Quantcast
Channel: Ewa Szałkowska Blog o pielęgnacji skóry trądzikowej
Viewing all 323 articles
Browse latest View live

Adapalen w leczeniu trądziku

$
0
0
Ze względu na wciąż rosnące zainteresowanie retinoidami oraz doskonałe, deszczowo-ponure warunki do przeprowadzenia terapii przeciwtrądzikowych i nie tylko tymże środkami, postanowiłam opracować artykuł dotyczący działania jednego z najmniej docenianych "retinoidów"- adapalenu. Od pewnego czasu występuje on w świetnej formule, która pozwala mu efektywnie działać, ale jednocześnie nie wysusza mocno skóry oraz nie zawiera substancji dodatkowych, które działają silnie alergennie lub nie nadają się do częstego stosowania na duże partie skóry.

Adapalen nie jest typowym retinoidem, to pochodna kwasu naftoesowego wykazująca pewne działania farmakologicznie podobne do popularnych pochodnych witaminy A, wykazuje on bowiem wyraźne właściwości fizykochemiczne i wiążące dla selektywnych receptorów kwasu retinowego. W leczeniu trądziku, adapalen według klinicznie potwierdzonych badań na dość sporej grupie badanych, hamuje głownie komedogenozę (czyli nie cały epizod powstawania zaskórników od podstaw (normowanie rogowacenia i łojotoku, co czynią typowe retinoidy), ale zmniejsza tendencję do zanieczyszczania się skóry i ogranicza perksydazę lipidów, która to powoduje powstawanie zaskórników) i wywiera pewne działanie przeciwzapalne. Lek jest skuteczny w monoterapii w łagodnym trądziku komedogennym i w połączeniu z nadtlenkiem benzoilu w łagodnych do umiarkowanych stanach zapalnych. Profil bezpieczeństwa adapalenu jak na alternatywę retinoidów jest bardzo dobry i jest o wiele bezpieczniejszym wyborem od stosowanych powszechnie kwasów. W fazie wczesnej terapii mogą pojawić się tylko dyskretne lub umiarkowane zdarzenia niepożądane, w tym rumień, katar, świąd i pieczenie. Co ważne, łatwo jest go wdrożyć do pielęgnacji i nie wymaga takiej restrykcji i doświadczenia w stosowaniu jak na przykład tretinoina. Doświadczenie kliniczne wykazało, że adapalen stanowi cenny dodatek do innych aktualnych metod leczenia trądziku, dlatego genialnie sprawdza się w terapiach łączonych oraz jako jedyny środek regulujący, gdy problemy z cerą nie są mocno nasilone lub wynikają z niewielkiej, ale niepohamowanej tendencji do zanieczyszczania się cery, na przykład przez nasilone rogowacenie lub nieznacznie zwiększonym łojotoku. 

Bardzo dobrze sprawdza się w leczeniu cery trądzikowej i jednocześnie o obniżonej tolerancji oraz wysokiej reaktywności. Może też sprawdzić się na skórze, która bardzo łatwo zmienia się zapalnie, a pojawiające się zmiany wynikają z zanieczyszczania się cery. 

JAK DZIAŁA ADAPALEN?

Miejscowe retinoidy, pochodne witaminy A były stosowane w leczeniu trądziku przez prawie trzy dekady. Są najskuteczniejszymi środkami w leczeniu trądziku pospolitego poprzez normalizację lub nawet zwiększenie procesów łuszczenia, zmniejszając tym samym tworzenie się i liczbę zaskórników = następnie zmian zapalnych. Promują również "oczyszczanie" (czyli zasuszanie treści, podczas stosowania retinoidów skóra w pierwszej fazie jest mocno chropowata, można dostrzec sterczące, twarde zaskórniki, ale nie powoduje zwiększonej ilości stanów zapalnych!) istniejących zaskóników (Bergfel 1998) i zmniejszenie zmian patologicznych (Ellis i wsp., Thiboutot i wsp. 2001, Bershad i in., 2002). Ponadto wykazują one wyraźne działanie przeciwzapalne poprzez hamowanie aktywności leukocytów, hamowanie uwalniania cytokin prozapalnych i innych mediatorów oraz ekspresję czynników transkrypcyjnych i receptorów związanych z immunomodulacją, działają zatem na wszystkie zewnętrzne przyczyny trądziku. Pomagają również w penetracji innych substancji czynnych. Tak więc, powinny one być stosowane u prawie każdego pacjenta z trądzikiem i są preferowanymi środkami w terapii podtrzymującej.

Niektóre działania adapalenu biologiczne są takie same z tretinoiną, ale adapalen, w odróżnieniu od tretinoiny, jest chemicznie bardziej stabilny i lipofilny (nie wymaga alkoholowej bazy, nie utlenia się tak szybko jak inne pochodne witaminy A) oraz wykazuje lepszą tolerancję skórną przy jednoczesnym działaniu przeciwzapalnym (często nie tretinoina powoduje negatywne skutki uboczne, ale jej zła tolerancja lub niewłaściwa, mocna baza, która zapewnia jej efektywność działania). Adapalen moduluje keratynizację komórkową (ale na poziomie komórkowym, bez jednoczesnego, mocnego efektu złuszczającego) i proces zapalny. Ten efekt przeciwzapalny jest spowodowany zahamowaniem aktywności lipooksygenazy, a także do utleniającym metabolizem kwasu arachidonowego. Mechanizmy te mogą zmniejszać oczywiście ryzyko podrażnienia adapalenem.

Wchłanianie adapalenu przez ludzką skórę jest niewielkie. Jedynie ślady (0,25 ng / ml) substancji macierzystej stwierdzono w osoczu pacjentów z trądzikiem w wyniku przewlekłego stosowania miejscowego adapalenu w kontrolowanych próbach. Metabolizowany jest w wątrobie i wydalany drogą żółciową. Najczęściej spotykanymi działaniami niepożądanymi są rumień, obieranie, suchość i pieczenie. Adapalen może być stosowany u ciężarnych i karmiących piersią. 

W ciągu ostatnich pięciu lat przeprowadzono liczne badania kliniczne dotyczące porównywania skuteczności i tolerancji adapalenu i tretinoiny w leczeniu trądziku pospolitego. Po 12 tygodniach każda terapia była równie skuteczna, ale adapalen miał szybszy początek działania i zapewniał mniej podrażnień. Jest to możliwe, ponieważ tretinoina w pierwszej fazie zazwyczaj zaostrza trądzik, dzieje się tak, ponieważ może wzmagać hiperkeratynizację i tym samym wymaga bardzo dopracowanej pielęgnacji oraz regularnych działań, aby usuwać martwy naskórek, inaczej dojdzie do kumulacji martwego naskórka i wzmożonego zanieczyszczania się naskórka.

Adapalen działa delikatnie, hamuje w nieznacznym stopniu rogowacenie, ale ma wysokie, w niektórych badaniach nawet wyższe działanie przeciwzapalne od antybiotyków, a przy tym nie powoduje oporności, dlatego zalecam go głównie osobom z trądzikiem zapalnym lub bardzo szybko ropiejącym (np. preparaty drażniące niemal od razu powodują zmiany cystowe, głębiej ropiejące). Dodatkowo świetnie ograniczania procesy, które wpływają na zanieczyszczanie się skóry. Dzięki łagodnemu działaniu, nie powoduje silnego nasilenia rogowacenia, ale też nie upora się z mocno nasiloną hiperkeratynizacją, przez co na typach skóry, które wymagają mocniejszego działania, adapalen może powodować nacieki oraz zaostrzać trądzik. 

FORMUŁA MA ZNACZENIE! 

Słabym punktem, i tak niewielu dostępnych w Polsce retinoidów, jest ich formuła. Adapalen bardzo często występuje w połączeniu z prooksydacyjnym nadtlenkiem benzoilu, który nie powinien być stosowany w terapii przewlekłej oraz co więcej - należy unikać stosowania szkodliwego, utleniającego nadtlenku na większych partiach skóry. Mimo wysokiej stabilności chemicznej adapalenu, jego bardzo dobrej, udokumentowanej klinicznie tolerancji skórnej oraz deficytowi właściwości fotouczulających, pozytywy jego działania zazwyczaj niweczą substancje dodatkowe/pomocnicze, które nasilają odwodnienie, powodują alergie kontaktowe lub silne podrażnienia. Z tego też powodu leki z adapalenem bardzo często nie nadają się do częstego stosowania oraz przy dłuższym okresie stosowania powodowały nasilenie problemów skórnych.

Od pewnego czasu w aptekach, oczywiście wyłącznie za okazaniem recepty, dostępny jest lek pod nazwą Acnelec, w dwóch formułach - żelowej oraz kremowej. Zdecydowanie lepszą, oczywiście w moim mniemaniu, formułą, jest konsystencja żelowa, która jest zgoła inna od dostępnych tego typu struktur. Żel nie bazuje wyłącznie na glikolu propylenowym, a zawiera sporą ilość substancji zagęszczających, które nie są drażniące i silnie wysuszające. Dzięki właściwościom przenikającym adapalenu oraz wyjątkowo życzliwej dla skóry bazie, lek faktycznie daje efekt ukojenia, złagodzenia oraz przygaszenia, a przy w miarę ogarniętej pielęgnacji - powiedziałabym, że nawet przyjemnie nawilża.

Formuła preparatu (o czym pisałam między innymi tutaj>) ma ogromne znaczenie w całej prowadzonej terapii - dzięki odpowiedniej bazie, lek działa efektywniej, jest lepiej tolerowany oraz nie zaburza gospodarki wodnej i lipofilowej skóry, co ogranicza możliwość bolesnych nawrotów trądziku oraz zmniejsza ryzyko rozwoju trądziku różowatego (więcej przeczytasz tutaj>) lub łojotokowego zapalenia skóry (więcej przeczytasz tutaj>). Dzięki temu nie trzeba wywracać pielęgnacji do góry nogami, a traktować regulację skóry jako element uzupełniający.

KTO POWINIEN ZAINTERESOWAĆ SIĘ DZIAŁANIEM ADAPALENU?

Przede wszystkim jest to doskonała substancja do podtrzymywania efektów leczenia. Jeżeli Twoja skóra jest unormowana i nie wykazuje większych anomalii, a prowadzona pielęgnacja zgrywa się z Twoją aktualną kondycją cery (nie napędza łojotoku ani rogowacenia), myślę, że adapalen świetnie ograniczy powstawanie zmian typowo trądzikowych. Nie powoduje silnego łuszczenia naskórka oraz nie uwrażliwia skóry na działanie promieniowania słonecznego (o ile jest dobrze tolerowany), dlatego może być stosowany nawet latem. Mimo że działanie adapalenu nie do końca mi odpowiada, była to dobra alternatywa regulacji dla mojej cery w najbardziej słonecznej porze roku. Potem szybko wróciłam z podkulonym ogonem do stosowania tretinoiny, ale taka już specyfika mojego problemu, cóż poradzić.

Adapalen to jedno z najlepszych rozwiązań do regulacji skóry trudnej, zniszczonej, rozregulowanej o obniżonym stopniu tolerancji. Myślę, że sprawdzi się w leczeniu dermatoz wymagających wielokierunkowego działania, na przykład acne rosacea > oraz na typach cery, które łatwo się zanieczyszczają i reagują typowym wysypem zmian o większej głębokości. Skóra, która szybko ropieje oraz pod wpływem wysuszenia zamiast łojotoku, reaguje silne wzmożonym rogowaceniem (sucha tarka) mogą widzieć spore efekty przy stosowaniu leków posiadających tytułową substancję czynną. To dobry lek dla osób, których skóra bardzo szybko się wysusza i tego stanu nie znosi oraz reaguje relatywnie dobrze na większą porcję okluzji. To również ostatnia deska ratunku dla kobiet spodziewających się dziecka lub karmiących, które źle znoszą działanie kwasów, a pochodne witaminy A ze względu na brak badań nie powinny być w tym okresie stosowane.

Adapalen nie sprawdzi się u osób, które mają poważny problem z rogowaceniem. Są osoby, którym w zupełności wystarczy łagodne mikrozłuszczanie adapalenem (zahamuje jednocześnie reakcję zapalną oraz zmiękczy skórę), ale przy wyjątkowo nasilonej hiperkeratozie tak łagodne leki mogą wręcz nasilać problem i prowadzić do nadmiernej kumulacji martwego naskórka, powodując odwodnienie, łojotok, nacieki, zapalenie mieszków oraz typowy trądzik. Bardzo nasilone rogowacenie wymaga jednak innej metody walki (zwłaszcza, gdy naskórek nie radzi sobie z usuwaniem martwych komórek, a jednak mikrozłuszczanie wymaga tej sprawności od strony skóry), a tak delikatne preparaty zazwyczaj zamiast pomagać, szkodzą. Nie sprawdzi się również u osób, które pod wpływem nadmiernej hiperkeratynizacji bardzo szybko się zanieczyszczają i powstają głownie małe, ropne zmiany zapalne przypominające zapalenie mieszków włosowych. Takie typy skóry zamiast mikrozłuszczania, bardziej polubią preparaty, które stosowane zgodnie z narzuconym przez skórę cyklem komórkowym, efektywnie usuną naskórek w postaci peelingu chemicznego oraz dzięki temu będą mogły być stosowane rzadziej, aby nie drażnić swoim działaniem mieszków włosowych. 

Unikałabym również działania adapalenu na skórze typowo łojotokowej. Ten środek nie zniweluje łojotoku ani nie zmniejszy porów. Może wręcz przyspieszać zanieczyszczanie się cery, tutaj jednak sprawdzą się typowe pochodne witaminy A pierwszego rzędu - izotretinoina, tretinoina.

LEKTURA UZUPEŁNIAJĄCA


ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY

Pozdrawiam,
Ewa

NEAUTY MINERALS | KRYJĄCY PODKŁAD MINERALNY

$
0
0
Stworzenie podkładu kryjącego, łączącego cechy lekkiego, naturalnego i trwałego nie należy do rzeczy prostych, łatwych i przyjemnych. Są to bowiem jedne z najtrudniejszych formulacji do wytworzenia, zwłaszcza mineralnych, gdy ilość składników jest mocno ograniczona, a użytkowniczki nierzadko są wyjątkowo wrażliwe na wykończenie oraz naturalność, jaką ma zapewniać dany produkt. 

Już wcześniej zwracałam uwagę na trudności, jakie napotykają producentów kosmetyków mineralnych. Formulacje kryjące, nawet te, które nie są w pełni mineralne i zawierają szereg związków poprawiających ich konsystencję, trwałość i użytkowość, rzadko kiedy zapewniają idealnie gładkie, zdrowe wykończenie, tuszując przy tym większość mankamentów skórnych. Super mocne krycie nie jest równe super naturalnemu wykończeniu. Duża ilość pigmentu oraz związków zwiększających krycie zawsze będzie mniej lub bardziej widoczna na skórze, zwłaszcza z bliska, nigdy również nie prezentuje się dobrze na typach skóry, które tego krycia najbardziej wymagają. Jeżeli pojawiają się niedoskonałości, każdy podkład kryjący będzie podkreślał je bardziej niż kosmetyk o lżejszym kryciu, a w szczególności zawierający minimalną ilość składników, dlatego paradoksalnie osobom, które do ukrycia mają sporo, polecam lżejsze formuły, których satysfakcjonujące krycie można budować, a nie osiągać już przy pierwszej warstwie. 

Formuły kryjące zawierają sporo dwutlenku tytanu oraz barwiących tlenków, z tego powodu zawsze będą trudniejsze i mniej lubiane w obsłudze. Wymagają lepszego i dokładniejszego rozprowadzenia, utrwalenia i przede wszystkim doskonale przygotowanej skóry. Zawsze będą mieć szybszą tendencję do warzenia się, ścierania, rozchodzenia, spływania - w końcu nakładasz więcej produktu na skórę i nie wiesz jak suchy, miałki proszek zachowa się w zderzeniu z Twoją cerą, sebum jakie wytwarza, potem, czy napotkanymi warunkami atmosferycznymi.

MOCNE KRYCIE, LEKKOŚĆ I NATURALNOŚĆ! 

Muszę przyznać, że jak na formułę kryjącą, podkład Neauty Minerals jest wyjątkowo łatwy i przyjemny w użytkowaniu. Już jedno zamoczenie pędzla w produkcie, zapewnia całkiem niezłe krycie, i to już przy pierwszej warstwie, bez ponownego dokładania produktu. Podoba mi się, jak ładnie trzyma się skóry i równomiernie na niej osiada. Konsystencja pyłku jest bardzo delikatna, subtelna i przede wszystkim pozbawiona nadmiernej suchości i pylistości. Podczas rozprowadzania proszku, można wyczuć jego kremowość i niespotykaną wręcz subtelność. Proszek absolutnie nie rysuje skóry podczas wtłaczania go pędzlem, nic nie świerszczy, nie ciągnie i nie drażni naskórka, nie robi suchej skorupy na twarzy i bardzo ładnie rozprowadza się nawet przy niedbałych posunięciach pędzlem, chociaż uważam, że wymaga jednak większej uwagi, zwłaszcza gdy pojawiają się nierówności lub gdy jest aplikowany na mokro.

Dzięki przylegającej konsystencji, proszek łatwo przyczepia się do skóry oraz jeszcze łatwiej się rozciera, nie ma tendencji do brzydkiego osiadania w nierównościach wypukłych (ładnie kamufluje kaszkę, nadmierne rogowacenie, prosaki, optycznie wygładza skórę), suchych skórkach i wyboistościach, dlatego mimo kryjącej formuły, daje dość ładne, gładkie wykończenie. Oczywiście każdy sypki minerał będzie podkreślał suche skórki, ale akurat formuła Neauty Minerals nie podkreśla ich aż tak wybitnie, w bezpiecznej, najczęściej zachowywanej odległości jakiej potrzebujemy do kontaktu, leży na skórze i tak atrakcyjnie. Dobrze chwyta się nawet przesuszonej skóry,  dzięki temu nie tworzy suchych, przebarwionych plam. Jedyną, dość uporczywą wadą jest niemiłosierne wchodzenie w pory, co daje efekt zwarzonego podkładu, mimo że na pozostałych, mniej porowatych częściach twarzy pyłek wygląda nieskazitelnie i bezbłędnie.  

Podkład równie wzorcowo łapie się włosia pędzla, nawet syntetycznego, które jest dość śliskie i z reguły nie zbiera zbyt dobrze pudrowych produktów, ale dzięki zwartej i jednocześnie jedwabistej i bardzo miałkiej strukturze podkładu, kosmetyk nadmiernie nie pyli i można budować nim bez problemu mocniejsze, obiecujące krycie.

Doskonale przylega do skóry, łatwo i równomiernie się rozprowadza. Podobnie znika ze skóry - bez pozostawiania smug i plam. 

Podkład jest bardzo dokładnie zmielony, aksamitny, gładki, nie tworzy izolacji na skórze, choć daje uczucie otulenia, dzięki temu równo osiada na skórze, nie smuży, nie tworzy plam oraz tak samo równo z niej znika. Są i minusy takiej konsystencji, ponieważ przy dziurkach, bliznach, rozszerzonych porach, podkład trzeba dość mocno wtłaczać i najlepiej wprasowywać stemplującymi ruchami, inaczej podkreśla drobne, ale głębokie wklęsłe niedoskonałości, nie zaobserwowałam tego efektu przy lekkich, spłaszczonych bliznach, powiedziałabym wręcz, że skóra jest o wiele gładsza po aplikacji proszku. Kosmetyk zapewnia lekki efekt wyblurowanej cery, mimo że nie zawiera substancji dodatkowych innych niż ekstrakt z owsa o działaniu łagodzącym.

Lekkość pyłku sprawia, że jest praktycznie niewyczuwalny i muszę przyznać, że bardzo dobrze się go nosi - nie swędzi mnie po nim skóra oraz nie zauważyłam nasilonego rogowacenia pod wpływem wysuszenia, a mam spory problem z utrzymaniem prawidłowej wilgoci przy stosowaniu pochodnych witaminy A. pod względem komfortu jaki zapewnia, bardzo przypomina mi formułę Velvet Soft Touch Ecolore, zdaję sobie sprawę, że są to zupełnie różne produkty jeżeli wezmę pod uwagę ich stopień krycia i sposób wykończenia, ale zarówno Neauty, jak i Ecolore, świetnie sprawdzają się do noszenia na dłużej (w moim przypadku co najmniej 12 godzin aktywnego spędzania czasu), cera się po nich nie drażni, nadmiernie nie poci i nie przetłuszcza.

Poziom krycia - średni do mocnego. Już przy pierwszej warstwie podkład zapewnia wyrównanie kolorytu, przy kolejnych poprawkach bez problemu można zakryć większość niedoskonałości, których obecność wiąże się z występowaniem trądziku. Podoba mi się to, że konsystencja produktu umożliwia budowanie krycia - kolejne warstwy nie tworzą maski, a ładnie i równomiernie łączą się ze sobą. Neauty z pewnością nie zapewnia tak mocnego kamuflażu jak podkład Annabelle Minerals w formule kryjącej (pełna recenzja tutaj>), ale dzięki możliwości jego swobodnego budowania, jest ono mocniejsze od najpopularniejszej formuły matującej marki Annabelle Minerals (pełna recenzja tutaj>) oraz w moim odczuciu zdecydowanie trwalsze.

Krycie średnie, do mocnego, jak na taki poziom, podkład daje bardzo ładne, naturalne wykończenie z lekkim efektem wygładzenia. Krycie bez problemu można budować. 

Mimo że na skórze tłustej nie ma wybitnej trwałości, jak na podkład o takim kryciu, całkiem przyzwoicie z niej schodzi. Nie daje efektu plasteliny i nie ściera się przy każdym, najmniejszym dotyku, ale niestety widocznie się rozchodzi, zostawiając wybroczyny gołej skóry. Z daleka nie wygląda to źle, ale jednak przybliżając się do lusterka, widać, że podkład nie radzi sobie do końca z absorpcją sebum i nie prezentuje się atrakcyjnie w strefach najbardziej aktywnych pod tym względem.

Kosmetyk ma typowo zdrowo matowe wykończenie. Nie jest to mocna satyna, nie zawiera również żadnych drobinek, dlatego skóra po kilku godzinach noszenia nie jest mokra i wygląda nadal  akceptowalnie.

Wykończenie matowe - bez drobinek, bez zbytniej satyny. Skóra po kilku godzinach noszenia podkładu, nadal wygląda na zdrową i wypoczęta, na pewno naskórek nie jest umęczony i nadmiernie mokry od zawartej w nim miki. 


SUKCESY I PORAŻKI KRYJĄCEJ FORMUŁY NEAUTY MINERALS

Na pewno podkład daje bardzo ładne, zdrowe, wygładzające wręcz wykończenie. Cera wygląda w nim naprawdę ładnie i świeżo. Nie ma dużej tendencji do podkreślania niedoskonałości - dobrze je kryje i wcale z nich nie spływa po jakimś czasie. Krycie jakie zapewnia, na pewno zadowoli większość użytkowników - jest naprawdę mocne. Podoba mi się również konsystencja produktu - jest bardzo miła i przyjemna w użyciu. Na plus również zaliczam doskonałą miałkość - kosmetyk bardzo dobrze przylega do skóry, dlatego pomimo dobrego krycia, ma przyzwoitą trwałość. Sprawdzi się jako puder wykańczający dający pewien stopień krycia, stosowany na tradycyjną kolorówkę.

Minusem jest jego słaba współpraca z cerą przetłuszczającą się. Na pewno nie ma tragedii i osoby mniej wymagające nie będą dostrzegać jego wad, ale nie podoba mi się jak osiada w drobnych dziurkach oraz jak mocno je podkreśla jeśli nie zastosuje się żadnej bazy ściągającej pod podkład. Specyficznie też schodzi ze skóry - na pewno nie spływa, łagodnie się świeci, nie lepi się, ale tworzy efekt spękanej od słońca ziemi, co bardzo mi przeszkadza.  

NAJLEPSZE SPOSOBY APLIKACJI ORAZ TRWAŁOŚĆ PODKŁADU KRYJĄCEGO NEAUTY MINERALS

Podobnie jak w przypadku większości kryjących, mineralnych formuł, bardziej przemawia za mną aplikacja na sucho. Daje najbardziej naturalne, gładkie wykończenie. Każdy dodatek wilgoci do produktu zwiększa dodatkowo jego krycie oraz mocniej wysusza cerę, co trzeba mieć na uwadze, gdy masz tendencję do odwadniania się naskórka.

Podkład aplikowany na sucho słabiej podkreśla suche niedoskonałości. Bardzo łatwo i szybko się rozprowadza, a budowanie krycia jest bajecznie proste. Preferuję stosowanie bardzo lekkich, zastygających baz, pod wpływem tłuszczu, podkład za bardzo się klei, przez co tworzy smugi i utlenia się do ciemniejszego o ton koloru, oksydacja dotyczy szczególnie użytkowanych goldenów oraz ciemniejszych kolorów neutrali, przy oliwkach Neauty ten problem nie istnieje. Nie ma mowy o smugach, nawet wtedy, gdy dokładasz pyłek w pewnych miejscach więcej niż trzeci raz. Efekt jest również bardziej satynowy, lżejszy, choć krycie jest nadal na bardzo dobrym poziomie. Zapewnia zdrowe, matowe wykończenie, a pod koniec dnia tylko delikatnie się błyszczy. Podkład aplikowany tradycyjną metodą na sucho bardzo brzydko prezentuje się na skórze z większymi, rozszerzonymi porami, przylega do wierzchniej warstwy skóry, a dziurki żyją dalej swoim życiem. Trzeba się trochę namachać, aby podkład ładnie je wypełnił. Ma też tendencję do rozchodzenia się, mimo że jest bardzo dobrze przyczepny, jakoś nie do końca radzi sobie z pochłanianiem sebum i daje efekt rozmiękczenia i pęcznienia pigmentów.

Z podkładem najlepiej współpracuje gęsty pędzel typu flat top, o lekko poluzowanym włosiu u samej góry. Bardzo zbite pędzle kabuki wtłaczały podkład znacznie gorzej niż te o nieco dłuższym i mniej skondensowanej ilości włosków. Polecam zakup Sigmy F80 / flat top Pixie Cosmetics, pracują bajecznie z podkładem marki Neauty Minerals. Nie są ani za gęste, ani zbyt rzadkie. Jak tylko uda mi się dojść do porozumienia z moim PP od Adrobe, wrzucę Wam jeszcze filmik, jak cudownie kremowo rozprowadza się tytułowy podkład Neauty właśnie za pomocą tego typu pędzla.

Podkład Neauty Minerals aplikowany na sucho za pomocą pędzla flat top

Nie każdy polubi efekt, jaki można osiągnąć aplikacją podkładu na mokro. Wyjątkowo nie polubiłam metody ze zwilżonym pędzlem, bo podkład za bardzo się maże, szybko zastyga, podkreśla włoski na twarzy, zdrapuje się ze skóry. Nie ma mowy o dołożeniu kolejnej powłoki, ani nawet poprawieniu tej pierwszej, bo wszystko się ściera. Jest też mało komfortowy w noszeniu, powoduje mocne uczucie ściągnięcia. Nie lada wyczynem jest również jego równomierne rozprowadzenie. Poza tym dość mocno oksyduje gdy dostanie wilgoci. Zanika również efekt wygładzenia cery, mam wrażenie, że większość niedoskonałości jest jakby bardziej widoczna.

Aplikowany gąbeczką nieznacznie ciemnieje, ale bardzo dobrze wypełnia pory. Daje zdecydowane, matowe i dość suchawe wykończenie. Na tłustej skórze aplikowany w ten sposób na pewno będzie bardziej trwały. Mimo że aplikowany na mokro zapewnia mocniejsze krycie (bo nakłada się go więcej), finalnie jego poprawki i brak możliwości ciągłego dokładania kolejnych warstw, sprawiają, że poziom krycia niestety maleje. Przy szybkich i sprawnych ruchach gąbeczką, można jednak uzyskać całkiem fajny efekt. Podkład ściśle trzyma się skóry i nie ma tendencji do rozchodzenia się pod wpływem sebum, ale trzeba uważać, aby nie przesadzić i nie nałożyć go za dużo - zacznie się utleniać i dawać mało estetyczne, popękane wykończenie. Aplikacja na mokro mocniej podkreśla suche skórki oraz odczuwalnie wysusza skórę.

Podkład aplikowany na sucho jest zdecydowanie łagodniejszy i przyjemniejszy w użyciu, chociaż i metoda na mokro znajdzie swoich amatorów. 

Podkład Neauty Minerals formuła kryjąca nakładany na mokro za pomocą gąbeczki

CERA TRĄDZIKOWA, TŁUSTA I MIESZANA W KIERUNKU TŁUSTEJ

Podkład zapewniał mi wyjątkowy komfort (i psychiczny, i fizyczny) podczas użytkowania. Zakrywał większość pojawiających się na mojej skórze niedoskonałości (stany zapalne, świeże przebarwienia potrądzikowe). Zdaję sobie sprawę, że tak kryjące formuły nie są odpowiednie dla tłustej skóry, choć miewam dni, gdy zastosowanie kryjącego podkładu jest po prostu konieczne. Osoby, które poszukują czegoś bardzo lekkiego, niemalże pudrowego, powinny swój wzrok skierować w kierunku formuły matującej marki Neauty, która mimo że ma mniejsze krycie, jest leciutka jak piórko i łagodnie wyrównuje koloryt, zapewniając zadowalająco trwały, choć lżejszy efekt.

Podczas regularnego stosowania podkładu Neauty, mimo jego kryjącej konsystencji, moje rogowacenie nie uległo nasileniu, a po demakijażu nie pojawiały się dodatkowe niedoskonałości. Nie wysusza aż tak skóry, jak czynią to inne podkłady mineralne. Nie jest to jednak moja ulubiona formuła mineralna do stosowania w dni, gdy moja cera nie jest regulowana. Nie podoba mi się to, jak brzydko rozchodzi się na skórze oraz jak nieestetycznie osiada w porach. Mimo że podkład nie staje się mocno mokry po jakimś czasie, nie jestem zadowolona z efektu, jaki widzę po niecałych 4 godzinach noszenia go na twarzy. Mam wrażenie, że skóra wygląda w nim gorzej niż bez makijażu, mimo że nie jest jakoś szczególnie umęczona. 


