpowiednimi produktami o działaniu keratolitycznym.

Mydło jak najbardziej może wpłynąć na regulacje sebum, ale stosowane umiejętnie. Zbyt częste oczyszczanie czarną sztuką szybko odwodni Twoją skórę i spowoduje permanentne podrażnienie. 

Mydło węglowe należy do najmocniejszych mydeł jakie stosowałam, ale pobija pod każdym względem popularne mydło Aleppo. Oczyszczenie jest naprawdę mocne, pory są doskonale czyste, skóra wręcz skrzypi z czystości, a ewentualne wypryski goją się błyskawicznie. Osławione mydło Aleppo nie robiło z  moją skórą nic, prócz mocnego odwodnienia, mimo że stosowałam je na wiele różnych sposobów. Mimo że mydło węglowe bardzo odwadnia skórę, to efekty jego stosowania przemawiają jak najbardziej za tym, by kupić je ponownie, chociaż nie wiem, czy sprawdzi się w bardziej ciepłych miesiącach, gdy moja skóra staje się odwodniona. Dla skóry tłustej, to naprawdę dobry produkt, by od czasu do czasu porządnie oczyścić skórę. Ma doskonałe właściwości antybakteryjne i antyseptyczne, radzi sobie bardzo dobrze z podskórną kaszką, jaką miewam na dekolcie i plecach - wystarczy użyć przez kilka dni czarnej sztuki i zmiany odchodzą w zapomnienie. Sprawdza się przy typowych potówkach - bardzo lubiłam nim oczyszczać ciało w upały, ponieważ doskonale odświeża i zapobiega 'duszeniu się' skóry własnym potem.

Czarnej sztuki nie polecam osobom z cerą bardzo podrażnioną, wrażliwą i odwodnioną - zawsze unikam kontaktu z tym produktem, gdy moja skora zaczyna się łuszczyć. Bardzo zaognia te obszary i nie jest odpowiedni do delikatnej cery. 

Czarna sztuka to mydło polskiej produkcji, zawiera ono wyłącznie naturalne, wartościowe składniki. Bardzo podobają mi się nie tylko składy tych mydełek, ale przekorne, zabawne nazwy.Świetnym posunięciem jest także mniejszy wymiar wagowy, 50g to koszt tylko 7 złotych,a  można porządnie przetestować produkt. Za moją 100 g kostkę zapłaciłam 13 złotych, co jest jak najbardziej adekwatną ceną - mydło robi to, co ma robić - doskonale oczyszcza, chociaż nie jest przeznaczone dla każdego typu cery i sprawdza się tylko stosowane raz na jakiś czas. Nie jest to moje ostatnie spotkanie ze Sztuką Mydła, na pewno usłyszcie o nich więcej ;)


Skład: zmydlona oliwa, zmydlony olej kokosowy, zmydlony olej awokado, gliceryna, woda, zmydlone masło shea, naturalne olejki eteryczne (cedrowy, lawendowy, cytrynowy), aktywny węgiel drzewny
 


Pozdrawiam serdecznie,
Ewa


Zmiany naciekowe | Podskórne, bolące zmiany, których nie można wycisnąć . Przyczyny powstawania i metody leczenia

$
0
0
Podskórne, bolące, bez możliwości wyciśnięcia zmiany, ręka do góry, kto choć raz borykał się z tą nieprzyjemną przypadłością. Z wiadomości, jakie trafiają na moją skrzynkę pocztową, wnioskuję, iż jest to jeden z najczęstszych problemów skórnych, który dotyka nawet tych szczęściarzy, którzy nie mają szczególnych problemów ze skórą, okresowo. Stąd pomysł na poświęcenie osobnego artykułu na ten temat na moim blogu.

Zmiany naciekowe nigdy nie powstają bez powodu i mimo że są zaliczane do zmian trądzikowych, rozwijają się w inny sposób.  Przede wszystkim nie powstają one bezpośrednio w  mieszku włosowym, tworzą wysięki i guzki, poprzez rozszerzanie śródbłonków naczyń krwionośnych, przewodów potniczych i łojowych - obrzęk zostaje zainfekowany przez bakterie i grzyby, a następnie rozwija się stan zapalny. Nie jest to stan zapalny, który powstaje tylko w mieszku (choć jest taka możliwość) i znajduje on ujście na powierzchni skóry, zmiany naciekowe skórne charakteryzują się po pierwsze naciekaniem (nie wynikają z blokowania ujścia gruczołu łojowego) , a następnie rozwijaniem się stanu zapalnego (często ropieją jedynie częściowo) pod skórą, tworząc bolesne, niemożliwe do wyciśnięcia guzy. Nie są one wypełnione ropą, najczęściej jest to płyn surowiczy lub krew, ponieważ nie są to typowe zmiany trądzikowe. W zależności od nasilenia problemu, bolące guzki mogą tkwić na skórze od kilku dni, aż po kilka tygodni.

Leczenie nie jest łatwe, wymaga holistycznego i świeżego spojrzenia specjalisty, ponieważ często leczone są jedynie objawy - zewnętrznie, nieudolnie. Najczęściej leczenie sprowadza się do podsuszania zmiany, co daje jedynie tymczasową ulgę, gdyż problem wynika głównie z problemów zdrowotnych.

Przede wszystkim, pytanie jakie nasuwa się na samym początku, to co i dlaczego spowodowało zmiany strukturalne w tkance skórnej. Wszelkie kanaliki nie rozszerzają się bez powodu, nie kumulują treści, które stają się pożywką dla bakterii. To, że bakterie kolonizują ową treść, nie świadczy także o przeroście flory bakteryjnej skóry, choć mogą być one pośrednią przyczyną problemu, zwłaszcza, gdy dotyczy to ogólnej infekcji organizmu.

Problemy hormonalne, następstwo trądziku pospolitego, łojotokowego zapalenia skóry i atopowego zapalenia skóry
Wahania hormonalne mogą prowadzić do trwałych zmian strukturalnych i zmiany składu chemicznego skóry, często trądzik naciekowy jest następstwem nieudanych kuracji dermatologicznych - wynika to zarówno z huśtawek hormonalnych, jak i stosowanych preparatów - głównie silnie drażniących kwasów i sterydów stosowanych zewnętrznie. Trądzik naciekowy najczęściej dotyka tych, którzy zmagali się w przeszłości z trądzikiem, czy takimi dermatozami skórnymi jak AZS, czy ŁZS, a także po przebytej antykoncepcji. Nie poznano do końca przyczyny czemu środki antykoncepcyjne OC nowej generacji o działaniu antyandrogenowym, wywołują efekt proandrogenowy, dlatego nawet jeśli sprawdzają się świetnie w leczeniu problemów skórnych, po odstawieniu efektem mogą być m.in zmiany nieulokowane w mieszku włosowym, tworząc bolesne nacieki.

Jeśli obserwujesz u siebie bolesne zmiany, może to być jasny sygnał, iż z twoją gospodarką hormonalną nie jest do końca dobrze. Nie musisz mieć zastoju w krwawieniach, nadmiernego owłosienia, czy nadwagi, by stwierdzić, iż faktycznie masz problem z hormonami - może to przebiegać bezobjawowo, czy charakteryzować się trądzikiem opornym na leczenie,a  takie huśtawki nie są neutralne dla twojego zdrowia- mogą sprzyjać rozwojowi nowotworów. O ile w przypadku klasycznego trądziku, badania hormonalne wykonane z surowicy krwi  mogą być perfekcyjne (obstawiam, że w obrębie mieszka włosowego sytuacja przedstawiałaby się znacznie inaczej) , o tyle w przypadku bolesnych guzków często są one jasnym sygnałem na niepokojace zmiany hormonalne. Mogą wynikać ze stresu, gorszego okresu, czy po prostu okresu dojrzewania, ale jak najbardziej mogą sygnalizować poważniejsze schorzenia, m.in. PCOS (zespół policystycznych jajników). Jeśli problem jest szczególnie dotkliwy polecam wykonać badania testosteronu (wolnego i całkowitego), DHEAS lub DHEA, androstendion, SHBG, 17-OHP, LH/FSH, prolaktynę oraz poziom insuliny i test obciążenia glukozą. W przypadku PCOS konieczne jest dodatkowo wykonanie USG, by wyklarować sytuację.


Intensywne kuracje kwasami i retinoidami
Stosowanie mocnych środków nie ma wyłącznie pozytywnego wpływu na skórę, wpływają one realnie na strukturę skóry, niszczą barierę skórną i zwiększają skłonność do infekcji. Niestety, dochodzi do trwałego ścieczenia warstwy rogowej, dlatego skóra staje się bardziej podatna na wszelkie nadkażenia, mogą tworzyć się także zmiany naciekowe, które są odpowiedzią na mocno drażniące działanie, często reakcja występuje przy zbyt częstym stosowaniu retinoidów i wysokich stężeń kwasów - powodują one stan zapalny w głębszych warstwach skóry, niezłuszczona warstwa blokuje pory i w konsekwencji powstają szczególnie bolesne zmiany. Podczas stosowania retinoidów dochodzi do osłabiania połączeń między komórkami nabłonkowymi - może mieć to pośredni wpływ, przy sprzyjających warunkach, do powstawania nacieków.

Odpowiedź na nieodpowiedzialne i nadgorliwe stosowanie sterydów 
Długotrwałe stosowanie sterydów wiąże się z wieloma skutkami ubocznymi, mówi się o posterydowym zapaleniu skóry i pojawieniu się trądziku nawet po 4 tygodniach od odłożenia sterydu. Przewlekłe stosowanie sterydów hamuje funkcje fibroblastów (a czasami nawet prowadzi do zaniku warstwy rogowej naskórka), co w konsekwencji prowadzi do ścienienia naskórka - skóra staje się bardziej wrażliwa, unaczyniona, dochodzi częściej do infekcji i nadkażeń bakteryjnych i grzybiczych. Bolące, posterydowe guzki są zazwyczaj najbardziej opornym w leczeniu elementem zapalnym - niezbędne jest stosowanie środków o działaniu keratolitycznym i hamującym powstawanie P.acnes.

Nawrót po leczeniu izotretinoiną i tetracyklinami
Zażywanie izotretinoiny i leków z grupy tetracyklin zmienia trwale strukturę skóry,  dochodzi także do częściowego zaniku gruczołów łojowych. Często po nieudanym, jedynie objawowym leczeniu trądzik ropny przybiera postać typowego posterydowego zapalenia skóry, są to głównie zmiany naciekowe, których nie można wycisnąć. Przyczyna schorzenia jest nieznana – prawdopodobnie dochodzi do nadmiernej odpowiedzi immunologicznej na antygeny Propionibacterium acnes masowo uwalniane z rozpadających się komórek bakteryjnych.

Nadmiar środków drażniących w pielęgnacji skóry
Permanentne podrażnianie skóry i uszkadzanie bariery skórnej prowadzi do przewlekłej nadwrażliwości skóry,  może to objawiać się nie tylko zaczerwienieniem, czy swędzeniem, ale także bolesnymi zmianami naciekowymi. Szczególnie niebezpieczne jest długotrwałe stosowanie mocnych kwasów i zasad. Objawy powinny zaniknąć wraz z odłożeniem składników podrażniających, warto wówczas zwrócić szczególną uwagę na pielęgnację i wzbogacić ją o składniki odbudowujące naturalną barierę skórną - skwalen, fosfolipidy, ceramidy, połączenia cholesterolu z  wolnymi kwasami tłuszczowymi.

Infekcje bakteryjne i grzybicze
Najczęstszym powodem powstawania bolących guzków są infekcje bakteryjne, zwłaszcza postępująca kandydoza. Pojawieniu się infekcji sprzyja wiele czynników - m.in nieodpowiedzialne stosowanie kwasów i retinoidów (bardzo kwaśne pH obniża naturalną barierę ochronną skóry i paradoksalnie o wiele łatwiej o infekcję), czy sterydów, może to być jednak ogólna infekcja organizmu, dlatego niezbędne jest wykonanie stosownych badań w kierunku wykluczenia przewlekłej grzybicy, czy infekcji bakteryjnej. Zmiany naciekowe często są także wynikiem nadkażenia pasożytami, czy gronkowcem, który nie musi objawiać się wysypem drobno usianych krosteczek, a może przybrać formę podskórnych, bolących grudek. Bardzo ważna jest dbałość o higienę oraz regularne stosowanie środków o działaniu przeciwbakteryjnym - np. roztworów z olejku drzewa herbacianego, czy trikenolu.

W przypadku podejrzeń o nadkażenie bakterią/ grzybem/ pasożytem, warto zadbać o dietę. Konieczne jest ograniczenie spożycia cukrów i przejście na dietę niskowęglowodanową.  Kluczowym momentem jest wykonanie badania krwi oraz antybiogramu.

Rozwojowi infekcji sprzyja m.in zażywanie izotretinoiny, dlatego często zmiany naciekowe mogą zaobserwować ci, którzy zdecydowali się na leczenie antybiotykami.

Alergia pokarmowa i nietolerancje pokarmowe
Zmiany naciekowe mogą być symptomem alergii pokarmowej, często nie ma jednej całkowicie skutecznej metody obrony przed powstaniem alergii pokarmowej, która jest chorobą o podłożu rodzinnym. Zmiany najczęściej przybierają postać swędzącej wysypki lub bolących pęcherzyków, których nie można wycisnąć. Są wypełnione płynem surowiczym.

Często alergia pokarmowa jest mylona z nietolerancją pokarmową, której skutki uboczne są bardziej subtelne i często są mylone z innymi schorzeniami, gdyż nie występują bezpośrednio po zażyciu produktu, a efekty pojawiają się po czasie. Nietolerancja pokarmowa spowodowana jest na ogół zaburzeniami przemiany określonego składnika pokarmu, zwykle brakiem enzymu, czyli substancji powodującej dalszą jego przemianę w organizmie. Najczęstszym powodem uporczywych, bolesnych zmian jest nietolerancja białek mleka,  może mieć drugą postać wtórną, związaną z niektórymi chorobami jelit lub zażyciem antybiotyków czy leków przeciwbólowych. Przykładem nietolerancji jest także celiakia, enteropatia z nadwrażliwości na gluten. Nie jest ona jednak tak powszechna jak nietolerancja laktozy (blisko 20-40% Polaków, może mieć także charakter wtórny) , gdyż dotyczy około 1% i dotyka głównie chorujących na niektóre choroby tarczycy i cukrzycę, dlatego nie rozumiem mody na dietę bezglutenową, jeśli nie ma ku temu powodów.

Nietolerancje pokarmowe objawiają się głównie odpowiedzią od strony układu pokarmowego - wzdęciami, gazami, częstymi infekcjami, pojawieniem się trądziku. Często zmiany przybierają postać twardych, bardzo bolesnych grudek, których nie można wycisnąć, mogą być wypełnione zarówno ropą, jak i płynem surowiczym i krwią.

Zbyt duża ilość emolientów w pielęgnacji skóry 
Mimo ze zmiany naciekowe nie rozwijają się głównie w mieszkach włosowych, to jak najbardziej stosowanie zbyt dużej ilości substancji o działaniu okluzyjnym, natłuszczajacym może być bezpośrednim powodem powstawania takich zmian. Guzki są czerwone, bolące, nie można ich wycisnąć, a nakłucie igłą powoduje wypłynięcie mieszanki ropy i płynu surowiczego. Pojawiają się one w bliskim czasie po stosowaniu danego kosmetyku, jest to reakcja skóry na za ciężką i obciążającą formułę - nie muszą tego stanu rzeczy wywoływać jedynie oleje naturalne i mineralne, masła i woski (choć to one w głównej mierze powodują takie nacieki) , ale nawet zbyt ciężki podkład, nawet mineralny. Poprawa jest niemal natychmiastowa po odłożeniu produktu, warto przyjrzeć się swojej pielęgnacji.


Jak walczyć z problemem podskórnych, bolących zmian? Przede wszystkim należy wyeliminować ewentualne problemy hormonalne i ogólne infekcje organizmu (gdzie niezbędne będzie leczenie wewnętrzne),a  także nietolerancje pokarmowe, najczęściej białek mleka - nabiał sam w  sobie zaostrza zmiany trądzikowe, dlatego warto go ograniczyć, nawet ze względu na pojawiające się wykwity ropne.

Konieczne jest także ograniczenie drażniących substancji, zwłaszcza silnie kwasowych roztworów oraz alkoholu i glikolu propylenowego.

Zmian nie należy wyciskać i wyduszać siłą, każde przerwanie ciągłości tkanki łącznej może być przyczyną trwałych, głębokich blizn i zwyrodnień skóry. Nie ma czegoś takiego jak wyciskanie profesjonalne, czy umiejętne wyciskanie zmian, chciałabym, by taka osoba, która propaguje takie zachowania (a trzeba je piętnować) powołała się na choć jedną publikację naukową, czy literaturę, by móc mówić o bezpiecznym wyciskaniu zmian.

Leczenie miejscowe sprowadza się do wysuszenia zmiany i rozłożenia jej treści - może dojść do stanu zapalnego na powierzchni skóry, natomiast często zmiana wchłania się, nie pozostawiając blizn,a  jedynie zmianę naczyniową, która powinna zaniknąć wraz z czasem. Najlepiej sprawdzają się płyny alkoholowe, które wysuszają zmianę oraz miejscowe leczenie antybiotykami, chociaż często zmiany naciekowe są odporne na antybiotyki i wówczas świetnie sprawdzają się naturalne środki o działaniu antybakteryjnym i przeciwgrzybiczym oraz antyhistaminowym, by zmniejszyć obrzęk i ułatwić wygojenie się zmiany.

Niezwykle ważne jest odbudowanie naturalnej bariery ochronnej skóry, aby zmniejszyć skłonność do infekcji, warto włączyć do pielęgnacji niezmydlaną frakcję z  oleju sojowego/niezmydlaną frakcję oliwy z  oliwek,  kompleksy ceramidowe, ekstrakty liposomalne (polecam te z naturalissa i antyhistaminowy ze zróbsobiekrem) oraz pilnować pH - najlepiej, by było na neutralnym poziomie pomiędzy 5-6 :) Niezbędnym elementem jest produkt tonizujący oraz krem z filtrem, który jest obowiązkowy przy ścienieniu warstwy rogowej i uszkodzeniach bariery ochronnej.

Wysuszające płyny na bazie alkoholu do stosowania miejscowego
Zastosowanie płynów alkoholowych działa odkażająco i wysusza zmianę, bez wywoływania stanu zapalnego, w przypadku leczenia nacieków najlepiej sprawdzają się stosowane miejscowo :
  • związki fenolowe (roztwory rezorcyny, fenolu np. płyn Afronis)
  • roztwory kwasu salicylowego
  • trikenol
  • tretinoina
Zmiana szybko zmniejsza się, zasusza i ostatecznie wchłania. Jest to jeden z najszybszych sposobów na uśmierzenie bólu i podgojenie zmiany, ale może wywołać miejscowe łuszczenie i podrażnienie. Wszystkie substancje działają keratolitycznie, antyseptycznie oraz mają silne działanie antybakteryjne, przeciwgrzybiczne i przeciwpasożytnicze.

