O peelingach azelainowych na PEG-u i o tym, jak jestem zadowolona z ich działania czytaliście nieraz na moim blogu. Moje niesamowicie entuzjastyczne podejście do peelingów, ich prostota wykonania i efekty były dla mnie prawdziwą przyjemnością. Taką, iż zupełnie zapomniałam napisać Wam o efektach i z poślizgiem włączyłam Atrederm do pielęgnacji. Musicie mi uwierzyć, że cera po stosowaniu peelingów była idealnie czysta, a pojedyncze wypryski widoczne na zdjęciach i niewielkie łuszczące się skórki, to wynik działania tretinoiny. Zdjęcia nie są prześwietlone, obrazują aktualny stan mojej skóry - nie wiem co wy o tym myślicie, ale nie spodziewałam się, że jest aż tak dobrze. Biorę pod uwagę także fakt, iż w czasie tych ostatnich 3 miesięcy zdążyłam zakupić ostrzejszy obiektyw i w porównaniu do wcześniejszych zdjęć cera i tak wygląda lepiej.
Zadaniem peelingów było podtrzymanie efektów stosowania Atredermu. Moja cera była wówczas w całkiem przyzwoitym stanie (zapominając o przebarwieniach), ale przynajmniej pozbyłam się wszystkich zaskórników. Nawet na nosie. Opracowany plan pielęgnacji bardzo mi odpowiadał, więc naprawdę zmiany były jedynie bardzo subtelne i z racji, iż prowadzę bloga urodowego - pozwoliłam sobie na przetestowanie kilku nowości. Zmiany, które pojawiały się na mojej skórze, to wynik jedynie negatywnego wpływu pewnych kosmetyków na moją skórę i działania hormonów. Mogę jednak śmiało stwierdzić, iż przez większość czasu cieszyłam się ładną, czystą cerą. Tak jest i teraz - mimo pojedynczych wyprysków po włączeniu tretinoiny, moje pory są doskonale oczyszczone i nie mam żadnych problemów z zaskórnikami i podskórnymi kaszkami, co było częste po upalnych miesiącach.
Moja cera latem niestety bardzo się odwadnia. Wiem, że u wielu z Was jest właśnie odwrotnie - skóra staje się bardziej tłusta. Niestety, w moim przypadku jest zupełnie na odwrót i zawsze mam problem z pielęgnacją - włączenie odpowiedniej dawki nawilżenia, ale takiej, by nie obciążyć skóry i nie zatykać porów. Nie jest to łatwe zadanie, ale powracając myślą do upalnego lata - minimalistyczny zestaw jak najbardziej się u mnie sprawdził. A ogromną rolę w aktualnym stanie mojej cery odegrały peelingi azelainowe. To coś, co naprawdę mogę polecić osobom z cerą problematyczną w tak niesprzyjających warunkach jakimi są bardzo wysokie temperatury i suche powietrze.
Przejdę więc do sedna. Peelingi azelainowe są bardzo łatwe w wykonaniu, choć miałam problemy z samym surowcem, który notabene nie sprawdza się zupełnie w tworzeniu toników, czy serum, ale jest świetny w formie peelingów. wymaga on także odpowiedniego rozpuszczalnika - najbardziej przypadł mi do gustu PEG-400, który nie odwadnia mojej skóry, a przy tym ładnie nawilża. Nie sprawdzał się na mojej niegdyś tłustej cerze - powodował okropnie bolące podskórne zmiany, natomiast gdy moja cera doszła do siebie, i pod względem wydzielania sebum jest zupełnie normalna - sprawdza się na dobrą piątkę. Polecam ten rozpuszczalnik osobom, które mają bardzo wrażliwą skórę, większość kwasów Was podrażnia, powoduje zaczerwienienie i pieczenie. PEG także niweluje efekt łuszczenia - o ile chłodniejszą porą jest to u mnie efekt pożądany (tylko w taki sposób ruszę moje przebarwienia), o tyle latem właśnie do tego dążyłam, by nie uszkadzać widocznie skóry, a także nie pogłębiać odwodnienia.
Peelingi jak najbardziej podtrzymały efekty kuracji tretinoiną, a moim zdaniem zrobiły nawet więcej. Stosowałam je przez ponad 3 miesiące, dwa razy w tygodniu. Po każdym takim zabiegu skóra była ładnie rozjaśniona, napięta i nie odczuwałam absolutnie efektu ściągnięcia i przesuszenia. Bezpośrednio po spłukaniu skóra jest delikatnie zaczerwieniona i można odczuć mrowienie, ale znika ono wraz ze zmyciem kwasu z powierzchni skóry. Kwas azelainowy nie wymaga neutralizacji, wystarczy go spłukać wodą.