Trwałość podkładu jest bardzo dobra, w zasadzie zapewnia on bardzo dobre krycie aż do momentu wykonania demakijażu, ale jak wyżej - nie zadowala mnie sposób, w jaki prezentuje się po kilku godzinach, zwłaszcza, że nie aplikuję makijażu codziennie, a jeśli już to robię, wymagam przede wszystkim wysokiej trwałości i nienagannego wyglądu po kilku godzinach.

Podkład tworzy dość specyficzne rynienki i malutkie placki gołej skóry. Nie ściera się aż tak mocno z  nosa i brody, zdecydowanie lepiej przylega do skóry niż na przykład konkurent w ofercie Annabelle Minerals, ale przegrywa w starciu z bardziej problematyczną cerą. Muszę jednak przyznać, że na tłustej skórze fenomenalnie sprawdza się aplikowany na mokro, gąbeczką. W zasadzie nic go nie ruszało w ciągu dnia, ale trzeba mieć sporo wprawy, aby go w ten sposób równo rozprowadzić. Podoba mi się również efekt wygładzenia jaki zapewnia, skóra mimo matowego wykończenia, nie wygląda płasko, jest jakaś taka ładniejsza, gładsza, zdrowsza.

Bez względu na to, czy primerowałam skórę, czy ją jeszcze dodatkowo utrwalałam pudrem sypkim za pomocą zbitego pędzla lub metodą baking'u, podkład zachowywał się cały czas tak samo. Tylko, że mocniej wysuszał skórę, ale to normalne jak naładowałam dużą ilość produktów sypkich.

Podkład trzeba porządnie wprasowywać w najbardziej problematyczne, nierówne miejsca, aby pyłek równo je pokrył i wyrównał koloryt cery. Czasami dawał u mnie efekt wyrównania kolorytu z jeszcze mocniejszym podkreśleniem blizn potrądzikowych, których całkowicie nie wypełnił, tylko osiadał na ich brzegach. 

CERA SUCHA, ODWODNIONA, MIESZANA W KIERUNKU SUCHEJ

Tak kryjące formuły najładniej osiadają i trzymają się na skórze, która nie ma większego problemu z łojotokiem. Podkład pięknie, optycznie wygładza skórę, doskonale kryje, pięknie się trzyma i doskonale scala się z cerą. To doskonały wybór dla większości mieszanych typów cery, zarówno w kierunku skóry tłustej, jak i suchej! 

Wątpię, aby tak pięknie prezentował się na skórze porządnie wysuszonej, ale jeżeli Twoja cera nie ma problemu z przetłuszczaniem, albo ten problem nie jest mocno nasilony, myślę, że może być to Twój ulubiony, kryjący podkład mineralny. Łatwo się rozprowadza, trzyma się niemalże cały dzień, nie daje mocnego, mokrego wykończenia.

WYDAJNOŚĆ, CENA, OPAKOWANIE

Podkład jest bardzo wydajny. Obawiałam się, że przy tak kryjącym wykończeniu, będzie kończył się dosyć szybko, a okazało się, że zużywam go mniej niż się spodziewałam - wystarczy malutka ilość wysypana na wieczko, aby osiągnąć pożądany efekt.

Pełnowymiarowe, 8-gramowe opakowanie to koszt rzędu niecałych 45 złotych, cena jest zatem wyjątkowo przystępna i osiągalna dla większości społeczności. Mimo niskiej ceny, podkłady Neauty Minerals cechuje naprawdę wysoka jakość, którą czuć już przy pierwszym spotkaniu z produktem. Podkład daje tak ładne wykończenie oraz jednocześnie jest tak przyjemny w użyciu, że zdecydowanie warto chociaż dać mu szansę w postaci zakupionej próbki. Moja skóra uwielbia formułę matującą, ale może i nastaną czasy, gdy formuła kryjąca będzie moim kosmetycznym ideałem.

   pale            ivory           fair           light      medium light   medium   medium dark     dark
Od góry: gama Neutral, Golden, Olive
Opakowanie standardowe - nie podoba mi się jedynie wieczko, które bardzo szybko się rysuje i wygląda mało estetycznie. Poza tym zasuwka sprawnie chroni produkt przed wysypaniem, nic się nie zacina i nie psuje. Na czas użytkowania podkładu nic się z nim nie działo, chociaż te wieczka jakoś ciężko się zakręcają i muszę poświęcić im chwilę, aby wszystko było szczelnie zamknięte.

Jeżeli chodzi o skład - jest bardzo prosty - oprócz standardowych składników, podkład wzbogacono o łagodzący ekstrakt z owsa, który nadaje konsystencji delikatności.

INCI: Mica, CI 77891, Zinc Oxide, Zinc Stearate, Avena Sativa Meal Extract, CI 77491, CI 77492, CI 77499

ARTYKUŁ JEST SPONSOROWANY PRZEZ PRODUCENTA KOSMETYKÓW MINERALNYCH NEAUTY MINERALS. 

Pozdrawiam, 
Ewa

Gąbeczki Konjac w pielęgnacji

Whamisa Cleansing Oil | Delikatny, esencjonalny olejek do demakijażu

$
0
0


Wciąż odkrywam nowe formuły kosmetyczne i nie poprzestaję na tym, co było mi dane już poznać, bowiem każdy produkt, mimo że zalicza się do pewnej kategorii, może zupełnie inaczej oddziaływać na skórę i tym samym sprawdzi się bardziej lub też mniej na pewnych typach skóry. Mimo że olejki myjące mogłabym zaliczyć do dość agresywnych form oczyszczania skóry (zwłaszcza, gdy spłukują się całkowicie), ich łagodność, właściwości nawilżające i powlekające, delikatność oraz skuteczność jest całkowicie uzależniona od doboru składników oraz zastosowanych detergentów i emulgatorów, dlatego olejki myjące mają zupełnie różny wpływ na skórę i jeden kosmetyk, nie jest równy innemu produktowi z tej samej kategorii. 

KONSYSTENCJA

Różnice między olejkami azjatyckimi, a europejskimi można odczuć już przy pierwszym dozowaniu produktu. Whamisa Organic Flower Cleansing Oil jest mniej oleisty, gęsty, tłusty, treściwy, w dotyku przypomina leciutką, esencjonalną emulsję wodno-silikonową. Ma bardzo dobry poślizg, rozprowadza się w dłoniach jak typowa baza silikonowa, a nie jak lepki olej roślinny. Przy pierwszym kontakcie nie do końca wiedziałam jak postępować z konsystencją tego typu, ponieważ olejek zachowywał się dosłownie jak woda i miałam wrażenie, że za każdym razem, gdy próbowałam wykonać demakijaż - wchłaniał się w dłonie i pozostało go zbyt mało, aby móc usunąć makijaż lub kremy ochronne, a tylko do takich zabrudzeń używam olejków myjących. 

Olejek Whamisa ma bardzo delikatną konsystencję. Jego lekkość po części jest i plusem, i minusem, w zależności od tego, do czego olejek ma służyć i co chcesz nim dokładnie zmywać. Na pewno delikatna formuła, która jest całkowicie pozbawiona uczucia lepkości i nieprzyjemnego, obcego filmu na skórze, doskonale spłukuje się i jest to jeden z niewielu olejków myjących, którego nie muszę niczym domywać, ponieważ doskonale i łagodnie się emulguje, nie ściągając  i nie wysuszając przy tym skóry. Skóra po demakijażu jest oczyszczona, ale w bardzo subtelny sposób, nie można wyczuć także żadnego filmu po, który jest znamienny dla olejków myjących oferowanych przez firmy z półproduktami. Podczas kontaktu z wodą, olejek emulguje się w dość specyficzny sposób - tworzy białą, trzymającą się powierzchni skóry zawiesistą emulsję. Prawidłowa emulgacja, wymaga zastosowania ciepłej wody, choć akurat w przypadku Whamisa Oil, nawet zastosowanie chłodnego strumienia, nie utrudnia usuwania oleju ze skóry (jedynie nieznacznie spowalnia proces usuwania olejku ze skóry i lepiej powleka skórę). Emulgacja jest bardzo łagodna i z pewnością jest to zasługa lekkiej formuły, bowiem nawet podczas tego etapu nie wyczuwam specyficznej konsystencji oleju, a coś wyjątkowo przyjemnego, gładkiego. 

Podczas aplikacji na skórę, olejek delikatnie chłodzi i koi skórę, nie wymaga mocnego tarcia i wmasowywania, ponieważ jego konsystencja mimo że jest bardzo lekka i wodnista, ma doskonały poślizg i pozwala bardzo szybko rozprowadzić produkt na skórze. Nie wchodzi nadmiernie w pory i nie mam wrażenia rozpulchnienia i obciążenia oraz potrzeby natychmiastowego usuwania olejku z powierzchni naskórka. Jest to także bardzo udany produkt do masażu, i jeden z niewielu, którym nie bałabym się tego zrobić, mianowicie cały czas daje pożądany poślizg i nie wchłania się w skórę, dając efekt lepu na muchy, choć przy pierwszej aplikacji miałam dokładnie takie wrażenie. Gdybym miała jednym słowem opisać produkt koreańskiej, organicznej marki, z pewnością użyłabym określenia: delikatny. Ma delikatną konsystencję, delikatnie się rozprowadza, delikatnie spłukuje i delikatnie oczyszcza naskórek z zabrudzeń. 

Jest to akurat taki typ produktu, który sprawdzi się w delikatnej pielęgnacji, ale również na wymagających typach skóry do stosowania samodzielnego.Łagodność tego produktu nie zapewni dokładnego zmycia zabrudzeń tłuszczowych (niestety, Whamisa samodzielnie nie usunie kremów z filtrem, wymaga zastosowania akcesoriów doczyszczających), ale jednocześnie nie obciąży i nie wysuszy naskórka. 

WŁAŚCIWOŚCI OCZYSZCZAJĄCE I EMULGUJĄCE


Olejek Whamisa ma średnie właściwości oczyszczające, co jest zasługą bardzo lekkiej konsystencji. Efekt oczyszczający można oczywiście wzmocnić ściereczkami z mikrofibry lub froty ręcznikowej, ale samodzielnie Whamisa zmyje bezproblemowo codzienne zanieczyszczenia takie jak lekki podkład kremowy i nadmiar sebum. Podkłady mineralne ze względu na swoją sypką formę, będą wymagać usunięcia manualnego (np. ściereczką) lub kosmetykiem bazującym na wodzie, ponieważ olej w kontakcie z wodą stworzy zawiesinę i olejki myjące samodzielnie nie będą efektywnie usuwać sypkich produktów z powierzchni skóry (chyba, że podkład całkowicie połączy się z sebum i stworzy lekki podkład kremowy, co jest jak najbardziej możliwe). Emulgacja przebiega bardzo szybko, nie ślimaczy się i nie tłuści między palcami, nie trzeba stawać na rzęsach, aby go domyć, ponieważ domywa się doskonale sam w sobie, ale w wyjątkowo subtelny sposób, bez usuwania naturalnego bio-filmu. 

Czy lekkość produktu Whamisa jest minusem? Tak, jeżeli chcesz zakupić produkt właśnie w celu usuwania konsystencji ciężkich, wymagających podobnej, tłuszczowej bazy - np. kremów z filtrami lub wodoodpornych podkładów kremowych. Nie, jeżeli wymagasz mocnego powleczenia skóry podczas mycia (duża tendencja do odwadniania naskórka) i jednocześnie nie obciążasz nadmiernie skóry, więc wymagasz łagodniejszego demakijażu. 

Olejek spłukuje się ze skóry całkowicie, nie daje efektu lepienia się i nie pozostawia żadnego tłustego oleju w porach, dając efekt rozpulchnienia. Nie wzmaga przetłuszczania naskórka, ale też nie maltretuje skóry, poprzez agresywne, całkowite zmywanie się. Dzięki temu nie wzmaga pobudliwości naczyniowej (rumień z odwodnienia, podrażnienia), łagodzi pieczenie i swędzenie, ale nie zatyka porów przez niewłaściwe spłukanie oleju. Absolutnie się nie pieni, ale bardzo dobrze usuwa się ze skóry dzięki mieszance emulgatorów, tworząc delikatną, zawiesistą, przyjemną emulsję. Po osuszeniu, skóra jest delikatna i gładka, ale nie ma tutaj żadnego, nieprzyjemnego efektu natłuszczenia. Whamisa może bardzo dobrze sprawdzić się na typach skóry, które wymagają bardziej emolientowego oczyszczania, ale jednocześnie nie tolerują ciężkiej, przytłaczającej warstewki. Olejek jest niezwykle przyjemny w użyciu, choć jest bardzo niewydajny w porównaniu do innych olejków myjących, przez swoją specyficzną konsystencję - muszę zużyć co najmniej 2-3 pompki produktu, aby móc zemulgować cięższe zabrudzenia, wykonać masaż i usunąć je ze skóry. Jasne, że słaba wydajność produktu (przy codziennym użytkowaniu około 10-12 tygodni) nie jest najlepszym punktem programu, ale niestety, taka formuła wymaga zastosowania większej ilości olejku - coś za coś. Whamisa jest bardzo łagodna, subtelna i delikatna, dlatego jestem w stanie jej to wybaczyć, zwłaszcza, że nie używam jej codziennie. Wybaczą jej to także osoby, które mają skomplikowaną skórę i wymagają zastosowania takiej konsystencji w demakijażu, ale nie tolerują żadnej ohydnej, powlekającej, obciążającej warstewki. 

Jeżeli chodzi o właściwości pielęgnujące... jest to olejek do demakijażu, który ma przede wszystkim usunąć zabrudzenia. Whamisa ma krótki kontakt ze skórą, przejściowy, ale delikatność i neutralność olejku zaskakująco i widocznie poprawiła kondycję mojej cery, szczególnie w kierunku nawilżenia. Wielokrotnie powtarzam, że właściwie środki myjące również pielęgnują skórę, albo chociaż nie zakłócają jej czynności, co również finalnie poprawia kondycję cery. Tak jest w tym przypadku - cera jest delikatna, gładka, subtelnie oczyszczona, nie obserwuję uczucia ściągnięcia i pieczenia, choć mam coraz większą tendencję do odwadniania się skóry. Whamisa nie wysusza i nie wzmaga odwodnienia, dlatego, gdy pojawiają się problemy z utrzymaniem prawidłowej wilgotności skóry - może przynieść pozytywne efekty w tym kierunku. Dodatkowo bez problemu usunie delikatniejsze, tłuste zabrudzenia, więc jednocześnie może jak najbardziej zmniejszyć ilość zaskórników, stanów zapalnych, ograniczyć łojotok, jeżeli problem tkwi w za agresywnej lub niewłaściwie oczyszczającej pielęgnacji. Ze względu na dobre domywanie się, olejek Whamisa może okazać się za lekki i wzmagać odwodnienie - nie przez bazę, ale przez brak mocniejszych właściwości powlekających po umyciu. Olejek ze względu na mnogość składników pochodzenia naturalnego, może alergizować. 

Kosmetyk nie zawiera żadnych detergentów, nie usuwa powierzchownie zabrudzeń, ale emulguje je, co nie wymaga napięcia powierzchownego, usuwania naturalnego filmu ochronnego i tym samym wzmagania wysuszania naskórka i przeznaskórkowej ucieczki wody. 

NAJLEPSZY SPOSÓB UŻYTKOWANIA

Olejek polecam rozprowadzać w suchych dłoniach, na suchą skórę, w ten sposób olejek zmyje zabrudzenia typu tłuszczowego. Aby wzmocnić efekt oczyszczający i usunąć cięższe zabrudzenia (kremy ochronne), polecam zastosować ściereczki o nierównomiernej, ręcznikowej strukturze, które doskonale chwytają brud (Emma Hardie, rękawica Glov) i świetnie współpracują z oleistą konsystencją. Samodzielnie Whamisa ma średnie właściwości oczyszczające, co jest wystarczające, gdy nie stosujesz ciężkich kremów i wodoodpornych, trwałych podkładów płynnych. Efekt ten można wzmocnić przez akcesoria i osłabić, przez rozcieńczanie olejku wodą lub emulsjami kremowymi. 

Zwilżanie skóry lub dłoni przed użyciem olejku, złagodzi jego właściwości myjące, olejek będzie słabiej oczyszczał skórę z zabrudzeń tłuszczowych, szybciej i łatwiej domyje się oraz będzie miał większą tendencję do wysuszania naskórka. 

Olejek polecam spłukiwać ciepłą wodą, wtedy usuwa się najszybciej i najłatwiej. Zimna woda nieznacznie utrudnia ten proceder i mocniej powlekaj skórę, ale nie jest to tak ogromna różnica jak przy bardziej gęstych olejkach myjących. 

Olejek można dodatkowo domywać detergentami (oczyszczanie dwuetapowe), choć polecam spróbować stosować go samodzielnie, dzięki swojej domywającej się formule, świetnie sprawdza się w formie jednoetapowego oczyszczania. Świetnie reaguje także na dodatek emulsji oraz wzorcowo współpracuje ze ściereczkami, które nie zawierają detergentów, a świetnie oczyszczają naskórek z zabrudzeń, których nie zdołał zemulgować i usunąć olejek myjący. 

SKŁAD, ILOŚĆ, CENA, DOSTĘPNOŚĆ I TERMIN WAŻNOŚCI

Whamisa jest koreańską marką organiczną. Producent wyszczególnia zastosowane składniki w formie procentowej zawartości, co jest pomocne, nie tylko przy odtworzeniu produktu w warunkach domowych, ale także określenia faktycznej zawartości składników aktywnych i interpretacji składu, co jest, moim zdaniem, godne naśladownictwa. Nie ma co się dziwić takiemu podejściu producenta, ponieważ już od samego początku można przekonać się, że stawia on zdecydowanie na jakość wypuszczanych produktów i przykłada sporą uwagę do zastosowanych surowców. Można zastanowić się, czy olejek do demakijażu wymaga aż takiej ilości substancji aktywnych, ponieważ jest spłukiwany ze skóry (a spłukuje się bardzo dokładnie) i to w bardzo szybki sposób, ale dla mnie, jako osoby wsiąkniętej w temat pielęgnacji, liczy się głównie ogólna formuła, która faktycznie się sprawdza, a obietnice producenta nie pozostają bez pokrycia. Zastosowane surowce są bardzo dobrej jakości, pewnego pochodzenia, nie ma tutaj ściemy, producent w przejrzysty sposób przedstawia co znajduje się w produkcie i w jakim, konkretnym stężeniu, a także jasno i przejrzyście opisuje ich pochodzenie. 

Skład produktu, jak na kosmetyk myjący, jest zdumiewająco bogaty. Brak domywania olejku, pozostawia przy takim sposobie użytkowania, delikatną, choć praktycznie niewyczuwalną, warstewkę emolientową, która zabezpiecza cerę przed wysuszeniem - taka jest już bowiem specyfika olejków myjących - inne powlekają słabiej, inne odczuwalnie, wręcz niekomfortowo. Bazą olejku jest naturalny olej z orzechów laskowych, w składzie można odnaleźć także mieszanki innych, naturalnych, roślinnych olejów: awokado, oliwę z oliwek, olej z nasion herbaty, arganowy, jojoba. Są to oleje o średnich łańcuchach, które posiadają dosyć lekką, ale jednak odżywczą, powlekającą formułę. Charakterystyczną cechą tych olejów jest bardzo dobry, przyjemny, kojący poślizg, dzięki kwasom  tłuszczowym omega-9 oraz omega-6. 

Olejek Whamisa, co jest już znakiem rozpoznawczym marki, zawiera bogate, naturalne wyciągi probiotyczne, które koją skórę i wspomagają regenerację, są także lepiej tolerowane i aktywne od tradycyjnych wyciągów. W przypadku olejku myjącego, są to biofermenty z kwiatów, co jest zgodne z zapewnieniami producenta: bioferment ze złocienia wielkokwiatowego (chryzantemy), lotosu i mniszka. Oprócz tego w olejku znajdziesz mnóstwo wyciągów pochodzenia roślinnego: z korzenia tarczycy bajkalskiej, korzenia peonii drzewiastej, lukrecji gładkiej oraz naturalne olejki eteryczne, które zapewniają produktowi delikatny, subtelny, rześki, świeży zapach kwiatów: olejek z drzewa różanego, geranium oraz bergamoty. 

Za właściwości emulgujące odpowiada emolient tłusty trójgliceryd kaprylowo-kaprynowy. Posiada on bardzo dobre właściwości emulgujące oraz zapewnia bardzo dobry poślizg, co poprawia właściwości użytkowe produktu. Emulgacja tego emulgatora jest prawidłowa nawet przy niskim temperaturach. Wykazuje pośrednie właściwości nawilżające, poprzez właściwości powlekające.

INCI:  *Corylus Avellana (Hazel) Seed Oil, ☆Caprylic/Capric Triglyceride, *Olea Europaea (Olive) Fruit Oil, *Persea Gratissima (Avocado) Oil, *Camellia Japonica Seed Oil, *Argania Spinosa Kernel Oil, *Simmondsia Chinensis (Jojoba) Seed Oil, **Scutellaria Baicalensis Root Extract, **Paeonia Suffruticosa Root Extract, **Glycyrrhiza Glabra (Licorice) Root Extract, *Lactobacillus/Chrysanthemum Sinense Flower Ferment Filtrate, *Lactobacillus/Nelumbium Speciosum Flower Ferment Filtrate, *Lactobacillus/Dandelion Leaf/Root Extract Ferment Filtrate, Aniba Rosaeodora (Rosewood) Wood Oil, Citrus Aurantium Bergamia (Bergamot) Fruit Oil, Geranium Maculatum Oil, ***Fragrance
*Certified Organically Grown ** Natural Origin**Natural Preservative ***Natural Fragrance

Koszt olejku myjącego Whamisa waha się w granicach 100-140 złotych za 150 ml. Jest to dość wysoka kwota jak za jeden produkt, szczególnie taki, który ma krótki kontakt ze skórą. Nie mniej, biorąc pod uwagę jakość zastosowanych surowców oraz delikatną, niespotykaną formułę, moim zdaniem, przy sporych problemach z cerą lub w poszukiwaniu produktu o dokładnie takich właściwościach myjących jakie zapewnia koreańska marka - warto przeznaczyć niemałą sumę na kosmetyk myjący. Kosmetyk jest umieszczony w porządnej jakości plastiku, posiada także sprawnie działającą pompkę, która niestety bardzo szybko ucierpiała przy pierwszym kontakcie z ziemią :(


GRUPA DOCELOWA

Kwiatowy olejek myjący sprawdzi się w delikatnej, łagodnej pielęgnacji, gdy istnieje potrzeba usuwania i rozpuszczania tłustych zabrudzeń lub naskórek błyskawicznie odwadnia się podczas czynności oczyszczania. Sprawdzi się zatem w pielęgnacji skóry, która wymaga powlekania podczas mycia. Można go także bez większych problemów wpleść w bardziej tłustą pielęgnację, doczyszczając go. Biorąc pod uwagę łagodność olejku Whamisa i jego bardzo dobrą, subtelną emulgację, mogę go polecić nawet bardziej skomplikowanym typom skóry, chociażby osobom walczącym z łojotokowym zapaleniem skóry, czy trądzikiem różowatym. Olejek jest podatny na wszelakie modyfikacje, dlatego sprawdzi się w łagodnej pielęgnacji, pozbawionej środków okluzyjnych, ale także przy umiejętnym stosowaniu akcesoriów - usuniesz sprytnie, acz delikatnie nawet ciężkie zabrudzenia. Jest to kosmetyk zdecydowanie dla tych, którzy wspominają olejki albo bardzo negatywnie przez ich niedomywanie i pozostawianie tłustej warstwy i tym samym rozpulchnienie i szybkie zanieczyszczanie się naskórka lub pozytywnie pod względem skuteczności usuwania zabrudzeń, ale inne aspekty, takie jak użytkowość i potrzeba domywania, przekreśliły je ostatecznie z pielęgnacji. 

U KOGO SIĘ NIE SPRAWDZI

Olejek jest bardzo delikatny, dość specyficzny, przez swoją lekką konsystencję, nie łączy się aż tak wzorcowo z cięższymi zabrudzeniami, więc z jego działania mogą być niezadowoleni wszyscy Ci, którzy wymagają porządnej emulgacji tłuszczu. Domywa się także bardzo dobrze sam z siebie, dlatego przy wysokim zapotrzebowaniu na emolienty, nie tylko podczas mycia, ale także tuż po nim, może okazać się za lekki i wzmagać tym samym wysuszenie naskórka, powodując rumień, swędzenie, pieczenie i ściągnięcie. Efekt ten nie jest wynikiem łagodnej bazy myjącej, a jej niemalże całkowitym domywaniem się.  

OCENA KOŃCOWA

Reasumując, kwiatowy olejek Whamisa, to bardzo interesujący i godny polecenia produkt. Polecam go wszystkim tym, którzy zniechęcili się do tradycyjnych olejków myjących, ale także problematycznym, odwodnionym typom skóry, które mają zazwyczaj wyższe zapotrzebowanie na emolienty podczas oczyszczania, a często znacznie niższe tuż po umyciu. Kosmetyk można bez większych problemów stosować jednoetapowo, jak i wpleść zgrabnie w dwuetapówkę. 

WPIS NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam,
Ewa

OCZYSZCZANIE TWARZY OLEJAMI | TRADYCYJNE OCM Z WYKORZYSTANIEM OLEJKÓW ANNABELLE MINERALS

$
0
0
Tradycyjna metoda OCM budzi wiele emocji, zarówno tych pozytywnych, jak i negatywnych. Są osoby, które uwielbiają olejowy, niespłukiwany sposób oczyszczania skóry, są i stanowczy przeciwnicy, szczerze nienawidzący popularnej metody przez pogrom, jaki spowodowała na ich biednych cerach.

Ze względu na wciąż rosnące zainteresowanie wśród czytelników i wewnętrzną potrzebę podzielenia się zdobytą wiedzą, postanowiłam opracować kompendium, jakiego do tej pory brakowało w sieci na temat tytułowej metody OCM - w czym tkwi istota zabiegu, jak powinien on przebiegać, czego należy używać oraz oczywiście dla kogo ta metoda jest odpowiednia, a kto powinien sobie odpuścić jej stosowanie. 

METODA OCM  - W CZYM TKWI JEJ FENOMEN ORAZ DLACZEGO NIE SPRAWDZIŁA SIĘ U TAK DUŻEJ GRUPY OSÓB?

Podkład kremowy, kremy z filtrami przeciwsłonecznymi, nadmiar sebum, kremy nawilżające, korektor pod oczy, czy tusz do rzęs - wszystko to jest mieszaniną ciężko zmywalnych tłuszczów, gdy dla większości osób, są to codzienne, typowe i normalne zanieczyszczenia, które ze względu na swoją specyfikę wymagają, niestety, bardzo dokładnie przeprowadzonego demakijażu. Tak dużą ilość tłuszczów, są w stanie usunąć preparaty bogate w emulgatory oraz mocne detergenty, co skutkuje, nawet po jednorazowym zastosowaniu, silnym ściągnięciem, narastającym odwodnieniem oraz w dłuższej perspektywie rozregulowaniem naskórka, zaś za delikatne środki, które skóry nie domywają, mają równie negatywny wpływ na kondycję naskórka. Naskórek również się odwadnia w głębszych warstwach oraz jednocześnie silnie zanieczyszcza.

Są jednak środki, które w łagodniejszy sposób łączą się z zabrudzeniami i pozwalają je "rozpuścić". Logiczne jest, że nic lepiej nie rozpuści tłuszczu, jak on sam, dlatego też olejowe oczyszczanie skóry o wiele lepiej, skuteczniej i łagodniej od produktów bazujących na wodzie i silnych substancjach pieniących się, usuwa zabrudzenia z reguły ciężkie, wodoodporne zabrudzenia. Tłuszcz ze względu na swoją budowę chemiczną, nie podrażnia i nie narusza bariery hydrolipidowej, a także zapobiega odwodnieniu poprzez intensywne powlekanie naskórka podczas czynności demakijażu, która sama w sobie zawsze naraża skórę na odwodnienie.

Co jednak sprawia, że mimo wielu zalet OCM, tak wiele osób narzeka na pogorszenie stanu skóry lub nie jest zadowolonych z wybranej metody i obserwuje wręcz ściągnięcie i postępujące wysuszenie skóry? Szkopuł tkwi w tym, czy wybrany produkt olejowy się spłukuje, jak się spłukuje oraz jakie uczucie pozostawia tuż po demakijażu. Oleje przeznaczone do tradycyjnej metody OCM nie zawierają żadnych detergentów i związków emulgujących, dlatego też wymagają innego, specyficznego schematu działania. Powlekają skórę odczuwalnie, nie spłukują się, dlatego mogą obciążać skórę i nadmiernie ją powlekać, co nie jest korzystne dla typów skóry, które nie wymagają takiej ilości natłuszczenia.

Bardzo często początkowy zachwyt olejami przeinacza się w toczący się dramat. Zapewne wiele osób zastanawia się dlaczego tak się dzieje. Otóż każdy typ cery wymaga nawilżenia i natłuszczenia (co fizjologicznie zapewnia sebum), możliwe, że przed włączeniem metody OCM, pewne osoby stosowały niezwykle agresywne, za lekkie, wysuszające metody myjące lub mają sporą tendencję do wysuszania się naskórka pod wpływem wody, a zastosowanie mycia olejem w pewnym stopniu zrównoważyło wywołane przez użytkownika zapotrzebowanie na substancje natłuszczające. Gdy zostało ono wyrównane, a pomimo tego nadal konsekwentnie stosowałeś metodę niedomywającą się, doszło do przeciążenia naskórka - co skutkowało jego pogorszeniem, które zazwyczaj nie pojawia się od razu, ale tydzień-dwa tygodnie po, chyba, że skóra jest sama w sobie dobrze natłuszczona, wówczas wysypy pojawiają się od razu i już po pierwszym zastosowaniu takiej ilości tłuszczów, można obserwować coraz to gorszą kondycję skóry.