Siarka 
Siarka działa keratolitycznie, rozmiękcza zrogowaciały naskórek (rozpuszcza się w płynie tkankowym i następnie reaguje z keratyną rozpuszczając ją), działa antybakteryjnie i przeciwgrzybiczo. Jest niesamowicie skuteczna w leczeniu nacieków, których nie można wycisnąć, jest również obowiązkową pozycją w leczeniu głębokich zaskórników zamkniętych, okłady błotne z siarką przyczyniły się w dużej mierze do mojego obecnego, dobrego stanu skóry.

Dobrych produktów z siarką jest na naszym rynku mało, natomiast wśród nich góruje mazidłowe błoto termalne z siarką z mazidła.com oraz hypoalergiczny żel siarczkowy do ciała Sulphur Busko-Zdrój, który stał się jedną z moich ulubionych baz do własnoręcznie kręconych kosmetyków. Nie przepadam za biosiarką i oddzielnymi ekstraktami, mam pewne wątpliwości do skuteczności i przenikalności dodawanej biosiarki  , dodatkowo ma bardziej działanie matujące, aniżeli lecznicze, dlatego wolę zdecydowanie mocniej naturalne źródła siarki. Obowiązkową pozycją u osób zmagających się ze zmianami typowo  podskórnymi jest błoto termalne z siarką, które doskonale leczy podskórne wypryski, bez wywoływania stanu zapalnego. To jedno z najskuteczniejszych półproduktowych maseczek, jakie miałam okazję stosować i stało się bezsprzecznie pielęgnacyjnym ulubieńcem roku. Zachęcam do zapoznania się z pełną recenzją kosmetyku. 

Węgiel aktywny i dziegieć brzozowy
Węgiel aktywny działa osuszajaco i absorbująco na wydzieliny i bakterie, charakteryzuje się dużą powierzchnią wchłaniającą, wiąże gazy jelitowe, bakterie, toksyny, białko oraz niektóre leki. Doskonale leczy zmiany naciekowe - zmniejsza obrzęk, bardzo przyspiesza gojenie i fantastycznie podsusza zmiany. Nie wyciąga ropy, a leczy zmianę od środka, wiążąc toksyny i gasząc stan zapalny - zapobiega także kolonizacji bakteriom i grzybom podczas naciekania zmiany. Węgiel aktywny nie jest bardzo popularny w  kosmetykach, nie nadaje się także do codziennego stosowania, ponieważ bardzo wysusza. Świetnym rozwiązaniem jest mydło węglowe, które bardzo dobrze oczyszcza i leczy skórę z dermatoz skórnych i zmian ropnych, polecam mydło czarna sztuka, które dodatkowo zawiera olejek cedrowy, lawendowy i cytrynowy - o działaniu bakteriobójczym, tonizującym, obkurczajacym pory, pobudzającym krążenie.

Dziegieć brzozowy jest naturalną alternatywą antybiotyków, znany także pod nazwą smoły leczniczej (przez odrzucający zapach smoły i podobną drogę wydobycia) ma postać lepkiej, gęstej i ciemnej cieczy. Jest to produkt suchej destylacji z gałęzi, drewna i kory brzozowej, zapomniano o nim po II wojnie światowej, gdyż uważano go za substancje niebezpieczną dla zdrowia i kancerogenną. Działa on silnie antybakteryjnie, przeciwgrzybiczo, przeciwzapalnie i antyseptycznie. Stosowano go jako środek dezynfekujący, jest alternatywą antybiotyków. Zawiera on znaczne ilości betuliny. Dziegieć ma także działanie znieczulające, zmniejsza on obrzęk rany i uśmierza ból, działa także silnie keratolitycznie i wysuszająco - sprawdza się fenomenalnie w leczeniu nacieków.

Miejscowe antybiotyki
Nie jestem zagorzałą przeciwniczką antybiotyków, uważam, że rozsądne leczenie (tj. wykonanie antybiogramu i miejscowego posiewu z badaniami krwi) uwzględnia także stosowanie antybiotyków w przypadkach opornych na leczenie alternatywami, tj. naturalnymi środkami. Są to niezwykle skuteczne substancje, które  pozwalają w szybki sposób pozbyć się problemu przerostu flory bakteryjnej, czy grzybiczej, natomiast wymagają odpowiedniego stosowania i leczenia jedynie pod okiem zaufanego, rozważnego lekarza (nigdy na własną rękę!). Są niezbędne w leczeniu ogólnej infekcji organizmu, jak i grzybicy skóry, czy zakażeń pasożytami, gdy inne środki farmakologiczne nie zdają egzaminu. Jest to jednak konieczność i nie należy o tym zapominać.

O stosowanych miejscowo antybiotykach pisałam szerzej w podlinkowanym poście.
 
 
Problem z podskórnymi, bolącymi zmianami może mieć różne nasilenie - od okresowo pojawiających się zmian, po te szczególnie nasilone, bywające często na skórze twarzy. Aby je skutecznie leczyć należy przede wszystkim wykluczyć wszystkie możliwe opcje związane bezpośrednio ze zdrowiem - problemy hormonalne, infekcje, nietolerancje, alergie. Warto przyjrzeć się swojej pielęgnacji i ograniczyć stosowanie drażniących substancji, przy jednoczesnym zwiększeniu środków o silnym działaniu antybakteryjnym i grzybicznym. Nie zapominaj także o działaniu miejscowym - szybka reakcja i zastosowanie odpowiednich środków znacznie uśmierzy ból i spowoduje wchłoniecie się zmiany. 


Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Odkrycie na nowo w innej roli | Rossmann, Facelle Intim, Waschlotion Sensitive

$
0
0
Stosowanie retinoidów wymusiło na mnie włączenie w życie kilku subtelnych, jednak odczuwalnych zmian w pielęgnacji. Tłusta cera w okresie jesienno-zimowym dodatkowo lekko zaburzyła sprawdzający się podczas upalnego lata schemat. O ile w nawilżeniu i ochronie zmian nie ma w zasadzie żadnych i nadal praktykuję swój sposób nawilżania poprzez maseczki algowo-glinkowe/błotne oraz lekkie serum o poranku (chociaż myślę intensywnie nad czymś bardziej odżywczym), o tyle napotkałam przeszkody w porannym oczyszczaniu skóry, gdyż zbyt delikatne widocznie pogarszało stan mojej cery i przyczyniało się do zmian ropnych, natomiast zbyt mocne - powodowało nieprzyjemne uczucie ściągnięcia i powstanie suchych , pomarańczowych przebarwień. Dodatkowo moja cera zaczęła domagać się mechanicznego złuszczania naskórka, więc od kilku dni zaczęłam oczyszczać cerę domową pastą z migdałów.

Naprawdę długo poszukiwałam idealnego środka myjącego, którego mogłabym używać bez obaw o świcie - nie mam takich problemów wieczorem, gdyż po tylu godzinach noszenia kremu z  filtrem, moja cera wręcz błaga o gruntowne oczyszczenie. Inaczej jest niestety ranem, gdy potrzebuję dobrego oczyszczenia, a stosowanie dwukrotnie w ciągu dnia  mydła, wpłynęło negatywnie na nawodnienie mojego naskórka. Pielęgnacja zaczęła się także nieco bardziej komplikować przez tak mocne odwadnianie skóry - musiałam koniecznie włączyć większą ilość emolientów, co niestety wpłynęło negatywnie na stan mojej cery.

Płyn do higieny Facelle nie jest u mnie nowością, myję nim z powodzeniem ciało , jeśli moja skóra staje się nadwrażliwa. Nie sprawdza się jednak stosowany zgodnie z przeznaczeniem, gdyż powoduje pieczenie i swędzenie tych okolic,a  także bardzo mnie podrażnia. Zgodnie z zaleceniami jednej z  moich czytelniczek, nie stosuję w tych okolicach żadnych detergentów i używam jedynie wody - muszę przyznać, że w końcu nie czuję dyskomfortu i żaden płyn do higieny nie sprawdził się tak dobrze jak zwykła woda. Żel Facelle nie zdał egzaminu i nie jestem w stanie stosować go opierając się wyłącznie o informacje zawarte na etykiecie. Kosmetyk jednak zabieram zawsze ze sobą podczas kilkudniowych wyjazdów, a że spakowanie i przemieszczanie się z kostką mydła na drewnianej mydelniczce i umieszczenie w przewiewnym miejscu, gdzie może spokojnie wyschnąć, nie oszukujmy się, jest trochę kłopotliwe - zaryzykowałam, zabierając tylko i wyłącznie Facelle.


Moje pierwsze wrażenia w stosowaniu nas skórę twarzy były mieszane,z  tego względu, iż wieczorem sprawdza się u mnie jedynie ponadczasowy duet olejek myjący+mydło, a sam żel jest zdecydowanie zbyt łagodny i delikatny, by usunąć krem z  filtrem, który bezlitośnie wchodzi mi w pory i muszę przyłożyć się do oczyszczania.  Nie mniej jednak - przy wrażliwej skórze, a na pewno u osób, które ograniczają się jedynie do lekkiego kremu i podkładu mineralnego, stopień oczyszczenia okaże się wystarczający (chociaż produkt może podrażnić osoby z bardzo delikatną cerą - u mnie tego nie robi). Przyznam, że spodobała mi się delikatność (niestety, lubiane przeze mnie żele Sylveco są aktualnie za mocne na obecny stan cery)  i to w jaki sposób usuwa zanieczyszczenia - wystarczająco dobrze, by sprawdzić się ranem.

Żel jest dosyć rzadki, ale nie przelewa się między palcami jak żele do higieny intymnej Sylveco,  produkt jest relatywnie wydajny, ponieważ używam minimalnej ilości. Nabiera się dobrze, takie same pozytywne odczucia mam podczas aplikacji - rozprowadza się bardzo delikatnie, ma galaretkowatą konsystencję, czasami ciężko go spłukać z powierzchni skóry. Problematyczne i marnotrawne wydobywanie produktu uskutecznia brak pompki i nieporęczne opakowanie, nie zamierzam jednak zbaczać na temat zupełnie bezsensowny, w tym przypadku przedział cenowy 4-6 zł wyjaśnia niedogodności i bez wyrzutów sumienia mogę przelać kosmetyk do własnej butelki z  pompką. Korzystając z okazji, wzbogacam żel olejkiem z  drzewa herbacianego. Sam produkt ma neutralny, ale specyficzny i wyczuwalny zapach kwasu mlekowego, nie każdemu może się podobać, ale nie uważam, ze jest drażniący i szczególnie odpychający.

Facelle pieni się bardzo słabo, po spłukaniu wyczuwam delikatną warstewkę, ale nie jest ona nieprzyjemna i w żaden sposób nie przyczyniła się do gorszego stanu skóry. Mimo tego uczucia, mam nadal wrażenie czystej skóry, ale potraktowanej w delikatny, należyty sposób. Omijam okolice oczu, które kiedyś mi podrażnił. Nie odczuwam ściągnięcia, wysuszenia, ani pogłębionego odwodnienia podczas stosowania żelu, a niestety przeżywam gorszy okres dla mojej cery, zaczyna przeraźliwie szybko się odwadniać i wygląda.. staro, co zobaczycie podczas efektów po kuracji Atredermem. Pobija pod każdym względem inne drogeryjne żele, ale nie mogę powiedzieć, ze to najlepszy produkt w tej kategorii - nadal moim ulubieńcem w kwestii oczyszczania pozostaje czarne mydło afrykańskie, do którego muszę powrócić, gdyż kostki ze Sztuki Mydła są dla mnie za mocne do codziennego stosowania i jestem prawie pewna, że to one przyczyniły się do takiego stanu rzeczy .


Nie zamierzam szczególnie wnikać w skład, nie jest on idealny, ale wystarczy mi to, że nie szkodzi i sprawdza się w tej roli podczas kuracji retinoidami - pod względem delikatności i skuteczności. Nie zawiera mocnych detergentów, ani parabenów - to mi wystarczy w żelu do porannego oczyszczania twarzy, ma nie podrażniać, ale przyzwoicie oczyszczać, co notabene nie idzie w parze w żelach do oczyszczania skóry. Substancje aktywne, takie jak ekstrakt z avocado, czy z rumianku są głęboko w tyle za substancją, której maksymalne stężenie to 0.5%, więc włożyłabym między bajki jego działanie odżywcze. W sumie, to nawet dobrze, ponieważ nie wymagam od tego typu produktów walorów pielęgnacyjnych i działania natłuszczajacego, a jedynie dobrego oczyszczenia i łagodności. Pamiętam mój powrót do lubianego niegdyś przeze mnie żelu Babydream i nie dowierzam, ze to ten sam kosmetyk - moja cera jest po nim okropnie ściągnięta i dodatkowo wywołuje u mnie zaczerwienienia. Dlatego tym bardziej cieszę się, iż mój wybór padł ponownie na Facelle. Myślę, że ma szansę sprawdzić się u osób ze skórą tłustą i trądzikową, w przypadku bardziej wrażliwej skóry może wywoływać rumień i podrażnienia, ma lekko kwaśne pH - dzięki temu działa bakteriobójczo, ale może także znacznie pogorszyć stan skóry delikatnej. Głównie z tego względu sprawdza się o poranku - kwaśne pH niszczy bakterie i grzyby, doskonale tonizuje skórę i ją odświeża.

INCI: Aqua, Lauryl Glucoside, Cocamidopropyl Betaine, Lactic Acid, Glycerin, Sodium Chloride, Sodium Benzoate, Coco-Glucoside, Glyceryl Oleate, Sorbitol, Urea, Propylene Glycol, Allantoin, C12-15 Alkyl Lactate, Parfum, Serine, Sodium Lactate, Butylene Glycol, Chamomilla Recutita Flower Extract, Persea Gratissima Fruit Extract, Ethoxydiglycol, Bisabolol, Potassium Sorbate

Moja recenzja jest pozytywna, natomiast nie jest to produkt, nad którym mogłabym się rozpłynąć, jest on po prostu poprawny i nie robi krzywdy mojej skórze, uwrażliwionej przez retinoidy. Czy to dużo? Z perspektywy blogera nie, naczytałam się cudów na kiju na temat zeli, ale wystarczająco, by zwrócić uwagę na ten produkt. Jeśli jesteście w przysłowiowej kropce i stoicie przed trudnym wyborem odpowiedniego produktu myjącego o poranku - warto dać szansę Facelle. Mimo ze jego przeznaczenie jest zgoła inne, nie oznacza to, ze jest szkodliwy dla skóry twarzy. Moim zdaniem to świetny wybór na wszelkie wyjazdy, jeśli masz ograniczone miejsce i nie zabierasz ze sobą większości kosmetyków. Polecam.

Produkt jest dostępny w sieci Rossmann.

Pozdrawiam,
Ewa

Proste, pielęgnacyjne triki, które poprawią stan Twojej cery

$
0
0


Każda kobieta ma swoje własne triki, które ułatwiają wykonywanie pewnych czynności, a także są sposobem na ograniczanie budżetu i maksymalne zużycie pielęgnacyjnych zbiorów. Dzisiaj podzielę się z Tobą moimi pielęgnacyjnymi sztuczkami, dzięki którym cieszę się lepszym stanem skóry i ograniczam wyrzucanie kosmetyków, których formuła nie do końca mi odpowiada.

 Treściwe i odżywcze kosmetyki zawsze aplikuję na zwilżoną twarz
Nienawidzę tłustych mazideł i przez długi czas nie mogłam znaleźć sposobu na zużycie odżywczego kremu, który fatalnie wpływał na moją skórę ze względu na ogromną ilość, jaką musiałam nakładać, by rozprowadzić go równomiernie.  Często okazywało się, że to nie formuła kosmetyku powodowała zaskórniki i stany zapalne, ale nieodpowiednia aplikacja. Odkąd zwilżam twarz mgiełką, jestem w stanie zużyć minimalną ilość kosmetyku, który idealnie wchłania się i nie obciąża nadmiernie cery.

Jeśli kosmetyk jest zbyt suchy i rozprowadza się bardzo tępo, do jednorazowej porcji dodaję kropelkę kompleksu silikonowego lub oleju z nasion malin  
Znam produkty, które są tak tępe i zbite w swojej formule, że nie jestem w stanie ich rozprowadzić bez smug i placków, często dotyczy do kosmetyków płynnych kolorowych, ale i baz, których należy używać w minimalnej ilości. Dodatek kompleksu silikonowego (polecam silikonowo-malinowy z biochemiiurody oraz kompleks z mazideł) rozwiązuje problem - dodatkowo wygładza skórę i ułatwia nałożenie makijażu.

Aby ułatwić wchłanianie kosmetyków spryskuję skórę wodą termalną lub nawilżającą mgiełką
Spryskanie skóry nawilżającą mgiełką bardzo ją odpręża i tonizuje, często składnikiem nawilżających mgiełek są humektanty, które dodatkowo ułatwiają wchłanianie substancji odżywczych. Metoda nie tylko ułatwia wchłanianie się kosmetyków, ale także zwiększa walory pielęgnacyjne i wpływa pozytywnie na stopień nawilżenia cery. 

Ciężkie, odżywcze oleje przemycam w maskach z alg, glinek i błot
Są oleje, na które nie mam sposobu i aplikacja bezpośrednio na skórę kończy się fiaskiem, natomiast odkąd przemycam je w kompresach z alg, błot i glinek - nie odczuwam ich negatywnego działania. Dzięki okładom, olej odczuwalnie nawilża naskórek, nie obciąża nadmiernie skóry, a także po pewnym czasie jest usuwany z powierzchni skóry. Cera jest odżywiona i promienna, a niekorzystne działanie za ciężkiego oleju zostaje rozwiązane.

Żele i mydła zawsze spieniam w dłoniach, nigdy nie nakładam skoncentrowanych detergentów bezpośrednio na skórę
Nigdy nie stosuję detergentów bezpośrednio na skórę, zawsze spieniam je w dłoniach i myję swoją skórę tylko pianą. Kontakt ze skoncentrowaną dawką  substancji myjących zawsze wpływał niekorzystnie na moją skórę - odkąd praktykuję tę metodę, moja skóra zyskała na nawilżeniu, toleruję zasadowe środki myjące i nie odczuwam ściągnięcia i przesuszenia cery.