Taka forma zdecydowanie bardziej mi odpowiada niż kwas azelainowy w formie maści. Pomijając kwestie ekonomiczne (30g opakowanie starczy Wam na stosowanie przez pół roku, i kosztuje tyle, ile jedna tubka maści Acne derm), jest po prostu skuteczniejszy. Nawet codzienne stosowanie maści nie przyniosło u mnie takich efektów, a po drugie skład maści nie służył mojej skórze - nie powodował stanów zapalnych, ale nie miałam nigdy tak czystych porów. Za peelingami przemawia także fakt, iż nie odwadniają skóry, i wystarczą tylko 2 zabiegi w tygodniu, a są zdecydowanie bardziej skuteczniejsze niż stosowana maść codziennie.
Peelingi są zdecydowanie łagodniejsze od maści. Po nałożeniu maści często odczuwałam pieczenie i swędzenie, a także kilkukrotnie zaobserwowałam suche skórki i nieprzyjemne napięcie. Przy stosowaniu kwasu w takiej formie skutki uboczne są praktycznie zminimalizowane do zera i odczuwam je jedynie w momencie spłukiwania kwasu, a i tak są łagodniejsze aniżeli maść. Dla mnie taka forma kwasu wygrywa pod każdym względem - jest taniej, skuteczniej, a przy tym nie odczuwacie żadnych nieprzyjemności ze stosowania kwasów. Gorąco zachęcam Was do przerzucenia się z drogich, tłustych maści, na lekką formę peelingu.
Wypryski w czasie kuracji pojawiały się niezwykle rzadko, mimo kilku nietrafnych zakupów kosmetycznych- nie mam żadnych zaskórników, a przez 12 tygodni prawdopodobnie już by się pojawiły na skórze. Nie mam problemu z przetłuszczaniem skóry, więc w tym aspekcie się nie wypowiem, myślę, że w przypadku bardzo tłustej cery, warto ukręcić taki roztwór na glikolach, z dodatkiem kwasu askorbinowego, który ładnie rozjaśni cerę i zakwasi roztwór. Peelingi azelainowe nie mają niskiego pH, jest ono w zasadzie neutralne, dlatego są tak łagodne dla skóry.
Po kuracji skóra zdecydowanie zrobiła się jaśniejsza, a przebarwienia z którymi walczę delikatnie przybladły. To i tak sukces - bardzo trudno jest mi pozbyć się przebarwień i jedynie silnie złuszczające kuracje przynoszą jakiekolwiek efekty. Można więc powiedzieć, że pod tym względem jestem zadowolona, zwłaszcza iż czas stosowania kwasu trafił w okres letni, nie zaprzestałam także stosowania kwasu w upalne dni. Nie zaostrza on zmian zapalnych, na dłuższą metę bardzo uspokaja skórę i naczynka. Podczas stosowania retinoidów nagle przywitałam swój rumień pod kością policzkową, więc nie mam wątpliwości co do łagodzącego działania kwasu azelainowego.
Kwas azelainowy w formie peelingów sprostał moim wymaganiom - mimo że nie oczekiwałam zbyt wiele (a jednak wiele), to zdał egzamin i z pewnością powrócę do niego po zakończeniu kuracji tretinoiną. Cieszę się, że mogę zacząć kurację z dobrym stanem skóry, liczę, że w końcu pozbędę się okropnych przebarwień na policzkach, w okolicach bruzd nosowych i brodzie.
Myślę, że dla tych, którzy wahają się jeszcze jaki kwas wybrać (bo teraz mamy świetną porę na rozpoczęcie kuracji), a chcecie coś delikatnego, a przynoszącego efekty - kwas azelainowy może przynieść świetne efekty. Aby kuracja była bardziej efektywna, polecam skojarzyć go z tonikiem z glukonolaktonem. Jestem pewna, że będziecie zadowoleni z efektów,a przy tym nie odczujecie jakoś szczególnie negatywnego działania kwasów.
Stosowaliście kwas azelainowy w takiej formie, a może macie już swoich ulubieńców? Jestem ciekawa Waszych komentarzy.
Pozdrawiam,
Ewa