NA CZYM POLEGA TRADYCYJNA METODA OCM 

Oczyszczanie czystym olejem polega na łączeniu się tłuszczu wraz z zabrudzeniami typu tłuszczowego (substancje wodoodporne i wodooporne), ale nie na ich usuwaniu z powierzchni naskórka. To jedna z głównych przyczyn niezadowolenia z tradycyjnej metody olejowej. Sam tłuszcz doskonale łączy się z zabrudzeniami tego samego typu, ale nie zawiera niczego dodatkowego, co umożliwiłoby jego spłukanie się. Należy zatem oprócz samego kosmetyku olejowego, rozważyć dodatkowo kolejne metody mycia, które usuną tłuszcz z powierzchni skóry - mechanicznie (na przykład w postaci szmatki, gąbki) lub chemicznie, za pomocą detergentów. Tradycyjne OCM nie uwzględnia zatem tylko stosowanego oleju, ale również i kolejne zabiegi, które dadzą efekt oczyszczający.

JAK NALEŻY PRZEPROWADZIĆ TRADYCYJNE OCM

Należy zdać sobie sprawę, że sam preparat olejowy nie jest jedynym produktem, którego wymagasz do pełnego przeprowadzania zabiegu. Tak naprawdę jest on niezbędny do połączenia się z zabrudzeniami wodoodpornymi oraz wykonania łagodnego masażu. Sam olej nie zapewnia zatem działania oczyszczającego, gdyż bez dodatkowych działań, powleka on jedynie intensywnie skórę wraz z zanieczyszczeniami.

Zabieg OCM składa się:
  • z czystego tłuszczu bez dodatków pieniących się i emulgujących,
  • dodatkowej metody oczyszczającej, która usunie tłuszcz mechanicznie lub chemicznie,
  • jest to zatem metoda dwuetapowa lub jednoetapowa, jeżeli nie stosujesz detergentów,

Masaż skóry i dokładne rozpuszczenie zabrudzeń jest pierwszym etapem olejowego oczyszczania cery. Wylej odpowiednią ilość oleju, aby pokrywał on dokładnie Twoją skórę i umożliwił Ci wykonanie masażu. Zamiast mazania wszystkiego na skórze (a jest to ważne przy niespłukiwanej metodzie olejowej), co ograniczy możliwość zanieczyszczenia skóry produktami wyjątkowo wodoodpornymi, polecam zawsze na samym początku usunąć makijażu oczu i ust (nałożyć na powieki/usta czysty olej, pomasować, przyłożyć płatek kosmetyczny nasączony bardzo ciepłą wodą, przyłożyć na chwilę i zdjąć zanieczyszczenia, ewentualnie czynność należy powtórzyć), a dopiero później przejść do oczyszczania reszty twarzy. Gdy wszystkie zabrudzenia połączą się z olejem, możesz przejść do kolejnego, niezbędnego etapu. 

Zanim przejdę do drugiej fazy OCM, chcę zwrócić uwagę na jedną, bardzo ważną rzecz - temperaturę. Aby usunąć efektywnie tłuszcz ze skóry, zwłaszcza, gdy nie zawiera on substancji dodatkowych, wymagane jest ciepło. Ciepło rozbija tłuszcz, sprawia, że łatwiej usuwa się ze skóry oraz oczywiście lepiej się wchłania. Metoda tradycyjnego oczyszczania olejem, wymaga zatem zastosowania wyższych temperatur, inaczej tłuszcz zostawi tłusty film na skórze oraz nie zapewni efektu oczyszczającego, będzie również wymagał zastosowania mocniejszych technik myjących.

Metoda mechaniczna, jak sama nazwa wskazuje, polega na mechanicznym ściąganiu zabrudzeń. Dzięki zastosowaniu akcesoriów, które posiadają mikrowłókna (ściereczki) lub pory (gąbki), tłuszcz chwyta się wgłębień i powierzchni pochłaniających, a następnie jest usuwany ze skóry. Mechaniczne oczyszczanie nigdy nie zapewni maksymalnego oczyszczenia i 100% usunięcia tłuszczu, ale dzięki odejściu od standardowych środków pieniących się, jest najdelikatniejszą metodą oczyszczania skóry z głębokich zabrudzeń bez dużego ryzyka podrażnień (o ile zastosowane akcesoria nie są ostre i moc nacisku nie jest zbyt duża). Nie każdemu służy całkowite domywanie środków myjących, dlatego też tradycyjne OCM w połączeniu z metodami mechanicznymi, może oczyszczać skórę z wodoodpornych zabrudzeń, ale jednocześnie nie powodować mocnego wysuszenia. Zapewni również niezbędne natłuszczenie, dlatego po takiej metodzie oczyszczania bez problemu można stosować lekkie konsystencje typu serum, esencje. Dzięki metodzie mechanicznej, można bardzo łatwo schwytać pigmenty mineralne - sam tłuszcz ich nie usunie, ponieważ mają inną strukturę, ale już forma akcesoriów - jak najbardziej.

Aby wykonać prawidłowo drugi, mechaniczny etap, nasącz w bardzo ciepłej wodzie swoje akcesorium i zdejmuj nim tłuszczowe zabrudzenia z powierzchni skóry. Możesz jednocześnie również wykonać relaksujący i oczyszczający masaż. 

Metoda chemiczna wymaga już zastosowania chemicznych metod myjących. Ze względu na specyfikę tłuszczów, środki muszą mocno odtłuszczać naskórek, więc są typowo agresywnymi, wysuszającymi środkami. Co więcej, zastosowanie metod chemicznych, nawet o mocnej sile myjącej, nie zawsze zapewnia efekt oczyszczenia, jeżeli pierwsza faza nie ulega samoistnemu spłukiwaniu. 

Można tutaj osiągnąć dwa, zupełnie różne efekty. Jeżeli po tradycyjnym OCM użyjesz kosmetyków, które zawierają niewielką ilość detergentów, ale sporą ilość emulgatorów, jest szansa, że będziesz w stanie uniknąć stosowania mocno pieniących się czyścików. Emulgatory zemulgują tłuszcz i usuną go łagodniej niż mocne detergenty. Jeżeli jednak zastosowane mieszanki emulgatorowe są zbyt silne lub jest ich za dużo w proporcji do tłuszczu, również będą powodować silne ściągniecie i wysuszenie. Za mała ilość tychże substancji nie będzie po prostu domywać skóry. 

Jeżeli jednak zdecydujesz się na środki mocno pieniące się lub zasadowe środki myjące (mydła) w dość mocny, ale mało efektywny sposób odtłuścisz skórę. Z jednej strony warstwa tłuszczu ochroni skórę przed mocnym wysuszeniem, ale większość detergentów przechodzi przez barierę hydrolipidową i tym samym tłuszcze, powodując jej uszkodzenia.

Należy pamiętać, że metoda OCM sprawdza się wówczas, gdy jest adekwatna do bieżących potrzeb skóry oraz znajdującej się na jej powierzchni ilości tłuszczu. Należy zdać sobie sprawę, że znajdujące się zabrudzenia działają amortyzująco, a OCM usuwa głównie zabrudzenia tego samego lub częściowo podobnego typu. Duże znaczenie ma szczególnie drugi etap, którym modyfikujemy to, ile tego tłuszczu ma na skórze pozostać. I najważniejsze - OCM to nie tylko sposób oczyszczania cery z ciężkich, wodoodpornych zabrudzeń, to również doskonale rozwiązanie dla typów skóry, które wymagają bardzo łagodnego traktowania i nie tolerują mocnych detergentów, a jest to problem, który dotyczy coraz szerszej grupy osób. 

OLEJKI WIELOFUNKCYJNE ANNABELLE MINERALS

Nowością na rynku są olejki wielofunkcyjne Annabelle Minerals, które doskonale sprawdzają się właśnie w tytułowej metodzie olejowej. Nie zawierają one bowiem żadnych, dodatkowych substancji, a są jedynie mieszanką naturalnych olejów, olejków eterycznych i witamin. Świetnie sprawdzą się nie tylko w tradycyjnym OCM, ale będą równie doskonałym dodatkiem do:

  • za mocno domywających się środków myjących, począwszy od olejków myjących, skończywszy na żelach, piankach, kremach, które powodują ściągnięcie i dyskomfort,
  • za słabo powlekających kosmetyków pielęgnacyjnych - serum, esencji, kremów, 
  • masek oczyszczających, które powodują ściągnięcie skóry,
  • masek nawilżających, które na szybko wysychają i ściągają skórę
  • makijażu kremowego i mineralnego, który za szybko wysycha, powodując niekomfortowe uczucie ściągnięcia, wysuszenia,
  • serum olejowych, gdy kosmetyki pielęgnacyjne okazują się za delikatne i skóra wymaga okluzji,

W ofercie Annabelle Minerals znajdują się trzy rodzaje olejków: wersja PURE, ESSENTIAL oraz CALM. Wspólnym mianownikiem jest ich olejowa baza pozbawiona jakichkolwiek substancji spłukujących się i emulgujących, są kierowane do poszczególnych typów i rodzajów cery, ale polecam kierować się indywidualnymi potrzebami i preferencjami zapachowymi, bowiem olejki Annabelle zawierają sporą ilość olejków eterycznych, kompozycja zapachowa jest bardzo dobrze wyczuwalna oraz posiada tendencję do pozostawania na skórze przez jakiś czas, dlatego radzę zapoznać się z nutami zapachowymi oferowanych olejków tuż przed zakupem.

Olejki mają bardzo przyjemną konsystencję. Nie jest ona za rzadka, dlatego bardzo łatwo rozprowadza się w dłoniach i sunie po twarzy, nie wchłania się całkowicie, a pozwala na wykonanie masażu. Olejek świetnie łapie zabrudzenia i jest wyjątkowo podatny na dotyk. Nie jest lepki. Podoba mi się to, że nie przelewa się między palcami i nie jest za gęsty, dzięki temu jest wyjątkowo wydajny i wystarczy już niewielka ilość, aby wykonać pełny, olejowy demakijaż. Ogólnie walory użytkowe bardzo na plus.

Cena 49.90 zł/50 ml. Oleje nie są tanie, zwłaszcza, gdy są dobrej jakości, dlatego też cena wielofunkcyjnych olejków jest adekwatna do oferowanej pojemności, nie są to proste kompozycje, w których zastosowano maksymalnie trzy, różne składniki - producent zastosował mieszanki olejowe i naturalne, bogate olejki eteryczne.

Opakowanie jest poręczne, minimalistyczne, bardzo proste, zgrabne i estetyczne, nic się nie zacina, działa sprawnie. Obawiam się nieco szkła w łazience, ale jest to najlepszy i najbardziej ekonomiczny sposób przechowywania olejów (oleje mogą pochłaniać zanieczyszczenia znajdują się między innymi w plastiku). Do działania również nie mogę się przyczepić - oleje jak oleje, u jednych się sprawdzają, u drugich nie, albo wymagają innego sposobu użytkowania. Bez najmniejszych wątpliwości, Annabelle Minerals stworzyło bardzo dobre i przyjazne cenowo mieszanki olejowe, które można wykorzystać w formie niezmienionej lub zmodyfikowanej, jeżeli nie sprawdza się tradycyjne OCM.

PURE. Przeznaczony jest do pielęgnacji cery tłustej, zanieczyszczonej, mieszanej, trądzikowej. Posiada mocny, tymolowy, ziołowy zapach, który może kojarzyć się większości z syropami na kaszel. Radzę uważać na okolice oczu, ponieważ może je podrażniać. Olejek ma genialną konsystencję - świetnie się rozprowadza w dłoniach oraz chwyta wszystkie zabrudzenia. Muszę przyznać, że to moja ulubiona wersja olejku wielofunkcyjnego - zastosowane w nim tłuszcze, w tym głównie olej kokosowy, doskonale sprawdza się w olejowym oczyszczaniu, ponieważ doskonale łączy się z zabrudzeniami i pod wpływem ciepła - bardzo łatwo usuwa się ze skóry. Olejek łagodzi zmiany zapalne, bardzo dobrze sprawdza się stosowany punktowo na zmiany zapalne.

INCI: Argania spinosa kernel Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil, Ricinus communis (Castor) Oil, Crambe Abyssinica Seed Oil, Ribes Nigrum Seed Oil, Thymus Vulgaris Oil, Gaulteria Gaultheria procumbens,Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil

Lista składników: Olej arganowy, olej kokosowy, olej rycynowy, olej abisyński, olej z nasion czarnej porzeczki, olejek tymiankowy, olejek golteriowy, witamina E, olej z nasion słonecznika

ESSENTIAL. Pachnie świeżo rozkrojoną pomarańczą, ze względu na obecność olejków cytrusowych, raczej unikałabym jego stosowania w porannej pielęgnacji. Nieco gorzej łączy się z zabrudzeniami, ale za to świetnie koi i uspokaja skórę, a także łagodnie ją powleka. Bardzo dobry produkt do stosowania jako oddzielne serum olejowe, ładnie zmiękcza i odżywia skórę. Konsystencja niezwykle miła i przyjemna w dotyku, polecam ją aplikować na zwilżoną, ciepłą skórę. Olejek Essential sprawdzi się szczególnie w pielęgnacji cery dojrzałej, suchej, wrażliwej. To również doskonały dodatek do podkładu kremowego lub kremu pielęgnacyjnego, który dostatecznie nie natłuszcza skóry.

INCI: Argania Spinosa Kernel Oil, Vitis Vinifera Seed Oil, Simmondsia Chinensis Seed Oil Jojoba, Macadamia Integrifolia Seed Oil, Crambe Abyssinica Seed Oil, Rubus Idaeus Seed Oil, Citrus Sinensis Peel Oil, Expressed, Tocopherol, Helianthus Annuus (Sunflower) Seed Oil

Lista składników: Olej arganowy, olej z pestek winogron, olej jojoba, olej makadamia, olej abisyński, olej z pestek malin, olejek ze skórki cytryny, witamina E, olej z nasion słonecznika.

CALM. Wersja skierowana do pielęgnacji cery wrażliwej, mieszanej, suchej. Zapach olejku jest również cytrusowy, ale nieco stłumiony przez łagodną nutę kwiatową. Bardzo łagodny, odprężający i przyjemny, przypadnie do gustu osobom, które obawiają się mocnych zapachów w kosmetykach pielęgnacyjnych. Wersja Calm świetnie sprawdza się w tradycyjnej metodzie OCM, ale przyznam, że chętniej sięgam po wersję Pure, która bardziej trafia w aktualne potrzeby mojej skóry.

INCI: Vitis Vinifera Seed Oil, Cocos Nucifera (Coconut) Oil Ricinus communis (Castor) Oil, Cannabis Sativa (Hemp) Seed Oil, Persea Gratissima Oil, Tocopherol, Pelargonium Graveolens Flower Oil, Citrus medica limonum (Lemon) Peel Oil

Lista składników: Olej z pestek winogron, olej kokosowy, olej rycynowy, olej z nasion konopi siewnych, olej z awokado, witamina E, olejek geraniowy, olejek ze skórki cytryny.

JAKICH EFEKTÓW MOŻESZ SIĘ SPODZIEWAĆ?

Nierozcieńczone tłuszcze doskonale łączą się z zabrudzeniami. Mogą zapewnić doskonałe i niezwykle skuteczne scalenie konsystencji wodoodpornych. Choć tak naprawdę efekty końcowe są uzależnione od drugiej fazy myjącej, która odpowiada za usunięcie oleju z powierzchni skóry, a więc wpływa bezpośrednio za stopień oczyszczenia oraz nawilżenia, to jednak tradycyjne OCM nie tylko doskonale zbiera tłuszcz, ale i zabezpiecza skórę przed działaniem mocniejszych metod myjących.

Jeżeli dopasujesz drugi, niezbędny etap, dzięki OCM, Twoja skóra może stać się doskonale oczyszczona, dotleniona, odżywiona i zmiękczona, będziesz w stanie również stosować łagodniejsze metody myjące. OCM to metoda, która nie narusza naturalnej bariery hydrolipidowej i pod pewnymi względami, jest fizjologicznie zgodna z ludzką skórą. Jest w niej bardzo dużo logiki, dzięki temu w wyjątkowo łagodny i bardzo szybki sposób, możesz pozbyć się nawet trudno usuwalnych zanieczyszczeń, które nie są rozpuszczalne w wodzie. 

KTO BĘDZIE ZADOWOLONY Z NIESPŁUKIWANYCH OLEJKÓW W OCZYSZCZANIU?

Tradycyjne OCM przede wszystkim doskonale sprawdzi się u osób, które wymagają codziennego natłuszczania i nie przepadają za środkami, które całkowicie się spłukują, bowiem powodują ściągnięcie, dyskomfort lub wzmożony łojotok. Dla kogo są skierowane olejki wielofunkcyjne Annabelle Minerals zastosowane w tradycyjnej metodzie OCM?

  • osoby z cerą odwodnioną, wysuszoną, ze sporym zapotrzebowaniem na okluzję (+ łagodny, najlepiej mechaniczny, bezdetergentowy sposób oczyszczania skóry),
  • posiadacze cery nadwrażliwej, 
  • posiadacze skóry typowo suchej, 
  • wymagający usunięcia wodoodpornego makijażu (w zależności od stopnia nawilżenia skóry metoda mechaniczna lub chemiczna lub też mieszana)
  • osoby z uszkodzoną barierą hydrolipidową,
  • nietolerujący detergentów i środków pieniących się w pielęgnacji,
  • stosujący ciężki makijaż wodoodporny lub kremy ochronne, 
  • stosujący kosmetyki wodoodporne i trudno zmywalne do makijażu oczu i ust, 
  • okazjonalnie skóra trądzikowa, mieszana i tłusta, gdy wymaga okluzji, zwłaszcza podczas terapii złuszczających i zimową, suchą porą, 

OSOBY, KTÓRYM NIE POLECAM TEJ METODY OCZYSZCZANIA

Przede wszystkim wszyscy Ci, którzy nie tolerują żadnej lub wyczuwalnej warstwy na skórze, źle tolerują oleje i kremy oraz unikają przeładowanej, bogatej pielęgnacji. Za OCM nie będą przepadać osoby, które wymagają bardzo dokładnego demakijażu, a jednocześnie mają problem z zanieczyszczaniem się naskórka, chociaż możliwe, że ta metoda sprawdzi się stosowana okazjonalnie, co do trybu ciągłego nie mam wątpliwości, że przysporzy więcej szkód niż pożytku. Niewłaściwie stosowane oleje, mogą rozszerzać pory, dawać szarawy, brzydki kolor skóry, powodować nacieki oraz wywoływać typowy trądzik zaskórnikowo-grudkowy i ropowiczy. Co zatem zrobić, aby również cieszyć się działaniem olejków Annabelle?

  • dobrze je domywać w dwuetapowym oczyszczaniu skóry,
  • do olejku dodać emulgatora, aby stworzyć olejek myjący,
  • łączyć z innymi środkami myjącymi, które się spłukują,
  • stosować metody mieszane - ściągać olej mechanicznie, a następnie doczyszczać skórę detergentami, 

ARTYKUŁ JEST SPONSOROWANY PRZEZ PRODUCENTA KOSMETYKÓW ANNABELLE MINERALS. 

Pozdrawiam,
Ewa

ENZYM Z DYNI

$
0
0

Złuszczanie naskórka nie jest najłatwiejszym krokiem pielęgnacyjnym - powtarzam to wielokrotnie, że prawdziwą sztuką jest zoptymalizowanie pielęgnacji w taki sposób, aby tego naskórka nie wysuszać i tym samym nie zwiększać sztucznie zapotrzebowania na składniki nawadniające i typowo okluzyjne. Mimo lubianych przeze mnie peelingów enzymatycznych, uważam że, paradoksalnie, mimo swoje łagodności, na skórze odwodnionej zachowują się znacznie agresywniej niż nawet drobnoziarniste, kremowe peelingi, znacznie częściej uczulają i powodują przejściowe podrażnienia. Pewnym miłym wyjątkiem jest dla mnie enzym z dyni, który daje wiele możliwości jego wykorzystania - zarówno w formułach natłuszczających, jak i bardzo lekkich. Oprócz tytułowych właściwości złuszczających, doskonale odżywia, zmiękcza i nawadnia spierzchnięty naskórek. Myślę, że to jedna z najciekawszych nowości półproduktowych, która doskonale odnajdzie się w pielęgnacji skóry w okresie jesień-zima. 

ENZYM Z DYNI - CO TO JEST?

Jest filtratem powstałym z fermentowanych owoców dyni, jak na probiotyczne wyciągi przystało, są one zdecydowanie bardziej aktywne biologicznie i lepiej przyswajalne od form niefermentowanych - rzadziej drażnią skórę, powodują uczulenia, są bogatszym źródłem witamin, mikro i makroelementów, zdrowych szczepów probiotycznych, aminokwasów, a przy tym są bardziej aktywne, co skutkuje wyższą skutecznością produktu.

Enzym z dyni zapewnia nie tylko efektywne złuszczenie komórek naskórka, ale ich jednocześnie zmiękczenie, nawodnienie i odżywienie, dlatego też może okazać się skuteczniejszy od typowych peelingów opartych na bromalainie i papainie, czy też bazujących na mikrozłuszczających drobinkach.

Filtrat ze sfermentowanej dyni odznacza się wysokimi właściwościami oczyszczającymi, które są oczywiście zależne od zastosowanego stężenia (choć enzym z dyni wykazuje już skuteczność przy zastosowaniu 0.5%), surowiec nadaje się wprawdzie do stosowania w każdych warunkach - począwszy od zacisza domowego, w którym można bezpiecznie wykonać 5-15% peelingi typowo enzymatyczne powierzchowne, a skończywszy na zabiegach silnie rewitalizujących i odnawiających przeprowadzanych przez osobę posiadającą odpowiednie uprawnienia (na przykład słynny peeling dyniowy). Z tegoż powodu, enzym z dyni jest bardzo częstym składnikiem kosmetyków profesjonalnych (i nie tylko, między innymi bardzo dobra i mało popularna marka Manyo Factory również w swoich formułach wykorzystuje właściwości filtratu z dyni i produkty z owej serii należą do bestsellerów), bowiem idealnie trafia w potrzeby skóry trądzikowej, tłustej, mieszanej, ale i dojrzałej, suchej, odwodnionej, gdy na przykład inne metody złuszczające okazują się za agresywne, nie przynoszą pożądanych rezultatów, nasilają rogowacenie, a oprócz złuszczenia nie robią nic więcej.

Enzym z dyni jest również doskonałą substancją aktywną,  która sprawdza się nie tylko w minimalistycznych formułach, ale i bogatych, skomplikowanych formulacjach - nie zmienia ich konsystencji, świetnie rozpuszcza się w wodzie, ma wysoki zakres tolerancji pH oraz pełni jednoczesną rolę konserwującą.Świetnie zgrywa się z działaniem kwasów hydroksylowych (zwłaszcza tych o małej cząsteczce - glikolowym, pirogronowym, jabłkowym, czy salicylowym), witaminą C, substancjami wiążącymi wodę oraz łagodnie powlekającymi.

  • wysoka skuteczność działania z jednoczesnymi, wysokimi zdolnościami tolerancyjnymi i przeciwzapalnymi,
  • odpowiedni do pielęgnacji każdego typu i rodzaju cery, a szczególnie typów trudnych: trądzikowych, zmienionych zapalnie, dojrzałych oraz odwodnionych i rogowaciejących,
  • bezpieczny do stosowania przez osoby z cerą suchą i odwodnioną, gdy peelingi waloryzują nieprzyjemne uczucie ściągnięcia,  
  • jedna z najlepszych metod złuszczania dla osób z trądzikiem różowatym, z podrażnienia, z cerą nadwrażliwą i reagującą odczynem zapalnym na tradycyjne złuszczanie, 
  • doskonałe właściwości pielęgnujące skórę,
  • rozpuszczalny w wodzie,
  • kompatybilny z większością składników aktywnych o szerokim zakresie pH,
  • nie łączyć z bisabololem, 

NIE TYLKO ZŁUSZCZA, ALE I PIELĘGNUJE!

Enzym z dyni oprócz działania złuszczającego, które może być dobre (5-15%) oraz bardzo dobre (do 40%), intensywnie odżywia, napina, rozjaśnia i wygładza skórę. Jest bardzo bogatym źródłem witamin, minerałów, kwasów tłuszczowych, fitosteroli, szczepów probiotycznych i naturalnych antyoksydantów. Już po pierwszym zabiegu widać, że cera wygląda zwyczajnie ładniej i nie jest przy tym, w cudzysłowie, brzydsza przez jakiś czas (lub ładniejsza przez chwilę), jak to bywa po zabiegach polegających na złuszczaniu.

Enzym widocznie odżywia naskórek, właśnie poprzez działanie oczyszczające i jednoczesne zwiększenie elastyczności, odczuwalne zmiękczenie oraz rozpromienienie, które można odnotować już po pierwszym, przeprowadzonym zabiegu (oczywiście o ile peeling zostanie wykonany na odpowiedniej bazie, we właściwym stężeniu). Ponadto dynia wykazuje silne właściwości przeciwzapalne oraz nawadniające, rzadko kiedy powoduje silne podrażnienia i nieprzyjemne napięcie, dzięki temu staje się doskonałą alternatywą dla osób, które nie tolerują kwasów i innych enzymów roślinnych oraz walczą z trądzikiem ropowiczym.

Skóra po peelingu z dyni jest w zupełnie inaczej złuszczona, dlatego też enzym z dyni jest tak dobrze tolerowany, a efekty jego stosowania nie są krótkotrwałe. Nie powoduje silnego łuszczenia się naskórka, ale efektywnie usuwa to, co nie dało rady się od niego oderwać, a to i tak ogromny sukces u osób, które przykładowo walczą z uporczywym i wyjątkowo nasilonym rogowaceniem okołomieszkowym, a nierzadko posiadają naskórek silnie odwodniony i nadwrażliwy. Po zabiegu naskórek jest widocznie zrelaksowany, miękki i delikatny, jest bardzo małe ryzyko wystąpienia reakcji toksycznej w postaci nacieków, czy klasycznego zapalenia mieszków włosowych.  Mimo że skóra nie będzie skrzypiąca i tak odtłuszczona jak po glinkach, czy proszkowych peelingach enzymatycznych, efekt złuszczenia jest zauważalny, a jednocześnie nie napędza łojotoku, nie uwrażliwia, nie wysusza i nie podrażnia stanów zapalnych. 

Oczywiście niemałą rolę w tym wszystkim ogrywa zastosowana baza, bowiem peeling można wykonać zarówno na bazie żelowej oraz kremowej, która będzie już mocniej powlekać skórę i tym samym zmniejszać właściwości drażniące enzymu. 

JAK WYKORZYSTAĆ ENZYM Z DYNI W PIELĘGNACJI?

Muszę przyznać, że jest wyjątkowo uniwersalny i ma wiele możliwości zastosowania. Ze względu na swoje właściwości chemiczne, enzym sprawdza się i w  typowych formulacjach złuszczających, w których jest głównym składnikiem złuszczającym lub pozostaje elementem mieszanki złuszczającej (na przykład w połączeniu z kwasami). Sprawdza się również stosowany w mniejszych stężeniach jako związek aktywny w produktach pielęgnacyjnych, niespłukiwanych, które są stosowane znacznie częściej niż peelingi. 

  • Peelingi enzymatyczne (5-15%) > efektywne złuszczanie, odświeżenie, odżywienie i ujednolicenie kolorytu z nikim ryzykiem podrażnienie i zaognienia problemu, ograniczenie rogowacenia i wzrost nawodnienia naskórka. Peeling można wykonać na naturalnym żelu oraz masce kremowej - enzym doskonale zgrywa się z polecaną przeze mnie maseczką Antipodes Aura Manuka - połączenie enzymu z miodem manuka pięknie odżywia, rozjaśnia, zmiękcza, uspokaja i nawadnia naskórek, bardzo polecam spróbować takiego połączenia! 
  • Serum, esencje i kremy (0.5-5%) > nawilżenie, zmiękczenie i stopniowe rozjaśnienie naskórka, silne działanie przeciwzapalne i wyrównujące koloryt, poprawa mikrobiomu naskórka, poprawa bariery hydrolipidowej, wzrost odporności skóry,  
  • Maski hydrożelowe (3-10%) > nawilżenie, zmiękczenie, łagodne złuszczenie, stopniowe rozjaśnienie kolorytu, mocny efekt odżywienia. Aby wykonać maskę hydrożelową, najprościej jest wykonać żel naturalny, dodać niezbędnych emolientów (polecam witaminy tłuszczowe, odrobinę liposomów z naturalissa z kwasem alfa-liponowym lub kremu okluzyjnego),
  • Domowa maseczka w płachcie (0.5-10%) > nawodnienie, zmiękczenie, rozjaśnienie, odżywienie, działanie mikrozłuszczające i przeciwzapalne. Aby wykonać własną maseczkę w płachcie, należy wykonać esencję odżywczą oraz nasączyć nią jednorazowe, bawełniane płachty. Bazą esencji może być tonik, serum, esencja wodna. 

KOMU POLECAM

Enzym z dyni sprawdzi się w pielęgnacji trudnych typów cery, gdy inne metody złuszczające zawiodły i nie przyniosły pozytywnych, oczekiwanych efektów. Filtrat polecam każdemu bez względu na wiek, rodzaj i typ skóry, pojawiające się problemy, może jedynie nie sprawdzić się u alergików, choć dynia jest pokarmem o bardzo niskim współczynniku alergennym, bowiem alergia pokarmowa typu IgE jest praktycznie zerowa, a dynia jest zgodna z dietami nisko węglowodanowymi o niskim protokole autoimmunologicznym. Z działania enzymu mogą być niezadowolone osoby, które nie lubią tak łagodnych metod dbania o skórę i wymagają działania odtłuszczającego (na przykład endogenny łojotok, nadmiernie, naturalnie tłusta cera). W moim przypadku dynia lepiej sprawdza się stosowana regularnie w serum niż w postaci okazjonalnych peelingów. 