Dodatek betainy złagodzi działanie Twojego środka myjącego, a także toniku kwasowego 
Jestem ogromną fanką betainy, znacznie łagodzi działanie typowych detergentów i  kwasowych roztworów,a  także zmiękcza wodę. Moim pierwszym kryterium jest zawsze pH produktu, natomiast często wynikiem podrażnień jest zbyt ostre działanie substancji myjących i kwasów, dlatego dodatek betainy odczuwalnie łagodzi ich negatywne działanie.

Zbyt ciężki krem rozrzedzam kwasem hialuronowym lub glikolem roślinnym, a nadmiar kosmetyku odciskam w wilgotną chusteczkę higieniczną
Zdarza się, że aplikacja na zwilżoną skórę i minimalna ilość produktu nie zawsze się sprawdza i kosmetyk mimo wszystko jest zbyt tłusty, wówczas zależnie od konsystencji rozcieńczam go kwasem hialuronowym (lżejsze konsystencje), ale najczęściej glikolem. Glikol fenomenalnie rozrzedza kremy i serum, nie oblepia skóry i zdecydowanie ułatwia ich wchłanianie. Kwas hialuronowy mimo wszystko może pozostawiać lepką powłoczkę, dlatego glikol w tej roli jest moim numerem jeden. Nadmiar sebum i tłuszczu zawsze odciskam w wilgotną chusteczkę, nie mogę położyć się z nadmiarem sebum na skórze, czy aplikować makijażu, mam od razu wizję sielskiego namnażania się bakterii.

Aby zredukować lepkość kosmetyku, rozcieńczam go glikolem roślinnym 
Glikol roślinny oprócz doskonałego rozrzedzania zbyt tłustych mazideł, redukuje lepkość kosmetyków. Od kilku dni mam przyjemność obcować z serum Orientany i przypomniało mi się, dlaczego nie znoszę gotowych kosmetyków, na szczęście problem rozwiązał glikol roślinny, który daje mi spokój psychiczny i nie mam obaw o nagłe pogorszenie stanu skóry. 

Zawsze mierzę pH i redukuję je do neutralnego, jeśli dany produkt mnie podrażnia 
Wskaźnik pH jesy najważniejszym elementem mojej świadomej pielęgnacji, niejednokrotnie przekonałam się, że może radykalnie zmienić moje spojrzenie na ten sam produkt i formulację. Jeśli więc, dany kosmetyk niemiłosiernie Cię podrażnia, albo masz wrażliwą, nadreaktywną skórę, zawsze pilnuj pH i staraj się ani nadto nie zakwaszać skóry, ani nie narażać na zasadowe środki myjącego.  

Olejki myjące zawsze spłukuję detergentami, aby nie obciążać dodatkowo skóry
Olejki myjące to mój absolutny hit pielęgnacyjny - są tanie, niezwykle skutecznie usuwają zanieczyszczenia i nie podrażniają mojej skóry. Na początku swojej przygody pielęgnacyjnej, napotkałam jednak przeszkody - codzienny kontakt z olejem znacznie pogarszał stan mojej skóry, dlatego olej zawsze zmywam detergentem. Dzięki użyciu środków pieniących się po oleju, zażegnałam zaskórniki i stany ropne,a  mój demakijaż stał się jeszcze bardziej skuteczny.



Włączenie kilku pielęgnacyjnych sztuczek, wpłynęło pozytywnie na stan mojej skóry, podziel się swoimi! :)


Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Silikonowy płatek do oczyszczania skóry twarzy

$
0
0

Zadbana cera bez niedoskonałości jest marzeniem każdej kobiety. Nie zliczę już ilości kosmetyków, które przewinęły się w mojej kosmetyczce, by osiągnąć ten stan, dlatego zdecydowałam się dać szansę gadżetowi, który jest namiastką kultowej szczotki sonicznej - bez zbędnych ceregieli, dzisiaj opowiem Wam o tanim, całkiem interesującym gadżecie, który jest wykonany z bezpiecznego i higienicznego tworzywa. Czy mała, poręczna, silikonowa szczoteczka jest zbędnym gadżetem, czy wartym uwagi akcesorium do oczyszczania  twarzy?

Silikonowy płatek ma swoje plusy i minusy, natomiast muszę zwrócić uwagę, że spośród szerokiej oferty kosmetycznej, to jedna z lepszych propozycji. Począwszy od hypoalergicznego, trwałego i elastycznego silikonu, który jest bardzo łatwy w utrzymaniu czystości i nie staje się siedliskiem bakterii, aż po delikatność.

Przyznam, ze oczekiwałam czegoś innego. Jestem bardzo sceptycznie nastawiona do wszelkich gadżetów i szmatek, ze względu na trądzikową cerę, która wymaga po pierwsze wysokiej czystości mikrobiologicznej kosmetyków, skończywszy na ogólnym utrzymaniu higieny , w skrócie: dezynfekcja dłoni, używanie szpatułek do gotowych kosmetyków, higieniczność opakowań kosmetycznych, dezynfekcji akcesoriów i kosmetyków do makijażu. Wizja namnażających się drobnoustrojów na akcesoriach codziennego użytku jest dla mnie przerażająca, jednak przemówił do mnie fakt tworzywa, które na tle szczoteczek i szmatek muślinowych jest bezpieczne pod względem higieniczności, a także nie ma większych problemów z oczyszczaniem i dezynfekcją narzędzia.


Swoją szczoteczkę kupiłam w serwisie BiochemiaUrody, podczas ostatniej wizyty w Rossmannie widziałam niemal identyczny gadżet w o ponad połowę niższej cenie. Nie wiem jednak, czy jakość tworzywa jest na tak samo wysokim poziomie, podchodzę od pewnego czasu nieufnie do oferty stacjonarnych, ogólnopolskich drogerii, dlatego nie wypowiem się jak jest w tym przypadku. Silikon z BU jest bardzo sprężysty, elastyczny, mięciutki, nie uczula i nic się z nim nie dzieje, mimo że szczoteczka nie spełniła moich oczekiwań (być może jestem zbyt wymagająca i paradoksalnie do moich obaw okazała się zbyt delikatna) , materiał jest bardzo delikatny i nie podrażnia skóry.

Zaskoczył mnie przede wszystkim rozmiar. Szczoteczka jest bardzo malutka i elastyczna, ale dzięki temu poręczna i bez problemu można nią manewrować, docierając do każdego zakamarka. Na zdjęciach wydawała mi się dość duża, ale szczęśliwie okazało się inaczej ;)

Moje największe obawy dotyczyły przede wszystkim higieniczności. Płatek bardzo szybko schnie, można wyczyścić go mydłem, a nawet dezynfekować izopropanolem bez obaw o uszkodzenie tworzywa. Nie zauważyłam, by przysporzył mi problemów z cerą, nie pogorszył jej stanu, nie zmieniałam w tym czasie pielęgnacji, więc okazał się neutralny. Ma tutaj ode mnie ogromny plus, ponieważ większość akcesoriów jest bardziej problematyczna w czyszczeniu. Jest to produkt wielorazowego użytku.

Włoski są bardzo delikatne. Zanim zakupiłam szczoteczkę, zapytałam Was na moim profilu o opinię na temat tego wynalazku. Zgodnie, stwierdziłyście, że jest bardzo delikatny. Muszę przyznać rację, bardzo obawiałam się o małe włoski (nitki?) silikonowe, które mogłyby drażnić moją skórę i przysporzyć mi problemów z cerą. Okazało się, że jest niezwykle delikatna i praktycznie niewyczuwalna, to jeden z najdelikatniejszych gadżetów, jakie stosowałam. Zdarzało się iż  masaż moimi dłońmi, bardziej podrażniał moją skórę, aniżeli szczoteczka. Szybko jednak stwierdziłam, że na moje potrzeby jest niestety zbędnym gadżetem - brak efektów zniechęcił mnie do dalszego stosowania.


Moje oczekiwania nie były wygórowane, jednak, gdy decyduję się na pewien gadżet, musi on po prostu spełniać swoją funkcję. Jestem także trochę zawiedziona, kupiłam ją z pewnym zamiarem,a  w tej kwestii w ogóle się nie sprawdza.. Zależało mi jedynie na delikatnym usunięciu złuszczonego naskórka (co mogłoby ograniczyć częstotliwość stosowania peelingów enzymatycznych) , który niestety zapycha moje pory i przy okazji, lepszym oczyszczeniu skóry i porów. W kwestii drugiej, mogłabym nieco łagodniej ocenić płatek, ponieważ środki myjące przy jego użyciu pienią się znacznie lepiej i łatwiej usuwa zanieczyszczenia, daje także łagodny efekt oczyszczenia, którego często nie odczuwałam przy stosowaniu łagodnych żeli. Masaż gadżetem relaksuje i odpręża skórę, ale nie tak, jak dotyk dłoni. Może jestem tradycjonalistką, ale nie potrafię i nie mogę powiedzieć, że ten gadżet odmienił moje spojrzenie na pielęgnację i wniósł coś nowego. To zbyt mało, by codziennie poświęcać kilka minut na masaż szczotką, która nieznacznie wpływa na kondycję mojej skóry, delikatnie ją wygładza i nic więcej, większe efekty widzę po masażach olejami, bez gadżetów, a jedynie ciepłem dłoni.

Szczotka nie radzi sobie z usuwaniem nawet drobnych, odstających skórek, nie podrażnia istniejących grudek, chociaż nie polecam jej osobom z  aktywnym trądzikiem. Jest zbyt delikatna w tej sferze, na której najbardziej mi zależało, zwyczajnie nie podołała obecnym bolączkom skórnym na mojej twarzy.

Nie mniej jednak, nie uważam, ze to totalny badziew, w który nie warto inwestować. Swoją szczoteczkę oddałam osobie, która jest niezwykle zadowolona z jej działania. Myślę, ze gadżet sprawdzi się u osób, z bardzo minimalistyczną pielęgnacją, redukcją emolientów, nietolerancją olejów. Jest bardzo delikatny, więc naprawdę wątpię, by podrażnił nawet delikatną, nadreaktywną skórę, a może zwiększyć walory oczyszczające produktu pieniącego.

Moja opinia jest neutralna, ale nie powrócę więcej do stosowania gadżetu. Ogromny plus ma higieniczość, szczoteczkę łatwo utrzymać w czystości, a także nie ma problemu z jej dezynfekcją. Materiał ponadto jest bardzo łagodny i delikatny dla skóry, dlatego sprawdzi się nawet jako dopełniacz pielęgnacji skóry wrażliwej, potrzebującej jednak lepszego oczyszczenia, ma niewiele wspólnego z ostrymi peelingami, czy mechanicznym tarciem szczotką. Bardzo łagodnie oczyszcza skórę, jednak znaczącego wpływu na czystość porów i ich obkurczenie nie zauważyłam. Uważam jednak, że nazywanie szczotki doskonałym masażerem jest lekką kpiną, wątpię, że jest coś bardziej relaksującego i rozluźniającego skórę jak masaż dłońmi, żaden silikonowy gadżet nawet w połowie nie da takiego wewnętrznego spokoju jak odpowiednie ruchy dłoni i ich ciepło. Nie zadowolił mnie także w kwestii oczyszczania skóry, nie wymagałam mocnego oczyszczenia, ale jednak mechaniczny kontakt silikonu ze skórą powinien chociaż minimalnie oczyścić moją cerę ze sterczących skórek. Nie odnotowałam także poprawy stanu cery, dlatego nie widzę sensu, by na stałe włączyć silikonową szczoteczkę do mojego rytuału oczyszczania.

Koszt płatka silikonowego to około 11 złotych, zważywszy na higieniczność i użytkowość (można używać go wielokrotnie) warto spróbować. 



Korzystając z okazji,  życzę z całego serca naprawdę spokojnych, czułych i przede wszystkim zdrowych świąt. Spędźcie je na swój sposób i według własnego uznania - bez stresu, wymuszenia, i przymusu. W towarzystwie kochających Was osób, czy samotnie, tradycyjnie, czy też nowocześnie, niech to będzie czas spokoju, ucieczki od życiowego pędu i odpoczynku od codziennych spraw.


Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Ulubione w 2015 | Kilka postanowień i zachcianek na rok 2016

$
0
0

Nadszedł ten czas, by podzielić się swoimi odkryciami kosmetycznymi w roku, który nieuchronnie zbliża się ku końcowi. Ci, którzy czytają mnie regularnie, nie będą zaskoczeni moimi wyborami - są to produkty, które przewijają się ciągle na moim blogu i ich regularne stosowanie przyczyniło się do aktualnego, dobrego stanu skóry. Każdy z nich doczekał się także oddzielnej notki, dlatego przy okazji odeślę Was do pełnych recenzji,w  których możecie dowiedzieć się po prostu więcej.

Rok 2015 minął mi bardzo szybko, mam wrażenie, że każdy dzień nieubłaganie kończy się coraz szybciej, a doba trwa zdecydowanie zbyt krótko. Nie mogę nazwać tego roku porażką, ale nie wszystko ułożyło się po mojej myśli, może zabrakło i większej dawki zaangażowania, dlatego postaram się, by następny rok był dla mnie bardziej satysfakcjonujący, nie tylko pod względem blogowania, ale także rozwoju osobistego. Spotkało mnie kilka nieprzyjemnych sytuacji, nawet przed świętami, więc może stąd moje ogólne rozdarcie i smutek, dlatego dziękuję serdecznie wszystkim za miłe słowa i życzenia, które były skierowane pod moim adresem. :)

Atrederm
Ponowne włączenie tretinoiny do pielęgnacji okazało się strzałem w dziesiątkę. Mimo że moja skóra jest nadwrażliwa i bardzo cienka, to stan skóry sprzed kilku miesięcy odszedł już dawno w zapomnienie. Drugie podejście do Atredermu zaowocowało tylko lepszym stanem skóry i odzyskałam nadzieję, że mogę wyglądać jeszcze tak samo dobrze jak przed pojawieniem się trądziku. Po raz pierwszy mogę otwarcie powiedzieć, że podoba mi się moja cera bez makijażu i mimo kilku przebarwień pozapalnych, jest naprawdę dobrze. Gdyby nie tretinoina, stałabym w jednym miejscu. Pełne efekty zobaczysz pod koniec mojej kuracji, na przełomie marca i kwietnia.


Trikenol
Cienka, nadwrażliwa skóra jest szczególnie podatna na infekcje, dlatego włączenie substancji o naturalnym działaniu antybiotycznym jest niezwykle ważne. Trikenol, jest panaceum na infekcje - zawiera ekstrakt z kory wierzby białej, kwas salicylowy oraz koncentrat manuka, które działają silnie bakteriobójczo, przeciwgrzybiczo i pasożytniczo.  Długo myślałam, że to wszystko jest w stanie zapewnić mi olejek z drzewa herbacianego, jednak zmieniłam zdanie, gdy odkryłam trikenol. Doskonale leczy rany,  przyspiesza gojenie, zapobiega rozwojowi bakterii i nie dopuszcza do powstawania stanu zapalnego. Stosuję go do w domowych tonikach, serum, maseczkach. Nie wyobrażam sobie obecnie pielęgnacji bez tego środka.


Błoto termalne z siarką
Błoto termalne z siarką jest moim bezsprzecznym faworytem wśród domowych maseczek, pobija swoim działaniem wszystkie glinki i błota jakie stosowałam, ponieważ jest niezwykle skuteczne, a  przy tym łagodne dla skóry. Doskonale oczyszcza, likwiduje zaskórniki, podskórne guzki, leczy skórę. Miałam podejście do siarki jako półproduktu i jedyne co dostrzegałam, to dobre działanie matujące - błoto z siarką robi znacznie więcej, ma bardzo pozytywny wpływ na skórę z dermatozami skórnymi, zwłaszcza trądzikiem.

Filtr ultra lekki La Roche-Posay SPF 50+ i Lirene, emulsja do opalania dla skóry wrażliwej SPF 50+ 
Bardzo długo poszukiwałam kremów z filtrem, które będą odpowiednie dla mojej skóry. Przez długi czas byłam zadowolona z kremów Ziaja, nie wiem jednak, czy to wina formuły, czy nagła zmiana stanu mojej skóry, ale zaczęły bardzo zapychać mi pory i każda próba nałożenia kremu, kończyła się wysypem stanów zapalnych.
Filtr LRP to także krem glicerynowy, ale bazuje na alkoholu, dzięki temu formuła jest bardzo lekka i wchłania się błyskawicznie. Nie przeszkadza mi obecność alkoholu, nie zauważyłam, by pogarszał stan mojej skóry, a dodatkowo krem nawilża mój naskórek. Jest to obecnie mój ulubiony krem z  filtrem podczas mocnego łuszczenia i odwodnienia naskórka, ponieważ nie ściąga skóry, a delikatnie uelastycznia naskórek. Może nie spodobać się osobom z nietolerancją alkoholu w kosmetykach, ale w takim stężeniu alkohol nie wysusza, moze mieć jedynie działanie drażniące przy nakładaniu kosmetyku.
Lirene jest zamiennikiem słynnego kremu Pharmaceris, wraz z czasem spodobał mi się nawet bardziej niż produkt, którego usilnie szukałam tańszego zamiennika. Ma rozrzedzoną i lżejszą konsystencję, jest także mniej treściwy i zawiera znacznie mniej emolientów w składzie. Może lekko przesuszać skórę i ją ściągać, dlatego nie do końca polubiłam go podczas kryzysowych sytuacji i kuracji retinoidami, ale służy mi przez większość roku. Nie powoduje żadnych niedoskonałości i jest to najlżejszy krem z  filtrem jaki znam - co jest niesamowite przy takiej ochronie i takiej ilości nakładanego preparatu.

Kolorówka mineralna Ecolore
Minerały Ecolore sprawdzają się na mojej skórze doskonale i nie jestem w stanie powiedzieć o minerałach tej marki ani jednego, złego słowa. Jakość, wykończenie, efekt na skórze, trwałość i przystępna cena mówią same za siebie. Rzadko zdarza się, że jestem oddana jednej marce, lubię urozmaicenia kosmetyczne i zawsze znajduję słabe ogniwo, ale w tym przypadku będzie mi bardzo ciężko skrytykować chociażby jeden produkt. Zdaję sobie sprawę, że nie są to minerały dla każdego i zawód oraz rozczarowanie po moich pozytywnych recenzjach są czymś zupełnie naturalnym, każdy ma inną skórę, ale warto dać im szansę i zakupić chociażby próbki. Są inne i bardzo przypominają mi niedostępne w Polsce minerały meow, które znam tylko z sampli.

Kosmetyki Ecolore mają bardzo ładne, satynowe, zdrowe wykończenie. Nie wyglądają jak gliniana, mineralna maska, ale jak druga, ładniejsza skóra. Nie mają mocnego krycia, ale można je budować (jeśli podkład współpracuje z cerą) Nigdy nie zdarzyło się, by podkład zwarzył się na mojej skórze i przypominał bożonarodzeniowe ciasto. Ponadto, oferta kosmetyczna jest bardzo szeroka. Wielu z Was, może dziwić tak entuzjastyczne podejście do Ecolore, ale duża część produktów nie pochodzi ze współpracy, co świadczy tylko o moim zadowoleniu z produktów. Szczerze kibicuję!