Aktualnie enzym z dyni jest dostępny tylko w jednym miejscu w sieci (ECOSPA) i znajduje się w 15% promocji :)

Standardowa cena około 15-16 zł /30ml. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam,
Ewa

TEZAROTEN W LECZENIU TRĄDZIKU

$
0
0


Tezaroten jest jedyną pochodną witaminy A zarejestrowaną w leczeniu łuszczycy, jednak ze względu na swoje właściwości, może być z powodzeniem stosowany również i w leczeniu różnych form trądziku, zwłaszcza powiązanego ściśle z nadmiernym rogowaceniem, na czym dzisiaj zamierzam się skupić. Tezaroten jest bardzo ciekawą substancją aktywną, chociażby z tegoż względu, iż do jego przemiany w postać czynną dochodzi dopiero po zetknięciu się z tkankami żywymi (nie jest więc preparatem aktywnym w opakowaniu = ma wyższą skuteczność i wyższą trwałość), nie posiada zatem dużych właściwości drażniących, jest dobrze tolerowany, a głównym skutkiem ubocznym, który może występować niezależnie od typu, rodzaju i problemu skóry, jest początkowe uporczywe swędzenie, wynikające właśnie ze specyfiki tezarotenu i jego miejscowej, wybiórczej, wiążącej aktywacji receptorowej w mieszkach włosowych. 

TEZAROTEN, CO TO?

Acetylenowa pochodna retinoidów, zaliczana do retinoidów III generacji. Prolek, który w większości układów biologicznych w procesie deestryfikacji ulega przemianie do postaci aktywnej (kwas karboksylowy tazarotenu). Pochodna ta wiąże się ze wszystkimi 3 przedstawicielami rodziny receptorów kwasu retinowego: RAR(alfa), RAR(beta) i RAR(gamma), wykazując jednocześnie względną wybiórczość w stosunku do dwóch ostatnich. Może również wpływać na ekspresję genów. Mechanizm działania tazarotenu w łuszczycy nie jest dokładnie poznany. Stosowany miejscowo u zwierząt doświadczalnych hamuje indukcję naskórkowej dekarboksylazy ornitynowej, odpowiedzialnej m.in. za proliferację i przerost komórek. W badaniach in vitro zmniejsza ekspresję MRP8 – markera zapalenia, występującego w dużych stężeniach w naskórku chorych na łuszczycę. W hodowlach ludzkich keratynocytów tazaroten hamuje proces rogowacenia. Po podaniu miejscowym wchłania się w niewielkim stopniu, wchłonięty lek ulega prawie w całości przekształceniu w aktywny metabolit wydalany z moczem i kałem. Nie jest zalecany kobietom w ciąży oraz karmiącym, należy do substancji X zabronionych w stosowaniu u kobiet ciężarnych i w okresie laktacji. 

Tezaroten działa łagodnie przeciwzapalnie, odbarwiająco oraz złuszczająco. Wykazuje bardzo podobne właściwości do wcześniej opisywanego adapalenu >, z tym że mocniej i intensywniej hamuje nadmierne rogowacenie (w badaniach klinicznych skuteczność tezarotenu była porównywalna ze skutecznością tretinoiny), ma intensywniejsze działanie złuszczające oraz tym samym jest nieco gorzej tolerowany - szczególnie często, zwłaszcza na początku leczenia, pojawia się trudne do opanowania swędzenie i pieczenie, które nie jest powiązane z podrażnieniem skóry (nie pojawia się odwodnienie, rumień, reakcja alergiczna). Wykazuje również słabsze działanie przeciwzapalne, gdzie adapalen w niektórych dermatozach może być stosowany wymiennie z antybiotykami zewnętrznymi. 

SKUTECZNOŚĆ TEZAROTENU

Ku mojemu zadowoleniu, wreszcie świat dermatologii powoli przegląda na oczy i w końcu odchodzi od agresywnych metod złuszczających naskórek - specjaliści chętniej zalecają stosowanie właśnie retinoidów III generacji, które jak na swoje aktywne działanie, są bardzo dobrze tolerowane, nie powodują silnych podrażnień oraz tendencja do nawrotów przy ich regularnym użytkowaniu znacznie maleje, a na pewno jest niższa niż przy stosowaniu kwasów oraz intensywnych zabiegów złuszczających typu lasery frakcyjne i niefrakcyjne, dermabrazje. Mimo że kuracje trwają dłużej, efekty, jakie są nimi osiągane, są znacznie bardziej zadowalające od serii kilku, inwazyjnych zabiegów i oczywiście wiążą się z mniejszą ilością efektów niepożądanych. Poza tym rozsądnie stosowane retinoidy III generacji, świetnie sprawdzają się w połączeniach z medycyną estetyczną - nie tylko jako przygotowanie skóry pod zabiegi, ale jako element kompleksowego leczenia zmian starzeniowych, trądzikowych, przebarwieniowych, bliznowcowych. Tezaroten sprawdza się zatem nie tylko w leczeniu trądziku, ale i pozostałości po nim. 

Większość liczących się w branży czasopism, jak i niesponsorowanych badań klinicznych, wskazuje jasno na wysoką skuteczność tezarotenu nie tylko w leczeniu łuszczycy (gdzie notabene etiologia problemu również po części opiera się na hiperkeratozie), ale przede wszystkim trądziku grudkowo-krostkowego oraz typowo zaskórnikowego. Zaledwie po 10 tygodniach, w większości klinicznych obserwacji odnotowano redukcję rogowacenia o ponad połowę i znaczne zmniejszenie ilości pojawiających się zmian grudkowo-krostkowych! 

Na skuteczność leku zbiera się wiele składowych - między innymi tolerancja leku, która pozwala na jego regularne użytkowanie, małą tendencję do nawrotów trądziku (zachwiany mikrobiom skórny, silna wrażliwość, skrajne odwodnienie predestynuje do nasilonego problemu rogowacenia oraz powstania łojotoku egzogennego) oraz reakcji toksycznych. Ogromnym plusem tezarotenu jest jego aktywacja w tkankach, dlatego oprócz świądu, lek w zasadzie nie powoduje większych podrażnień, jeżeli oczywiście jest rozważnie stosowany.Rzadko kiedy powoduje obrzęki, alergie, również do rzadkości należą reakcje toksyczne pokroju trądzik poretinoidowy, czy zapalenie mieszków włosowych, a to częsty objaw niepożądany między innymi przy stosowaniu tretinoiny. 

Warto zwrócić uwagę na nawadniające właściwości tezarotenu - mimo że substancja powoduje początkowo efektywne złuszczanie naskórka, przy dłuższym stosowaniu poprawia nawodnienie oraz elastyczność skóry, wymiana wodna po kuracji tezarotenem w większości badań klinicznych ulega poprawie o ponad połowę. Związek ma również potwierdzony klinicznie wpływ na jakość powstawania lepszej jakości tkanek - pobudzone pod wpływem działania komórki, tworzą grubszy, bardziej zbity i lepiej odżywiony naskórek. Tezaroten pobudza również angiogenezę - która wpływa na odżywienie tkanek, ich lepszą zdolność do regeneracji oraz lepszą odpowiedź na podrażnienie. Działa zatem odmładzająco na ludzkie tkanki.

KOMU POLECAM TEZAROTEN?

Tezaroten sprawdzi się na większości typów i rodzajów cery, dotkniętych trądzikiem mieszanym oraz u osób, które wymagają farmakologicznej regulacji rogowacenia okołomieszkowego. Bardzo dobrze sprawdza się również na typach łojotokowych, które wymagają efektywnego usuwania nadmiaru łuski oraz jednoczesnego, optymalnego, łagodnego działania. Preparat wykazuje pod względem regulacji hiperkeratozy podobną skuteczność do tretinoiny, może być zatem jej zamiennikiem, gdy tolerancja na formuły preparatów lub samo działanie tretinoiny jest obniżone i leki powodują zbyt silne podrażnienia. 

Tezaroten posiada dosyć mocne właściwości złuszczające, dlatego jest rekomendowany w leczeniu przebarwień utrwalonych, świeżych pozapalnych (silna stymulacja kolagenu i hamowanie wydzielania cytokin zapalnych) oraz drobnych blizn w fazie zabliźniania. Jest również doskonałym wyborem dla skóry dojrzałej, gdyż oprócz właściwości regulujących, połączenie jego aktywności nawadniających, wygładzających i poprawiających ukrwienie, działa odmładzająco na tkanki. Myślę, że to jeden z najbezpieczniejszych i tak aktywnych preparatów - w niewłaściwych rękach może jak każdy preparat złuszczający mieć toksyczny wpływ na naskórek, ale jeżeli pielęgnacja jest prawidłowo zbilansowana, a użytkownik zna umiar i stosuje preparat zgodnie z bieżącymi potrzebami skóry, może nim bardzo dobrze uregulować skórę i wyprowadzić ją prostą, a później albo powtarzać terapie z rzadszym stosowaniem tezarotenu, albo zupełnie zrezygnować z jego stosowania po zakończonej kuracji i przerzucić się na niechemiczne metody regulacji. 

  • świetny wybór dla osób o rogowaceniowym trądziku zaskórnikowo-grudkowym i krostkowym,
  • bardzo dobry lek do rozpoczęcia walki z trądzikiem z pojawiającymi się naprzemiennie zmianami zaskórnikowymi i zapalnymi powierzchownie umiejscowionymi, 
  • odpowiedni do leczenia trądziku z głównym problemem rogowacenia, zwłaszcza suchymi kaszkami i zmianami "do wydrapania", 
  • właściwy do stosowania na łojotokowych typach skóry, których problem ma charakter egzogenny (przy endogennym łojotoku, tezaroten będzie nieskuteczny), 
  • może sprawdzić się stosowany w rozważny sposób u osób z trądzikiem różowatym,
  • najlepszy wybór dla skóry dojrzałej, wymagającej terapii regulującej lub złuszczającej,

A KIEDY "NIE"?

Kiedy nie znasz umiaru, nie przykładasz uwagi do pielęgnacji, a głównym problemem w Twoim przypadku nie jest rogowacenie. Jeżeli przyczyna tkwi tylko w łojotoku, który nie ma przyczyny egzogennej, preparat może wręcz nasilać dany problem i powodować narastające pogorszenia. To nie jest również najlepszy preparat dla osób, które walczą głównie z trądzikiem zapalnym ze zmianami głębiej umiejscowionymi i naciekowymi. Mimo że tezaroten jest substancją o intensywnym działaniu, sprawdza się w słabiej nasilonych i "suchych" postaciach trądziku, może nie przynieść pożądanych rezultatów przy mocniej nasilonych i ropnych formach trądziku. 

Jedynym preparatem zawierającym tezaroten dostępnym w Polsce jest lek Zorac, występujący w dwóch stężeniach: 0.05% oraz 0.1%. 

Pozdrawiam,
Ewa

DERMEDIC CAPILARTE | LINIA DLA PROBLEMATYCZNEJ SKÓRY GŁOWY

$
0
0
Dzięki dopasowanej pielęgnacji uporałam się z większością pojawiających się na mojej głowie problemów- oprócz jednego, uporczywego i nie do końca uzależnionego od moich zewnętrznych działań - ich wzmożonego wypadania. Ze względu na tryb życia jaki prowadzę, w pewnym stopniu zaakceptowałam stan zastany i nie liczyłam na ogromną poprawę w tej materii, choć jednocześnie nie jestem zamknięta na nowe, ciekawe produkty, zwłaszcza, gdy są produkowane przez polskiego producenta i drzemie w nich spory potencjał.

ABY MI WŁOS Z CZUPRYNY NIE SPADŁ...

Nowa seria Capilarte od Dermedic jest nastawiona na coraz to bardziej powszechne, szczególnie w sezonie grzewczym, problemy owłosionej skóry głowy - wzmożone wypadanie kosmyków, ich ogólne osłabienie, pojawiający się łupież lub też nadwrażliwość skalpu, objawiająca się nieopanowanym pieczeniem, świądem, podrażnieniem.

Seria Dermedic Capilarte zapowiadała się niezwykle obiecująco. Nie do końca sugerowałam się grupą badanych i wysoką skutecznością produktów w przeprowadzonych przez firmę badaniach klinicznych, ale przede wszystkim unikalnym składem oferowanych dermokosmetyków. Produkty apteczne zazwyczaj odstręczają swoimi recepturami, ale w przypadku Dermedic okazało się, że jest zupełnie odwrotnie, bowiem zastosowano związki (naturalnego, jak i syntetycznego pochodzenia), których działanie znam lub ich wysoką skuteczność potwierdzono w niezależnych badaniach klinicznych.

Wszystkie produkty z linii Capilarte są przetestowane dermatologicznie, trychologicznie oraz klinicznie.


A PRECZ!

Łupież jest wyjątkowo uciążliwym problemem, który najczęściej daje o sobie znać właśnie w sezonie jesienno-zimowym, gdy skóra głowy ulega przegrzewaniu - łupież, nie dość, że powoduje dyskomfort, nie wygląda estetycznie, to dodatkowo jest bardzo trudny w leczeniu. Szampony przeciwłupieżowe nie są przeznaczone do leczenia nasilonego problemu łupieżu, ponieważ w zaawansowanych stadiach choroby niezbędna jest konsultacja lekarska, aczkolwiek produkty tego typu doskonale poradzą sobie z początkowymi objawami drożdżycy oraz łagodnie przebiegającym łojotokowym zapaleniu skóry, gdy ingerencja lekarza nie jest niezbędna. Szampon będzie również doskonałym uzupełnieniem leczenia farmakologicznego.

Ze względu na problematyczną skórę głowy, która wymaga stosowania równolegle kilku produktów myjących oraz ma tendencję do nawrotów łojotokowego zapalenia skóry, oprócz wiodącej serii stymulującej wzrost włosów, postanowiłam wypróbować również i szampon przeciwłupieżowy. Jest to jednak moja indywidualna i opracowana na miarę moich potrzeb technika dbania o skórę głowy - nie u każdego sprawdzi się łączenie różnych preparatów i ich równoległe stosowanie, dlatego niezbędna jest konsultacja ze specjalistą i obserwowanie reakcji na dany produkt. Muszę przyznać, że propozycja od Dermedic Capilarte jest na razie moim ulubionym szamponem profilaktycznym, mimo podatnego i trudnego dla mojej skóry sezonu grzewczego, odpukać, nie pojawiły się chociażby znikome symptomy rozwoju łupieżu i łojotokowego zapalenia skóry głowy.

Od dobrego szamponu przeciwłupieżowego wymagam zniwelowania nie tylko nieprzyjemnych objawów łupieżu (swędzenia, pieczenia, suchej łuski wynikającej z nadmiernego rogowacenia), ale i równoważącego, stabilizującego wpływu na moją skórę głowy, bowiem tylko to daje mi pewność, że problem długo nie nawróci, a sam produkt nie będzie działał tylko podczas jego stosowania. Należy jednocześnie pamiętać, że schorzenia tego typu wymagają odpowiedniej pielęgnacji codziennej oraz regularności i systematyczności w stosowaniu dobranych produktów. Osoby walczące z objawami ŁZS lub łupieżem nie mają zatem prostego zadania i muszą przywiązywać dużą uwagę nie tylko do składów produktów.

Szampon zwalczający łupież i jego przyczyny Dermedic jest rekomendowany niezależnie od rodzaju i etiologii łupieżu jaki się pojawia (suchy lub tłusty), doskonale łagodzi jego przebieg w początkowym stadium oraz likwiduje jego przyczyny, wpływa również pozytywnie na nadwrażliwą, podrażnioną skórę głowy, kojąc podrażnienia. Produkt ma skoncentrowaną kremową, łatwą w użyciu konsystencję. Bardzo dobrze rozprowadza się na włosach i świetnie łączy z wodą, dając efektywną, choć łagodną pianę. Woń jest typowo apteczna - nie jest zbyt intensywna, a neutralna dla osób, które są nadwrażliwe na zapachy. Szampon cechuje wysoka wydajność. Produkt pomimo dobrej siły myjącej, nie podrażnia skóry głowy. Włosy po myciu są doskonale oczyszczone, puszyste, gładkie i odbite od nasady. Oczyszcza skórę głowy w odpowiedni sposób - ani jej nie przesusza (nie nasila zatem problemu świądu, podrażnienia oraz objawów łupieżu suchego), ani jej nadmiernie nie natłuszcza, likwiduje skutecznie nadmiar "łuski". Szampon odczuwalnie uspokaja skórę głowy oraz reguluje ilość łoju, przedłużając tym samym świeżość włosów. Włosy po zastosowaniu szamponu nie są obciążone, a jednocześnie dermokosmetyk nie plącze włosów, ale nadaje im widocznej objętości. Nie lubię środków myjących, które za bardzo wygładzają pasma, przez co powodują ich wzmożone przetłuszczanie.

Dermokosmetyk, zgodnie z zaleceniami producenta, powinien być stosowany jako pełna kuracja przeciwłupieżowa (co najmniej 2-3 razy w tygodniu przez 4 tygodnie) lub w celach profilaktycznych 1-2 razy w tygodniu. Produkt należy intensywnie spienić, a otrzymaną pianę należy pozostawić na skórze głowy przez około 3-5 minut. Następnie intensywnie spłukać. 

Dermokosmetyk nie narusza naturalnej równowagi mikrobiomu - ma neutralne pH (5,5).


Związki aktywne zawarte w szamponie przeciwłupieżowym:
  • Klotrimazol i piroktonian olaminy wykazują działanie lecznicze, likwidują łupież poprzez działanie przeciwzapalne i eliminujące patogeny. Neutralizują  patogenne grzyby  odpowiedzialne za powstawanie łupieżu i infekcje skórne. Zapobiegają nawrotom łupieżu.
  • Pirytionan cynku również wykazuje właściwości przeciwgrzybicze, dodatkowo  reguluje proces odnowy komórek skóry, co ogranicza jej nadmierne złuszczanie i normalizuje aktywność gruczołów łojowych. Działa kojąco na skórę głowy, łagodzi świąd i pieczenie. 
  • D-panthenol  odgrywa bardzo ważną rolę w procesie przemiany materii i występuje w niemal każdej komórce organizmu. D-Panthenol stosowany zewnętrznie przyspiesza podział komórek skóry, działa łagodząco na podrażnioną i zaczerwienioną skórę, jest korzystny również dla skóry poparzonej.
  • Lactitol zapewnia równowagę mikroflory skóry. Substancja skuteczna w walce z nadmierną suchością, swędzeniem, łupieżem, podrażnieniami. Zapewnia natychmiastowe i długotrwałe nawodnienie. Reguluje proces łuszczenia się naskórka, wzmacniają barierę skórną.
Cena 30 zł/ 300 ml

INCI: Aqua, Sodium Laureth Sulfate, Cocamidopropyl Betaine, Coco-Glucoside, Glycerin, Polyquaternium-7, PEG-7 Glyceryl Cocoate, Pirictone Olamine, Clotrimazole, Zinc Pirythione, Lactitol, Xylitol, Panthenol, Iodopropopynyl Butylcarbamate, Guar Hydroxypopyltrimonium Chloride, Citric Acid, Parfum, Sodium Chloride. 

CZY MOJE WŁOSY PRZESTAŁY WYPADAĆ?

Wypadanie włosów to poważny problem, z którym zmaga się ponad 60% populacji, utrata włosów dotyczy zatem większości z nas, dlatego też postanowiłam dać szansę kosmetykom mającym na celu stymulację wzrostu nowych włosów oraz zahamowanie ich wzmożonego wypadania. Aby osiągnąć optymalne efekty, rekomendowane jest jednoczesne stosowanie serum w formie wcierki wraz z szamponem stymulującym wzrost nowych włosów. Kuracja stymulująca wzrost i odrost włosów Capilarte od Dermedic polecana jest osobom cierpiącym na nadmierne wypadanie włosów o różnej etiologii, w tym uwarunkowane genetycznie i hormonalne łysienie androgenowe. Przeznaczony również dla osób, u których w wyniku przyjmowania leków, stresu czy osłabienia organizmu występuje czasowa bądź permanentna utrata i widoczne osłabienie włosów. 

Jak w przypadku wielu zestawów mających na celu wzmocnienie cebulek włosowych, producent rekomenduje połączenie właściwości dwóch produktów z serii stymulującej wzrost włosów: szamponu oraz wcierki (szampon przygotowuje skórę głowy, poprzez rozmiękczenie i jednoczesne drażnienie cebulek włosowych), gdyż wzajemnie wzmacniają swoje właściwości i tym samym zapewniają najlepsze efekty. Dzieje się tak, ponieważ substancje aktywne zwielokrotniają swoje działanie, a produkt myjący ma właściwie przygotować skórę głowy na zastosowanie odżywczej kuracji w płynie. Ze względu na wrażliwą, problematyczną skórę głowy oraz równoległe stosowanie szamponu przeciwłupieżowego, pozostałam przy stosowaniu jedynie rekomendowanej wcierki. 

Cena około 40 zł/300ml



Po wcierkę stymulującą wzrost włosów na pewno będę sięgać regularnie. Nie wiem, czy to czasem nie najlepszy produkt przeznaczony do intensywniejszej pielęgnacji skóry głowy na naszym rodzimym rynku.

Zanim przejdę do opisu działania, chcę zwrócić dużą uwagę na świetne, poręczne i użytkowe opakowanie - zgrabna buteleczka z elastycznego i podatnego na ucisk plastiku z idealną, zwężoną końcówką aplikacyjną, pozwalającą na precyzyjne wprowadzenie produktu na skórę głowy to idealne, oszczędzające czas i energię rozwiązanie.

Pomijając kwestie techniczne i łatwość obsługi wcierki, zauroczyła mnie przede wszystkim konsystencja produktu. Większość wcierek śmierdzi, skleja włosy, albo zwiększa przetłuszczanie skóry głowy, najczęściej przeprowadzane rzetelnie kuracje fundują wszystkie wymienione wyżej rewelacje, co w moim przypadku przekreśla ich stosowanie, zwłaszcza w terapii kilkutygodniowej, gdyż nie jestem w stanie znieść tego, jak prezentuje się moja czupryna, a dodatkowo nierzadko moja skóra głowy drażni się po takich specyfikach i zaczynają się przygody z nawrotem łojotokowego zapalenia skóry głowy. Przy kuracji Dermedic obserwowałam codzienną poprawę stanu mojej skóry głowy, a wcierka jest praktycznie pozbawiona zapachu, jeśli już, jest on bardzo łagodny, neutralny. Produkt ma bardzo lekką, wodnistą, nieklejącą się, przyjemną konsystencję, która dobrze współpracuje ze skórą - wchłania się całkowicie, nie pozostawia tłustego filmu na włosach, nie wysusza skóry głowy i kosmyków, nie wzmaga łojotoku, przez co nie mam żadnych problemów z późniejszym rozczesaniem włosów i doprowadzeniem ich do stanu normalności.

W ostatnich dniach ukończyłam 3 miesięczną kurację i ku mojemu zaskoczeniu, mimo długiego użytkowania tego samego produktu, bez przerw, nie odczułam żadnych negatywnych zmian - kuracja nie podrażniła, nie wysuszyła i nie spowodowała miejscowego uczulenia na mojej czuprynie. Wcierka bardzo ładnie odbija włosy od nasady, łagodnie koi skórę głowy, nie powoduje żadnego swędzenia. Dzięki stosowaniu wcierki, moje włosy wyglądają faktycznie lepiej, nie muszę poświęcać się w imię pięknej czupryny - włosy przy stosowaniu kuracji Dermedic wyglądają z każdym dniem lepiej - nie są ulizane, a pełne życia. Nie pojawiają się pytania “co mi się stało”, a raczej “co robię, że mam tak ładne włosy”.

Znajduję się  w trudnej sytuacji, zdawałam sobie sprawę, że żaden produkt mojego wypadania włosów w zupełności nie zniweluje, dlatego darowałam sobie zdjęcia przed i po, bo nie jestem w stanie kontrolować ilości włosów jakie tracę. Prowadzę bardzo stresujący i zapełniony po brzegi tryb życia, dlatego obawiałam się, że moje testy będą zwyczajnie niemiarodajne. Nie sądziłam, że stosowanie wcierki faktycznie zapewni mi efekty, i że pojawią się aż tak szybko. Nie, moje włosy nie przestały całkowicie, magicznie, jak za dotknięciem czarodziejskiej różdżki, wypadać, ale po niecałych dwóch tygodniach odnotowałam zdecydowaną poprawę kondycji stanu skóry głowy oraz kosmyków na całej długości, a efekt ten przeciągał się przez 3 miesiące regularnego stosowania terapii.

Jeżeli chodzi o przyrost włosów - nie zauważyłam tutaj dużych zmian, moje włosy rosną bardzo szybko bez wspomagaczy. Produkt na mojej głowie dał bardziej efekt zagęszczenia niż przyspieszenia wzrostu. Po 12 tygodniach stosowania kuracji, pojawiło się sporo nowych włosków, a także poprawiła się kondycja moich już zdecydowanie za długich włosów na całej długości. Wypadanie zmniejszyło się nieznacznie, ale bez zmiany stylu życia nie osiągnę w tej materii takich rezultatów, jakich bym oczekiwała. Kuracja mimo swej skuteczności, którą potwierdzam na swojej czuprynie, jest wyjątkowo łagodna i delikatna dla skóry głowy, dlatego mimo wysokiej wrażliwości skalpu, podczas terapii nie pojawiły się żadne niepożądane objawy. Na pewno jest to produkt, który mogę polecić i sama chętnie będę do niej powracać.

Jeżeli wypadanie włosów jest powiązane ze słabym odżywieniem cebulek włosowych lub problemami pojawiającymi się zewnętrznie, kuracja Dermedic może okazać się strzałem w dziesiątkę. Przyczyn wypadania jest jednak wiele, dlatego aby efektywnie z nim walczyć, należy znaleźć główną przyczynę, a produktów stymulujących wzrost nowych włosów nie traktować jak rozwiązania, a jako element wspomagający.

Zastosowane związki aktywne w serii stymulującej wzrost nowych włosów:
  • Kompleks PilotantumTM (opatentowany kompleks: flawnoid apigeniny, jony żelaza, d-panthenol, gliceryna) stymuluje mikrokrążenie w skórze głowy, wpływa na kondycję komórek mieszka włosowego i macierzy włosa poprawiając bilans energetyczny, zwiększa syntezę lipidów skórnych powodując wzmocnienia bariery ochronnej skóry, poprawia dotlenienie macierzy i wpływa na prawidłowy proces wzrostu i odrostu włosów, działa odżywczo na włosy, nadając im połysk i ułatwiając ich rozczesywanie,
  • ProcapilTM (kombinacja trzech uzupełniających się w działaniu składników aktywnych: peptyd Biotynyl GHK, kwas oleanolowy, apigenina) zmniejsza produkcję dihydrotesteosteronu odpowiedzialnego za osłabienie i wypadanie włosów, poprawia ukrwienie mieszka włosowego i kondycję jego komórek budulcowych (keratynocytów), działa ochronnie, naprawczo i przeciwstarzeniowo na komórki pochewki cebulki włosowej, przyspiesza wzrost łodygi włosa, spowalnia proces starzenia się mieszków włosowych.
  • Kofeina poprawia mikrokrążenie krwi w skórze głowy, stymulując aktywność cebulek włosowych.
  • D-Panthenol  odgrywa bardzo ważną rolę w procesie przemiany materii i występuje w niemal każdej komórce organizmu. D-Panthenol stosowany zewnętrznie przyspiesza podział komórek skóry, działa łagodząco na podrażnioną i zaczerwienioną skórę, jest korzystny również dla skóry poparzonej.
  • Sok z brzozy kondycjonuje włókna włosowe i wpływa na przyspieszenie wzrostu łodygi włosa.
Bo jeśli jednak przyczyny wypadania są zgoła inne, a jest ich wiele (stres, czynniki genetyczne, czynniki mechaniczne (np. zabiegi fryzjerskie, stylizacje i uczesania obciążające włosy), czynniki hormonalne, niedobory, choroby autoimmunologiczne, skutki uboczne stosowania leków, czy czynniki toksyczne (zatrucia talem, arsenem, rtęcią, itp.) - terapia może okazać się doskonałym uzupełnieniem leczenia farmakologicznego, zmiany nawyków żywieniowych, stylu życia, ale w zupełności nie zastąpi zmian, które należy wprowadzić jak najszybciej w życie. Nie mam natomiast żadnych zastrzeżeń odnośnie właściwości zagęszczających i aktywujących cebulki mieszków włosowych, mimo że jestem oporna na większość wyrobów, widzę sporą poprawę na własnej głowie, podobnie jak moi znajomi. 

INCI: Aqua, Butylene Glycol, PPG-26-Buteth-26, PEG-40 Hydrogenated Castor Oil, Apigenin, Oleanolic Acid, Biotinoyl Tripeptide-1, Betula Alba Juice, Glycerin, Panthenol, Caffeine, DMDM Hydantoin, Iodopropynyl Butylcarbamate. 

Cena około 41 zł/ 150ml

Nowa seria Capilarte z pewnością wyróżnia się na tle dostępnych na aptecznych półkach dermokosmetyków. Myślę, że to bardzo dobra pozycja dla osób, które faktycznie zmagają się z problematyczną skórą głowy i nie odnajdują zadowolenia w kosmetykach dostępnych w drogerii. 

Pozdrawiam,
Ewa

PIXIE COSMETICS CLAY DELIGHTS

$
0
0
Clay Delights to wyjątkowa nowość w ofercie Pixie Cosmetics. Puder bazuje na delikatnej glince kaolinowej oraz illitowej. Prócz zawartości wysokiej jakości podstawowych surowców stanowiących bazę produktu, pyłek został wzbogacony w dodatkowe, nietuzinkowe i wyszukane jak na polski rynek surowce: cenną mikę litową (lepidolit) oraz czarny turmalin, który jest równie rzadkim minerałem i tchnął szczyptę magii w kompozycję recepturową. 

W artykule znajdują się linki afiliacyjne. Każdy zakup produktu Pixie Cosmetics z moim partnerstwem, generuje dochody. Jeśli tylko zachęciłam Cię do zakupu lub zwyczajnie doceniasz moją pracę, a jednocześnie cenisz produkty marki, będzie mi bardzo miło, jeśli dokonasz zakupów z mojego polecenia - wystarczy kliknąć w wybrany przez Ciebie link i sfinalizować na nim własne zakupy. Dziękuję! :) 

NIEBANALNE ZASTOSOWANIE GLINEK

Coraz częściej i chętniej znajdują zastosowanie nie tylko w pielęgnacji skóry, ale i w makijażu, zwłaszcza mineralnym, który z założenia ma być naturalny, zgodny z naturą oraz bezpieczny dla skóry, a szczególnie tej zmienionej zapalnie, nadwrażliwej i problematycznej. Glinki spełniają wszystkie, rygorystyczne warunki, a dodatkowo są doskonałym źródłem minerałów, głównie krzemionki, która świetnie łagodzi stany zapalne oraz reguluje nadmierną aktywność gruczołów łojowych. 

Wbrew pozorom, glinki w odróżnieniu od wielu pudrów matujących, wysuszają skórę w znacznie słabszym stopniu, dlatego też świetnie sprawdzają się w makijażu skóry rogowaciejącej. Zastosowane w formie sypkiej, bez dodatku substancji wodnych, doskonale absorbują nadmiar tłuszczu, choć jednocześnie są wyjątkowo delikatne dla skóry. Dzięki temu zapewniają efekt matujący, który może nie jest intensywny, ale odznacza się o wiele wyższą trwałością. Ponadto, dobrze rozdrobnione, bardzo miałkie glinki, tworzą pewną, delikatną i subtelną warstewkę na skórze, która zabezpiecza naskórek przed odwodnieniem oraz chroni przed niekorzystnymi czynnikami zewnętrznymi. Dzięki łagodnej otoczce, pory, niedoskonałości, nierówna faktura skóry stają się mniej widoczne, a skóra automatycznie jest optycznie gładsza i bardziej gładka w dotyku. 

Glinki to również doskonała baza podkładów mineralnych bezmikowych. Jest spora część osób, które nie tolerują miki kosmetycznej - okazuje się, że ten prosty składnik i podstawowa baza zdecydowanej większości podkładów mineralnych, może podrażniać niektóre typy skóry i powodować między innymi zapalenie mieszków włosowych, chociaż o wiele częściej największym problemem jest niska trwałość podkładu i zbyt mokry efekt po jakimś czasie od ich noszenia (miki nie mają matowego wykończenia). Pudry glinkowe zapewniają delikatne wyrównanie kolorytu, mogą być zatem z powodzeniem stosowane zamiast podkładów mineralnych, jeśli nie wymagasz mocnego krycia, a oczekujesz jedynie delikatnego wyrównania kolorytu. 

CLAY DELIGHTS...

Mimo glinkowej bazy, puder nie jest suchy, a niesamowicie przyjemny i w dotyku, i w codziennym użytkowaniu. Dobrze chwyta się włosia pędzla i w znikomym stopniu z niego ucieka - to kosmetyk, który bez obaw można nakładać w pośpiechu i nie zamartwiać się jak będzie wyglądała Twoja piękna, dopiero co wsunięta na ciało mała czarna. Pudry glinkowe z pewnością nie wymagają naszych kobiecych, emocjonalnych kalkulacji. Tak dobra przyczepność produktu gwarantuje bardzo dobrą wydajność oraz waloryzuje pielęgnujące działanie pudru. 

Clay Delightsrówno rozprowadza się na twarzy - nie tworzy zacieków, plam, nie podkreśla nadmiernie suchych niedoskonałości, a faktycznie, tak jak obiecuje producent, zapewnia lekki efekt wygładzenia - nie tylko wizualny, ale i dotykowy. Jeśli jest aplikowany na sucho, nie podkreśla porów, a dyskretnie i subtelnie je wypełnia, przez co skóra wydaje się być bardziej równa niż jest w rzeczywistości. 

Efekt matujący określiłabym jako średni - skóra nie jest mocno zmatowiona, jest to raczej naturalne,  zdrowe, matowe wykończenie, które nie rzuca się w oczy, a jest zdecydowanie bardziej trwałe, mimo że efekt może złudnie wydawać się słabszy tuż po zaaplikowaniu pudru. Kosmetyk mimo działania absorbującego nadmiar tłuszczu, komfortowo nosi się na skórze, a po jakimś czasie nie powoduje szczypania, pieczenia, podrażnienia, a także nie wysusza skóry, na co należy zwrócić szczególną uwagę zwłaszcza teraz, nadchodzącą wielkimi krokami zimą, gdy większość z nas ma pewne problemy z odwodnieniem naskórka. 

Clay Delights w znacznie słabszym stopniu podkreśla suche skórki i suche niedoskonałości, nie zaognia również stanów zapalnych i odczuwalnie wycisza pobudzoną skórę. Delikatnie wyrównuje koloryt i jest praktycznie niewyczuwalny na skórze, choć jak już wcześniej wspomniałam, czuć, że naskórek jest o wiele gładszy w dotyku tuż po oprószeniu skóry pudrem glinkowym. 

Przy stosowaniu pudrów glinkowych należy pamiętać jedynie o tym, aby nie nakładać ich na mokrą bazę i nie wymagać od nich jednocześnie piorunującego działania matującego - kosmetyki aplikowane pod glinki, powinny całkowicie wchłonąć się - dotyczy to zarówno konsystencji wysychających, wodnych, jak i tłustych, poza tym puder opierający się na glinkach nie ma tak mocnych właściwości pochłaniających jak na przykład czyste krzemionki. 

Glinki ze względu mocne właściwości wiążące i zastygające, w kontakcie z mokrą strukturą stworzą na powierzchni naskórka nieprzepuszczalną, suchą maskę - zamiast efektu pielęgnacyjnego i matującego, przykleją się do skóry i podkreślą w bardzo niekorzystny sposób każdą niedoskonałość: rozszerzone pory, suche skórki, mogą również silnie podrażniać i wysuszać. Z tego względu Clay Delightsnie sprawdza się do matowienia kremowych produktów o mokrym, niezastygającym wykończeniu oraz aplikowany metodą na mokro.


EFEKT NA SKÓRZE

Mimo że puder ma naturalny, glinkowy, jasny, beżowy kolor i w istocie jest transparentny, na mojej bardzo jasnej skórze, widocznie, choć niezwykle delikatnie, wyrównuje koloryt skóry. Mimo że nie kryje w zasadniczym stopniu moich niedoskonałości, jest to typ produktu, który już po nałożeniu cieniutkiej warstwy zauważalnie upiększa i nie wymaga przy tym lotnych umiejętności makijażowych.

Jego delikatna struktura jest niewidoczna na skórze. Produkt zapewnia bardzo naturalne wykończenie - nie warzy się, ciężko jest go w ogóle dostrzec gołym okiem, pięknie współpracuje z cerą. 

Pomimo jasnego koloru, kosmetyk znakomicie dostosowuje się na kolorytu cery, dlatego niezależnie czy posiadasz zwiewną, eteryczną, skandynawską urodę, czy też jesteś szczęśliwą posiadaczką ciemnej, opalonej skóry, Clay Delightspięknie wchłonie się w naskórek i zachowa się dokładnie tak samo, nie tracąc nic ze swoich walorów optycznych i pielęgnacyjnych. 

Po zastosowaniu pudru rzeczywiście moja skóra wygląda znacznie lepiej. Mimo że na większe wyjścia puder glinkowy to stanowczo zbyt mało, muszę przyznać, że to aktualnie mój ulubiony kosmetyk do noszenia na co dzień - pomimo łagodnego efektu, cera staje się promienna, jasna, ładnie zmatowiona, bardzo gładka i zdrowsza, bowiem nie mogę być obojętna na jego odczuwalne właściwości pielęgnacyjne o których napiszę akapit niżej. 

Ze względu na działanie glinek, puder Pixie Cosmetics można stosować zarówno jak suchą bazę przed nałożeniem podkładu sypkiego, ale i jak typowy puder wykańczający makijaż

Sucha baza tworzy izolację między skórą, a sypkim podkładem. Jest bardzo duże prawdopodobieństwo, że przy stopniowym, naturalnym przetłuszczaniu, baza glinkowa zminimalizuje problem oraz zagwarantuje lepszy efekt wygładzenia i ujednolicenia cery. Dzięki suchej bazie, pigmenty mineralne słabiej przylegają do skóry - finalnie nakładasz mniej produktu, a im cieńsze i słabsze warstwy, tym lepsza trwałość podkładu mineralnego i bardziej naturalne wykończenie. Ponadto puder doskonale wypełnia nierówności oraz zapewnia łagodny efekt matujący - podkład nie ma zbyt bliskiej relacji ze skórą, jest zatem mniejsza szansa na jego migrację i szybsze osiadanie, co jest zazwyczaj równoznaczne z bardziej mokrym wykończeniem. Podkład zaaplikowany na suchą bazę ma również mniejszą tendencję do podkreślenia niedoskonałości, zwłaszcza rozszerzonych porów i drobnych blizn potrądzikowych. 

Clay Delights to również świetny puder wykańczający. Utrwali Twój makijaż, subtelnie wygładzi skórę, otuli łagodnym, matowym wykończeniem, ale będzie to delikatne, subtelne działanie. Z tego względu nie do końca polecam zastosowanie pudru glinkowego przy jednoczesnym stosowaniu mokrych produktów, zwłaszcza, gdy musisz je mocno zmatowić - na przykład korektor pod oczy, kremowy podkład, który nie zastyga. 

MAKIJAŻ I PIELĘGNACJA W JEDNYM

Glinki stosowane w formie suchej, fantastycznie mineralizują skórę. Sprawdzą się doskonale szczególnie w pielęgnacji naturalnie tłustej skóry oraz typów trądzikowych. Niezbędne minerały regulują pracę gruczołów łojowych i zapobiegają nadmiernemu rogowaceniu naskórka, zmniejszają zatem ryzyko powstania i rozwoju trądziku ropowiczego, a także redukują tendencję do powstawania zaskórników. Sukcesywnie przyspieszają gojenie i świetnie podsuszają wypryski, które zdążyły się już pojawić. Myślę, że Clay Delights i inne pudry glinkowe to świetne rozwiązanie dla osób, które walczą z aktywnym trądzikiem: wymagają stosowania nie tylko delikatnych produktów, które nie zaburzają gospodarki wodnej i naturalnej mikroflory skórnej, ale i o aktywnego, antybakteryjnego i antyseptycznego działania. 

Pudry glinkowe to również doskonała propozycja naturalnego i banalnie prostego makijażu dla Panów. Jestem świadoma, iż męski makijaż budzi wiele kontrowersji, choć w przypadku Clay Delights, puder rozpatrywałabym nie tylko w ramach produktu upiększającego, ale i leczniczego. Baza glinkowa doskonale uspokaja skórę, gwarantuje lekki efekt matujący, a dzięki swojej naturalności jest praktycznie niewidoczna na skórze. 

Dzięki codziennemu użytkowaniu Clay Delights, jak i innych pudrów opartych na delikatnych glinkach, bardzo szybko zauważyłam, że moja skóra zdecydowanie uspokoiła się, choć właśnie podczas stosowania propozycji Pixie, efekt ten jest najbardziej widoczny i odczuwalny przez cały czas na mojej, dość problematycznej skórze. Pod względem struktury i właściwości Clay Delights odpowiada mi zdecydowanie najbardziej i jestem pewna, że nie jest to moje ostatnie opakowanie. 

Mimo że nie mam aktualnie nasilonego trądziku i ogranicza się on głównie do postaci zaskórnikowej, zauważyłam widoczne zmniejszenie się tendencji do zanieczyszczania się naskórka, a jest to aktualnie mój największy, pielęgnacyjny problem, który wymaga systematycznego działania kierunkowego. Ważny jest dla mnie również pewien aspekt stosowania Clay Delights, mianowicie stosowanie pudru przynosi realne korzyści nawet przy bardzo prostej, niewymagającej pielęgnacji - mój typ cery nie wymaga stosowania dużej ilości kosmetyków, i przyznam, że coraz częściej moja skóra wygląda lepiej bez makijażu - mam wrażenie, że ograniczenie ilości kosmetyków w pielęgnacji poskutkowało słabszą trwałością kosmetyków mineralnych, które wymagają jednak lepszego przygotowania naskórka. Wyjątkiem są pudry glinkowe, które w żaden sposób nie generują nadmiernego łojotoku oraz nie nasilają rogowacenia, dlatego też nie borykam się z negatywną odpowiedzią skóry, która zazwyczaj daje o sobie znać już podczas demakijażu pod koniec dnia. Cera faktycznie wygląda lepiej przy ich stosowaniu, nawet jeśli ograniczyłam się do lekkiego mycia i nałożenia esencji na koniec dnia, czyli w zasadzie nie zrobiłam nic konkretnego. 


IDEAŁ DLA MINIMALISTKI 

Clay Delights to doskonały, gwiazdkowy prezent dla osób, które wyznają zasadę - im mniej, tym lepiej. I ta zasada rzeczywiście im służy w praktyce. 

Makijaż, niezależnie od tego, czy jest kremowy i obciążający, czy też bardzo lekki i sypki, zawsze wymaga wprowadzenia większej ilości kosmetyków do bieżącej pielęgnacji. Jeśli czujesz się ze sobą dobrze, albo po prostu nie lubisz nosić dużej ilości makijażu i tego nie potrzebujesz, bo masz zadbaną, ładną cerę, która nie lubi nadmiernego pieszczenia się, a chcesz jak najmniej mieszać w pielęgnacji, pudry glinkowe zostały stworzone właśnie z myślą o Tobie. To również świetna opcja dla tych, którzy nie mają czasu i wybierają uniwersalne, szybkie i skuteczne rozwiązania. 

Mimo że Clay Delights nie kryje niedoskonałości w takim stopniu jak podkłady, sprawia że skóra  po jego zastosowaniu wygląda ładniej, zdrowiej, promiennie i gładko. To w zupełności wystarczy, aby czuć się lepiej we własnej skórze i nie spędzać kilku godzin nad misternie, pełnie wykonanym makijażem. 

STOSUNEK CENY DO JAKOŚCI I WYDAJNOŚCI

Co jest już znamienne dla Pixie Cosmetics, wszystkie produkty są przede wszystkim misternie i starannie zapakowane oraz umieszczone w bardzo estetycznych, funkcjonalnych opakowaniach. Czuć w tym wszystkim ogromną pasję do tworzenia nowych rzeczy i za każdym razem, gdy otrzymuję paczkę z nowościami czuję się wyjątkowo. 

6.5g gramatura pudru została umieszczona w poręcznym, sprawnie działającym pojemniczku z zasuwką, która doskonale zabezpiecza produkt przed niechybnym rozsypaniem. 

Za doskonały jakościowo kosmetyk ze szczyptą energetyzującego czarnego turmalinu, należy zapłacić dokładnie 59.90 zł. Cieszę się, że nie jest to kolejny oklepany produkt, który nie spełnia swojej funkcji, a niestety, zauważam taką niebezpieczną i frustrującą tendencję w polskiej pielęgnacji, gdzie brakuje innowacyjności i kreatywności. Gratuluję zatem Zespołowi Pixie Cosmetics stworzenia kolejnego, bardzo dobrego produktu, który zasilił nasz coraz to bardziej bogaty  i rozwijający się rynek mineralny. 

Dla wciąż niezdecydowanych - mam nadzieję, że już zdecydowanych :) 

INCI:Kaolin, Illite, Mica, Tourmaline, Orthoclase

ARTYKUŁ JEST SPONSOROWANY PRZEZ PRODUCENTA KOSMETYKÓW MINERALNYCH PIXIE COSMETICS. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

CLARE BLANC | REGULUJĄCY PODKŁAD MINERALNY

$
0
0
Jakie cechy powinien posiadać idealny podkład mineralny dla tłustej skóry? Z pewnością musi być trwały, odporny na pot i sebum, dobrze przyczepny o delikatnym, subtelnym i zdrowym, matowym wykończeniu. Teoretycznie, podkłady mineralne są stworzone dla tłustej skóry, ale nie oszukujmy się, tak krótki skład i brak substancji dodatkowych nie zawsze musi tworzyć idealny duet z cerą, która nadmiernie się przetłuszcza i równocześnie, nierzadko, szybko odwadnia się. Czy zatem nieudane próby okiełznania podkładu mineralnego to zawsze wina niewłaściwego przygotowania skóry, czy może jednak niedopasowanej formuły podkładu mineralnego?

Nie wszystkie podkłady mineralne idealnie współgrają z bardziej wymagającymi typami cery, zwłaszcza, gdy same w sobie są wymagające. Regulujący podkład Clare Blanc według zapewnień producenta, sprawdza się doskonale na każdym typie cery, będąc jednoczesną pielęgnacją (dba w tym samym czasie o bieżące potrzeby cery), zapewniając przy okazji trwały oraz naturalny efekt. Czy faktycznie obietnice producenta mają swoje pokrycie w rzeczywistości i czego można wymagać od sypkiego produktu mineralnego?

LEKKI, CHOĆ DOBRZE PRZYCZEPNY 

Niesamowicie pociągająca jest lekkość, delikatność i cudowna aksamitność pyłku od Clare Blanc. Niebywała sypkość, miałkość i doskonale rozdrobnione pigmenty mineralne otoczone w delikatnej jojobie, sprawiają, że podkład jest bardzo łatwy w użytkowaniu, a dodatkowo świetnie przyczepia się do skóry i doskonale współpracuje z typami cery, które ulegają nadmiernemu odwodnieniu, dając bardzo naturalne wykończenie. Nie pyli nadmiernie. Dobrze chwyta się włosia, zwłaszcza syntetycznego.

Wystarczą delikatne, wdzięczne ruchy, aby równomiernie rozprowadzić podkład na twarzy. Zwiewna struktura pyłku pokrywa cerę łagodnie kryjącą woalką. Pierwsza warstwa podkładu nieznacznie wyrównuje koloryt, druga i trzecia zapewnia już widoczne, satysfakcjonujące krycie, choć wersja regulująca nie gwarantuje efektu pełnego krycia i przy zmianach zapalnych lub też ostro zaczerwienionych niedoskonałościach, konieczne może okazać się zastosowanie miejscowo korektora.
Surowe światło dzienne. Krycie podkładu regulującego Clare Blanc przy pierwszej, cienkiej warstwie

Pyłek łatwo, choć wybiórczo przyczepia się do skóry. Nie tworzy plam, zacieków, nie osiada w porach, a ładnie je wypełnia i szykownie zmniejsza ich widoczność, choć aplikowany na wilgotną bazę lub w za dużej ilości, może nieestetycznie podkreślać fakturę skóry. Podkład dzięki swoim właściwościom, jest łaskawy dla nierówności, jakie znajdują się na skórze oraz załamań (na przykład zmarszczek), bowiem ładnie je wypełnia i optycznie wygładza. Nie podkreśla włosków na twarzy.

Świetnie przygotowuje skórę na dalsze kroki makijażu - mimo zastosowania samych pudrowych kosmetyków, efekt nawet tuż po nałożeniu pełnego makijażu nie jest suchy i pudrowy. Faktura skóry nie jest nadmiernie podkreślona, a aplikowane produkty mineralne ładnie osiadają na naskórku, bez efektu rozchodzenia się, ścierania, nadmiernego pylenia.

Podkład doskonale rozprowadza się cienkimi, dyskretnymi warstwami, które działają na siebie utrwalająco. Regulujący podkład mineralny od Clare Blanc doskonale trzyma się skóry i wzorcowo z nią współpracuje, choć podobnie jak podkłady o zbliżonych właściwościach użytkowych i tak lekkiej kompozycji, ma tendencję do zanikania w ciągu dnia (po około 10-12 godzinach noszenia jest praktycznie niewidoczny). Pyłek nie oksyduje, choć moja skóra jest złocisto-oliwkowa i wybrany odcień (Golden 610) ma niewielkie szanse na to, aby zmieniać swój kolor w trakcie noszenia go na twarzy.
Surowe światło dzienne. Krycie podkładu regulującego Clare Blanc przy drugiej, cienkiej warstwie

Nie jest to jednak wada. Zdecydowanie bardziej odpowiada mi subtelne i eleganckie wsiąkanie podkładu, niż jego warzenie, spływanie i nadmierne podkreślanie niedoskonałości. Nie zdarzyło mi się jeszcze, aby podkład nierówno ścierał się z twarzy, migrował do porów, rozwarstwiał się w partiach, które najszybciej zaczynają się przetłuszczać. Mimo że pod koniec dnia skóra jest praktycznie naga i delikatnie błyszcząca (w akceptowalnym stopniu, cóż, takie są uroki życia z cerą naturalnie tłustą), nadal prezentuje się zdrowo i świetliście (ale nie mokro).

Pyłek jest bardzo delikatny i łagodny dla skóry. Dzięki drobniutkim cząsteczkom pigmentów, nie tylko zapewnia bardzo naturalny efekt, ale przede wszystkim nie podkreśla aż tak mocno suchych skórek oraz suchych niedoskonałości, co jest szczególnie ważne dla osób, które walczą chociażby z rogowaceniami. Idealnie scala się z cerą. Zachowuje się również delikatniej na podrażnionym naskórku - nie nasila aż tak odwodnienia, nie powoduje swędzenia, pieczenia, podrażnień. Nosi się bardzo komfortowo i jest praktycznie niewyczuwalny. Obok Flawness Feline od Meow to jedna z najlepszych i najbardziej przyjemnych formuł mineralnych do noszenia na co dzień dla cery tłustej.

NATURALNOŚĆ PRZEDE WSZYSTKIM! 

Pyłek zapewnia wyjątkowo naturalne, gładkie wykończenie. Delikatnie matowe, choć lekko satynowe z łagodnym efektem rozświetlenia, skóra po aplikacji podkładu wygląda zdrowiej i promienniej. Nawet bez pudrów upiększających staje się optycznie wygładzona. Pory i nierówności zostają łagodnie rozmyte. Mimo że pyłek od Clare Blanc nie zapewnia pełnego krycia, sprawia, że skóra pokryta nawet jedną, cieniutką warstwą proszku, wygląda po prostu ładniej.

Najładniej prezentuje się zaaplikowany subtelnie, w jak najmniejszej ilości. Ze względu na bardzo średnie krycie (przy pierwszej warstwie raczej słabe), może nie przypaść do gustu osobom, którym zależy jednak na bardziej widocznym efekcie kryjącym, a nie tylko optycznym, upiększającym.

Nawet przy nałożeniu za dużej ilości podkładu na raz, nie tworzy glinianej i bliżej nieokreślonej struktury na twarzy, choć ma większą tendencję do podkreślania nierówności oraz niedoskonałości, przestaje wówczas prezentować się już tak naturalnie i moim zdaniem zatraca cały swój urok.

Mimo że słabe krycie mineralnego proszku może odstraszyć niektóre osoby, regulujący podkład Clare Blanc niekoniecznie musi spełniać funkcję podkładu. To również świetny puder wykończeniowy, który zaaplikowany bezpośrednio, nawet na mokre produkty, świetnie utrwala i przedłuża ich trwałość, a dodatkowo gwarantuje bardzo naturalne wykończenie i delikatnie waloryzuje krycie kosmetyków kolorowych. 
Naturalne światło dzienne. Efekt przed i po nałożeniu różu (Annabelle Minerals, Romantic) oraz rozświetlacza (Pixie Cosmetics Dust of Illumination, Moonlight)

REGULUJE CZY ROZREGULOWUJE?

Na korzyść podkładu Clare Blanc przemawia z pewnością dopracowana, przemyślana, łagodna formuła, która nie wysusza nadmiernie skóry. Aksamitne otoczki jojoby niewątpliwie odpowiadają za lepszą przyczepność produktu i bardziej komfortową oraz łatwiejszą pracę, ale również minimalizują ryzyko wysuszenia cery oraz drażnienia jej podczas aplikacji produktu. Myślę, że to najbardziej przemawiające zalety podkładu, bowiem pomimo pudrowej postaci, podkład regulujący może znaleźć aprobatę szczególnie u posiadaczek cery odwodnionej - nie tylko w kierunku rodzajów suchych, które nie mają problemów z reaktywnością gruczołów łojowych, ale również tłustych, które pod wpływem stosowania kosmetyków mineralnych zaczynają szaleć i intensywniej przetłuszczają się, co jest jak najbardziej naturalnym, choć niepożądanym biegiem zdarzeń.

INCI: MICA CI 77019, TITANIUM DIOXIDE CI 77891, ZINC OXIDE CI 77947, SERICA, JOJOBA ESTERS. MAY CONTAIN: CI 77491, CI 77492, CI 77499, CI 77007.

Z pewnością minimalna ilość składników i niewyczuwalność lekkiego jak piórko pyłku sprawia, że może jak najbardziej poprawić kondycję skóry, która bardzo szybko się zanieczyszcza - nie tylko pod wpływem zbyt tłustych produktów, ale i nadmiernie wysuszających, które generują problemy z cerą, a nie zawsze można to szybko wychwycić.

Dodatkowo składniki zawarte w podkładzie nie tylko posiadają łagodne właściwości powlekające (ochronne), ale również antybakteryjne i antyseptyczne oraz pielęgnujące (tlenek cynku, jojoba, puder jedwabny).
Podkład regulujący Clare Blanc po 8 pełnych godzinach noszenia. Bez utrwalania, bez ściągania nadmiaru sebum. 
NA SUCHO, CZY NA MOKRO...

Z reguły delikatne, suche, łagodne podkłady mineralne o wiele lepiej prezentują się aplikowane metodą tradycyjną, na sucho, nie wymagają wówczas szczególnego przygotowania skóry pod makijaż oraz ich dodatkowego utrwalania, ponieważ same w sobie pełnią rolę utrwalającą i mogą zastąpić puder wykończeniowy.

Nie lada wyzwaniem w przygodzie z produktami Clare Blanc, a w zasadzie z kosmetykami sypkimi, jest dopasowanie akcesoriów, bowiem kosmetyki mineralne najlepiej jest rozprowadzać pędzlami, które nie posiadają bardzo zbitego oraz twardego, sztywnego włosia. Szczęśliwym dziełem przypadku, do aplikacji podkładu mineralnego świetnie sprawdzają się markowe pędzle, które nie są zbite (mimo że posiadają sporo włosia), a mają luźniejsze włosie, więc zapewniają jeszcze bardziej naturalny efekt i pięknie dozują produkty mineralne. Dotychczas interesowała mnie głównie oferta kolorowa, ale po mile i przyjemnie spędzonych chwilach z akcesoriami Clare Blanc, mój apetyt na ofertę marki poszerzył się również i o oferowane pędzle z włosia syntetycznego.

Pomimo wielu, przepełnionych nadzieją prób zwiększenia krycia podkładu poprzez aplikację na mokro, nie podobało mi się w jaki sposób zaaplikowany pyłek wyglądał zaraz po nałożeniu, a zwłaszcza po chwili, tuż po odparowaniu wody (zwilżonym pędzlem oraz gąbeczką), nie satysfakcjonował mnie również efekt po nałożeniu podkładu na jeszcze mokrą bazę. Nieestetycznie i mało apetycznie podkreślał pory, wchodził w każde, nawet najmniejsze wgłębienie, pojawiły się jak dotąd nieznane problemy ze smugami i zaciekami, a faktura twarzy była stanowczo zbyt mocno podkreślona, co nie wyglądało ani atrakcyjnie, ani tym bardziej naturalnie i kobieco. Poza tym podkład brzydko warzył się i ścierał, momentami w ogóle nie trzymał się wybranych partii twarzy, co nie ma absolutnie miejsca przy stonowanej aplikacji na sucho.

Odnoszę wrażenie, że podkład regulujący Clare Blanc wymaga po prostu odrobiny czasu i nie lubi zbyt skomplikowanych działań. Po zastosowaniu sprawdzonej mgiełki nawilżającej i wielokrotnych próbach dodatkowego utrwalenia podkładu, zawsze działo się z nim coś dziwnego - albo znikał z twarzy, albo spływał, na pewno nie scalał się z cerą i nie dawał jeszcze bardziej naturalnego wykończenia. Pudry zastosowane na podkład za mocno ściągały skórę i w moim przypadku powodowały okołomieszkowe stany zapalne oraz nasilony łojotok.

NIE SZATA ZDOBI...

Clare Blanc to prosty design, wysoka estetyka, funkcjonalne opakowania i... ponadprzeciętne ceny (4g 69.90 zł / 14 g 129.90 zł) na polskim rynku mineralnym. Nie zahaczają jednak o przesadę, zwłaszcza gdy rozpatrujemy największą, oferowaną gramaturę i stawiamy duży nacisk na oferowaną jakość.

Clare Blanc to również bardzo bogata i przemyślana gama kolorystyczna. Kolory są świetnie skomponowane i bardzo trafnie dostosowane do rynku, na który pragnie trafić firma, zwłaszcza kolory neutralne oraz neutralno-ciepłe.



GRUPA DOCELOWA

Skóra tłusta odwodniona, wrażliwa, delikatna, typy odwodnione, rogowaciejące oraz ulegające przesuszeniom, cera mieszana, która łatwo się rozregulowuje oraz wszystkie typy i rodzaje cery, które nie mają problemów ze skórą, a chciałaby spróbować makijażu mineralnego. Podkład regulujący może sprawdzić się u osób, które borykają się z trądzikiem i jednoczesnym przetłuszczaniem się cery. Może dopasować się do cery z trądzikiem różowatym.

KOMU ODRADZAM 

Łojotokowym typom cery, silne zrogowaciałym. Podkład nie zapewnia mocnego krycia, dlatego jeśli pragniesz zakryć swoje niedoskonałości, nie osiągniesz efektu full cover. Nie jest to również najlepszy podkład dla cery z rozszerzonymi porami, mimo że ładnie je kamufluje, jednak pod względem struktury lepiej sprawdzają się podkłady Meow oraz bardziej suche Lily Lolo

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Dziękuję producentowi kosmetyków Clare Blanc za przekazanie pełnej gamy kolorystycznej. 

Pozdrawiam,
Ewa

TRETINOINA W LECZENIU TRĄDZIKU

$
0
0
Tretinoina jest retinoidem tak zwanej pierwszej generacji. Spośród wszystkich dostępnych pochodnych witaminy A, obok izotretinoiny wykazuje najsilniejsze działanie stosowana w formie zewnętrznej, ze szczególnym wskazaniem najwyższej skuteczności w leczeniu hiperkeratynizacji naskórkowej. Nie ulega kolejnej konwertazie w naskórku, dlatego też jej potencjał drażniący jest wysoki. 