Postanowienia i zachcianki na rok 2016
Moim jednym, z najważniejszych postanowień jest znalezienie dobrej, satysfakcjonującej pracy, która nie będzie źródłem stresu, a zapewni mi komfort i rozwój osobisty. Nie chcę poruszać pewnych spraw na blogu, ale jestem zażenowana postępowaniem niektórych pracodawców, jak i niektórych firm kosmetycznych i ich stosunku do blogerów i klientów. 

Jedną z ważniejszych rzeczy, jest dobry, stabilny statyw. Wcześniej bagatelizowałam rolę statywu i sądziłam, że odpowiednie ustawienia aparatu i światło wystarczą. Niestety, brak statywu zaczął mnie bardzo szybko ograniczać, a zdjęcia, pojawiające się na blogu nie są do końca takie, jakbym chciała. Mam nadzieję, ze zakup szybko sfinalizuję i niebawem odświeżę kilka wpisów i wygląd bloga, po to, aby było bardziej przejrzyście i klimatycznie. Jeśli wiecie, za czym warto się rozejrzeć, dajcie znać. Będę wdzięczna za wszelkie wskazówki :)

Mimo że nie jestem gadżeciarą, a trzymanie książki, przewracanie kartek i unoszący się zapach papieru jest dla mnie czymś wyjątkowym, odczuwam coraz większą potrzebę posiadania czytnika Kindle. Przemawia za mną możliwość czytania książek w każdym miejscu, szeroki wybór (oferta biblioteczna w moim małym mieście jest bardzo zawężona) i komfort - prześledziłam wszystkie za i przeciw, myślę, że to będzie jedna z lepszych inwestycji. 

Z racji, iż prowadzę bloga kosmetycznego, pojawiają się i kosmetyczne zachcianki. Nie ma ich wiele, ponieważ podchodzę do spraw pielęgnacyjnych niezwykle ostrożnie, a dobry stan cery dodatkowo napawa we mnie wiele wątpliwości co do zmiany pielęgnacji. Dzięki jednej z moich czytelniczek, miałam przyjemność zapoznać się z kosmetykami naturalnymi Antipodes i zrobiły na mnie bardzo pozytywne wrażenie. Zawsze obawiałam się naturalnych kosmetyków, zauważam pewną niezdrową tendencję w polskich kosmetykach, które nie sprawdzają się na mojej nadwrażliwej, ale trądzikowej skórze. Antipodes to dla mnie coś zupełnie nowego i jestem w szoku, a w zasadzie przekonuję się jak ogromne znaczenie mają nie tylko użyte składniki, ale przede wszystkim formuła produktów. Lekki krem Rejoice  i maseczka Aura Manuka są na mojej liście, chociaż rozmyślam coraz intensywniej nad kremem na dzień Vanilla, ponieważ wersja lekka... mimo tego, ze jest odżywcza, okazała się .. zbyt lekka. Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona tym, jak moja skóra zareagowała na nowozelandzką pielęgnację i myślę, że dam szansę kilku kosmetykom.

Moim małym pragnieniem, ale kosztownym jest pędzel do różu Suqqu. Bardzo długo poszukiwałam takiego kształtu, praktycznie każdy pędzel do różu jaki posiadam jest zbyt zbity i nie odpowiada mi do końca kształtem. Suqqu wydaje się być idealny gabarytowo, posiada niezwykle miękkie włosie i rozprowadza produkty pudrowe bardzo delikatnie i naturalnie. Odkąd zauważyłam go u Lisy Eldringe, śni mi się po nocach i myślę, że niedługo ziszczę moje marzenie. 

Kosmetycznym,wymarzonym gadżetem jest także zalotka Shu Uemura. Moje rzęsy z natury są bardzo grube i gęste, ale przy tym niezwykle niesforne i proste. Zawsze bałam się zniszczenia rzęs zalotką, przeczytałam wiele recenzji i myślę, że to będzie jeden z najlepszych wyborów. Są oczywiście tańsze opcje, ale zależy mi na bezpieczeństwie i wysokiej jakości gadżetów, które mają bliski kontakt z moimi oczami.



Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Delikatna, nadwrażliwa, nadreaktywna | Skóra po silnych kuracjach dermatologicznych

$
0
0
Przywykłam do czytania superlatyw wynikających ze stosowania kwasów i retinoidów. Faktem przemilczanym, jest trwałe uszkodzenie naskórka, faktury skóry i naturalnej bariery ochronnej. Wybór 'zdrowej' skóry z trądzikiem, a czystej, wymęczonej przez agresywne środki, to jak wybór między dżumą,a  cholerą. Taka jest niestety prawda o której przywykło się nie mówić.

Decydując się na retinoidy, zdawałam sobie doskonale sprawę z tego, jak długotrwała kuracja może negatywnie wpłynąć na stan mojej skóry. Ciężko o głos rozsądku, gdy walka toczy się nie tylko o dobry, akceptowalny stan skóry, ale przede wszystkim o spokój psychiczny. Jestem młodą osobą, więc teoretycznie korzystając z potencjału wieku, powinnam uniknąć większości skutków ubocznych, natomiast czymś zupełnie nieodwracalnym jest trwałe ścieńczenie naskórka i degradacja naturalnej bariery ochronnej. Długo w czasie przesuwałam kurację retinoidem, odnoszę wrażenie, że nie wszyscy zdają sobie sprawę z tego, jak destrukcyjny wpływ na skórę mają tak silne środki, a rola bariery ochronnej, delikatnie mówiąc, nie jest kwestią nadrzędną podczas podejmowania decyzji.

Stosowanie tak silnych środków powoduje nieodwracalne zmiany w strukturze skóry. Po tak silnych kuracjach, jak i po przebiegu kilku lat leczenia dermatologicznego, skóra potrzebuje i wymaga specjalistycznej pielęgnacji przez całe życie. Odczuwam to coraz intensywniej na sobie, przeprowadzam bowiem już drugą kurację Atredermem (a trzecią retinoidem), więc potrafię sobie wyobrazić skórę osoby tułającej się bez celu po dermatologach przez 10 lat ( tak, tak, są takie osoby ). Moja skóra nigdy nie reagowała aż tak histerycznie, dlatego nie wiem, czy zniosę kolejną, półroczną kurację, którą planuję rozpocząć na jesieni. Dzisiejszy artykuł ma być nie tylko przestrogą dla tych, którzy z lekkością i bez namysłu włączają tak silne środki ale przede wszystkim przewodnikiem, jak radzić sobie i jak poprawić stan skóry zmaltretowanej tak silnymi substancjami. Zdjęcia w dzisiejszym poście ukazują obecny stan mojej skóry.

Oczyszczaj łagodnie, ale nadal skutecznie
Zmaltretowana skóra znosi bardzo źle agresywne, pieniące się środki myjące, mogą one błyskawicznie pogorszyć stan skóry - nie tylko doprowadzając do odwodnienia, ale nawet nagłego wysypu niechcianych wyprysków.  Generalnie, kwestia oczyszczania jest niezwykle ciężkim tematem w przypadku tak delikatnej skóry, ale z podatnością do trądziku. Skóra trądzikowa, często  dobrze toleruje mocniejsze środki, ponieważ sebum i wysoka tolerancja skórna zapobiegają podrażnieniom, sytuacja nagle zmienia się, gdy przez tak długi czas, skóra jest bombardowana substancjami niszczącymi tę naturalną ochronę. Jeszcze trudniejsze jest odpowiednie zbalansowanie pielęgnacji, łagodne środki myjące mogą nie oczyszczać dokładnie skóry, natomiast zbyt mocne - nadmiernie ją podrażniać. Myślę, że w tej kwestii najlepiej sprawdzą się żele i syndety o najprostszym składzie, z detergentami, które silnie nie odtłuszczają powierzchni skóry, najlepiej o lekko kwaśnym pH, w granicach 5-5.5, czyli tak, jak ludzkie, naturalne pH. Najlepszym doradcą jest Twoja skóra - moja cera pomimo wrażliwości i zaczerwienień, świetnie znosi zasadowe środki myjące.
  • Skórę należy oczyszczać dwukrotnie w ciągu dnia, zwłaszcza o poranku. Podczas regeneracji, na powierzchni skóry znajdują się toksyny i szkodliwe produkty przemiany materii oraz nadmiar sebum, mogą być przyczyną podrażnień i pogorszenia stanu cery.
  • Nigdy nie stosuj detergentów bezpośrednio na skórę, spieniaj produkt w dłoniach, a skórę oczyszczaj tylko pianą 
  • Aby wzmocnić efekt oczyszczający, możesz wykonać delikatny peeling mechaniczny z grubych, łagodnych ziaren np. domowa pasta migdałowa
  • Zamiast pieniących się detergentów i ciężkich olejów myjących, możesz zastosować lekkie mleczka myjące 
  • Dodatek betainy złagodzi działanie detergentów  
  • Może okazać się, że Twoja skóra nie toleruje twardej, chlorowanej wody, do mycia używaj niskozmineralizowanej wody (5l to koszt ok.1.5 zł)
Polecane produkty
  • mydła naturalne z dużą zawartością gliceryny o najprostszym składzie (czarne mydło afrykańskie)
  • syndety parafinowe, przeznaczone do pielęgnacji skóry dzieci, specjalistyczne kostki myjące z emolientami
  • delikatne żele o neutralnym lub lekko kwaśnym pH

    Reguluj pH  
    Wskaźnik pH jest jedną z najważniejszych wartości w pielęgnacji skóry wrażliwej, nadreaktywnej i podrażnionej. Wielokrotnie przekonałam się, jak wiele zmienia zmiana pH, i tym samym, jak wiele produktów dostało 'drugie życie'. Najodpowiedniejsze pH dla skóry bardzo podrażnionej, waha się między 5.5-6, jest na pograniczu lekko kwaśnego odczynu, a neutralnego.

    Wybieraj kosmetyki o wysokiej czystości mikrobiologicznej 
    Czystość mikrobiologiczna jest niezwykle ważnym aspektem. Coraz bardziej odczuwam na sobie potrzebę stosowania produktów pewnych, wytwarzanych z dbałością i w odpowiednich warunkach. Nie przekreślam kosmetyków wytwarzanych w domu, ale ograniczam się do prostych receptur - głównie peelingów kwasowych i toników. Produkty wodne, kwasowe zawsze konserwuję, nie pozostawiam ich nigdy bez użycia środków konserwujących. Nadkażony kosmetyk oprócz działania toksycznego (podrażnień, zaczerwienień) może wywołać infekcje bakteryjne, grzybicze, a nawet pasożytnicze. Utleniające się związki i niedostosowana formuła może być przyczyną pogorszenia stanu skóry, powstawania przebarwień, silnego działania drażniącego, dlatego wybieram jedynie pewne półprodukty, które są bezpieczne, stabilne i wykorzystuję je głównie do wzbogacania domowych masek i serum na zimno, na świeżo. Nie uważam, że tworzenie własnych receptur jest złe, ale w przypadku bardzo wrażliwej skóry, należy być szczególnie ostrożnym, gdyż bariera ochronna zostaje zniszczona.

    Nawilżaj, regeneruj, działaj szybko. Nigdy nie zapominaj o emolientach i naturalnych składnikach bariery ochronnej w pielęgnacji
    Bardzo trudno jest  znaleźć odpowiedni balans nawilżenia w przypadku skóry uszkodzonej. W przypadku skóry typowo tłustej, wystarczające jest ograniczenie emolientów, suchej - zwiększenie ilości, natomiast odwodnionej, uszkodzonej, ale nadal problematycznej - poszukiwanie naturalnych  składników bariery ochronnej skóry oraz lekkich emolientów, dobrze przyswajanych przez skórę. Kosmetyki wodne, żelowe, w dłuższej perspektywie mogą odwadniać skórę, dlatego konieczne jest włączenie do pielęgnacji emolientów, które zapobiegną nadmiernej ucieczce wody.
    • Nie obciążaj nadmiernie skóry, nawet delikatna skóra może odczuć nadmiar kosmetyków i nie wymaga mocnego natłuszczenia
    • Bardzo ważna jest odbudowa zniszczonej skóry, w kosmetykach poszukuj naturalnych składników cementu międzykomórkowego i lekkich emolientów
    • Nie drażnij nadmiernie skóry, nie odrywaj sterczących skórek, nie szarp, może dojsć do zerwania włókien kolagenowych i zamiast gładkiej cery, zauważysz blizny, przypominające rozstępy
    • Nie odwadniaj nadmiernie skóry, przesuszony, suchy naskórek nie pełni dobrze swojej roli i może zapychać Twoje pory
    • Aby zredukować ciężkość kosmetyku, ograniczysz jego ilość, a także ułatwisz wchłanianie, aplikując go na zwilżoną skórę
    • Nie stosuj mgiełek z dużą zawartością humektantów (gliceryna, kwas hialuronowy) bezpośrednio na skórę jako zwieńczenie demakijażu, zawsze pokrywaj skórę emolientami lub osuszaj tonik, ponieważ zamiast nawilżenia, odwodni Twoją skórę
    • Świetnie mogą sprawdzić się okłady regeneracyjne z miodu gryczanego i mączki owsianej
    • Jeśli decydujesz się na serum wodne/żelowe, stosuj je zawsze w towarzystwie emolientów lub zastosuj po nim bezpośrednio krem
    Polecane produkty
    • Uriage, woda termalna
    • Avene, Cicalfate, Post Acte, lekka emulsja
    • Skwalen, skwalan, kompleks cermidowy, nawilżacz cukrowy 
    • Ekstrakty zamknięte w liposomach 
    • Biolaven, krem na noc (wersja na dzień jest bardziej tłusta i glicerynowa, obciąża skórę)
    Delikatnie złuszczaj 
    Bardzo ważne są regularne peelingi, skóra nadwrażliwa także zanieczyszcza się i wymaga delikatnego usunięcia zrogowaciałego naskórka, ponadto, regularne oczyszczanie zapobiega nadmiernemu odwodnieniu wierzchniej warstwy naskórka.  Ważne, aby maski peelingujące były delikatne, odpowiednie dla skóry uszkodzonej, sprawdzą się enzymy z ananasa i papai, które oprócz rozpuszczania martwego naskórka, działają przeciwzapalnie i dodatkowo przyspieszają procesy regeneracyjne. Sprawdzą się także gruboziarniste, delikatne peelingi na bazie naturalnych pestek słonecznika, migdałów, płatków owsianych. Nie wykonuj mocnych, zdecydowanych ruchów, delikatnie masuj skórę. Ważne jest, aby peelingów nie przeprowadzać podczas najsilniejszego łuszczenia, suche skórki bezpieczniej usunąć za pomocą masażu olejkiem.

    Polecane produkty
    • BiochemiaUrody, Peeling enzymatyczny
    • E-naturalne, Peeling enzymatyczny z owoców tropikalnych
    • AVA, Maska enzymatyczna  
    • Domowa pasta migdałowa na kaolinie i mączce owsianej
    • Silikonowy płatek do oczyszczania skóry
    Nadal zachowuj pielęgnacyjny umiar i ograniczaj ilość kosmetyków
    Mimo że skóra nadreaktywna wymaga większej troski i specjalistycznych kosmetyków, nie oznacza to, że do jej pielęgnacji potrzebujesz dużej ilości produktów. Postaraj się ograniczyć ilość kosmetyków do minimum, w przeciwnym razie łatwo o podrażnienia, zaczerwienienia, odwodnienie. Dobrze dobrane elementy pielęgnacji współgrają ze sobą i działają wielokierunkowo.

    Nie zapominaj o substancjach o naturalnym działaniu antybiotycznym
    Skóra uszkodzona jest szczególnie podatna na wszelkie infekcje, powstawanie stanów zapalnych, trudno gojących się ran. Zadanie te, spełnia naturalna ochrona skóry, która po silnych kuracjach, niestety, nie spełnia swojej roli dobrze. Aby temu zapobiec, włącz do swojej pielęgnacji składniki pochodzenia naturalnego, które mają wyższość nad antybiotykami (nie występuje zjawisko oporności, są mniej drażniące), pozwolą Ci cieszyć się dobrym stanem skóry i ograniczą ilość infekcyjnych zakażeń skóry. Substancje te, możesz dodać do sprawdzonego środka myjącego, toniku, maski regeneracyjnej.

    Polecane produkty
    • Trikenol lub olejek manuka
    • Olejek z drzewa herbacianego
    W kosmetykach poszukuj składników łagodzących
    Delikatną skórę łatwo podrażnić, uszkodzić. Aby złagodzić podrażnienia i zapobiegać ich powstawaniu, szukaj w kosmetykach składników działających przeciwzapalanie. Świetnym pomysłem, jest także zakup kosmetyków aptecznych bazujących na łagodzącej i delikatnej dla skóry wodzie termalnej. Podczas wybierania toniku , zwróć uwagę, by nie zawieraj dużej ilości humektantów, najlepiej sprawdzą się czyste hydrolaty lub mgiełki nawilżające z małą zwartością emolientów (skwalenem, jedwabiem, lekkimi silikonami), gdyż nie odwadniają skóry, a dają lekki, nawilżający efekt (stąd fenomen Dewy Skin Mist Tatcha)

    Polecane produkty
    • Ekstrakt z lukrecji gładkiej, kwas glicyrynyzowy
    • Ekstrakt z owsa, beta-glukan
    • Witamina B3, niacynamid (max 3%)
    • Hydrolat z lipy
    • Fitomed, Tonik dla skóry suchej i wrażliwej z lukrecją gładką  
    • Avene, Cicalfate, Post Acte, lekka emulsja
    Zaprzyjaźnij się z  kremami z filtrem i kosmetykami o działaniu antyoksydacyjnym 
    Podstawą zdrowej, zadbanej skóry jest jej ochrona przed słońcem, mrozem, wiatrem. Nie unikaj stosowania kremów z filtrem, jeśli Twoja skóra jest często wystawiana na działanie słońca. Dzięki ochronie, zaczerwienienia, podrażnienia, a także przebarwienia będą pojawiać się znacznie rzadziej, a skóra zyska na zdrowym wyglądzie. Bardzo ważny jest dobór odpowiedniego preparatu, bazę wybieraj zgodnie z własnymi preferencjami.
    • Jeśli zależy Ci na lekkim nawilżeniu, świetnie sprawdzą się kremy glicerynowe ( Ultra lekki LRP, Ziaja). Są odpowiednie dla skóry odwadniającej się, gdzie zastosowanie filtrów zastygających ściąga skórę i powoduje pieczenie. LRP ma bazę glicerynowo-alkoholową, dzięki temu jest znacznie lżejszy od filtrów Ziaja, które są bardziej natłuszczające i obciążające dla skóry. Gliceryna może powodować ropienie mieszków włosowych.
    • Jeśli nie potrzebujesz nawilżenia (albo zapewnisz je przed nałożeniem kremu z filtrem), a zależy Ci jedynie na lekkości i wodoodporności, świetnie sprawdzą się filtry chemiczno-mineralne bez emolientów (Lirene, emulsja do skóry wrqażliwej SPF 50+, Pharmaceris S, krem hydrolipidowy SPF 50+)
    • Jeśli większość kremów z filtrem nie sprawdza się, masz uczucie ciężkości i Twoja cera ich nie toleruje, spróbuj kremów z filtrem na bazie lekkich silikonów bez emolientów (filtry azjatyckie)
    • Jeśli jednak masz bardzo suchą, odwodnioną skórę i każdy krem z  filtrem powoduje nieprzyjemny efekt ściągnięcia, najlepiej sprawdzą się kremy z filtrami mineralnymi, mają bardziej tłustą bazę i posiadają większą ilość emolientów. Pamiętaj jednak, ze mogą działać komedogennie.
    Nie zapominaj także o antyoksydantach, pamiętaj, że ochrona przeciwsłoneczna nie gwarantuje 100% ochrony. Dzięki skutecznym preparatom, zauważysz poprawę jakości skóry, cera stanie się gładsza, o równomiernym kolorycie. Nie warto oszczędzać na dobrym serum antyoksydacyjnym, aby serum było skuteczne, wymaga odpowiedniej wartości pH, stabilnych składników i odpowiedniej formulacji. To kosmetyk z  tej grupy, w który warto zainwestować więcej. 

    Polecane produkty
    • Stabilne, lekkie serum antyoksydacyjne według mojej receptury
    • Olejowa witamina C i kwas alfa-liponowy
    • Serum i serum forte Auriga (mogą podrażnić delikatną skórę)
    • BiochemiaUrody, serum ANTIOX
    • AVA, Koncentrat młodości z witaminą C i acerolą 
    • La Roche Posay, Ultra lekki fluid SPF 50+
    • Lirene, Emulsja do opalania do skóry wrażliwej SPF 50+
    Ogranicz bezpośredni kontakt z substancjami silnie drażniącymi i obserwuj swoją skórę
    Kluczem jest obserwacja skóry, to, co sprawdza się u mnie, Twojej koleżanki i dziesiątki innych osób, nie oznacza, ze sprawdzi się i u Ciebie. Aby działać skutecznie ograniczaj kontakt z drażniącymi czynnikami - mrozem, wiatrem, słońcem, ale unikaj także kontaktu z silnymi kwasami, zasadami, nie aplikuj na podrażnioną skórę produktów o niskim pH, mocno skoncentrowanych emulsji/serum. Działaj delikatnie.


    Pozdrawiam,
    Ewa

    Trawa jęczmienna | Dla cery bez blasku, zmęczonej, potrzebującej odżywienia

    $
    0
    0

    Nie  jestem żywieniowym freakiem, ale przyznaję, że zdarza mi się inwestować w wysokiej jakości składniki odżywcze, które mogą być zdrowym i nie sprawiającym problemów w obsłudze dodatkiem do żywności. Na dodatki, patrzę także pod względem wykorzystania kosmetycznego - algi i sproszkowane trawy są stałym dodatkiem moich kosmetycznych receptur.

    Trawa jęczmienna jest szczególnie bogatym w składniki odżywcze suplementem, nie będę rozwodzić się na temat jej leczniczego działania, natomiast korzyści płynące ze stosowania trawy jęczmiennej, wynikają z mnogości składników odżywczych oraz unikalnych enzymów trawiennych.  Dla mnie, z perspektywy osoby posiadającej skórę uszkodzoną i wydelikaconą przez czynniki drażniące, kwestią  nadrzędną, okazała się bardzo wysoka zawartość białek (18 z 22 aminokwasów) ogrom witamin i minerałów (głównie witamina A, kwas foliowy), wysoka zawartość roślinnego chlorofilu i przede wszystkim enzymy antyutleniające -  działanie antyoksydacyjne i odżywcze jest niezwykle ważne w przypadku pielęgnacji skóry nadreaktywnej i nadwrażliwej. W skrócie : trawa jęczmienna działa silnie antyoksydacyjnie, odżywczo, witalizująco, wzmacniająco i przeciwzapalnie. To doskonały dodatek nie tylko do diety, ale także do pielęgnacji skóry zmęczonej, delikatnej, wrażliwej, zapalnej.

    Niezwykle ważny jest wybór odpowiedniego suplementu - aby surowiec nie stracił właściwości, a także, by posiadał ich wysokie stężenie, producent musi dołożyć wszelkich starań  nie tylko w strefie zbioru , suszu i transportu, ale także wysokich standardów uprawy. Trawa Jęczmienna firmy Rainforest Foods pochodzi z gospodarstwa ekologicznego w Canterbury w Nowej Zelandii. Cały proces produkcji przebiega według standardów ekologicznych w sposób gwarantujący zachowanie jak najwyższej jakości. Trawa jest zbierana, przewożona i przetwarzana w taki sposób, by zapewnić jak najwyższą aktywność biologiczną składników. Produkt jest odpowiedni dla wegan,co ważne, Raiforest Foods posiada certyfikat ekologiczny Soil Association. Mój wybór od kilku lat pada na RF, kupuję tam również algi, które są bezpieczne pod kątem użytku nie tylko zewnętrznego, ale i wewnętrznego (chińska spirulina jest bardzo niebezpieczna dla skóry i może być przyczyną alergii, podrażnień, pogorszenia stanu skóry). Uważam, że stosunek ceny, do jakości jest jak najbardziej w porządku i często w przeliczeniu na gramy, pewny produkt Rainforest Foods wychodzi taniej, niż zakup u niepewnych sprzedawców (200g /69 zł). Wpis nie jest sponsorowany.

    Trawę jęczmienną spożywam także wewnętrznie, nie zamierzam jednak pisać o tym zbyt obszernie, ponieważ ciężko jest zauważyć widoczne efekty. Trawa jęczmienna to jedynie składowa mojej diety i nie chcę przypisać jej tego, czego nie jestem do końca pewna. Nie jestem też bardzo rygorystyczna odnośnie zjadanej żywności, staram się ograniczać ilość przetworzonej żywności do minimum. Jest to jednak składnik mniej problematyczny niż np. algi, których mój układ pokarmowy nie toleruje i nie jestem przełknąć nawet kropli specyfiku z wyciągiem ze spiruliny. Jest mniej specyficzna w smaku (pachnie zbożem, lekko wyrobem paszarnianym, na szczęście, w kompozycjach warzywnych jest niemal niewyczuwalna), dodaję jej z powodzeniem do warzywnej zupy, koktajlu warzywnego, ma neutralny smak i trzymam się określonej, małej ilości. Nie spożywam jej także bardzo regularnie, więc nie mogę oceniać jej faktycznego działania, natomiast przez tak długi czas, wyrobiłam sobie opinię na jej temat w pielęgnacji skóry i włosów.

    Pielęgnacja skóry
    Trawa jęczmienna na moją skórę ma widoczny, dobry wpływ. Jej działanie jest jednak inne niż w przypadku glinek, błot i alg, nie jest to także główny składnik moich okładów,a  jedynie dodatek do masek opartych najczęściej na glince białej lub błocie termalnym, które są delikatniejsze niż spirulina i błoto z morza martwego. Nie posiada ona żadnych ostrych drobinek, jest doskonale rozdrobniona i w kontakcie z wodą tworzy klarowną, jasnozieloną ciecz.

    Trawa jęczmienna przede wszystkim ma wspaniały wpływ na koloryt mojej cery - po zmyciu okładu, moje zaczerwienienia nie są tak widoczne, a przeważa naturalny, żółto-oliwkowy, ciepły odcień mojej skóry. Widzę, jak dobrze i odżywiony jest naskórek i w zasadzie to największy atut trawy jęczmiennej. Wydawać by się mogło, że to bardzo mało, natomiast dla mnie - bardzo dużo. Naskórek jest delikatnie zmiękczony, delikatniejszy i dobrze odżywiony. Oczywiście, stosuję maski mocniej oczyszczające, ale coraz częściej decyduję się na delikatniejsze, bardziej odżywcze okłady - trawa jęczmienna sprostała moim wysokim wymaganiom, zapewnia mi świeży, zdrowy wygląd. Nie ma dużego wpływu na oczyszczanie skóry, domknięcie porów (to rola bazy maseczki, a nie trawy), ale działa widocznie odżywczo na skórę, cera wygląda bardzo dobrze po takim zabiegu i nie jest podrażniona. Ponadto, działa przeciwzapalnie i przyspiesza gojenie drobnych wyprysków. Sprawdzi się szczególnie w pielęgnacji skóry pozbawionej blasku, zmęczonej, z przebarwieniami, delikatnej, podczas kuracji kwasami i retinoidami, gdy utrzymanie dobrej wilgotności naskórka jest na miarę złota.


    W dużym stężeniu trawa jęczmienna może delikatnie barwić skórę, ale wszystko można spłukać pod bieżącą wodą. Z tego powodu, znajduje ona zastosowanie głównie w maskach, których nie pozostawiam zbyt długo na skórze.Tworzę czasami mgiełki nawilżające na bazie trawy, ale zawsze przecieram skórę, ze względu na specyficzny, zielony kolor. Bardzo polubiłam także łagodną pastę oczyszczającą na bazie zmielonych płatków owsianych, dodaję do niej trawy jęczmiennej, otręby gryczane, składniki, które zawsze posiadam w swojej kuchni. Bardzo ważne jest, aby do dawkowania trawy używać tylko szklanych i ceramicznych akcesoriów.

    Trawa, nie jest składnikiem niezbędnym, ale moim zdaniem - bardzo pomocnym w pielęgnacji. Jest w stanie zastąpić szereg półproduktów i dać lepsze rezultaty. Jestem z niej bardziej zadowolona niż z liposomów nawilżających, które nie nawilżają tak dobrze mojej cery jak dodatek trawy jęczmiennej. Łagodzi także lepiej podrażnienia niż panthenol i witamina B3 zastosowana w formie półproduktów, składniki zawarte w trawie jęczmiennej są znacznie lepiej przyswajalne przez skórę niż te wyodrębnione, które wymagają odpowiedniego pH, są bardziej drażniące dla skóry i gorzej przenikają przez barierę naskórkową.  Najważniejsze są jednak efekty. Po zmyciu okładów moja cera zawsze wygląda lepiej, naskórek nie jest podrażniony i wysuszony.

    Pielęgnacja skóry głowy i włosów
    Nie oczekiwałam świetnych efektów, natomiast szczerze stwierdzam, trawa sprawdziła się znacznie lepiej niż spirulina, która także jest składnikiem odżywczym, ale moim zdaniem - ma lepsze właściwości oczyszczające. Trawa jęczmienna przede wszystkim nie robiła suchego siana na moich włosach, nie mam problemu z  rozczesaniem pasm, świetnie się wypłukuje. Już podczas zmywania mikstury, czuję jak moje włosy są delikatne, miękkie i wygładzone.


    Trawa ma bardzo pozytywny wpływ na moją skórę głowy, ale także delikatne i cienkie pasma (często zioła i algi tworzyły splątane kołtuny, których nie mogłam rozczesać żadną, dotąd poznaną mi metodą) . Nie odbija włosów od nasady, ani nie ogranicza tak dobrze przetłuszczania jak błoto termalne z siarką, ale z pewnością nie przyspiesza tego procesu i nie cierpią na tym włosy na długości. Nie są też niezdrowo przyklepane, fryzura zyskuje na delikatnej objętości. Skóra głowy jest bardzo dobrze odżywiona, pasma błyszczą konkretnie i są bardzo miłe w dotyku. Po każdym zabiegu jestem równie mocno zadowolona, nie zauważyłam większego wpływu na kolor włosów, natomiast ich kondycja uległa poprawie, zwłaszcza w  blasku i odczuwalnej miękkości.

    Bardzo dużo zależy od bazy, maski tworzę zazwyczaj na rosyjskich balsamach, które nie wysuszają mojej skóry głowy i nie nasilają ŁZS, ostatnio, bardzo dobrze w tej kwestii sprawdza się lniana maska Sylveco, dla której nie mogłam znaleźć zastosowania, gdyż nie służyła mi stosowana po umyciu włosów. Okłady z trawą jęczmienną stosuję zawsze przed myciem włosów, nawet mimo zastosowania mocnych detergentów, efekty są widoczne gołym okiem.

    Bardzo trudno jest stwierdzić, czy produkt ogranicza wypadanie włosów, czy też nie - trawa jęczmienna z pewnością ma korzystny wpływ na moją skórę głowy, nadmierny łojotok i ŁZS - nie podrażnia, nie wysusza włosów na długości, delikatnie odbija włosy od nasady, nie odczuwam swędzenia i podrażnienia przy zastosowaniu maski z trawą jęczmienną bezpośrednio na skórę. Polubiłam ją znacznie bardziej niż spirulinę w tej roli, nie zdetronizowała jednak błota termalnego z siarką i błota z morza martwego, uderzają one lepiej w mój problem, mimo że wypłukują się znacznie trudniej, wymagają więcej uwagi i czasu, a także czasami pozostawiają splątane kosmyki.

    Trawa jęczmienna jest bardzo zdrowym dodatkiem żywieniowym, wysokiej jakości suplementy proszkowane, mogą być wykorzystywane zewnętrznie, w postaci okładów. Stosowana jako dodatek, widocznie odżywia i rozpromienia skórę, moim zdaniem ma lepsze właściwości odżywcze niż spirulina, a także, mniejszy potencjał drażniący. Trawa jęczmienna, to bogactwo białek, witamin, enzymów antyutleniajacych, może przynieść świetne efekty lecznicze na zniszczoną, delikatną, nieodżywioną skórę bez blasku. Sprawdza się także jako dodatek do pielęgnacji włosów - nie plącze delikatnych, cienkich pasm, nadaje im blasku, delikatnie odbija włosy od nasady i sprawia, że są znacznie przyjemniejsze w dotyku. Myślę, że to bardzo ciekawe wykorzystanie suplementu, zwłaszcza, że są sprzedawane w dużej ilości. Jeśli wzmacnianie swój organizm takimi suplementami, warto pomyśleć o użytku zewnętrznym :)


    Pozdrawiam,
    Ewa

    Dynjo | Mydło dyniowe, Sztuka Mydła

    $
    0
    0
    Od pewnego czasu jestem fanką naturalnych mydeł. Moje wcześniejsze relacje z zasadowymi środkami myjącymi mogłabym określić jako burzliwe, dlatego przez długi czas używałam żeli, które z czasem zaczęły bardziej odwadniać moją skórę niż pieniące się mydła. Zmieniłam swoje zdanie, gdy poznałam mocno glicerynowe czarne mydło afrykańskie, zaczęłam coraz bardziej interesować się naturalnymi kostkami i tak zaczęłam swoją przygodę ze SztukaMydła..
    Niestety, moja przygoda z mydłami ze SztukiMydła nie należy do łatwych, są dni, gdy stosuję je przyjemnością, natomiast często są dla mnie zwyczajnie za mocne. Nie mają wiele wspólnego z kremowym i delikatnym mydłem afrykańskim i są to typowo mocno oczyszczające, twarde i zbite mydła, za którymi osobiście nie przepadam. Dłuższe stosowanie mydeł znacznie pogłębiło odwodnienie mojej skóry, dlatego jestem na tak dla polskiej wytwórczyni, świetnej oprawy i bardzo twórczego i zabawnego podejścia, natomiast niekoniecznie na zastosowanie kostek w codziennej pielęgnacji.

    Dynjo to kostka myjąca, która oprócz dobrego oczyszczenia skóry, ma gwarantować delikatne złuszczenie naskórka, a masło kakaowe i olej ze słodkich migdałów mają wpływać odżywczo na naskórek. Cały zabieg uprzyjemnia cytrusowy, lekko korzenny zapach mydła. 

    Mydło ma postać twardej, zbitej kostki. Mydła ze SZM, bardzo dobrze znoszą wilgotne warunki, zwłaszcza Dynjo, które podczas stosowania nigdy mi nie rozmiękło i nie zatraciło kształtu. Nie ma mowy o wytrącaniu się gliceryny, klejącej się brei jak w przypadku mydła afrykańskiego - jest pod tym względem komfortowe i bardzo wydajne. Największym minusem stricte użytkowym, jest bardzo ostry, prostokątny kształt kostki. Mydło wielokrotnie wypadło mi z rąk, uciekało po całej łazience, a duża kostka i bardzo śliska powierzchnia mydła nie ułatwiły mi tego zadania. Ponadto, mydło wraz z czasem nie staje się plastyczne (jak np. Czarna Sztuka), ale wciąż jest tak samo twarde i śliskie w użyciu. Ogromnym plusem są dwa warianty podczas zakupów- koszt małej kostki to tylko 7 złotych. 

    Koszt 100g /13 zł

    Ciężko jest mówić o właściwościach odżywczych mydła, gdyż z racjonalnego punktu widzenia, tłuszcze pełnią tutaj rolę wyłącznie detergentów. Producent jednak obiecuje działanie odżywcze i pielęgnacyjne, którego osobiście na sobie nie dostrzegłam. Dynjo, jest bardzo mocne. Kostka, stosowana codziennie, raz w ciągu dnia, bardzo odwodniła moją skórę, przez ponad miesiąc miałam problem z nawilżeniem mojej cery (przez pierwsze 4 tygodnie nie zdołałam zauważyć negatywnych objawów, naskórek jedynie bardziej się przesuszał niż zwykle) i pojawił się problem przebarwień, który był mi niegdyś obcy (przebarwiony naskórek z przesuszenia) . Naskórek na całym ciele zareagował bardzo negatywnie na naturalne mydło (muszę nadmienić, iż nie miałam takiej reakcji po mydle afrykańskim i Czarnej Sztuce) . Odczuwałam potrzebę większej dawki nawilżenia, codzienne szczotkowania ciała i bardziej złożonej pielęgnację. Początkowo, nie skojarzyłam faktów. Obwiniałam mroźną aurę i suchość powietrza, niestety, rzeczywistość okazała się inna. Na niekorzyść Dynjo. 

    Mydło bardzo nasiliło mój problem rogowacenia naskórka, w połączeniu z mocnym odwodnieniem, dosłownie sypało się ze mnie. Każdy pielęgnacyjny produkt, nie dawał satysfakcjonującego nawilżenia, a stan skóry z dnia na dzień był tylko gorszy. Zaskakujące jest to, że wystarczyło odłożenie kostki, by uspokoić i doprowadzić moją skórę do ładu. Po około dwóch tygodniach negatywne objawy zginęły, a mydło służy mi tylko do mycia dłoni, które notabene, są także bardzo przesuszone, ale nie mam pomysłu na inne wykorzystanie Dynjo. 