TRETINOINA

Metabolit retinoilu. Naturalna pochodna witaminy A, działająca nieselektywnie. Zastosowana miejscowo zapobiega gromadzeniu się zrogowaciałych komórek w przewodzie przywłosowym poprzez zmniejszanie spoistości komórek gruczołów łojowych, co w efekcie udrażnia ich ujścia, hamuje tworzenie się ognisk zapalnych i zaskórników. Tretinoina powoduje również złuszczanie naskórka, przez co zapobiega nadmiernemu odkładaniu się lipidów i kwasów tłuszczowych powodujących stan zapalny w zaczopowanych gruczołach łojowych (tretinoina to w zasadzie pięć działań: a) normalizacja złuszczania nabłonka pęcherzykowego w zespole włosowo-łojowym, b) dezaktywacja aktywności transglutaminazy, która powoduje adhezję komórkową, c) zapobieganie zatykaniu się torebek, d) drenaż i wydalanie nadmiaru sebum i P. acnes, oraz e) stwarza bardziej aerobowe środowisko, które jest mniej sprzyjające P. acnes). Dodatkowo lek zwiększa aktywność komórek warstwy kolczystej (stymuluje mitozę, przyspiesza turnover), co prowadzi do pokrywania blizn prawidłowym naskórkiem. Lek stosowany miejscowo w postaci roztworów etanolowych lub w glikolu propylenowym wchłania się nieco lepiej niż w preparatach o podłożu tłuszczowym. 

Tretinoina posiada właściwości immunomodulujące, ma pięć ważnych właściwości związanych z komedolityką, które można uznać za przeciwzapalne, jak również 17 innych potencjalnych aktywności, które mogą korzystnie łagodzić kaskadę zapalną trądziku i wytwarzanie wektorów zapalnych powiązanych bezpośrednio z powstawaniem stanu zapalnego w rejonie mieszka włosowego.

Intensywnie pobudza syntezę kolagenu oraz angiogenezę, może być zatem stosowana w celach odmładzających i odświeżających, o ile powierzchowne złuszczanie warstwy rogowej nie doprowadza do trwałego, silnego uwrażliwienia. Przy dłuższym stosowaniu poprawia jakość wytwarzanego kolagenu, może okazać się wyjątkowo pomocna przy początkowym leczeniu blizn potrądzikowych oraz zapobieganiu ich wystąpienia, choć nieodpowiednie stosowanie metabolitu retinolu może przynieść zupełnie odwrotny efekt. 

POSTAW NA TRETINOINĘ, JEŚLI TWOIM PRZEWODNIM PROBLEMEM JEST SILNE ROGOWACENIE 

Tretinoina doskonale hamuje (choć przy nieostrożnym, niewłaściwym stosowaniu może je patologicznie intensyfikować) nasilone rogowacenie, to świetny wybór dla osób niemogących zniwelować problemu hiperkeratynizacji delikatniejszymi produktami, które okazują się nieefektywne i za delikatne, a jednocześnie, paradoksalnie, za agresywne przy dłuższym stosowaniu. 

Nie należy panicznie bać się retinoidów, zwłaszcza, gdy są stosowane z głową. Wokół pochodnych witaminy A narosło wiele mitów, które wynikają tylko i wyłącznie z ich złego, niewłaściwego stosowania lub niewłaściwego momentu rozpoczęcia terapii, a tak naprawdę dobrze przeprowadzona terapia może przynieść trwałe lub długo utrzymujące się efekty, co jest niemożliwe do osiągnięcia przy lekach pierwszego rzutu, które działają tu i teraz i są pomocne tylko w leczeniu trądziku wywołanego, bez charakteru stałego. Bez względu na czas kuracji, należy codziennie, z ostrożnością obserwować skórę i nie dopuszczać do tak zwanych wysypów oraz silnych uwrażliwień, bowiem nie ma czegoś takiego jak oczyszczanie skóry, a są silne reakcje toksyczne, których występowanie zawsze pozostawia blizny i bezpowrotnie niszczy ważne struktury naskórkowe. 

Pochodne witaminy A doskonale usuwają efektywnie, skutecznie i przede wszystkim bardzo szybko nadmiar keratynocytów. Jest to bardzo ważne - na typie rogowaciejącym znacznie lepiej jest usuwać zrogowacenia rzadziej, ale zdecydowanie, szybko i agresywnie, niż stopniowo i delikatnie, co powoduje stopniowe drażnienie i wysuszanie naskórka, czyli w konsekwencji tak naprawdę nasila zaistniały problem. Dają szybki efekt oczyszczenia, zwężenia i oczyszczenia porów. 

Problemem jest jednak to, że nie zawsze można zastosować taką metodę działania, przeciwwskazaniem jest między innymi odwodnienie skóry, narastająca wrażliwość oraz skłonność do łojotoku wywołanego - mimo że cera może pozytywnie reagować na sam lek, to niestety, mimo dopracowanej pielęgnacji skóra będzie wymagała chwili, aby dojść do siebie: mogą pojawiać się przejściowe pogorszenia stanu cery zaraz po lub do kilku dni po zastosowaniu tretinoiny. Nie jest to jednak korzystne, zwłaszcza, gdy patrzymy na efekty długofalowe, pomimo tego, że skóra może wyglądać naprawdę świetnie przez pozostały czas, przed ponownym zastosowaniem leku. Najlepszym rozwiązaniem jest całkowita rezygnacja z metod chemicznych na czas uspokojenia skóry metodami mniej inwazyjnymi, a jeśli się to nie sprawdza - profilaktyczne stosowanie substancji silnie przeciwzapalnych przed zastosowaniem tretinoiny oraz do 3 dni po jej aplikacji na skórę. 

Tretinoina również ze względu na mocny efekt złuszczający może być pomocna w wygładzeniu skóry, jej odżywieniu, rozświetleniu, odmładzaniu oraz w początkowej terapii niwelującej blizny potrądzikowe, gdy znajduje się w fazie regeneracji i bliznowce nie uległy jeszcze zaawansowanym procesom zanikowym. Muszę jednak zwrócić uwagę, że redukcja blizn będzie nieskuteczna, jeśli terapia będzie powodować silne podrażnienia - skóra będzie tkwić w nieustannym stanie zapalnym, co jest najbardziej stresującym i tym samym toksycznym stanem dla ludzkich tkanek, komórki naskórka w odpowiedzi immunologicznej często intensywnie zapadają się poprzez natychmiastowe usuwanie toksycznych cytokin, więc zamiast wygładzenia, blizny ulegają pogłębieniu. 

Tretinoina doskonale sprawdza się w roli peelingów chemicznych, to doskonała alternatywa dla kwasów, które są bardzo niebezpieczne w stosowaniu ze względu na swoje pH oraz potencjalne właściwości żrące oraz jednocześnie stosowane neutralizujące, zasadowe środki redukujące kwasowe pH danej substancji. Nie do końca widzę ją w leczeniu standardowym, codziennym, jej regularne użytkowanie zawsze będzie powodowało rumień, podrażnienie, intensywne łuszczenie skóry oraz przebarwiony koloryt, który jest spowodowany nasilonym rogowaceniem. 

TRETINOINA TO RÓWNIEŻ POWAŻNE EFEKTY NIEPOŻĄDANE

Zwłaszcza, jeśli stosujesz preparat na zniszczonej, odwodnionej skórze lub taki efekt niepożądany wywołuje u Ciebie regularnie stosowana dana substancja czynna. Warto dać sobie spokój, jeśli tretinoina generuje zbyt silne, trudne do opanowania podrażnienia - zamiast redukcji zmian trądzikowych, problem prawdopodobnie ulegnie nasileniu, automatycznie wzrośnie również ryzyko pojawienia się trudnych w leczeniu blizn potrądzikowych. 

Metabolit retinolu nie jest najlepszym rozwiązaniem dla pacjentów z nasilonym, skrajnie uporczywym łojotokiem, zwłaszcza gdy jego przyczyna jest mieszana lub typowo egzogenna. Tretinoina silnie wysusza skórę, możliwe zatem, że nasili aktywność gruczołów łojowych - w konsekwencji może dojść do rozwoju łojotokowego zapalenia skóry, a sama kuracja nie przyniesie innych efektów niż trwałe uwrażliwienie skóry, jej zagrzybienie i zwiększenie pobudliwości.

Tretinoina mimo że może przynieść doskonały efekt terapeutyczny, działa w konkretnych przypadkach i zupełnie inaczej zachowuje się na skórze z obniżonym progiem tolerancji. Poza tym wymaga bardzo elastycznego i przede wszystkim spokojnego, cierpliwego podejścia, zrównoważonej pielęgnacji i obserwacji własnej skóry, z pewnością nie nadaje się do standardowego leczenia zgodnie z zaleceniami większości dermatologów, zwłaszcza, gdy bazą preparatu jest alkohol, glikol propylenowy i nie ma opcji, aby stosować taki preparat codziennie, nieprzerywanie przez kilka tygodni. Nie jest to środek dla osób cholerycznie niecierpliwych, które często działają pod wpływem impulsów. Tretinoina aby przyniosła pozytywne efekty, musi być stosowana z umiarem i z wyczuciem własnych, aktualnych potrzeb skóry. Ze względu na swoje mocne działanie, jest to lek, który może przynieść doskonałe efekty stosowany nawet relatywnie rzadko, i co więcej, wyśmienicie odnaleźć się w prostej, nieskomplikowanej pielęgnacji. 

Tretinoina nie powinna być z pewnością stosowana jako lek ostatniego rzutu. Aby efektywnie działać, wymaga dobrej bazy - skóry prawidłowo nawodnionej, z dobrą barierą hydro-lipidową. Stosowanie kuracji na cerze pobudliwej wiąże się to z wysokim ryzykiem uszkodzenia skóry - tkanki, które regenerują się słabo, są narażone na długotrwałe ścieńczenie warstwy rogowej, co zamiast pozytywnego efektu terapeutycznego, sprzyja rozwojowi trądziku różowatego, zmian naciekowych oraz infekcjom bakteryjno-grzybiczym. Kuracje tretinoiną przynoszą również lepsze efekty, gdy są stosowane konkretnymi porami roku, to jest wiosną i jesienią, gdy wilgotność powietrza i warunki pogodowe najbardziej sprzyjają terapiom tego typu.

Odradzam stosowanie tretinoiny w początkowych fazach trądziku, gdy skóra jest mocno zanieczyszczona, zaniedbana, nadmiernie natłuszczona. Zanim nie doprowadzisz swojej skóry do możliwie jak najlepszego stanu za pomocą metod nie-chemicznych, głęboko zastanowiłabym się, czy aby kuracja retinoidami to najlepszy pomysł. Skóra, która jest zanieczyszczona i jeszcze pod wpływem stosowania pochodnych witaminy A zacznie nadmiernie się przetłuszczać lub rogowacieć, mimo właściwości immunomodelujących tretinoiny, może być pogrążona w chronicznym stanie zapalnym przez kilka tygodni. Za jakiś czas prawdopodobnie stan zapalny przygaśnie, ale moim zdaniem nie warto ryzykować, ponieważ zmiany potrądzikowe są bardzo trudne w leczeniu i zazwyczaj towarzyszą już do końca życia.

Chciałabym również zwrócić uwagę na jedną, bardzo ważną rzecz - tretinoina ma regulować, a nie rozregulowywać. Skóra przy stosowaniu preparatu powinna wyglądać lepiej niż bez niego, ale nie za miesiąc, pół roku, a stopniowo, lepiej z dnia na dzień.

Lek nie może być stosowany przez kobiety które są w ciąży lub ją planują. Nie powinien być również użytkowany w okresie karmienia piersią. 

Dostępne preparaty z tretinoiną na polskim rynku:

  • Atrederm 0,025% (roztwór na skórę) Rp
  • Atrederm 0,05% (roztwór na skórę) Rp
  • Locacid (krem) Rp
  • Acnatac (żel + klindamycyna) Rp
  • Mediqskin (żel) wersja z klindamycyną / wersja bez klindamycyny. Wyrób medyczny OTC 

ARTYKUŁY UZUPEŁNIAJĄCE

Pozdrawiam,
Ewa

GFF (GALACTOMYCES FERMENTATION FILTRATE) | BENTON FERMENTATION, MANYO FACTORY

$
0
0







Wymagająca skóra, potrzebuje równie wymagającej pielęgnacji. Ponure, choć prawdziwe historie zniszczonej skóry przez konwencjonalne, nieprzemyślane terapie, których skutków niepożądanych nie potrafią w zdecydowanej większości przewidywać dermatolodzy, bardzo często są rozgrywającą się osobistą tragedią dla wielu osób, które od wielu lat próbują zażegnać trądzik - okazuje się, że po wyczerpaniu puli leków, większość kosmetyków i związków aktywnych staje się stanowczo za agresywna, choć jednocześnie nieskuteczna, a silnie pobudzony i skrajnie odwodniony ze zniszczoną doszczętnie mikroflorą skórną oraz barierą hydro-lipidową naskórek, reaguje pobudliwie nawet na składniki, które są powszechnie uznawane za potencjalnie bezpieczne. Niestety, takich historii jest coraz więcej. Lekarz rozkłada ręce, ucieka od odpowiedzialności, a pacjent zostaje pozostawiony sam sobie - bez pomysłu, bez nadziei, i bez wsparcia. 

 A MOŻE GFF?

Biofermentowane wyciągi są substancjami naturalnymi, będącymi często produktem ubocznym celowanej fermentacji. Stosowane w kosmetyce są pozyskiwane w labolatoryjnych, kontrolowanych warunkach, gdzie również poddawane są naturalnym mechanizmom fermentacyjnym. Procesy zazwyczaj odbywają się poprzez fermentację alkoholową, gdzie podpuszczką są drożdże.

Dzięki fermentacji, naturalne otoczki związków aktywnych zostają rozłożone przez probiotyczne szczepy, biofermenty są zatem zdecydowanie lepiej przyswajalne, aktywne oraz zwielokrotniają swoje wartości odżywcze: między innymi wzrasta zawartość mikroelementów, witamin, związków aktywnych, są również lepiej tolerowane przez ludzką skórę, nawet w wysokim stężeniu praktycznie nie wywołują podrażnień.

Warstwa rogowa naskórka składa się końcowo z keratynocytów, które są zasadniczą barierą przed czynnikami środowiskowymi, oczywiste jest zatem, że regularne, nieumiarkowane, agresywne złuszczanie naskórka powoduje po pewnym czasie toksyczne, prozapalne reakcje. Biofermenty działają w zupełnie odwrotny sposób do substancji silnie złuszczających, choć również regulują hiperkeratozę i hamują stan zapalny, mają zupełnie inny mechanizm działania: efekt oczyszczający i regulujący jest wynikiem normalizacji procesów zachodzących w komórkach naskórka - nie uszkadzają bariery hydro-lipidowej, nie zaburzają naturalnej mikroflory oraz nie wyjaławiają skóry. Mogą być stosowane długotrwale, bez ryzyka pojawienia się efektów niepożądanych.

GFF jest produktem ubocznym sfermentowanego sake. Obszar działania GFF jak na substancję aktywną stosowaną zewnętrznie jest wysoki - badania kliniczne potwierdzają skuteczność filtratu nawet na skórę właściwą, co jest niemożliwe przy stosowaniu standaryzowanych ekstraktów roślinnych oraz większości związków aktywnych.

Podczas regularnego, sumiennego stosowania Galactomyces Fermentation Filtrate możesz zauważyć:
  • wzrost nawilżenia, lepsze nawodnienie i odżywienie skóry, 
  • odczuwalne wygładzenie,
  • wzrost elastyczności i napięcia, 
  • rozjaśnienie świeżych przebarwień potrądzikowych oraz tych, które zdążyły się już utrwalić,
  • obkurczenie, zwężenie i oczyszczenie porów, 
  • znaczna redukcja stanów zapalnych,
  • zminimalizowanie występowania trądziku toksycznego, polekowego, 
  • ograniczenie rogowacenia, 
  • działanie kojące i uspokajające, 
  • zauważalna poprawa procesów regeneracyjnych skóry, między innymi mniejsza tendencja do powstawania blizn, 
  • działanie antyoksydacyjne, według badań GFF jest antagonistą deksametazonu, przyznam, że jestem ciekawa jego działania doustnego, może być pomocny przy leczeniu hiperkortyzolemii, insulinooporności i stanów przedcukrzycowych oraz hiperprolaktynemii czynnościowej, które są wynikiem oksydacyjnego, długotrwałego działania stresu, 
  • sprawdza się w pielęgnacji nawet ekstremalnie wrażliwej, pobudzonej skóry, 
GFF może okazać się zatem idealną substancją dla pacjentów tak zwanego ostatniego rzutu, gdy zawiodło konwencjonalne leczenie lub też skóra stała się silne pobudliwa, nadreaktywna, nadwrażliwa i negatywnie reaguje na substancje o działaniu złuszczającym i regulującym.

To również świetna substancja czynna do trzymania na stabilnym poziomie unormowanego trądziku, niewymagającego stosowania inwazyjnych metod. GFF jestem zatem rozwiązaniem i dla osób z  cerą problematyczną, które leczą się dermatologicznie (GFF zmniejszy skutki niepożądane kuracji oraz poprawi regenerację skóry i zmniejszy tendencję do tworzenia się blizn), odrzucających leczenie konwencjonalne, pacjentów z trądzikiem różowatym, łojotokowym zapaleniem skóry, łuszczycą, infekcjami bakteryjno-grzybiczymi na poziomie mieszków przywłosowych, ale i niemających żadnych problemów ze skórą - filtrat świetnie nawilża, odżywia i rozjaśnia naskórek.

W zasadzie, niezależnie od tego, z jakim problemem się borykasz, jaki posiadasz typ skóry i rodzaj cery, nic nie stoi na przeszkodzie (oprócz alergii na grzyby i pleśnie), aby włączyć do pielęgnacji dobry preparat bazujący na filtracie z grzybów Galactomyces. Musisz jedynie mieć na uwadze, że esencje/serum są kosmetykami bazującymi na wodzie, zatem ich regularne stosowanie w niewłaściwym zestawieniu pielęgnacyjnym lub na typie cery skrajnie odwodnionym może nasilać stan suchości i w konsekwencji rozregulowywać naskórek.

Filtrat może wspomagać leczenie, ale równie dobrze może je zastąpić, jeśli Twoje problemy z cerą nie są mocno nasilone.

SERIA FERMENTATION BY BENTON 

Fermentation to zasłużenie najbardziej popularna i pomyślna  (również i łatwo dostępna w Polsce, dzięki Skin79) linia marki Benton. Oprócz precyzyjnie i skrupulatnie skomponowanych składników, polityka firmy produkuje kosmetyki zawsze na polecenie dystrybutora, co wyjaśnia dość długi czas oczekiwania na ich dostawę. Warto jednak poczekać i jest to ogromny plus dla marki, zwłaszcza, że świeżość kosmetyków w przypadku biofermentów wpływa bezpośrednio na ich końcową efektywność działania.

Linia Fermentation to dwa, wyjątkowe produkty w bardzo prostej oprawie: lekka esencja oraz krem pod oczy, które posiadają świetne walory wiążące wodę, ale są to raczej produkty skierowane do pielęgnacji cery typowo tłustej lub wymagającej bardzo niewiele okluzji w pielęgnacji. Może to jednak pozostać kwestią umiejętnego wplecenia produktów w pielęgnację innego typu i rodzaju cery, ale wówczas kosmetyki z serii Fermentation nie powinny być ostatnim krokiem w pielęgnacji.

Przewodnim składnikiem, będącym jednocześnie bazą produktów jest filtrat z drożdży Galactomyces, ale oprócz niego, na liście integrentów znajdziemy dodatkowe składniki o działaniu kojącym, łagodzącym, gojącym i rozjaśniającym (ekstrakt z aloesu, ekstrakt z.pulsatilla koreana, malwy różowej, ekstrakt z owoców sanscho, wyciąg z porostu islandzkiego, panthenol, alantoina, beta-glukan, ceramidy, czy oligopeptydy). Cieszy mnie to, że efekty regularnego stosowania produktów są faktycznym urzeczywistnieniem obietnic producenta i kosmetyki doskonale sprawdzają się w pielęgnacji skóry trudnej - nadwrażliwej, nadpobudliwej, skrajnie zmienionej zapalnie.

Produkty Benton pozbawione są zapachu. Mają bardzo lekkie formuły, które świetnie współpracują z wymagającymi, podatnymi na zanieczyszczanie się typami cery. Pod względem walorów użytkowych przypadną do gustu szczególnie mężczyznom. 


ESENCJA

Bardzo lekka, wodnista, przelewająca się między palcami, co nie do końca mi odpowiada. Nie nakłada się jej luksusowo, to znaczy: przyjemnie i aksamitnie, nie czuć w niej koncentracji dobroczynnych składników, które widnieją w składzie, dlatego też pierwsze zderzenie z konsystencją esencji to pewien rodzaj rozczarowania. Z takimi produktami nie pracuje się łatwo, a jeszcze trudniej jest je umiejętnie włączyć w pielęgnację, zwłaszcza gdy skóra ma tendencję do wysuszania.

Po wklepaniu w skórę nie wchłania się całkowicie, zostawia lekką, choć wyczuwalną w przyjemny sposób warstewkę, która na typach cery, które nie wymagają zastosowania okluzji, wystarczająco zabezpieczy ją przed odwodnieniem, ale sytuacja będzie zupełnie odwrotna, gdy zapotrzebowanie na emolienty jest wyższe. Produkt nałożony w zbyt dużej ilości może nieprzyjemnie lepić się, a niestety konsystencja produktu nie pozwala na dozowanie właściwej, jednorazowej porcji.

Jest to jednak w pewnym stopniu atut esencji. Łagodny woal bardzo dobrze przygotowuje skórę pod makijaż kremowy. Pigmenty doskonale trzymają się skóry, kremowa formuła jedwabiście i delikatnie chwyta się cery, podkład ma mniejszą tendencję do osiadania w niedoskonałościach i ich nieestetycznego podkreślania, trwałość wykończonego makijażu również znacząco wzrasta. Aplikowana pod kosmetyki mineralne może okazać się stanowczo zbyt lekka, zwłaszcza teraz, gdy zapotrzebowanie na okluzję wzrasta i mimowolnie, sama konsystencja sypkich produktów nasila ucieczkę wody z naskórka.

Moja skóra nie lubi przeładowanej pielęgnacji, a dodatkowo bardzo szybko obserwuję u siebie wzmożony łojotok pod wpływem stosowania kosmetyków, które odwadniają powierzchowne warstwy skóry - o ile Benton na moim typie cery zachowuje się świetnie stosowany w połączeniu z kremem z tej samej serii, o tyle samodzielnie prowadzi do rozregulowania mojego naskórka, choć bardzo pozytywnie wspominam jego stosowanie na przykład latem, gdy moja cera nie przepada za okluzją i tak lekkie konsystencje są odzwierciedleniem potrzeb mojej skóry. Aktualnie rzadko kiedy zdarzają się dni, gdy mogę ograniczyć się tylko i wyłącznie do esencji Benton.

Lekkość tej formuły okaże się zatem mocną stroną dla typów cery, które walczą z nadmiernym łojotokiem o charakterze wewnętrznym lub mają świetnie zbilansowaną pielęgnację i są w stanie przeznaczyć specjalne miejsce dla esencji Benton w swoim rytuale pielęgnacyjnym. Osobiście dążę do zredukowania ilości nakładanych kosmetyków, dlatego też nie uważam, aby był to kosmetyk, który sprawdzi się w pielęgnacji minimalistycznym, prostym postępowaniu.

Niezadowolenie z działania esencji Benton niewątpliwie odnotują wszystkie osoby dla których okaże się zdecydowanie za lekka, nie posiada ona bowiem żadnych substancji powlekających, a zarówno filtrat, jak i większość substancji dodatkowych, to związki wiążące wodę, zresztą, sama formuła jest bardzo słabo powlekająca i dość szybko wysycha. Oczywiście można zmodyfikować jej działanie: rozcieńczać nią kremy, lotiony, emulsje, które okazują się zbyt treściwe stosowane samodzielnie. Esencja wspaniale zwiększy ich walory nawilżające i zacznie zupełnie inaczej zachowywać się na skórze.

Mizerność działania produktu Benton zapewne leży w jej samej formule. Ta grupa osób, którym konsystencja przypadnie do gustu, zauważą bardzo szybko zwężenie porów, uspokojenie stanu zapalnego, redukcję łojotoku, widoczne rozjaśnienie skóry oraz wzrost elastyczności naskórka. Muszę przyznać, że byłam zachwycona jej działaniem porą letnią, ponieważ zredukowała problem zapalenia mieszków włosowych do zera, niesamowicie uspokoiła moją cerę, a dodatkowo struktura i faktura skóry uległa ogromnej poprawie (niestety w lipcu na mojej skórze zaczęły pojawiać się blizny zanikowe). Czar jednak prysł jesienią, gdy produkty bazujące na wodzie nie są najlepszym rozwiązaniem nawet dla typów błyskawicznie zanieczyszczających się, jeśli jednocześnie skóra w okamgnieniu traci wodę. Oczywiście jest na to rozwiązanie, ale nie każdy jest skłonny zakupić pełen zestaw Fermentation.

Produkt jak najbardziej może nasilać łojotok, rozszerzać pory, nasilać rogowacenie, sprzyjać zanieczyszczaniu się cery oraz wywoływać pieczenie, swędzenie i podrażnienia. Nie jest to jednak winą składu, a samej formulacji, która najprościej to ujmując: wysusza. Te wszystkie objawy o których napisałam są oznaką odwodnienia skóry. Zanim postanowiłam opublikować dzisiejszą recenzję, bardzo dobrze zapoznałam się z opiniami innych osób użytkujących esencję i okazało się, że wszystkie osoby, do których opinii dałam radę dotrzeć, nawet nie założyły, że używają tego produktu źle i tak lekka forma produktu nie jest odpowiednia do stanu nawodnienia ich naskórka. Potraktowałabym zatem gorzkie słowa niektórych osób z lekkim przymrużeniem oka. Na rynku jest niewiele produktów z tak dobrą listą składników, tak świetnym podejściem producenta do produkcji własnych kosmetyków i dodatkowo naprawdę przynoszących efekty, nie tylko przy dłuższym stosowaniu - niektóre efekty można zauważyć zaledwie po kilku dniach.

Kosmetyk pomimo aktywnego składu, nie wywołuje podrażnień i zaczerwienień, jego aplikacja nie jest powiązana również z występowaniem przejściowego uczucia ciepła. Odczuwalnie koi, uspokaja, łagodzi.

Obserwacje: w przeciągu dwóch pierwszych tygodni użytkowania esencji Benton, moja cera zauważalnie (i nie tylko przeze mnie, choć akurat w tym przypadku ja jestem bardziej krytyczna) stała się jaśniejsza i lepiej nawodniona oraz zmniejszyła się tendencja do rogowacenia, produktu używam prawie pół roku i w tym czasie całkowicie do zera zredukowałam problem zapalenia mieszków włosowych. Przebarwienia pozapalne znacznie pojaśniały, a zaznaczę, że na moim typie i rodzaju skóry wchłaniają się strasznie opornie. Nie mam problemów z rozszerzonymi porami, ale sama esencja ich nie poszerzyła i nie sprzyjała ich zanieczyszczaniu, oczywiście o ile tak lekka formuła sprawdzała się stosowana samodzielnie. Pomimo stosowania retinoidów, nie występuje u mnie problem nadmiernej reaktywności skóry - żongluję kosmetykami do makijażu, ostatnio dosyć często zmieniam produkty do oczyszczania skóry, wcześniej nie mogłam sobie na to pozwolić, wiedziałam czym się to skończy. W dotyku skóra jest dosłownie jak aksamit: niesamowicie gładka i przyjemna. Dzięki systematycznemu stosowaniu esencji widzę ogromną poprawę w kondycji skóry, a zazwyczaj mam problem z kosmetykami, które są tak łatwo dostępne.

Cena: około 130 zł /100 ml. Opakowanie proste, minimalistycznie, sprawnie działające. Kosmetyk bardzo wydajny. Wart zakupu, jeśli nie będę mieć dostępu do Manyo Factory, sięgnę po propozycję marki Benton.

INCI: Galactomyces Ferment Filtrate, Bifida Ferment Lysate, Water, Glycerin, Butylene Glycol, Pentylene Glycol, Adenosine, Sodium Hyaluronate, rh-Oligopeptid-1, Ceramide NP, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Betaine, Panthenol, Allantoin, Althaea Rosea Flower Extract, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Arginine, Xanthan Gum.



KREM POD OCZY.

Fantastyczny. Nie tylko do stosowania pod oczy, ale i na całą twarz.

Pomimo treściwej konsystencji, która świetnie zabezpiecza skórę przed wysuszeniem, doskonale się rozprowadza oraz wchłania. Nie jest aż nadto wysychający, pozostawia bardzo komfortową, pożądaną warstwę. Nie tłuści się, nie klei, nie warzy, nie oblepia nadmiernie skóry i nie tworzy niczego dziwnego po jakimś czasie, ale chroni i koi. Jego konsystencja świetnie współpracuje z odwodnioną skórą, to jeden z niewielu produktów, który daje efekt zmiękczenia.

Moje okolice pod oczami nie są wymagające, rzadko kiedy stosuję pod nie specjalny krem. Mimo wszystko zdarza się, że aplikuję właśnie tam Fermentation Eye Cream i widzę poprawę - mam więcej rzeczy do zrobienia niż czasu, brakuje mi właściwej ilości snu, a pomimo tego moje okolice oczu nie zdradzają przewlekłego, trwającego już od kilku miesięcy przemęczenia. To świetny produkt dla skóry, która widocznie zaczyna tracić elastyczność, pojawiają się pierwsze zmarszczki mimiczne i trzeba zacząć jakoś działać. Wątpię, aby przyniósł super efekty na skórze bardzo wymagającej i dojrzałej, która wymaga jednak treściwszej formuły, ale to jedna z lepszych propozycji dla osób, które nie są zadowolone z działania większości kremów pod oczy bo są albo za tłuste, albo nie robią kompletnie nic w kierunku nawilżenia.

Zaaplikowany na twarz przynosi natychmiastową ulgę - skóra jest zmiękczona, łagodnie powleczona, ale później krem stopniowo wtapia się w skórę. Nie pozostawia mokrego, brzydkiego wykończenia, jest bardzo lekki w noszeniu. Zachowuje się na skórze bardzo subtelnie, mimo że nawilżenie i zmiękczenie jakie zapewnia, nie jest równoznaczne z cięższą formułą.

Z powyższych względów Fermentation Eye Cream stosuję z powodzeniem na całą twarz, nie tylko na rejon pod oczami. Stosowany z umiarem jest bardzo dobrze przyjmowany przez skórę - nie spowodował u mnie nagłego pogorszenia stanu skóry. Bardzo lubię go łączyć z esencją Manyo Factory albo stosować jako mocniejsze zabezpieczenie jako oddzielny krok po zaaplikowaniu wodnistego serum.

Myślę, że może być bardzo pomocny w likwidacji zmarszczek, które wynikają z odwodnienia skóry. Przyniesie również ulgę skórze podrażnionej, wysuszonej, nadwrażliwej.

Krem jest bardzo wydajny, nie lubi być aplikowany w za dużej ilości. Poza tym ma świetne, poręczne opakowanie oraz świetną, zwężaną końcówkę aplikującą.

Obserwacje: Skóra podczas stosowania Fermentation Eye Cream uległa zdecydowanej poprawie pod względem nawilżenia, ponadto, krem waloryzuje działanie esencji. Mimo gęstej, treściwej formuły, krem świetnie zachowuje się nawet na tłustej skórze i bardzo chciałabym, aby dedykowane mojemu rodzajowi w cudzysłowie lekkie kremy przynosiły takie efekty - delikatnie otula, zmiękcza, nie rozsadza porów oraz nie generuje nadmiernego łojotoku. Pozostawia delikatniutką warstewkę, która normalizuje pracę gruczołów łojowych i faktycznie daje efekt nawilżenia, nawodnienia i łagodnego, komfortowego natłuszczenia.

Cena: 130 zł/100 ml

INCI: Galactomyces Ferment Filtrate, Bifida Ferment Lysate, Butylene Glycol, Caprylic /Capric Triglyceride, Glycerin, Cetostearyl Alcohol, Cetyl Ethylhexanoate, Water, Macadamia Temifolia Seed Oil, Cetearyl Olivate, Sorbitan Olivate, Pentylene Glycol, rh-Oligopeptide-1, Ceramide NP, Sodium Hyaluronate, Aloe Barbadensis Leaf Extract, Adenosine, Allantoin, Althaea Rosea Root Extract, Betaine, Panthenol, Beta-Glucan, Acrylates/C10-30 Alkyl Acrylate Crosspolymer, Arginine, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Sorbitan Stearate.


MANYO FACTORY GALACTOMYCES NIACIN SPECIAL TREATMENT ESSENCE 

Gdybym miała wskazać jeden kosmetyk, który spełnił moje wszystkie oczekiwania, bez zastanowienia wskazałabym esencję Manyo Factory. Nie posiada tych minusów, które wychwyciłam u konkurencji - Fermentation Benton. Formuła jest odczuwalnie bardziej treściwa, jedwabista w dotyku, aksamitna, delikatnie silikonowa. Świetnie się z nią pracuje - wystarczy niewielka ilość esencji, aby równomiernie pokryć nią skórę.

Podczas aplikacji daje uczucie muskania cery jedwabiem, natychmiast czuję rozprężenie, ukojenie i nawodnienie. Pięknie wtapia się w skórę, choć łagodnie ją otula, nic a nic, nie klei się. W moim odczuciu to cięższa (co dla mojej cery jest bardziej korzystne) i bardziej skondensowana forma esencji Benton - nie tylko pod względem samej konsystencji, ale i działania. Pomimo wodnej formuły, Manyo Factory jestem w stanie używać codziennie - czasami samodzielnie, czasami w połączeniu z doskonałym kremem Benton z serii fermentowanej, ale sprawdza się niezależnie od pory roku, warunków atmosferycznych, stanu mojej cery i stopnia jej nawodnienia.

Esencja oprócz zawartości filtratu z drożdży Galactomyces, zawiera dodatkowo bardzo podobne ekstrakty roślinne, które wykorzystała firma Benton (ekstrakt z owoców sansho, ekstrakt z pulsatilla koreana, malwy różowej oraz oczaru wirginijskiego), choć najbardziej zainteresowała mnie obecność niacyny, działającej silnie przeciwzapalnie, antyoksydacyjnie, łagodząco i kojąco, witamina B3 reguluje również aktywność gruczołów łojowych oraz doskonale rozjaśnia przebarwienia, waloryzuje zatem działanie przewodniego składnika GGF. Znajduje się w dość wysokim stężeniu, podczas wymiany e-maili otrzymałam informację, że jest jej około 5-6%.

Obawiałam się, że tak wysokie stężenie niacyny nie do końca sprawdzi się w tak lekkiej formule, ale moje obawy zostały rozwiązane tuż po zapoznaniu się z konsystencją. Esencja może jedynie podczas aplikacji na pobudzoną, rozdrażnioną skórę spowodować przejściowe uczucie ciepła. Działa intensywniej. Efekt ten jednak bardzo szybko mija. To doskonała propozycja dla osób, które szukają alternatywnych sposób regulacji skóry i chcą zupełnie zrezygnować z konwencjonalnych metod regulująco-złuszczających.

Również może okazać się za lekka dla niektórych osób, choć w porównaniu z esencją Benton jest bardziej esencjonalna i przyjemna w użytkowaniu. Warto mieć jednak na uwadze to, co zdążyłam już napisać wyżej i ewentualnie używać jej do modyfikowania zbyt ciężkich konsystencji, które nie sprawdzają się stosowane samodzielnie. Nie u każdego sprawdza się tak lekka pielęgnacja.

Nie do końca odpowiada mi forma dozowania produktu, zawsze obawiam się, że zniszczę opakowanie i z białą gorączką będę poszukiwać czegoś zastępczego. Nie mniej, mimo intensywnego użytkowania produktu, nic nie uległo nieprzewidzianej destrukcji. Mimo o wiele mniejszej pojemności od Fermentation Essence, wydajność kosmetyków jest na zbliżonym poziomie.

Obserwacje: Efekty pojawiły się zaledwie po kilku dniach stosowania esencji. Moja skóra uległa natychmiastowej normalizacji - aktualnie nie mam żadnych problemów z łojotokiem. I tak minimalne pory uległy dodatkowemu zwężeniu - skóra stała się zbita, jędrna, napięta, ale w ten pozytywny sposób. Zauważyłam ogromną poprawę w kolorycie cery - GFF sam w sobie świetnie rozjaśnia przebarwienia pozapalne, ale tylko podczas stosowania Manyo Factory rozjaśnieniu uległy również niektóre zmiany już utrwalone, a także znacząco poprawił się niefortunnie najsłabszy pod względem jakości obszar na mojej twarzy - bruzdy nosowo wargowe, na które nie działało absolutnie nic. W przeciągu kilku tygodni zauważyłam nieprzyzwoitą wręcz gładkość skóry, taki efekt przynosiła mi dotychczas tylko regularnie stosowana tretinoina, ale efekty wcale długo się nie utrzymywały i były obarczone poważnymi skutkami ubocznymi - przygasiły się wszystkie stany zapalne, rogowacenie zmniejszyło się do stanu akceptowalnego. Nie zrezygnowałam całkowicie ze stosowania Atredermu, ale aktualnie wystarcza mi aplikacja tretinoiny raz na miesiąc, gdzie wcześniej musiałam zaaplikować lek 2-3 razy w miesiącu, aby później nie walczyć z wysypami. Niestety od pewnego czasu zauważyłam większą tendencję do powstawania bliznowców zanikowych, mimo że esencja nie wygładziła moich blizn, widzę, że tkanka regeneruje się w o wiele lepszy sposób oraz bardzo dobrze wspomaga moją walkę z ubytkami w skórze. Tak zupełnie szczerze, moja skóra nigdy nie wyglądała tak dobrze jak teraz podczas regularnego stosowania esencji.

Cena: 130 zł/ 50ml.

INCI: Galactomyces Ferment Filtrate, Niacinamide, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Hamamelis Virginiana (Witch Hazel) Extract, Sodium Hyaluronate.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam,
Ewa

NEAUTY MINERALS MATUJĄCY PODKŁAD MINERALNY

$
0
0
Przyświecał mi cel znalezienia kosmetyku kolorowego idealnego: wyrównującego w naturalny sposób koloryt skóry i nierozgraniczającego barwnego świata kolorówki od dobrej jakości pielęgnacji. Niestety, powracam za każdym razem z ogromną pokorą do niezawodnych podkładów mineralnych, które cenię za lekkość, delikatność i zadowalającą współpracę z moją trądzikową cerą. Formuła matująca od Neauty Minerals, to jedna z moich ulubionych konsystencji na polskim rynku, dlatego jeszcze, w Starym Roku,zależało mi na tym, by poświęcić mu małą, drobną, ale zasłużoną chwilę.

POPROSZĘ O NATURALNOŚĆ W PUDRZE

Formuła matująca od Neauty Minerals to niewiarygodnie lekki, miałki, subtelny i doskonale rozdrobniony mineralny pyłek. Przy delikatnym dotyku, pięknie rozprowadza się po skórze - mimo wyczuwalnej kremowości, nie zbija się w grudki, a także nie uwidacznia (przy pierwszej i drugiej warstwie) niekorzystnie faktury skóry.
Ostre światło dzienne. Drugie zdjęcie od lewej: pierwsza warstwa podkładu mineralnego Neauty Minerals formuła matująca. Aplikacja na sucho pędzlem flat top Sigma F80.

W podkładach Neauty nie ma tej nieprzyjemnej, świszczącej suchości, brzydkiej pudrowej, pylistej warstwy, uczucia ściągnięcia i wysuszenia, którego nie znoszę i równie mocno nie znosi moja cera. Aplikacja pudru to przyjemność, bowiem z podkładem pracuje się bardzo łatwo i nie potrzeba szczególnych zdolności, aby rozprowadzić go równomiernie, nawet podczas aplikowania kilku warstw na raz. Pod pewnymi względami podkład NM przypomina świetny, bardzo komfortowy w noszeniu regulujący podkład Clare Blanc (PODKŁAD MINERALNY REGULUJĄCY CLARE BLANC>), zatem otwieram wieczko Neauty równie często, oczywiście z dużą dozą optymizmu. 

Dla każdej formuły Neauty, znamienna jest pewna aksamitność. Jedwabista, łagodnie kremowa, rozkosznie przyjemna w użytkowaniu. Podkład szykownie otula skórę łagodną, jedwabistą, subtelną woalką. Przyczepność produktu jest jednak właściwie wyważona, bowiem pomimo świetnego chwytania się produktu do skóry i włosia pędzla (brak nadmiernego pylenia podkładu i nieestetycznego podkreślania niedoskonałości), nie powoduje on plam, zacieków, podkreślenia porów poprzez brzydkie osiadanie pyłku wokół ujść gruczołów łojowych lub ich nieładnego wypełniania. Nie przylega do skóry zbyt mocno, co mogłoby negatywnie wpłynąć między innymi na możliwość równego, optymalnego budowania krycia.

Skóra zostaje optycznie wygładzona, łagodnie otulona pigmentami mineralnymi. Mimo suchej formuły podkład nie podkreśla w znacznym stopniu niedoskonałości wypukłych (rogowacenie, grudki, krostki, zmiany zapalne) oraz suchych skórek (choć już przy trzeciej warstwie mogą być nieznacznie zaakcentowane), nie akcentuje nierównej faktury skóry oraz nie zapewnia pylistego, suchego, mało komfortowego wykończenia. Jest gładki w swej strukturze i efekcie, jaki zapewnia tuż po nałożeniu. Nie podkreśla włosków na twarzy.

Gwarantuje słabe krycie, które można stopniować do słabego średniego, choć największe znaczenie w efekcie finalnym ma wykończenie produktu, które sprawia, że cera prezentuje się zdrowo, świetliście, aksamitnie i faktycznie większość niedoskonałości jest subtelnie przygaszona (i tym samym mniej widoczna), choć całkowicie niezakamuflowana. Łatwo i szybko można dokładać kolejne warstwy, absolutnie nie zaczyna pojawiać się nic dziwnego, ale problematyczna może okazać się przyczepność podkładu, która to zmniejsza się przy każdym, kolejnym aplikowanym poziomie, przez co podkład nie prezentuje się już tak idealnie jak przy pierwszej, maksymalnie drugiej woalce. Mimo wszystko, nie pojawia się efekt obsypania mąką, nawet przy porządnej trzeciej-czwartej warstwie.
Ostre światło dzienne. Drugie zdjęcie od lewej:skóra po trzech warstwach podkładu Neauty Minerals formuła matująca. Aplikacja na sucho pędzlem flat top Sigma F80. 

W odróżnieniu od wersji kryjącej, dzięki mniejszej koncentracji pigmentów kryjących, podkład matujący jest zdecydowanie prostszy w aplikacji, zapewnia subtelniejszy i naturalniejszy efekt końcowy oraz ładniej schodzi z cery po jakimś czasie. Znika podobnie zresztą jak Clare Blanc, z tym, że nieco szybciej traci na swojej intensywności i kryciu (po około 6 godzinach zauważalnie zanika). O ile z wersją kryjącą Neauty (PODKŁAD KRYJĄCY NEAUTY MINERALS >) bywało różnie i czasami nie wytrzymywała próby czasu na tłustej skórze (brzydkie rozchodzenie się, przebijające się nagie placki skóry, zbyt mokre, nieestetyczne wykończenie), o tyle przy formule matującej nie zauważyłam, aby podkład ścierał się, rozwarstwiał, spływał. Wtapia się w skórę i łagodnie z niej znika, delikatnie absorbując sebum. Cera jest praktycznie naga pod koniec dnia, choć dla mnie, posiadaczki skóry tłustej, nie jest to duży problem i wybieram taki sposób schodzenia podkładu niż jego warzenie. 

Dzięki lekkiej konsystencji i delikatności, wersja matująca nie napędza tak łojotoku i nie wysusza nadmiernie skóry jak potrafią to robić inne podkłady mineralne, dlatego też oceniam jej trwałość i komfort noszenia na dobrą piątkę, choć zapewnia o wiele słabsze krycie po kilku godzinach od wielu propozycji konkurencji. Biorąc jednak pod uwagę jak zachowuje się po kilku godzinach od aplikacji - z chęcią sięgam po Neauty w codziennym makijażu, gdy mój wygląd musi być nienaganny przez co najmniej 8-10 godzin i bardzo zależy mi na tym, aby podkład schodził równomiernie, bez efektu maski. Nie odnotowałam reakcji toksycznej po podkładzie matującym - nie wywołuje on na mojej wrażliwej skórze zapalenia mieszków włosowych oraz nadaje się do stosowania na podrażnioną, łuszczącą się skórę podczas regularnego stosowania tretinoiny (o tretinoinie w leczeniu trądziku przeczytasz więcej tutaj>).

Świetnie się nosi. Jest niewyczuwalny, bardzo leciutki. 

Produkty nałożone na podkład matujący marki Neauty prezentują się naturalnie, chociaż mają już tendencję do bardziej suchego wykończenia. Przy większej ilości warstw pudru, kosmetyki kolorowe mogą dawać suchy efekt i ich struktura jest bardziej pylista. Na szczęście pigmenty nie osiadają w porach, które są ładnie wygładzone po aplikacji podkładu.

PĘDZEL, CZY GĄBECZKA?

Podkład aplikowany na sucho za pomocą zbitego pędzla o włosiu ściętym prostopadle, przepięknie osiada na naskórku. Zastosowanie akcesorium o włosiu mniej zbitym, zaokrąglonym, zapewnia jeszcze bardziej naturalny efekt, choć krycie podkładu dodatkowo słabnie (a i tak jest delikatne jak na formułę, która ma zapewnić wyrównanie kolorytu, mimo że nadrabia wygładzającym efektem finalnym, które zawdzięcza bardzo gładkiej, świetnie zmielonej strukturze). Podkład bardzo ładnie kamufluje rozszerzone pory, z gracją okala skórę niedoskonałą równomierną, mineralną woalką.

Wyższą trwałość podkładu udało mi się jednak osiągnąć przy zastosowaniu metody na mokro, za pomocą wilgotnej gąbeczki, chociaż wówczas, jak w przypadku większości podkładów mineralnych, może pojawić się problem równomiernego rozprowadzenia produktu. Podkład trzyma się skóry znacznie dłużej i jest bardziej odporny na działanie sebum, ale zatraca swój urokliwy, wykańczający gładki efekt, przez co bardziej podkreśla strukturę skóry i ma większą tendencję do uwypuklania suchych niedoskonałości - hiperkeratozy. Wymaga również bardzo szybkiego działania i negatywnie reaguje na kolejne, dokładane warstwy. Nie jest to mój ulubiony sposób aplikacji, choć krycie i trwałość (nawet do 9-10 godzin) znacząco wzrasta. 
Naturalne światło dzienne miękkie: Od lewej: podkład Neauty Minerals saute, dalej: z różem Make Up Revolution z paletki Sugar&Spice i rozświetlaczem Pixie Cosmetics Dust of Illumination w odcieniu Moonlight.

SŁABE STRONY

Nie należy zapominać, że jest to nadal suchy produkt o krótkim, optymalnym składzie. Kosmetyki mineralne mogą wysuszać mniej lub bardziej, ale zawsze w jakimś stopniu będą nasilać ucieczkę wody, zwłaszcza, gdy masz tendencję do odwadniania się naskórka, dlatego nie polecam formuły matującej Neauty osobom z cerą silnie odwodnioną oraz typową suchą, chociaż muszę przyznać, że podkład aplikowany na kremy barwiące (BB, CC) świetnie je utrwala i wzmacnia krycie, dlatego warto spróbować takiego sposobu aplikacji. Podkład ma lekką, delikatną, aksamitną strukturę, więc bardzo ładnie osiada na kosmetykach o mokrym wykończeniu.

Nie jest to najlepszy podkład dla osób, które mają bardzo duży problem z łojotokiem napadowym. Podkład pod wpływem sebum bardzo szybko znika ze skóry.

To również nie jest najlepszy wybór dla wymagających chociaż średniego krycia: podkład pokrywa naskórek delikatną, wyrównującą warstewką, ale przy trzeciej, czwartej warstwie zaczyna prezentować się delikatnie sucho (co jest normalne), a zwłaszcza moja uwaga dotyczy produktów, które zostaną na niego zaaplikowane - zauważyłam, że jest to kolejny typ produktu, który nie lubi utrwalania pudrami, gdyż znacznie traci na trwałości oraz zatraca swoje ładne wykończenie. Zachowuje się na skórze podobnie jak lekki puder barwiący, i podobnie, jak z większością kosmetyków mineralnych - wskazana jest oszczędna aplikacja. Wówczas prezentuje się najlepiej oraz najbardziej komfortowo na skórze.

TO IDEALNY WYBÓR DLA...

Osób, które nie wymagają zbyt wiele od podkładu mineralnego oprócz trwałości, naturalnego wykończenia i estetycznego, ładnego schodzenia. Nie ukryje on większości zmian trądzikowych. Ostatnio stan mojej skóry uległ pogorszeniu (ogromne ilości cukrów w święta) i jak widać, praktycznie wszystko przebija przez podkład, chociaż skóra wygląda ładnie, to przy mocniejszym makijażu oczu, czy ust, wymagałabym jednak intensywniejszego wyrównania kolorytu. Dla niewymagających krycia, a jedynie ładnego wyrównania kolorytu podkład Neauty Minerals w formule matującej może okazać się strzałem w dziesiątkę.

Dzięki woalce Neauty, cera wygląda zdrowiej, świeżej i promienniej. Myślę, że to dobry podkład dla osób, które nie potrafią dogadać się z podkładami mineralnymi, a jednocześnie nie wymagają mocnego krycia. Kosmetykiem można osiągnąć idealny, naturalny efekt - nie wchodzi w pory, nie podkreśla suchych skórek, krostek, to taka druga, lepsza skóra, ale zaznaczam - przy maksymalnie dwóch warstwach. 

To świetny wybór dla młodych dziewczyn z ładną cerą oraz zadbanych, tłustych typów cery. Podkład wzorcowo współpracuje z rekomendowanymi typami skóry, choć szczególnie dobrze z cerą tłustą: nie powoduje wzmożonego błyszczenia się skóry, a faktycznie, delikatnie matuje, nawet po kilku godzinach noszenia. Nie rozregulowuje skóry, nadmiernie nie wysusza, prezentuje się wyjątkowo naturalnie. Krycie jest słabe, ale czy zawsze musi być pełne?

RZECZY MNIEJ, ALE NADAL ISTOTNE

Porównując wydajność Neauty do innych produktów mineralnych, muszę, niestety, zwrócić uwagę na dość szybko kończącą się formułę matującą (około 3-4 miesiące codziennego użytkowania). Pocieszeniem jest z pewnością jego bardzo niska cena (44.90 zł/8g).

Produkty są dostępne on-line, na stronie producenta. Gama kolorystyczna jest niemalże identyczna, z tym że w formule matującej zabrakło (stworzonego na specjalne życzenie klientek) poziomu jasności Ivory. Są momenty, gdy podkład Golden Pale jest dla mnie za jasny, a Fair zdecydowanie za ciemny, zwłaszcza, że odcienie różnią się co najmniej 2 stopniowym poziomem jasności.

Gamy Neauty są neutralne, z większą lub mniejszą domieszką żółci, praktycznie nie oksydują, kolory są przygaszone i nie zawierają zbyt wiele czerwonego pigmentu. Są świetnie dopasowane do słowiańskiego typu urody, gdy często na twarzy Polek gości rumień lub pojawia się trądzik. Moim zdaniem jednak brakuje w niej typowo chłodnych kolorów lub bardziej neutralnych, dlatego masz pecha, jeśli jednak posiadasz klasyczny chłodny typ urody lub bardzo zrównoważony, neutralny. 


ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam,
Ewa

WITAMINA D STOSOWANA ZEWNĘTRZNIE W PIELĘGNACJI SKÓRY

$
0
0

Witamina D przeżywa swój renesans w medycynie. Dzisiaj jest już to wiadome: cholekalcyferol wpływa na szereg procesów zachodzących w ludzkich komórkach, a jego prawidłowy poziom w surowicy krwi jest absolutnie konieczny do utrzymania jak najdłużej zdrowia. Nie znalazłam jednak informacji w polskiej literaturze na temat zewnętrznego zastosowania witaminy D, chociaż jak każda witamina tłuszczowa może być stosowana właśnie w taki sposób. 

WITAMINA D W PIELĘGNACJI SKÓRY ZMIENIONEJ ZAPALNIE I NIE TYLKO

Podobnie jak inne witaminy tłuszczowe, witamina D doskonale pielęgnuje skórę: poprawia jej elastyczność, gładkość, rozjaśnia przebarwienia, widocznie odżywia i ujędrnia (po części może zatem hamować nadmierne rogowacenie oraz łojotok wywołany). Witamina D to również jeden z najsilniejszych antyoksydantów. 

Łączy ona pewne właściwości tetraizopaltyminianu askorbylu (kompendium wiedzy o formach witaminy C oraz ich działaniu znajdziesz tutaj>) oraz tokoferoli (miksy tłuszczowe witaminy E), z tym ze działa o wiele intensywniej i jednocześnie łagodniej. Ponadto, jest doskonale tolerowana przez skórę oraz wykazuje silne właściwości łagodzące oraz hamujące odczyn zapalny (w tym działanie immunostymulujące). Dzięki swoim atrybutom, cholekalcyferol doskonale sprawdza się w pielęgnacji skóry nie tylko wymagającej odżywienia i rewitalizacji, ale również silnego działania przeciwzapalnego, łagodzącego oraz na tyle łagodnego, aby sprawdzić się również w pielęgnacji skóry nadwrażliwej, wydelikaconej, intensywnie podrażnionej. Z tych prostych względów witamina D to doskonała witamina tłuszczowa do pielęgnacji typów wyjątkowo problematycznych objętych trądzikiem, egzemami, silnym stanem zapalnym, łuszczycą. 

Regularne stosowanie witaminy D w postaci cholekalcyferolu zewnętrznie może intensywnie hamować odczyn zapalny, zmniejszać, a nawet redukować nadwrażliwość skóry na bodźce prozapalne (modulacja inhibitorów stanu zapalnego) oraz gwałtownie pobudzać skórę do regeneracji, a także cofać negatywne skutki powstałego już stanu zapalnego / uszkodzenia (ochrona przed degradacją tkanek i namnażaniem się wolnych rodników). Można zatem powiedzieć, że witamina D to naturalny lek przeciwhistaminowy - w dermatologii, zwłaszcza w fazach niekrytycznych i nieagonalnych, może zostać z powodzeniem stosowany w zastępstwie antybiotyków oraz sterydów, które mają odwrócić lub zapobiec reakcji zapalnej. To doskonała wiadomość dla osób, które borykają się z trądzikiem wywołanym, zwanym toksycznym, poretinoidowymi i pokwasowymi zapaleniami skóry oraz wszystkimi dermatozami, które swoją patogenezę zawdzięczają nadmiernej reakcji zapalnej (łojotokowe zapalenie skóry, trądzik różowaty, atopowe zapalenie skóry), a przez ciągły proces zapalny ich cera stała się maksymalnie wrażliwa. 

Witamina D może być z powodzeniem i z pozytywnym skutkiem stosowana w takich schorzeniach dermatologicznych, jak:


Witamina D to również fantastyczna substancja czynna, której działanie można wykorzystać w pielęgnacji skóry dojrzałej, wrażliwej, naczyniowej oraz starzejącej się, a także profilaktyce przeciwzmarszczkowej - bez intensywnego, nierzadko szkodliwego złuszczania i uwrażliwiania naskórka. 

JAK JEJ UŻYWAĆ I W JAKIEJ FORMIE?

Witamina D występuje w wyrobach suplementacyjnych w postaci cholekalcyferolu. W zależności od preparatu, różnicą pozostaje zastosowane stężenie oraz odmienne podłoże suplementów bądź leków. W pielęgnacji zewnętrznej można wykorzystać dwie, szeroko dostępne formulacje: roztworowe (olejowe, sacharozowe, alkoholowe lub glikolowe) oraz popularne kapsułki z witaminą D rozproszoną w tłuszczach pochodzenia roślinnego lub rybiego.

Witaminę D można stosować w formie nierozcieńczonej, wówczas będzie pełnić rolę aktywnego serum o silnym działaniu przeciwhistaminowym (bardzo przydatne przy trądziku toksycznym lub wysokim ryzyku pojawienia się reakcji prozapalnej po zabiegu silnie drażniącym, uszkadzającym naskórek) oraz odżywczo-regenerującym. Istnieje również możliwość stosowania niższych stężeń cholekalcyferolu w kosmetykach pielęgnacyjnych codziennego użytku, wystarczy dodać kilka kropli witaminy D do Twojego ulubionego produktu. Witamina D jest stabilna chemicznie, nie wchodzi w interakcje z wieloma substancjami aktywnymi i nie wymaga określonego, zastosowanego pH, chociaż najlepiej, aby produkt posiadał pH neutralne lub delikatnie zasadowe, aniżeli kwaśne.

Większość dostępnych preparatów z witaminą D preparatów bazuje na olejach roślinnych, ich frakcjach lub olejach rybich. Podłoże olejowe może okazać się najlepszą możliwą opcją dla osób ze skórą suchą, intensywnie łuszczącą się, odwodnioną, silnie nadwrażliwą, dojrzałą oraz wymagającą większej dawki okluzji. Kapsułkę można stosować w formie nierozcieńczonej, bezpośrednio na skórę, jak serum olejowe. O tym jak aplikować w prawidłowy sposób oleje na skórę, dowiesz się więcej tutaj >

Roztwory (krople) zawierają wyższe dawki witaminy D oraz posiadają zazwyczaj lżejszą, płynną konsystencję. Roztwory glikolowe to lepsza opcja dla osób negatywnie reagujących na naturalne tłuszcze w pielęgnacji. Mieszaniny z sacharozą potrafią fanatycznie nawilżać skórę, zwłaszcza stosowane w obecności emolientów i zdecydowanie lepiej sprawdzą się w pielęgnacji skóry ze skłonnością do łojotoku.

Ze względu na mnogość preparatów suplementacyjnych, wymienię jedynie najpopularniejsze, apteczne krople zawierające cholekalcyferol, które moim skromnym zdaniem są najbardziej poręczne, efektywne oraz najprostsze w obsłudze.

Wybierając kapsułki, zwróć uwagę na ich podłoże, stężenie witaminy D oraz substancje dodatkowe. Często w preparatach występuje dodatkowo witamina E, która również jest silnym antyoksydantem i ma pielęgnujący wpływ na skórę podrażnioną, odwodnioną i reaktywną.

  • D-Vitum: olej MCT (trójglicerydy o średniej długości łańcucha), cholekalcyferol, mieszanina tokoferoli. Dostępne OTC
  • Juvit Baby D3: olej MCT (trójglicerydy o średniej długości łańcucha), cholekalcyferol w esencji olejowej, mieszanina tokoferoli. Dostępne OTC
Grupa docelowa: odwodniona, sucha, łuszcząca się, reagująca łojotokiem na zbyt lekkie formuły, wszystkie typy skóry wymagające okluzji w pielęgnacji i pozytywnie reagujące na trójglicerydowe związki tłuszczowe w kosmetykach
Możliwość stosowania: bezpośrednio na skórę lub po rozcieńczeniu.
  • Bobik D 1000: oliwa z oliwek, witamina D, witamina E. Dostępne OTC
  • Tarvit D3 Junior: oliwa z oliwek, witamina D3 (cholekalcyferol). Dostępne OTC (lżejsza formuła)
  • ApoD3, krople: olej słonecznikowy; witamina D, miks tokoferoli. Dostępne OTC
Grupa docelowa: odwodniona, sucha, łuszcząca się, reagująca łojotokiem na zbyt lekkie formuły, wszystkie typy skóry wymagające natłuszczenia z pozytywną reakcją na oleje roślinne w pielęgnacji.
Możliwość stosowania: bezpośrednio na skórę lub po rozcieńczeniu.
  • DekristolVit D3: olej roślinny (kokosowy), cholekalcyferol (witamina D3). Dostępne OTC
Grupa docelowa: sucha, łuszcząca się, swędząca, wszystkie typy skóry wymagające natłuszczenia z pozytywną reakcją na oleje roślinne nieschnące, nasycone w pielęgnacji.
Możliwość stosowania: bezpośrednio na skórę lub po rozcieńczeniu.
  • Devikap: witamina D, sacharoza i alkohol benzylowy. Dostępne Rp
Grupa docelowa: odwodniona, wymagająca nawodnienia, tłusta, mieszana, negatywnie reagująca na oleje w pielęgnacji.
Możliwość stosowania: po rozcieńczeniu, najlepiej sprawdza się dodawany w formulacjach kremowych. Na mniej wrażliwych typach skóry można spróbować aplikacji samodzielnej, serum ze względu na wysoką zawartość sacharozy, bez rozcieńczenia może intensywnie lepić się.