    Przez czas stosowania Dynjo, stan mojej cery (było to dokładnie 9 tygodni codziennego stosowania kostki) codziennie ulegał pogorszeniu. Kostka jednak, nie powodowała namacalnych i odczuwalnych negatywnych objawów podczas bezpośredniego stosowania. Dynjo nigdy nie podrażniło mojej cery, nie spowodowało także zaczerwienień i uczucia gorąca, dlatego nie sądziłam, że jest w stanie tak pogorszyć stan mojej skóry. Pieni się dobrze, ale nie tak, jak mydła glicerynowe. Piana jest obfita, ale ostra i nie otula skóry, a spłukanie mydła pozostawia gołą, skrzypiącą z czystości skórę. Nie ma mowy o żadnym filmie, powłoczce i otulającej piance, jak w przypadku mojego ulubieńca. To miłe uczucie, ale raz na jakiś czas. Po umyciu skóry twarzy, efekt ściągnięcia nie jest odczuwalny od razu, powiedziałabym, że po około 30-40 minutach czułam dyskomfort i nieprzyjemne swędzenie skóry z  przesuszenia. Niestety, nie pomaga wówczas żadna tonizacja, ani nawet łagodzenie wodą termalną. 

    Skład: zmydlona oliwa, zmydlony olej kokosowy, zmydlony olej palmowy, gliceryna, zmydlone masło kakaowe, zmydlony olej ze słodkich migdałów, woda/mus dyniowy, zmydlony olej rycynowy, naturalne olejki eteryczne (cytrynowy, pomarańczowy, goździkowy), mielone płatki owsiane

    Mydła spieniam w dłoniach, nie stosuję ich bezpośrednio na moją skórę twarzy, dlatego ocena faktycznego działania peelingującego może być dla mnie trudna. Rozdrobnione płatki owsiane, które mają zapewnić czystą skórę i delikatne złuszczenie naskórka są dosyć ostre. Na tyle, że bałabym się o bezpośredni kontakt kostki z  moją nadal trądzikową cerą.  Z drugiej strony, jest ich bardzo mało. Uważam, że nie jest odpowiednie do stosowania w ten sposób u osób z bardzo wrażliwą, delikatną skórą, wielokrotnie podczas mycia ciała, zdarzało mi się podrapać dość odczuwalnie, dlatego nie wyobrażam sobie takiego zabiegu na skórze potraktowanej mocnym retinoidem. 

    Bardzo lubię mocne środki myjące, moja cera również nie protestuje, gdy oczyszczam ją gruntownie. Niestety, Dynjo,mimo dobrego oczyszczenia skóry i delikatnego zwężenia porów, okazało się zbyt mocne w działaniu dla mojej cery i w gratisie, przez długi czas musiałam zmagać się z bardzo suchą, odwodnioną skórą. Przeglądając zdjęcia, muszę ze smutkiem stwierdzić, iż w listopadzie i grudniu, moja cera wyglądała fatalnie. 

    Mydło podrażnia oczy, należy unikać bezpośredniego kontaktu. Jest to jednak zupełnie normalne przy zasadowych środkach myjących, dodatkowo, informacja widnieje na stronie producenta. 

    Mydło jest bardzo wydajne. Jest twarde, zbite i zużywa się bardzo powoli. Zapach, jest energetyzujący, świeży, ale przełamany korzenną, goździkową nutą. Cytrusy w takim połączeniu pachną wykwintnie, nie czuję kwaskowości, co bardzo przypadło mi do gustu. Nie należę do fanów cytrusowych zapachów i zdecydowanie bardziej przemawia do mnie świeży zapach lasu i cedru w Czarnej Sztuce, ale Dynjo, nie jest banałem i jego stosowanie, mimo ze nie zapewniło mi walorów pielęgnacyjnych - sprawdziło się pod względem zapachowym.

    Ciężko jest mi też ogólnie podsumować ten produkt. Z jednej strony jestem rozczarowana, naturalne składniki, przyjemny skład, ciekawy zapach, polska produkcja... to wszystko zapowiadało się świetnie i liczyłam na łagodną wersję myjącą. Z drugiej, rozsądek, w końcu to mydło. Zasadowe środki myjące zawsze są mocniejsze od tych tradycyjnych, ale takim chlubnym wyjątkiem jest miękkie i plastyczne czarne mydło afrykańskie. Nie oczekiwałam walorów pielęgnacyjnych, oprócz oczywistych, jak dokładne oczyszczenie skóry i przy tym łagodność. Wersja Dynjo, okazała się zdecydowanie mocniejsza od Czarnej Sztuki,a  przy tym, nie miała na mnie żadnego większego, odczuwalnego wpływu (jak np. przyspieszenie gojenia, ogólna poprawa kondycji skóry) , dlatego jestem na nie. Mam jeszcze kilka kostek innych wariantów zapachowych i liczę, że mydła okażą się łagodniejsze dla mojej skóry, albo chociaż stosowane raz na jakiś czas będą mieć pozytywny wpływ na kondycję naskórka. Nie mogę jednak tego powiedzieć o Dynjo, które zupełnie się nie sprawdziło. 


    Pozdrawiam,
    Ewa

    Jak dbam o skórę głowy i włosy? | Łojotokowe zapalenie skóry głowy, cienkie i delikatne włosy

    $
    0
    0
    Wpisów poświęconych moim włosom jest bardzo mało, przyznaję, zaniedbałam ten temat na moim blogu. Moja skóra głowy, podobnie jak skóra twarzy jest problematyczna. Od kilku lat borykam się z łojotokowym zapaleniem skóry głowy, które oprócz naturalnych objawów takich jak swędzenie, zaczerwienienie, łuska i nadmierny łojotok, nasila wypadanie włosów, osłabia cebulki włosowe i wpływa bardzo negatywnie na ich stan i strukturę. W przeciągu kilku lat straciłam sporo włosów, które mimo swojej cienkiej i delikatnej struktury, były gęste. Ostatnio problem znowu zaczął się nasilać.

    Odkąd cierpię na ŁZS głowy , kondycja moich włosów znacznie się pogorszyła, z dnia na dzień zaczęły się przerzedzać i od pewnego czasu wyglądają dobrze tylko w  określonej długości. O ile włosy na długości nie są szczególnie wymagające i nie reagują źle na większość detergentów, to ich pielęgnacja po umyciu sprawia mi zawsze sporo problemów. Notorycznie mam problem z rozczesywaniem włosów, a także produktami, które usprawniają ten proces, ale nie obciążą nadmiernie czupryny i pozwolą mi cieszyć się przyzwoitą objętością fryzury. Przez ten czas, zmieniłam moje podejście do pielęgnacji włosów i mam inne cele. Zależy mi głównie na odpowiednim traktowaniu skóry głowy, utrzymaniu gęstości i dobrej kondycji włosów na długości. Nie marzę o śliskich, lśniących, włosach i pięknej tafli, a także równym cięciu. Ten okres minął już dawno temu i szybko doszłam do wniosku, że posiadając tak cienkie włosy i tracąc je codziennie w większej ilości przez problemy ze skórą głowy, wygląda to dobrze tylko na zdjęciach. Przyłożyłam świadomie swoją rękę, pogarszając stan włosów i zdaję sobie sprawę, że nie są już tak 'ładne' jak kiedyś, ale czuję się po prostu lepiej w takiej długości i objętości. Przeszły mi także fazy testów i staram się trzymać  sprawdzonych produktów.

    Zanim przejdę do pielęgnacji, chciałabym także zwrócić uwagę na akcesoria i ogólne traktowanie moich cienkich włosów. Odpowiednia pielęgnacja, pozwala mi ograniczyć użycie ciepła do minimum - nie stylizuję włosów, z natury są proste, nie sprawiają mi wielu problemów - dobrze odżywione mają zadowalającą objętość. Lekko wilgotne pasma rozczesuję palcami, natomiast suche - szczotką z włosia dzika, która służy mi już od ponad 4 lat i była świetną inwestycją (Khaja) . Aby ułatwić sobie to zadanie, na końcówki aplikuję serum silikonowe, najczęściej z GlissKur. Codziennie, opuszkami palców, wykonuję delikatny masaż skóry głowy. Zazwyczaj chodzę w związanych włosach, w tym celu używam gumek invisibobble, które jako jedyne nie zsuwają się z moich cienkich, śliskich włosów.

    Oczyszczanie
    Do oczyszczania mojej skóry głowy używam tylko mocnych detergentów. Miałam wiele podejść do delikatnych balsamów, szamponów, ale nigdy nie sprawdzają się w moim przypadku na dłuższą metę.  Każdy, delikatniejszy szampon wywołuje u mnie swędzenie skóry głowy, często także łupież i skraca świeżość moich włosów. Nie widzę więc sensu, by przerzucać się na delikatne środki, które ewidentnie nie służą ani mojej skórze głowy, ani nawet długości (przy większej dawce emolientów natychmiast strączkują się) Zdaję sobie sprawę, że znajdą się osoby, które nie będą w stanie oczyszczać skóry tak agresywnymi środkami, ale na moje potrzeby (mycie co 2-3 dni) nie odczuwam żadnych negatywnych skutków i taka pielęgnacja bardzo mi służy. Czytałam wiele na temat mojej przypadłości i większość zwraca uwagę na delikatniejsze środki myjące, aczkolwiek w moim przypadku, każde podejście do łagodnego szamponu kończy się porażką.

    Znalezienie dobrego, mocno oczyszczającego szamponu, żelu, mydła nie jest również tak proste, jakby mogło się wydawać. Moja skóra głowy nie akceptuje pewnych mieszanek konserwujących, które występują w najtańszych szamponach. Nie jestem szczególnie wymagająca w tej kwestii, produkt ma nie podrażniać mojej skóry, a przede wszystkim gruntownie oczyszczać. Jestem także ekonomistką w tej kwestii, nie inwestuję szczególnie w środki myjące, mają jedynie służyć mojej skórze i nie powodować tłustych strąków, na które mam alergię.
      Szampony Joanna Naturia (wersja z miętą pieprzową i wrzosem)
      Szampony Joanna Naturia, to jedne z moich ulubionych, zwłaszcza wersja z miętą pieprzową i wrzosem, która działa na mnie zdecydowanie najlepiej.  Szampon bardzo dobrze się pieni, oczyszcza skórę głowy, nie przyspiesza przetłuszczania i dobrze odbija włosy od nasady. Dodatkowo, ma bardzo przyjemny, lekko ziołowy zapach, kosztuje grosze i przy tym jest niesamowicie wydajny. Mimo barwników, szampony Joanna, moja skóra głowy toleruje bardzo dobrze, podobnie, jak włosy na długości. Nie plącze ich nadmiernie, nie robi siana i sztywnych strąków, wystarczy dobra odżywka i nie ma problemu z rozczesaniem włosów, a czupryna zyskuje na objętości. Mimo mocnych detergentów, Joanna nie podrażnia mojej skóry głowy i nie nasila swędzenia. 
      Koszt 500ml / 7zł
        Szampony Fitomed (wersja do włosów tłustych, do suchych i zniszczonych)
        Szampony Fitomed to jedne z moich ulubionych, ziołowych szamponów. Za każdym razem, gdy moja skóra głowy nie toleruje nowego kosmetyku w pielęgnacji, powracam do Fitomedu. Nie są to delikatne środki myjące, zawierają mocniejsze detergenty, powiedziałabym jednak, że mimo wszystko nadają się do częstego stosowania u osób, które mają problem z łojotokiem. Są znacznie delikatniejsze od drogeryjnych rypaczy i przy tym, odczuwam faktyczne działanie zawartych w nich ziół. Nie podrażniają mojej skóry głowy, bardzo dobrze odbijają włosy od nasady i widocznie zmniejszają przetłuszczanie. Bardzo lubię ten efekt, przyklepane, gładkie, trzy włosy na krzyż wyglądają na mnie tragicznie, zwłaszcza, że mam cienkie włosy.  Jak na szampony ziołowe, nie mają aż tak złego wpływu na kondycję włosów, nie zauważyłam mocnego przesuszenia i suchych strąków, których nie można rozczesać żadnym, możliwym sposobem. Szampony Fitomed stosuję od ponad 4 lat i póki co, nie znalazłam lepszego, ziołowego zamiennika. 
        Koszt 250ml/12 zł


          Pervoe Reshenie, Bania Agafii, Cedrowe mydło 
          Mydła Agafii, sprawdzają się bardzo dobrze na mojej skórze głowy jako środki oczyszczające. Bardzo długo byłam fanką czarnego mydła, ale zmieniłam zdanie, gdy poznałam mydło cedrowe, które jest w bardziej przystępnej cenie i lepiej odpowiada mi działaniem. Łagodzi swędzenie skóry głowy, pięknie odbija włosy od nasady i spowalnia przetłuszczanie włosów, dodatkowo, włosy na długości bardzo ładnie błyszczą. Skład jest bardziej ubogi, ale efekt bardzo mnie satysfakcjonuje. Moja skóra głowy z ŁZS bardzo polubiła ten kosmetyk. Atutem jest także niska cena i bardzo duża wydajność, jestem pewna, że nie jest to moje ostatnie opakowanie. 
          Koszt 300ml/13 zł
            Sylveco, Balsam myjący z betuliną
            Moja opinia, tak jak odczucia podczas stosowania tego balsamu, jest bardzo ambiwalentna.  Balsam myjący, sprawdza się u mnie podczas bardzo podrażnionej skóry głowy, a także kilka razy w ciągu miesiąca,gdy odczuwam potrzebę bardzo łagodnego oczyszczenia. Odczuwalnie łagodzi podrażnienia, swędzenie, delikatnie chłodzi i nawilża skórę głowy i włosy na długości. Czar jednak pryska po spłukaniu produktu.. bardzo skraca świeżość włosów, powoduje smętne strąki bez życia, dodatkowo, jest bardzo niewydajny i trzeba go lać, by móc w ogóle umyć włosy. Pomijam już fakt, iż pieni się tylko w  bardzo ciepłej wodzie, inaczej zostawia smalec po spłukaniu z czupryny. Podoba mi się jego delikatność, ale tak słaba wydajność, beznadziejna konsystencja i notoryczne skracanie świeżości włosów, a także ich nie domywanie jest nie do przełknięcia.
            Koszt 300ml / 29z
            ł


            Pielęgnacja specjalna

            Nie oszczędzam na pielęgnacji specjalnej, która  w głównej mierze odpowiada za dobry stan mojej skóry głowy. Półprodukty stosuję głównie w bardzo niskim stężeniu, najczęściej są składnikiem moich masek i szamponów. Pielęgnacja specjalna, to także lecznicze okłady, oleje, płukanki i wcierki. Odkąd cierpię na ŁZS, moje włosy znacznie się przerzedziły, dlatego w mojej pielęgnacji nie brakuje składników nie tylko o działaniu antyseptycznym i antybiotycznym, ale także pobudzającym krążenie i porost włosów.

            Odbiegam od częstego stosowania olejów,  w dłuższej perspektywie, jedynie obciążały moje cienkie kosmyki i w żaden sposób nie wpływały na kondycję moich włosów, oprócz mocnego wygładzenia, którego nie lubię. Dzięki włosomaniactwu, odkryłam i pozostałam wierna indyjskim olejkom, które mają bardzo pozytywny wpływ na moją skórę głowy, a także uszlachetniają i pogłębiają mój jasny odcień brązu. Jako jedyne nie nasilają wypadania moich włosów, a powodują wzrost nowych

            W moim zestawieniu nie ma ulubionej wcierki, choć regularnie wracam do odżywki Jantar. Czuję niedosyt i jestem rozczarowana, jak zmieniono jej formulację. Szkoda, bo kiedyś jej działanie bardzo mi odpowiadało, aktualnie bardzo skraca świeżość moich włosów i nie ma tak spektakularnego działania. 

              Czysty dzięgieć, ekstrakt
              Odkąd wycofano mój ulubiony szampon, dzięgieć brzozowy to mój stały bywalec w pielęgnacji skóry głowy. Każdy, chorujący i zmagający się z łojotokiem i ŁZS doceni jego działanie. Dzięgieć, to naturalny środek o działaniu antybiotycznym, działa przeciwgrzybiczo i antybakteryjnie. Dzięki włączeniu ekstraktu, moja czupryna zachowuje świeżość znacznie dłużej, włosy, przetłuszczają się wolniej, są odbite od nasady, tak, jak lubię. Dzięgieć, ma bardzo pozytywny wpływ na moją skórę głowy - eliminuje łupież, swędzenie, odchodzącą łuskę. Odwala kawał dobrej roboty i polecam go każdej osobie, która walczy z podobnym problemem.
              Koszt 40ml/14 zł
                Błoto termalne z siarką
                Błoto jest moim odkryciem, służy mi nie tylko w  pielęgnacji skory twarzy, ale także głowy. Doskonale koi podrażnienia, zapobiega nadmiernemu łuszczeniu, trzyma moją skórę głowy w ryzach i przedłuża świeżość włosów. Koszt 50g/ 13 zł
                  Błoto z morza martwego
                  Mimo trudności przy spłukiwaniu, dodaje wręcz wymarzonej objętości, świetnie ogranicza przetłuszczanie i bardzo dobrze koi podrażnienia skóry głowy. Łagodzi nieprzyjemny świąd i pieczenie, zawsze jestem zachwycona stanem mojej skóry głowy i objętością, jaką uzyskuję po okładzie z błota z morza martwego.
                  Koszt 500g / 20 zł
                   
                  Peelingi cukrowe
                  Peelingi cukrowe najczęściej są mieszaniną szamponu, cukru i glinki. Peelingi pozwalają mi utrzymać dobry stan skóry głowy, odbijają włosy od nasady, nadają im świeżości i pięknej objętości. 

                    Olejek eukaliptusowy, rozmarynowy i lawendowy
                    Olejki eteryczne zawsze pozytywnie wpływały na stan mojej skóry, podobnie jest w przypadku pielęgnacji skóry głowy.  Dodatek olejku eterycznego, to nie tylko przyjemny zapach, ale niesamowite właściwości - czupryna zyskuje na objętości, niesamowite uczucie chłodu i odprężenia, złagodzenie podrażnień i tonizacja. Moje ulubione to olejek lawendowy i rozmarynowy, ich połączenie to niesamowite wrażenia zapachowe, ale także ukojenie dla mojego podrażnionego skalpu. Olejek eukaliptusowy, jest natomiast niezastąpiony przy łupieżu, bardzo odświeża czuprynę i odbija włosy od nasady.
                    Koszt 8ml/ ok.8 zł
                      Płukanki (wywar z wawrzynu szlachetnego (liści laurowych) i l-cysteiny) 
                      Mimo mojego minimalizmu i ograniczaniu do minimum zabiegów pielęgnacyjnych, są czynności, których nigdy nie pomijam. Płukanki zawsze wydawały mi się przerostem formy nad treścią, zwłaszcza ziołowe, które straszniekołtuniły moje pasma i miały negatywnywpływ na ich kondycję. Wywar z wawrzynu szlachetnego, jako jeden z niewielu, stosuję po dziś dzień. Odczuwalnie ogranicza przetłuszczanie włosów, nadaje im puszystości i blasku. 

                      L-cysteina natomiast towarzyszy mi od początków włosomaniactwa, które już dawno temu we mnie umarło. Nadaje moim włosom niesamowitej objętości, odbija od nasady, ma cudowny wpływ na ich kondycję, kosmykom nadaje pięknego blasku i świeżości. Jest to mmój ulubiony, proteinowy zabieg. 
                       
                      Olejki indyjskie 
                      Jak już wspomniałam, odbiegam od częstego stosowania olejów, zarówno moje włosy, jak i skóra głowy nie lubią zbyt dużej ilości substancji filmotwórczych. Nie lubię także mocnego wygładzenia, przy moich cienkich włosach, lśniąca tafla wygląda dobrze tylko na fotografiach. Jest jednak chlubny wyjątek - olejki indyjskie nadal zajmują stałe miejsce w mojej pielęgnacji, służą zarówno moim włosom na długości, jak i skórze głowy. Nadają niesamowitego blasku, pogłębiają mój naturalny kolor i lekko go ocieplają (co bardzo lubię). Zauważam także duży wpływ na porost moich włosów i faktyczne działanie przeciwłupieżowe. Aktualnie stosuję nowość Orientany, lecz zbyt krótko, by cokolwiek powiedzieć na jej temat, oprócz ładnego podbicia koloru. Moim ulubieńcem jest nadal tradycyjna, oryginalna Sesa.
                        Odżywianie

                        Sylveco, Maska lniana
                        Mam mieszane odczucia, maska jest droga, ale i konkretna. Zastosowana przed myciem ładnie wygładza pasma, nadaje im puszystości i blasku. Zastosowana po myciu, notorycznie obciąża moje cienkie włosy. Nie daje także żadnego efektu wow, nie ułatwia zbytnio rozczesywania, czasami nie widzę nic, poza smętnie wiszącymi strąkami. Ponadto, bardzo skraca świeżość włosów. Plusem jest jest naturalny skład, z powodzeniem stosuję ją przed myciem na skórę głowy, często dodaję do niej algi i sproszkowane trawy,a  także błota. To jednak zbyt mało, bym kupiła ją ponownie, cena wcale mnie nie zachęca, a naturalny skład wcale się nie broni. 
                        Koszt 26 zł/150ml 

                        Kallos, Maska mleczna
                        Maski Kallosa są tanie, ogólnodostępne i robią to, co mają robić - ułatwiają rozczesywanie, delikatnie wygładzają powierzchnię włosa i nie obciążają nadmiernie czupryny. Sprawdzą się także jako baza do domowych masek z naturalnymi składnikami. Nie będę rozwodzić się nad ich właściwościami, służą mi zarówno jako odżywki, jak i kompresy. Wersja mleczna jest moją ulubioną. 
                        Koszt 10 zł /1000ml 

                        Sylveco, Odżywka wygładzająca z łopianem większym
                        Kolejny produkt naturalny, który nie służy moim włosom i utwierdza mnie w przekonaniu, iż w pielęgnację moich włosów nie warto inwestować. Odżywka robi okropne siano na moich pasmach, są dni, gdy jest łaskawsza pod tym względem i całkiem przyjemnie je nabłyszcza. Jest bardzo lekka i nie obciążyła moich cienkich włosów, ale mam ciągły niedosyt podczas jej stosowania.. ani nie wygładza, ani też wyjątkowo nie ułatwia rozczesywania. Aktualnie, zagraca moje cenne miejsce w łazience i nie mogę się doczekać aż w końcu ją wykończę. 
                        Koszt 300ml/21 zł 

                        Trawa jęczmienna i spirulina
                        Sproszkowane trawy i algi, to ciągły dodatek do moich masek. Są bogactwem składników odżywczych, witamin, enzymów i przeciwutleniaczy. Dzięki łyżeczce sypkich suplementów, moje włosy są bardzo odżywione, pięknie błyszczą, są dobite od nasady i czuję, jak pozytywnie wpływają na stan mojej skóry głowy. Trawa jęczmienna, dodatkowo nadaje niesamowitej objętości mojej czuprynie.
                         Koszt 200g /69 zł



                        Tak jak widać, moja pielęgnacja, nie jest ani zbyt skomplikowana, ani zbyt trudna. Ograniczam ilość produktów, staram się nie przekraczać określonej ilości. Najważniejszym elementem mojej pielęgnacji jest oczyszczanie - odpowiedni produkt myjący i regularne peelingi. Niezwykle ważna jest także pielęgnacja specjalna, która ogranicza nadmierny łojotok, łagodzi ŁZS, a także przyspiesza porost nowych włosów. Nie zwracam szczególnej uwagi na produkty odżywiające, zabiegi odżywcze wykonuję dwa razy w  miesiącu, czasami trochę częściej, w zależności od potrzeby. Zw względu na mocne detergenty, po każdym myciu używam odżywki, by ułatwić rozczesanie włosów. Staram się codziennie szczotkować włosy, a także wykonywać delikatny masaż. Poza tym, nie wciągam się szczególnie w pielęgnację włosów, ten okres minął już dawno temu, a aktualnie, zależy mi jedynie na dobrym stanie włosów, poprawnej kondycji włosów i objętości. 


                        Pozdrawiam,
                        Ewa 

                        Błyskotki Ecolore | Rozświetlacze mineralne Daylight i Nightlight. Jak zrobić rozświetlacz w płynie?

                        $
                        0
                        0

                        Subtelne rozświetlenie jest wciąż na topie. Dzięki prostym ruchom i odpowiedniemu produktowi, możesz odjąć sobie lat, dodać świeżości, a także podkreślić ładną cerę bez niedoskonałości. Mineralne rozświetlacze Ecolore zapewnią Ci naturalne, bezdrobinkowe podkreślenie kości policzkowych. 

                        Odkąd moja cera ma lepsze dni, a kuracja przynosi zadowalające efekty, rozświetlacze stały się jednymi z moich ulubionych kosmetyków kolorowych. Wcześniej, przyznaję, traktowałam je po macoszemu, a tłusta cera, rozszerzone pory i nierówna faktura skóry wykluczały ich użycie. Jest także spory problem z wyborem idealnego rozświetlacza, począwszy od wykończenia (nie znoszę perłowego i metalicznego błysku), stopnia rozdrobnienia (duże drobinki zawsze wyglądają fatalnie), aż po odpowiednio jasny odcień. Ecolore, po raz kolejny już, idealnie trafiło w mój gust. Jestem przekonana, ze trafi także w Twój , rozświetlacze są dopieszczone pod każdym względem.

                        Nigdy nie byłam fanką słynnej Mary Lou Manizer, efekt końcowy, zawsze wydawał mi się strasznie tandetny i zbyt widoczny na co dzień. Nigdy nie rozczarowałam się aż tak bardzo pod względem kosmetycznym, a uwielbiany, ponoć niezwykle uniwersalny produkt, pasujący niemal do każdego, okazał się zbędny w mojej kosmetyczce. Jest niewiele osób, na których Mary wygląda bardzo naturalnie. Na pewno nie na mojej bladej, ciepło-neutralnej skórze - nie mogłam znieść metalicznego, złotego błysku, który psuł każdy makijaż, a grubo zmielone drobinki, osadzały się w wyjątkowo nieestetyczny sposób na porach, podkreślając niekorzystnie, nawet gładką fakturę skóry. Bardzo długo poszukiwałam upragnionego efektu, aż natrafiłam na firmę BECCA, kosztowną i niedostępną w Polsce. Dlatego wiadomość o rozświetlaczach mineralnych, ucieszyła mnie niezmiernie, znając fakturę i konsystencję różów, miałam tylko dobre przeczucia odnośnie nowości Ecolore.

                        Jestem bardzo pozytywnie zaskoczona, nie sądziłam, że konsystencja i stopień zmielenia będzie na aż tak wysokim poziomie. Drobinki są niewidoczne na skórze, tworzą piękną, jednolitą i subtelną taflę, a zaaplikowane moją metodą płynną - dają efekt mokrej skóry. Doskonała miałkość i cudowna jedwabistość (aż dziwię się, że w produkcie nie ma pudru jedwabnego) jest na tym samym poziomie jak w przypadku pudru Transulent Silk z LilyLolo, a efekt jest intensywniejszy i bardziej widoczny. Są bardzo łaskawe dla niewielkich nierówności, dając efekt nawilżonej, zdrowej i młodej skóry. Nie osiadają niekorzystnie w porach, nie ma tutaj mowy o widocznych, topornych drobinkach. Rozświetlacze pięknie grają światłem, mimo że są bardzo subtelne i niemal niewidoczne po nałożeniu, w cudowny sposób odświeżają wygląd i nadają zdrowego blasku. Dobrze roztarte nie odznaczają się na mojej skórze, idealnie wtapiają się, dając upragniony efekt. Są także trwałe, przez zwiększenie przyczepności metodą płynną - wytrzymują cały dzień. Nie znoszę dużych drobinek i metalicznego efektu, dlatego mogę zacząć pisać pieśni pochwalne i prosić tylko o rozszerzenie oferty. Produkty dostałam w ramach zapoznania się z nową ofertą Ecolore, nieodpłatne przekazanie mi pełnowymiarowych produktów nie ma żadnego wpływu na moją końcową opinię. 


                        W ofercie Ecolore znajdziesz dwa warianty kolorystyczne - dla ciepłej karnacji (Daylight) oraz chłodnej (Nightlight). Rozświetlacze są jasne, odpowiednie nawet dla bardzo jasnej karnacji, aczkolwiek dla tej bardzo bladej (poziom zero) polecam Nightlight, który jest subtelniejszy, delikatniejszy i pięknie się wtapia. Daylight, to złocisty pyłek, nałożony w dużej ilości, może widocznie odcinać się na cerze bardzo jasnej,a  także tej z wyraźnymi, chłodnymi tonami. Wygląda przepięknie wieczorową porą, a także na muśniętej słońcem skórze. Będzie odpowiedni dla typów ciepłych, z poziomem jasności ( jeden- trzy)


                        Daylight  No.251 to żółto-złocisty rozświetlacz dla ciepłej cery. Bardzo przypomina mi Stardust Lily Lolo, ale jest lepiej zmielony i ma mniej, wybijających się drobinek. Niestety, nie udało mi się uchwycić pięknego efektu, jaki dają rozświetlacze w słońcu, aczkolwiek uwierz mi, lśnią na każdy możliwy kolor w opakowaniu, nałożone cienką warstwą na skórę, doskonale imitują mokrość skóry, wyłapując światło i pięknie nim grając, a drobinki zanikają. Po roztarciu, Daylight idealnie wtapia się w skórę i staje się półtransparentny, najlepiej współgra z ciepłą i oliwkową tonacją, sprawdzi się nie tylko u osób z bladych, ale także na jasnej i średniej karnacji. Daylight, wydobywa swoje piękno, nałożony metodą płynną. To najpiękniejszy rozświetlacz w ciepłym, złocistym odcieniu, jaki aktualnie posiadam, choć dla mnie jest odrobinę za złocisty, wygląda przepięknie na opalonej skórze.
                        Koszt 39.90 zł/4g 
                        Daylightt No.251: Mica, Titanium Dioxide, CI 77492

                        Nightlight No.250 to absolutna perełka, neutralny, lekko beżowy pyłek w niespotykanym, rzadkim kolorze i leciutkim, różowym podbiciu. Doskonale przylega do skóry. Jest jeszcze bardziej dyskretny i delikatniejszy niż Daylight. W zależności od światła i karnacji, staje się bardziej chłodny lub ciepły, na mojej skórze uwidaczniają się lekko chłodne, różowe nuty, które uwielbiam w połączeniu z różem. Unikatowy i niepowytwarzany, jak dotąd, nie znalazłam miki, która choć w połowie dawałaby tak idealny, dzienny i naturalny efekt. Kolorystycznie jest mu najbliżej do Lightscapade MAC, chociaż Nightlight lepiej dopasowuje się do skóry i jest bardziej neutralny. Nightlight, to  ideał dla większości bladych, jasnych i średnich karnacji. To czysta perfekcja, z moją cerą współpracuje idealnie, jest niewidoczny, niewiarygodnie subtelny, nie ma żadnych, widocznych drobinek, hit !
                        Koszt 39.90 zł/4g 
                        Nightlight No.250: Mica, Titanium Dioxide, CI 77491, CI 77492

                        Rozświetlacze nałożone są grubszą warstwą, po roztarciu, wtapiają się w skórę i dają jedynie delikatną, subtelną poświatę. Nałożone na sucho.

                        Rozświetlacz Ecolore nałożony na sucho nie jest pudrowy, a przy tym, bardzo dobrze zmielony i przyczepny do skóry. Są dobrze napigmentowane, ale doskonale rozcierają się i efekt można stopniować, choć to kosmetyk, z którym ciężko jest przesadzić. Rozświetlacze Ecolore, w odróżnieniu od podkładów, nie są suche, a także doskonale przylegają do skóry. Nie pylą na wszystkie strony świata podczas nakładania, są mniej problematyczne w obsłudze niż czyste miki, które również wykorzystuję do wykonywania własnych rozświetlaczy. Nie wybijają żadne, duże drobinki, mikroskopijne są widoczne jedynie w ostrych promieniach słońca w opakowaniu (wszystko zanika po roztarciu produktu na skórze) - podobny efekt daje podkład Pixie Cosmetic w formule Amazon Gold, w przypadku rozświetlaczy Ecolore, efekt jest naturalnie mocniejszy i zdecydowanie bardziej konkretny.

                        Nałożone samodzielnie, dają bardzo ładny, naturalny efekt, jednak nie tak naturalny, jak płynny rozświetlacz. Na skórze bardzo suchej, mogą tak ładnie się nie wtapiać, a także będą bardziej widoczne, chociaż to i tak jedne z najsubtelniejszych i najdelikatniejszych rozświetlaczy jakie posiadam. Bardzo dobrze się rozprowadzają i rozcierają, tworzą subtelną mgiełkę rozświetlającą - zawsze dostaję komplementy, nosząc Ecolore, moja cera wygląda świetliście, trudno doszukać się rozświetlacza, gdyż idealnie stapia się z cerą. Na tym polega magia rozświetlenia, drogeryjne produkty, okrzyknięte hitami za grosze, nawet w połowie nie dają tak naturalnego, subtelnego efektu, a cena Ecolore nie jest szczególnie wygórowana, powiedziałabym, że okazyjna. Wystarczy spojrzeć na zdjęcia - błyskotki Ecolore bronią się same,a  uwierzcie, mam alergię na wybijające się, tandetne drobinki i brak kompatybilności z odcieniem skóry.


                        Rozświetlacze nałożone są grubszą warstwą, po roztarciu, wtapiają się w skórę i dają jedynie delikatną, subtelną poświatę. Nałożone metodą płynną.



                        Ecolore na mokro (sposób na rozświetlacz w płynie) . Rozświetlacze Ecolore można zaaplikować także na mokro. Wykonanie rozświetlacza płynnego jest banalnie proste, szybkie i daje niesamowity efekt mokrej skóry. Trik, wykorzystuję malując inne osoby i jest to mój autorski pomysł. Dzięki mojej metodzie, rozświetlacz nie wygląda sucho i pudrowo, bardzo łatwo się rozprowadza, a  także jest delikatniejszy i pięknie wtapia się w skórę, wyglądając niezwykle naturalnie. To także świetny sposób na wykorzystanie czystych mik, a także sypkich rozświetlaczy, jeśli dążysz do uzyskania jak najbardziej naturalnego efektu,a  także - jeśli zajmujesz się makijażem profesjonalnie.

                        Do suchego proszku, daję malutką kropelkę kremu z filtrem opartym na glicerynie (fenomenalnie sprawdza się La Roche Posay Ultra lekki oraz filtr Ziaja Sopot SPF 30) , całość mieszam i wklepuję delikatnie palcami w miejsca, które chcę rozświetlić. Krem z filtrem jest świetną bazą dla rozświetlaczy w płynie - doskonale przylega do skóry, pigmenty równomiernie rozprowadzają się i dają efekt mokrej skóry, gdyż baza kremu jest lekko lepka i daje błysk sama w sobie. Powyżej, możesz zobaczyć jak rozświetlacze Ecolore po małym podkręceniu bazą kremu, idealnie wtopiły się w skórę, dając niesamowity, mokry efekt.  Tanim sposobem, możesz osiągnąć pożądany, wysokopółkowy efekt, jaki  dotychczas dawały mi jedynie rozświetlacze w płynie BECCA.

                        Rozświetlacze Ecolore są warte swojej ceny. Tak naprawdę, wystarczyłoby, bym tylko zamieściła zdjęcia tych uroczych migotek, bronią się same. Cieszę się, że w tak atrakcyjnej cenie, można dostać świetnej jakości rozświetlacz, który robi to, co ma robić, ale dyskretnie i subtelnie.

                        Z racji proszkowej formuły i doskonałej pigmentacji (produkt doskonale rozświetla, ale przy roztarciu baza wtapia się w skórę - ważne jest określenie ciepła skóry, z moją cerą lepiej współpracuje Nightlight) produkt jest bardzo wydajny, a wcale go sobie nie żałuję, ponieważ rozświetlam nim także kąciki oczu, mieszam z transparentnym pudrem, tworząc puder rozświetlający (są doskonale rozdrobnione, więc jak najbardziej można je wykorzystać w ten sposób) , a czasami, dodaję odrobinę do płynnego podkładu, chcąc nadać skórze rozświetlającego wykończenia. Nie będą z nich zadowolone fanki mocnego błysku, są niezwykle subtelne, aczkolwiek idealnie rozświetlają wybrane partie twarzy i ciała. Ciągle poszukujące - to może być i Wasz ideał :) 


                        Efekt końcowy jest subtelny, aczkolwiek dążę do takiego rozświetlenia, które nie daje po oczach, tylko robi to w sposób naturalny i jestem naprawdę mile zaskoczona jakością. To, co przekonało mnie zupełnie, to brak drobinek, mimo że wyłapują światło, na skórze są niewidoczne, nawet w słońcu, a  w połączeniu z  kremem z filtrem - tworzą mokry efekt, imitując nawilżenie skóry. Ponadto, kolorówka Ecolore na mojej skórze jest bardzo trwała, w zależności od metody aplikacji, rozświetlacz pozostaje przez co najmniej kilka godzin, aż do wieczornego demakijażu. Nie migruje także po skórze, nie osypuje się i nie tworzy tandetnego, brokatowego efektu, jestem w szoku, że za taką cenę można dostać tak dobry produkt. Jak najbardziej warto zainwestować w pełnowymiarowe opakowanie. Gdybym ponownie stanęła przed wyborem, odpuściłabym sobie Mary z Thebalm na rzecz Ecolore.

                        Opakowania są minimalistyczne, jednak wizualnie podobają mi się. Mam aktualnie problem z doczyszczeniem białych wieczek (więc można usłyszeć mój estetyczny zgrzyt), jednak zawartość w pełni to rekompensuje. Pudełeczka są niemal identyczne jak w przypadku Lily Lolo - w środku jest praktyczna i niezacinająca się zasuwka,dzięki czemu pyłek nie będzie rozsypywał się. Mają także identyczną pojemność jak róże i bronzery. Cieszę się, że postawiono na mniejszą pojemność - 4g to i tak bardzo dużo proszku (kupujące minerały regularnie, wiedzą o co chodzi :D) i naprawdę ciężko zużyć taką ilość samemu :) Data ważności na minerałach jest jedynie umowna, dlatego odpowiednio przechowywane (suche miejsce) i regularnie odkażane minerały mogą służyć przez lata.

                        Rozświetlacze, stały się moim stałym elementem makijażu, cieszę się, że znalazłam świetny zamiennik tradycyjnej kolorówki, która aplikowana nawet w strategicznych miejscach, pogarszała stan mojej cery. Ecolore, to naturalny, subtelny, efekt zdrowej skóry. Jeśli nie lubisz mocnego rozświetlenia, jesteś na drodze poszukiwań idealnego produktu, poszukuejsz czystego i mineralnego składu bez substancji filmotwórczych i potencjalnie komedogennych, zachęcam do przejrzenia oferty Ecolore w sklepie producenta Ecobelle .




                        Pozdrawiam serdecznie,
                        Ewa


                        Jak radzę sobie podczas wysypu? | Mój schemat i plan awaryjny podczas nagłego pogorszenia stanu cery

                        $
                        0
                        0

                        Każdy ma te gorsze dni. I nikt ich nie lubi. Może ciężko w  to uwierzyć,  od pewnego czasu zbieram same komplementy i miłe słowa na temat mojej cery, ale tak, miewam porządne wysypy, co najmniej raz w miesiącu. Będąc w podbramkowej sytuacji, ciąg dalszych zdarzeń nakreśla się beznadziejnie, pocieszające jest to, że szybka reakcja i odpowiedni schemat postępowania, może bardzo ograniczyć ilośc zmian i błyskawicznie przyspieszyć gojenie. Zawsze, działam zapobiegawczo - metodycznie unikam wysypów, a kiedy nastąpią, działam szybko, aby przygasić stan zapalny, zapobiec brzydkiemu bliznowaceniu i jak najszybciej pozbyć się niedoskonałości. 

                        Przede wszystkim, nigdy nie wyciskam, nie wyduszam i staram się ograniczać wędrówkę rąk po twarzy. W zasadzie, nie ma u mnie problemu niespokojnych dłoni, oduczyłam się tego złego nawyku zmagając się z silnym trądzikiem, brzydzi mnie treść ropna, wszelkie śluzy i płyny ustrojowe. Zdaję sobie sprawę, ze czasami naprawdę ciężko jest powstrzymać się, zwłaszcza, gdy kwestią nadrzędną jest dobry wygląd (albo po prostu nie jesteś w stanie znieść widoku ropnych krostek), ale z doświadczenia wiem, że takie naruszone zmiany znacznie dłużej goją się i wyglądają znacznie gorzej od stanu ropnego, tworząc bolesny obrzęk. Szybko potraktowana zmiana, potrafi przygasić się w przeciągu kilku godzin, tworząc strupek. Nie ma też czegoś takiego jak umiejętne wyciskanie, zmian ropnych nie należy w żaden mechaniczny sposób podrażniać i  zakłócać procesu gojenia.

                        Zawsze obserwuję skórę i w zasadzie, często unikam wysypów, reagując wystarczająco szybko. Są siły, na które nie mam żadnego wpływu (kochane hormony) i pozostaje mi tylko szybkie działanie, natomiast w połowie przypadków, wysyp mogę kontrolować i ograniczyć skutki uboczne do minimum. Najważniejsza jest dla mnie ilość kosmetyków. Patrząc na moją kosmetyczkę, ciężko jest nazwać mnie minimalistką, ale wchodząc głębiej, wszystkie produkty uzupełniają się i wybieram je schematycznie, nie zaburzając podstaw mojej pielęgnacji. Każdy, nowy produkt testuję zawsze na plecach, kiedy wstępne testy przejdzie pozytywnie, zaczynam stosować go nieśmiało na wybranych partiach twarzy. Zdarza się, że kosmetyk mimo neutralności dla mojej problematycznej skóry na plecach, szkodzi mojej cerze - wówczas mam wyklarowaną sytuację i odstawiam produkt na kilka dni. Jeśli sytuacja ponawia się - kosmetyk odkładam bezpowrotnie. Bardzo ważne jest utrzymywanie porządków w swojej pielęgnacji, tam, gdzie jest chaos, bardzo ciężko wskazać palcem kosmetyk, który ewidentnie nie służy Twojej cerze. Wyeliminowanie czynnika drażniącego i pogarszającego stan skóry to jedna z najważniejszych rzeczy.

                        Niezwykle ważny jest także dokładny demakijaż każdego dnia. Jeśli nie przykładasz się do tej czynności,  naprawdę, bardzo ciężko jest dbać o dobry stan skóry i stoisz w martwym punkcie. Solidne oczyszczanie skóry, wyeliminowało większość moich problemów z cerą i pozwoliło odkryć na nowo działanie niektórych kosmetyków.

                        I coś bardzo błahego - dbam o swój komfort psychiczny. Nie pozwalam, aby pojedyncze wypryski, zagracały mój czas. W zasadzie, już dawno przestałam się tym przejmować, to generuje tylko niepotrzebny stres i podchodzę do tego humorystycznie :)

                        Kiedy jednak, stan mojej cery nagle pogarsza się, wdrażam w życie mój plan awaryjny, który jest szybki, skuteczny i banalnie prosty.

                        Szczególnie dbam o higienę i dezynfekcję dłoni
                        Niezwykle ważne jest utrzymywanie higieny. Nie mam na myśli jedynie mycia rąk antybakteryjnym mydłem (do czego ograniczam się, ciesząc się ładnym stanem cery bez wyprysków) ale regularnej dezynfekcji, zwłaszcza podczas bezpośredniego kontaktu dłoni ze stanem zapalnym i skórą, zmienioną w jakiś sposób chorobowo. Bardzo łatwo o nadkażenie zdrowej tkanki, a także otwartej rany (jeśli dojdzie do naruszenia stanu zapalnego), co może zaowocować jedynie ponownym ropieniem,a  także ogólną infekcją skóry niebezpiecznymi szczepami. Kiedy moja skóra jest w fatalnym stanie, obchodzę się z nią bardzo delikatnie i dezynfekcja dłoni Skinseptem, lub podręcznym żelem antybakteryjnym, jest na porządku dziennym.

                        Działam silnie antybakteryjnie i przeciwgrzybiczo
                        Bardzo ważne jest hamowanie powstałego, bądź dopiero raczkującego stanu zapalnego. W tym celu, stosuję środki o naturalnym działaniu o szerokim działaniu antybakteryjnym i przeciwgrzybicznym. Są moim dodatkiem nie tylko do pielęgnacji, toniku, serum, ale przede wszystkim do środka myjącego, mam wrażenie, że wówczas działają najskuteczniej.
                        • Trikenol jest gotowym, standaryzowanym kompleksem substancji aktywnych, niezbędnych do do pielęgnacji problematycznej cery tłustej ze skłonnością do trądziku. Kompleks bazuje na dwóch naturalnych ekstraktach roślinnych : ekstraktu koncentratu manuka oraz ekstrakcie z wierzby, formuła jest dodatkowo wzbogacona o kwas salicylowy. Czytaj dalej >
                        • Olejek manuka to niezwykle cenny środek, o unikatowych właściwościach antybakteryjnych  przeciwgrzybicznych, najlepiej działa w połączeniu z olejkiem z drzewa herbacianego, gdyż ich połączenie, gwarantuje bardzo szeroki zakres działania antybiotycznego. Porównanie aktywności przeciwmikrobiologicznej olejku manuka i olejku z drzewa herbacianego >
                        • Olejek z drzewa herbacianego jest równie skutecznym środkiem, jak i olejek manuka. To doskonały środek przeciwgrzybiczy i antybakteryjny, którego spektrum działania, różni się od działania niezwykle cennego i drogiego olejku manuka. Jest skuteczny nawet wobec szczepów MRSA, które są oporne na działanie antybiotyków.
                        Jeśli sytuacja jest naprawdę fatalna i widzę, że stan zapalny będzie naprawdę spory (co wiąże się z większym prawdopodobieństwem wystąpienia blizny) stosuję miejscowo antybiotyk z klindymycyną, co ważne, wszystkie substancje w fazie rozwoju stanu zapalnego, silnie hamują ropienie i rozwój bakterii oraz grzybów, dzięki temu, często zmiana wchłania się, nie pozostawiając blizny i nie tworząc charakterystycznego żółtego czubka. W przypadku stanu zapalnego, antybiotyki i substancje o naturalnym działaniu antybiotycznym, przyspieszają jedynie gojenie stanu zapalnego i podsuszają zmianę, nie są więc tak skuteczne, jak podczas użycia w początkowej fazie, zapobiegając powstaniu zmian ropnych.
                        • Klindamycyna to antybiotyk z grupy linkozamidów, półsyntetyczna fluoropochodna linkomycyny o działaniu przede wszystkim bakteriostatycznym oraz bakteriobójczym w stopniu zależnym od stężenia w miejscu zakażenia i od wrażliwości drobnoustrojów. Wykazuje częściową krzyżową oporność z makrolidami i całkowitą oporność krzyżową z linkomycyną. Hamuje syntezę białek bakteryjnych poprzez wiązanie się z podjednostką 50S rybosomu bakteryjnego. Informacje o stosowaniu antybiotyków zewnętrznie >
                        Głęboko oczyszczam skórę za pomocą mydła z węglem aktywnym
                        Węgiel aktywny, to niezwykle cenna i nieoceniona substancja aktywna w leczeniu ropnych zmian i skóry tłustej, zanieczyszczonej. Wykazuje on szerokie działanie antybakteryjne i przeciwgrzybicze, natomiast słynie przede wszystkim z niezwykłych właściwości oczyszczających i detoksykujących. Kosmetyki z węglem aktywnym nie nadają się do codziennego stosowania, zwłaszcza kostki myjące, które są agresywne i mocne dla skóry, zastosowane jednak raz na jakiś czas, mają wspaniałe działanie lecznicze. Doskonale goją zmiany, podsuszają niedoskonałości, wspaniale oczyszczają cerę z zanieczyszczeń i sprawiają, że przetłuszcza się znacznie wolniej. Doskonale hamuje także rozwój stanów zapalnych. Czytaj więcej >

                        Punktowo podsuszam zmiany 
                        Aby przyspieszyć zasuszenie stanu zapalnego, miejscowo, za pomocą patyczka kosmetycznego, nakładam roztwór alkoholowy lub olejek z drzewa herbacianego. Zastosowanie płynów alkoholowych działa odkażająco i wysusza zmianę,może także zapobiec powstaniu stanu zapalnego. Najlepiej sprawdzają się stosowane miejscowo :

                        • związki fenolowe (roztwory rezorcyny, fenolu np. płyn Afronis)
                        • roztwory kwasu salicylowego
                        • trikenol
                        • tretinoina
                        Nie naruszam zmian, oczyszczam skórę w delikatny sposób  
                        Zwracam także uwagę na to, by oczyszczać skórę w delikatny sposób, nie trzeć jej, nie traktować agresywnie. Oczywiście, czasami  nie unikniesz zerwania strupków, czy pęknięcia stanu zapalnego, ale zwróć szczególną uwagę, aby dotykać skóry w delikatny sposób i nie podrażniać jej mechanicznie. Podczas występowania zmian ropnych, nie należy stosować mechanicznych peelingów, szmatek i akcesoriów, które mogą usunąć lub spowodować uwolnienie treści ropnej.


                        Intensywnie nawilżam i koję skórę, przy użyciu lekkich, aptecznych dermokosmetyków
                        Niezwykle ważna jest odpowiednia pielęgnacja. Postępuję inaczej, jeśli przewiduję wysyp, natomiast jeśli pojawia się nagle, nie unikam lekkich emolientów i składników o działaniu nawilżającym, łagodzącym i kojącym. Mimo mojej ogromnej sympatii do własnych, domowych receptur, na bardzo podrażnioną, zainfekowaną skórę, staram się używać jedynie kosmetyków o bardzo wysokiej czystości mikrobiologicznej, a z pewnością najwyższą charakteryzują się dermokosmetyki apteczne, w higienicznymi aplikatorami, minimalnym składem, poparte konkretnymi badaniami klinicznymi.
                        • Moim wyborem i aktualnie, jednym z  hitów aptecznych, jest emulsja Post Acte Avene Cicalfate. Niezwykle lekka, kojąca, delikatnie nawilżająca. Widocznie przyspiesza kojenie i nie podrażnia nawet najbardziej wrażliwej skóry. Emulsja została opracowana, aby łagodzić podrażnienie, zaczerwienienie i przegrzanie skóry. Jest hypoalergiczna i nie powoduje zaskórników. Bazą preparatu jest łagodna woda termalne Avene, a substancjami aktywnymi zmikronizowany sukralfat (ułatwia regenerację naskórka) oraz kombinacja siarczanu miedzi i siarczanu cynku, która zmniejsza ryzyko namnażania i rozwoju bakterii. Skład jest bardzo krótki, nie zawiera parafiny.
                        • Niezastąpionym środkiem tonizującym i łagodzącym, hitem od kilku lat, jest woda termalna Uriage. Wspaniale kojąca, delikatnie nawilżająca i dająca niesamowite uczucie chłodu. Niezastąpiona przy przegrzaniu skóry i ogólnych podrażnieniach.

                        W przypadku naruszenia zmiany (np. podczas mycia) odkażam miejsce za pomocą środka, przeznaczonego do dezynfekcji ran otwartych Octenisept
                        Zdarza się, że nawet obchodzenie się ze skórą, jak z przysłowiowym jajkiem nie wystarcza i dochodzi do uwolnienia treści ropnej. W takiej sytuacji, zawsze odkażam ranę Octeinseptem, nie używam silnych roztworów alkoholowych i daję szansę zabliznowacić się skórze bez mojej szczególnej ingerencji, zalezy mi jedynie na zdezynfekowaniu tej powierzchni.

                        Po wygojeniu zmian, wykonuję peeling enzymatyczny i maseczkę z błota termalnego z siarką 
                        Niezwykle ważnym krokiem, jest solidne oczyszczenie skóry i zmuszenie jej do regeneracji. Zabiegi te, wykonuję po wygojeniu zmian i odpadnięciu strupków, nie podrażniam mechanicznie skóry, jeśli jeszcze nie zdążyła się wygoić. W moim przypadku, trwa to około 2-4 dni. Moim pierwszym krokiem, jest wykonanie peelingu enzymatycznego. Enzymy, rozpuszczą martwy naskórek, wyrównają fakturę skóry i pozostałości, po stanach zapalnych, a także oczyszczą ją i dadzą efekt odświeżenia. Okład z błota, działa regenerująco, oczyszcza solidnie pory i zapobiega nagłemu nawrotowi zmian.


                        Są jednak sytuacje, gdy wysyp można przewidzieć - jeśli zauważasz pewną tendencję, opierając się na cyklu miesiączkowym, możesz działać profilaktycznie.

                        Pierwszym krokiem jest zawsze głęboki demakijaż. Jeśli czuję zgrubienia pod skórą, małe krostki i nierówną, fakturę skóry, a także cera staje się bardziej tłusta - używam mocniejszych środków oczyszczających, zazwyczaj jest to mydło węglowe. Wykonuję także peeling enzymatyczny i nakładam błoto termalne z siarką, wzbogacone trikenolem. Skórę po takim zabiegu tonizuję wodą termalną i nie nakładam żadnych emolientów na noc (bardzo dobrze , w roli nocnego nawilżacza sprawdza się u mnie Orientana, tonik z imbirem i trawą cytrynową). Moja pielęgnacja także ulega małej zmianie - zmniejszam ilość emolientów, na rzecz lekkich serum i delikatnych emulsji. Zapobiegawczo, stosuję także olejek z drzewa herbacianego i nowość- olejek manuka. Zwiększam także częstotliwość stosowania retinoidu i nakładam go większą ilością w strategicznych miejscach, natomiast jeśli nie stosujesz takich środków - możesz zastosować tonik z kwasem salicylowym, czy też żel Effaclar, zastosowany miejscowo.

                        W przypadku wysypu, czy też domniemanego pogorszenia stanu skóry, niezwykle ważna jest obserwacja cery. Powiedziałabym, że w co najmniej 50% można uniknąć i zminimalizować wysyp ropnych krostek, przyspieszając ich gojenie. To tak, jak z przeziębieniem - jeśli zadziałasz szybko, możesz uniknąć smarkania po kątach i stanu podgorączkowego, opuszczając dzień w pracy, czy w szkole.

                        Wyciskanie zmian jest strzałem w stopę, zapewniam, że odpowiednio potraktowana skóra, poradzi sobie z takim wkurzającym wypryskiem w okamgnieniu. Nadal nie wiem i nie rozumiem, jakim cudem dozwolone jest przeprowadzanie ewidentnie szkodliwych nie tylko dla skóry, ale także zdrowia  zabiegów kosmetycznych, zwanych oczyszczaniem manualnym. Najgorsze jest zawsze wyczekiwanie zmiany i dopuszczanie do rozwoju stanu zapalnego, wówczas faktycznie, stan zapalny, w zależności od zdolności regeneracyjnych skóry, może przyozdabiać i upierdliwie towarzyszyć nawet przez kilka dni. Sprawa ma się podobnie ze zmianami naciekowymi - kwestią nadrzędną jest hamowanie stanu zapalnego i duszenie w zarodku, zbyt późna reakcja zawsze wydłuża czas leczenia.



                        Pozdrawiam serdecznie,
                        Ewa

                        Viewing all 323 articles
                        Browse latest View live


                        <script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>