EWENTUALNE EFEKTY NIEPOŻĄDANE 

Mimo że witaminy tłuszczowe nawet podczas regularnego stosowania nie pociągają za sobą zbyt wielu skutków ubocznych, zastosowane w zbyt wysokim stężeniu, mogą wywoływać podrażnienia oraz indukować stan zapalny. Przed ich zastosowaniem, należy zawsze próbować je rozcieńczać oraz wykonywać próbę uczuleniową.

Zazwyczaj za podrażnienia i nietolerancje, alergie i niealergiczne zapalenia skóry odpowiadają zastosowane substancje dodatkowe, czynne - w kroplach, najczęściej reakcje niepożądane wywołują bazy tłuszczowe. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

CLARE BLANC | MINERALNY PODKŁAD PRASOWANY

$
0
0

Podkłady prasowane  mineralne z wielu powodów mogą okazać się lepszym wyborem od tradycyjnego, sypkiego pyłku, choć nie jest to regułą i wszystko zależy od techniki sprasowania produktu oraz substancji scalających pigmenty mineralne, bowiem kosmetyk może wprowadzać tak szybko w zachwyt, jak i zrażać do siebie za każdym razem, gdy zostaje zaaplikowany na skórę.

SŁOWEM WSTĘPU

Na właściwości podkładu prasowanego wpływ ma ogrom różnych czynników: metoda sprasowania, siła sprasowania, ilość pigmentów mineralnych oraz substancji scalających, a i tak nie wymieniłam wszystkich dostępnych możliwości. Ze względu na formułę, produkty prasowane zazwyczaj zawierają niezbędne emolienty, które zwiększają przyczepność podkładu, waloryzują jego krycie, poprawiają walory aplikacyjne oraz finalnie przedłużają trwałość. Ze względu na substancje okluzyjne, których brakuje w sypkich podkładach mineralnych (chociaż coraz częściej firmy produkujące kosmetyki mineralne otaczają pigmenty mineralne w estrach, najczęściej z jojoby), podkłady prasowane mogą okazać się lepszym wyborem dla osób, które walczą z przesuszeniem skóry i tradycyjne podkłady okazują się zbyt suche, agresywne, drażniące. To taka mediana między podkładami mineralnymi sypkimi, a kremowymi naturalnymi.

Zazwyczaj skład produktu analizuję na końcu recenzji, natomiast dzisiaj, postąpię przekornie i zrobię to na samym początku. Naturalne, mineralne podkłady prasowane można traktować jak produkty pielęgnacyjne. Jak najbardziej nie muszą one wymagać wcześniejszego przygotowania skóry - zawierają one związki, które na pewnych typach cery mogą okazać się w zupełności wystarczające. 

INCI: MICA CI 77019, TITANIUM DIOXIDE CI 77891, CAPRYLIC/CAPRIC TRIGLYCERYDE, ZINC OXIDE CI 77947, SERICA, MAGNESIUM STEARATE, CITRUS GRANDIS (GRAPEFRUIT) SEED EXTRACT, SOY LECITHIN, ROSA CANINA FRUIT OIL, TOCOPHEROL OIL, VITIS VINIFERA (GRAPE) SEED OIL, ALGAE EXTRACT, MELALEUCA ALTERNIFOLIA (TEA TREE) LEAF OIL, JOJOBA ESTERS. MAY CONTAIN: CI 77491, CI 77492, CI 77499, CI 77007.

Podkład Clare Blanc, oprócz składników tradycyjnych, takich jak mika oraz tlenki mineralne zapewniające krycie oraz kolor, zawiera dodatkowo emulgator kokosowy, który ułatwia jego równomierne rozprowadzanie i oczywiście zwiększa przyczepność (krycie), związek typowo przyczepny stearynian magnezu oraz typowe składniki wiążące tłuszczowe: witamina E, estry jojoba, lecytyna sojowa, olej z dzikiej róży oraz pestek winogron. Składnikiem pielęgnującym jest ekstrakt z alg oraz olejek eteryczny z drzewa herbacianego, który dodatkowo działa antybakteryjnie i pełni rolę naturalnego środka konserwującego.

Czy podkłady prasowane mogą powodować pogorszenie stanu skóry? Oczywiście, jak najbardziej. Jeśli Twoja skóra nie wymaga żadnej okluzji i bardzo negatywnie reaguje na emolienty, mimo że w pudrze prasowanym jest ich niewiele i służą głównie po to, aby poprawić walory aplikacyjne, mogą sprzyjać nasileniu trądziku, zwłaszcza zaskórnikowego. 

KOCHAM, A CZASEM NIENAWIDZĘ...

Muszę przyznać, że z prasowanym podkładem marki Clare Blanc wiążą mnie trudne, ambiwalentne i zupełnie skrajne relacje, z ogromną trudnością dobieram słowa i staram się zlepiać je w miarę logiczną całość. Myślę, że natrafiłam na właśnie ten typ produktu, który albo się pokocha miłością bezwarunkową (i jak najbardziej może być to Twój ulubiony podkład mineralny), albo zupełnie znienawidzi, nie trafiając na odpowiednią grupę docelową.


Stan mojej skóry bywa chwiejny, dlatego też, podkład na mojej tłustej skórze potrafi prezentować się absolutnie perfekcyjnie i nieskazitelnie przez cały dzień, czyniąc niezaprzeczalne cuda z moją niedoskonałą skórą, a czasami, kompletnie bez żadnego schematu, i co nie zawsze jestem w stanie przewidzieć, okropnie podkreśla po dość krótkim czasie każdą, nawet najmniejszą niedoskonałość, powodując dosłownie taki pogrom na mojej biednej skórze jak potężna Irma nad Florydą. Na jego niekorzyść przemawia również mizerna, zupełnie niesatysfakcjonująca trwałość.

Chciałabym móc napisać: tak, to jest to, odnalazłam swój idealny podkład mineralny. Ale niestety, nie zawsze tak jest - przy stosowaniu podkładu Clare Blanc czasami popadam w ogromny zachwyt, by następnego dnia przeżywać gorzkie rozczarowanie.

Konsystencja podkładu prasowanego Clare Blanc jest dość specyficzna - nie jest jedwabiście delikatna, palec nie gładzi subtelnie powierzchni pudru, choć nie napotyka przy tym pewnej, nadmiernej suchości i oporu, sporo produktu zostaje na dłoni, nawet przy dyskretnym dotyku.  Wersja prasowana jest niezwykle łagodną formułą, co zadowoli osoby, których skóra wysusza się i bardzo szybko odwadnia - mimo że powoduje u mnie delikatne podszczypywanie podczas aplikacji, jest niesamowicie komfortowa w noszeniu oraz co cieszy mnie najbardziej - sama w sobie nie generuje nadmiernego łojotoku i tym samym nie powoduje trądziku toksycznego objawiającego się zapaleniem mieszków włosowych oraz większą ilością zaskórników otwartych. Produkty prasowane bywają różne, ale Clare Blanc z pewnością nie jest typem pylistym, suchym, o słabym kryciu, wręcz napisać muszę, że jest bardzo dobrze (o ile nie za bardzo) przyczepny, ale bez wyczuwalnej kremowości: zarówno pędzel z włosiem syntetycznym, jak i sam opuszek palca zbiera znaczną ilość produktu, co w zupełności wyjaśnia, czemu podkład na mojej skórze zachowuje się w różny sposób oraz dlaczego tak szybko kończy się.

Światło dzienne surowe. Od lewej: skóra bez makijażu, cera po nałożeniu pierwszej warstwy podkładu prasowanego Clare Blanc
Z Clare Blanc pracuje się bardzo szybko i o ile aplikacja sypkich produktów mineralnych może wydawać się problematyczna, gdyż wymaga pewnych umiejętności i odpowiedniego przygotowania stanowiska pracy, o tyle w przypadku wersji prasowanej problemy z obsługą minerałów uchodzą w niepamięć, jest to zatem idealne rozwiązanie dla osób, które nie mają czasu, nie lubią i z pewnych przyczyn nie chcą obchodzić się z kosmetykami o konsystencji pudrowej: podkład nie pyli, nie brudzi ubrań i zapewnia średnie, zadowalające krycie już przy pierwszej warstwie, a kolejna, druga, w zupełności wystarcza, aby pokryć niedoskonałości, które znajdują się na skórze. Określiłabym je jako średnie-mocne, zdecydowanie pierwsza warstwa kryje mocniej niż 2-3 poziomy podkładu regulującego oferowanego przez Clare Blanc (pełną recenzję podkładu regulującego Clare Blanc znajdziesz tutaj>).

Wysoka przyczepność jest jednak problematyczna, choć w pewnych sytuacjach jest jak najbardziej korzystna (bardzo dobre krycie, ale i niska wydajność produktu, mocne chwytanie się skóry, większa tendencja do warzenia się, spływania, podkreślania niedoskonałości) - kosmetyk łapie się skóry wybitnie, nie sprawia to jednak kolejnych problemów z równomiernym roztarciem produktu, o ile baza jest sucha, wówczas przepięknie rozciera się, nawet niedbałe posunięcia pędzlem pozwalają na zniewalający efekt końcowy. I tutaj w zasadzie znajduje się kwintesencja dzisiejszej recenzji podkładu prasowanego Clare Blanc.

To jest dokładnie ten typ produktu, który wymaga subtelnie nawilżonej, zdrowej, zadbanej i wyleczonej skóry - cery, która ani nie eksploduje nadmiarem sebum, ale też nie jest typowo sucha (może podkreślać przesuszenia), skrajnie odwodniona. Jest znormalizowana, delikatnie mieszana, nie sprawia w zasadzie problemów pielęgnacyjnych i skarży się na wysuszające działanie sypkich minerałów, ale, i jest to kwestia kluczowa, na co chcę zwrócić szczególną uwagę - wysusza się, ale nie jest przy tym pobudzony nadmierny łojotok. Jeśli możesz w taki sposób opisać swój typ skóry, to właśnie znalazłeś swój idealny podkład mineralny.

Podkład Clare Blanc prezentuje się absolutnie fantastycznie tuż po nałożeniu. Nie podkreśla wyzywająco suchych skórek (ale miej na uwadze, że każdy produkt o takiej formule, choćby delikatnie, zawsze będzie to robił), zmian zapalnych (choć po kilku godzinach może z nich delikatnie schodzić), nie wchodzi w pory, przepięknie, równomiernie okala skórę równomierną, kryjącą woalką. Wykończenie jest zdrowo satynowo-matowe, takie, w którym skóra prezentuje się młodo, świeżo, nie ma nadmiernego, niezdrowego blasku. Jestem autentycznie zachwycona.

Światło dzienne surowe. Od lewej: pierwsza warstwa podkładu prasowanego Clare Blanc, dalej: cera po nałożeniu drugiej warstwy

Powyższe zdjęcia zostały wykonane w surowym, bardzo niekorzystnym oświetleniu - można zobaczyć, że podkład bardzo dobrze przylega do skóry. Pomimo pojawiających się niedoskonałości - wcale nadmiernie ich nie podkreśla. Nie wchodzi w załamania, zmarszczki, bruzdy, blizny.

Właśnie ze względu na swoją doskonałą przyczepność, podkład negatywnie reaguje na konsystencje mokre. Nie jest to kosmetyk, który nadaje się do ponownego nakładania w ciągu dnia, ani tym bardziej matowienia podkładów mokrych (przylepia się, warzy, tworzy smugi, plamy, ściera się, podkreśla pory, załamania). Nie sprawdza się również aplikowany na mokre i tłuste bazy, z tego prostego względu, niekorzystnie zachowuje się na skórze typowo tłustej oraz wymagającej mocnego zabezpieczenia przed aplikacją kosmetyków mineralnych. Nie współpracuje również dobrze z pędzlami syntetycznymi o zbitym, gęstym włosiu, zalecam do jego stosowania pędzle elastyczne, o mniejszej ilości włosia - Lily Lolo baby kabuki, czy pędzle marki Clare Blanc, które doskonale współpracują z oferowanymi produktami.

Ogromną rolę odgrywa właściwe przygotowanie skóry. Wersja prasowana nie lubi baz ani zbyt suchych (staje się mniej kryją, bardziej pylista i nieco gorzej się rozciera oraz podkreśla przesuszone miejsca na twarzy), ani jeszcze bardziej mokrych, tłustych (podkład przylepia się, źle się rozprowadza, tworzy zacieki, plamy, podkreśla każde załamanie, pory). Historia podkładu Clare Blanc złudnie przypomina mi sytuację z formułą Pixie Cosmetics Minerals Love Botanicals (pełną recenzję podkładu znajdziesz tutaj>), który na mojej cerze zachowuje się najlepiej aplikowany właśnie od razu na skórę, bez żadnych baz, kremów i pudrów matujących, które dodatkowo wysuszają skórę i prowokują ją do nadmiernej aktywności gruczołowej. Rożnica między nimi jest jednak taka, że Pixie MLB genialnie sprawdza się w okresach, gdy moja cera podąża w kierunku skóry tłustej, zaś formuła prasowana Clare Blanc: typowo suchej. Formuła nie jest wymagająca w stosowanych akcesoriach, choć woli pędzle o włosiu mniej zbitym, bardziej elastycznym, wówczas podkład rozciera się łatwiej i starcza na o wiele dłużej.

Światło dzienne miękkie. Od lewej: cera tuż po nałożeniu podkładu prasowanego Clare Blanc, dalej: po dodatkowym zaaplikowaniu kosmetyków mineralnych (róż Lily Lolo w odcieniu sunset, rozświetlacz Dust of Illumination Pixie Cosmetics w odcieniu Moonlight)

Kosmetyki zaaplikowane na podkład, o ile prawidłowo i ładnie osiądzie na skórze, co tu dużo pisać: prezentują się pięknie. Nie ma żadnych dziwnych, oryginalnych sytuacji, konsystencje pudrowe, mineralne oraz sprasowane bajecznie otulają cerę - nie wchodzą w pory, nie podkreślają suchych skórek, nie rozwarstwiają się, mika, nawet błyszcząca, tworzy jednolitą taflę.

Sytuacja zmienia się, gdy podkład zaczyna się rozwarstwiać i nie współpracuje ze skórą, ale jest to do przewidzenia: jeśli podkład wygląda kiepsko, to równie nędznie prezentują się nawet najbardziej ulubione kosmetyki do makijażu.

KOMPAKTOWY I PORĘCZNY, ALE CZY TO WYSTARCZY?

Na pewno ogromną zaletą produktu Clare Blanc jest jego kompaktowość. Ponadto, opakowanie jest porządnie wykonane oraz zawiera niezniekształcające lusterko. Mimo tego, w moim odczuciu, nie jest to kosmetyk, który sprawdza się w ponownej reaplikacji, pomijając już sam fakt, że brzydzi mnie aplikacja pudru na spocony, przechodzony makijaż po kilku godzinach. Kosmetyk brzydko osiada na skórze, tworzy plamy, zacieki, wyjątkowo niekorzystnie osiada w porach. Osobiście nie tykam makijażu po kilku godzinach i jeśli już - ograniczam się do domowych bibułek matujących, wykonanych z papieru śniadaniowego.

Jeśli czytasz uważnie moje recenzje produktów mineralnych, wiesz, że nie wymagam od podkładów mineralnych zniewalającego krycia i powalającego efektu tuż po ich nałożeniu, ale domagam się dobrej trwałości oraz równomiernego, stopniowego i zdrowego schodzenia produktu ze skóry. Jeśli decyduję się na wykonanie makijażu (a wiąże się to z zastosowaniem większej ilości kosmetyków w mojej pielęgnacji), chcę osiągnąć trwały, może transparentny, ale estetyczny efekt kryjący (nawet subtelnie) przez cały dzień. I tutaj mam pewien problem z podkładem Clare Blanc.

Podkład Clare Blanc prasowany po 12 godzinach noszenia, bez poprawek, bez odsączania sebum, bez pudrów matujących.
Bowiem są dni, gdy podkład prasowany Clare Blanc trzyma się (i piszę to z niedowierzaniem, ale faktycznie tak jest) mojej skóry cały dzień: nie obserwuję wówczas, nadmiernego błyszczenia się (a jest to raczej efekt scalenia i głównie w moich najbardziej problematycznych partiach - bruzdach nosowo wargowych), ścierania, klejenia, wzmagania łojotoku, wchodzenia w pory ani tym bardziej ciastolenia po nawet dobrych 10-12 godzinach noszenia, pomimo tego, że zapewnia bardzo dobre krycie, oczywiście bez żadnych poprawek. Nieznacznie blednie, ale nie znika ze skóry. Może minimalnie schodzi z wypukłości, i zmiany zapalne są bardziej widoczne, ale nie rozpaczam z tego powodu. Dosłownie dreams comes true dla tłustej cery. I wtedy jest to zdecydowanie i bezapelacyjnie najbardziej trwały, najlepszy, bezkonkurencyjny podkład mineralny jaki posiadam - prezentuje się dokładnie tak samo po nałożeniu, jak i po kilku godzinach. Nie mam czego się uczepić.

Aż nagle, po tygodniu, a nawet następnego dnia i przez kolejne 10, mimo stosowania tych samych produktów pielęgnacyjnych, makijażowych, bez dużych zmian w mojej pielęgnacji: rozgrywa się dramat. Wystarczy, że moja skóra minimalnie bardziej zacznie się przetłuszczać, wystarczy za lekka konsystencja produktu, która podsuszy moją cerę, klimatyzacja, nieco cieplejszy klimat, nie ten cykl miesiączkowy i wszystkie moje zachwyty nad podkładem marki Clare Blanc diabli biorą. Nie ma trwałości, nie ma naturalnego efektu, nie ma krycia. Jest bożonarodzeniowy sernik pieczony na parze. Podkład niemiłosiernie warzy się, spływa, podkreśla przeokrutnie pory oraz każdą krostkę i zmianę jaka pojawia się na twarzy. Mam dobre 10 lat więcej. Nie grzeszy również trwałością, w niekorzystnych warunkach już po niecałej godzinie nie mogę znieść jego widoku.

Patową sytuację nieco ratuje właściwa baza - w moim przypadku primery glinkowe (Clay Delights Pixie Cosmetics pełna recenzja> / Puder Neutral primer glinkowy Annabelle Minerals pełna recenzja>) skutecznie przygotowują skórę na przyjęcie podkładu prasowanego, chociaż nie zapewniają wybitnej trwałości podkładowi, jeśli moja skóra nagle ma ochotę trochę się poprzetłuszczać. 

EKONOMICZNIE? NIEKONIECZNIE. 

Dobrą stroną z całą pewnością nie jest wydajność kosmetyku Clare Blanc. Raz, że zastosowanie niewłaściwego pędzla o zbyt zbitym włosiu może go rozpylić w przeciągu dwóch tygodni, to nawet przy właściwym akcesorium i oszczędnym stosowaniu, ale takim, aby zapewnić sobie wyrównanie kolorytu, wystarczy na maksymalnie 10 tygodni. Jest to jednak typowe dla produktów prasowanych - mimo że mają sporą gramaturę, są mniej wydajne od kosmetyków sypkich.

Kolejną łyżką dziegciu do połknięcia i przetrawienia jest jego wysoka cena: 129.90 zł /opakowanie (11g). I tutaj świetną opcją byłoby wprowadzenie wkładów refillowych.

Gdyby podkład za każdym razem czynił takie cuda, jakie możesz zobaczyć w dzisiejszej recenzji, prawdopodobnie, pomimo jego słabej wydajności i wysokiej, jak na produkt mineralny, ceny, zdecydowałabym się na ponowne, pełnowymiarowe opakowanie, zwłaszcza, że nie wykonuję na sobie makijażu codziennie. Jeśli tylko trafiasz w grupę docelową - myślę, że warto spróbować, to jeden z najlepszych podkładów prasowanych mineralnych, jaki wpadł mi ostatnio w ręce.


Pewnym minusem może być uboższa dostępność kolorystyczna, i dotyczy to zwłaszcza kolorów jasnych i żółtych (powyżej zamieściłam pełną gamę dostępną w wersji sypkiej). Z tego powodu wybrałam dla siebie odcień Warm 520, który bardzo dobrze dopasowuje się do mojej karnacji, zresztą gama kolorystyczna marki Clare Blanc jest wyjątkowo udana i myślę, że absolutnie każdy znajdzie w niej coś dla siebie. Warto mieć na uwadze, iż kolory sprasowane są o pół tonu ciemniejsze od gamy kolorystycznej klasycznej, sypkiej.

Polecam: skóra mieszana, znormalizowana, nieprzetłuszczająca się, rogowaciejąca ale bez łojotoku, delikatnie odwodniona, młoda, cera dojrzała w kierunku suchym.

Odradzam: skóra typowo tłusta, łojotokowa, odwodniona z tendencją do nadmiernego łojotoku.

Trwałość: 24 M po otwarciu.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.  

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

DERMATITIS PERIORALIS | ZAPALENIE OKOŁOUSTNE

$
0
0

Zapalanie okołoustne jest schorzeniem dojść łatwym do zdefiniowania - zmiany zapalne (niekoniecznie typowo trądzikowe) pojawiają się w obrębie okolicy ust oraz bruzd nosowo-wargowych. Charakterystyczna dla dermatitis perioralis jest uporczywość problemu, najwyższa reaktywność tej strefy oraz oporność na większość metod leczniczych. 

SYMPTOMY CHOROBY

Zapalenie okołoustne to nie tylko zmiany typowo zapalne, są to raczej objawy charakterystyczne dla zapalenia skóry, mogące objawiać się świądem, rumieniem, trwałym przebarwieniem skórnym (charakterystycznym dla trądziku poretinoidowego i pokwasowego), pęcherzykami i pęcherzami alergicznymi, zapaleniem mieszków włosowych zapalnym lub niezapalnym (gęsia skórka), zmianami charakterystycznymi dla trądziku (średnio - głęboko ropiejące) oraz zmianami naciekowymi. Charakterystyczne jest jednak to, że występują one w rejonie ust, gdzie skóra jest wyjątkowo delikatna i czasami delikatniejsza niż w rejonie oczu - to także obszar, który jest najbardziej narażony na działanie każdego pochodzenia uszkodzenia mechaniczne oraz chemiczne. Bardzo często, właśnie tam, pojawiają się toksyczne reakcje skórne i swoje preludium ma niebezpieczny trądzik różowaty (więcej informacji o trądziku różowatym znajdziesz tutaj>)

Charakter zmian jest wyjątkowo zależny od czynnika wywołującego zapalenie skórne, czasu trwania i narażenia tkanki na czynnik toksyczny. Dermatozę okołoustną wywołują zatem czynniki, które działają toksycznie i prozapalnie na ujścia kanalików mieszkowych (należy mieć zatem na uwadze fakt, że jest to typowa choroba zapalna i tkanki nią objęte tkwią w przewlekłym stanie zapalnym, nawet, gdy nie pojawiają się zmiany ropne). Sporym utrudnieniem diagnostycznym z pewnością jest zdefiniowanie przyczyny problemu, gdyż może ono mieć pochodzenie zarówno zewnętrzne, co jest stosunkowo łatwe do wychwycenia (pochodne witaminy A, kwasy, alergeny w kosmetykach, silne drażnienie mechaniczne), jak i równie często wewnętrzne: zazwyczaj są to nieswoiste stany zapalne, które są nie do wykrycia w podstawowych badaniach diagnostycznych - nadwrażliwości na daną grupę żywności, substancję czynną, interakcje lekowe, zaburzenia hormonalne wymagające obrazowania. 

źródło / źródło

Objawem charakterystycznym dla zapalenia okołoustnego jest świąd, który poniekąd, bardzo często jest również wynikiem odwodnienia (im silniejsze odwodnienie, tym wyższa wrażliwość skóry) oraz zaczerwienienie. Jest to pierwszy objaw reakcji zapalnej, której nie należy lekceważyć. 

Ważne jest to, że dermatitis perioralis może mieć charakter stały, ale i przejściowy, na przykład na skutek kontaktu z alergenem. Dermatozą będzie zatem przebarwienie skóry będące kilkudniowym incydentem, ale i może równie dobrze utrzymywać się przez długi czas, co jest powiązane z dłuższym stosowaniem substancji toksycznej. Wówczas dochodzi już do przebarwienia utrwalonego (nadmiar keratynocytów), które ma charakterystyczny, ciemniejszy kolor. To, co jest znamienne dla tego typu zmian - w momencie pobudzenia skóry, obszar ten staje się zaczerwieniony, bardziej reaktywny, pobudzony, to właśnie tam będą pojawiać się najczęściej zmiany toksyczne. Nie jest to typowa hiperpigmentacja, dlatego też leczenie będzie wymagać innego schematu działania: powinno być ukierunkowane na hamowanie reakcji zapalnej i odbudowę naturalnej bariery ochronnej, a nie działanie rozjaśniające i złuszczające, które w istocie problem będzie dodatkowo nasilać.

źródło / źródło 
Często obok przebarwień, pojawiają się zmiany znamienne dla hiperkeratynizacji - tak zwana gęsia skórka, która złudnie przypomina zaskórniki zamknięte (zmiany, które można wydrapać, ale nie wycisnąć) oraz duża ilość suchych skórek, które są oporne na zabiegi nawilżające.

Gdy struktura skóry jest osłabiona lub też warstwa rogowa jest bardzo cienka (lepszy dostęp do kanalików mieszkowych), może dojść do silnego drażnienia otworów mieszków włosowych, wówczas najczęściej skóra reaguje miejscowym odczynem zapalnym: zapaleniem mieszków włosowych. Nie jest to jednak regułą, bowiem równie często można zaobserwować zmiany charakterystyczne dla poparzenia termicznego: drobne zmiany obrzękowe, pęcherze wypełnione płynem surowiczym, utrudnione gojenie tkanek, silne zaczerwienienie, zmiany podbierające osoczem i ropą, bardzo długo gojące się.

Miejscowe zaczerwienienie, zmiany rogowaceniowe, zapalenie mieszków włosowych oraz zmiany trądzikowe przypominające złudnie zmiany typowe dla uszkodzenia termicznego najczęściej mają charakter zewnętrzny: stosowanie niewłaściwych kosmetyków, silnych substancji aktywnych, zabiegów silnie złuszczających, drażniących substancji aktywnych zawartych w pożywieniu, środkach czyszczących, które mają kontakt z jamą ustną (np. pasty do zębów).

Dermatitis Perioralis to również zmiany alergiczne, drobne, swędzące, uporczywe, szybko narastające. One w odróżnieniu od powyższych, mogą mieć charakter mieszany: często przyczyną są nadkażenia bakteryjno-grzybicze, miejscowe odczyny alergiczne, choć często mają i swoją wewnętrzną przyczynę: nierzadko przy ich powstawaniu zostaje zaabsorbowany cały układ immunologiczny i są pierwszą oznaką na przykład alergii żywieniowej.

źródło / źródło
Są również i zmiany naciekowe, z tym że ich występowanie konkretnie w tym rejonie najczęściej ma powiązanie z układem pokarmowym - nietolerancjami, nadwrażliwościami, opornością tkanek na insulinę oraz zakażeniami układu pokarmowego: kandydozą, przerostem flory bakteryjnej w jelitach (SIBO), lambliozą. Nacieki to również silna reakcja toksyczna, często pojawia się po obarczonych wysokim ryzykiem powikłań zabiegach inwazyjnych, niedopasowanych do bieżącej kondycji skóry, które gruntownie usuwają warstwę rogową: lasery frakcyjne i niefrakcyjne, dermabrazja, silne roztowry kwasowe (Jessner, TCA), sterydy, czy przewlekle i nierozsądnie stosowane pochodne witaminy A. 

Zmiany są oporne na leczenie - nie działa na nie większość środków miejscowych o silnym działaniu antybakteryjnym i przeciwzapalnym. Występują bez większego schematu, długo powstają, równie długo wchłaniają się, najczęściej pozostawiają po sobie blizny.

Najczęściej zapalenie okołoustne jest wynikiem przewlekłego stanu zapalnego, ale według medycyny konwencjonalnej niezagrażającego życiu pacjenta, czyli nienadającym się do leczenia (mimo że go wymaga). Pierwsze objawy bardzo często są lekceważone: pojawiają się problemy skórne, włosy stają się kruche i łamliwe, podobnie jak paznokcie, pacjent zazwyczaj trafia nie do tego specjalisty, do którego powinien zostać skierowany. Wszelkie zakażenia, nadwrażliwości, nietolerancje, utrzymują organizm w  ciągłym stanie zapalnym, co jest obarczone wysokim stresem komórek. Bardzo często pacjenci nie mają pojęcia o swojej przewodniej chorobie i leczą się na inne jednostki chorobowe, które swoją przyczynę mają w głównym, przewodnim problemie, który nieleczony i niezdiagnozowany doprowadził do dysfunkcji narządowej.

  • CELIAKIA
Najczęstszą przyczyną powstawania zapalenia okołoustnego jest stwierdzona celiakia. Celiakia jest chorobą trzewną, powiązaną ściśle z układem immunologicznym. Spożywanie glutenu wywołuje reakcje zapalne, które dają swoiste objawy od strony układu pokarmowego, ale również bardzo często objawiają się problemami skórnymi w rejonie ust oraz bruzd nosowo-wargowych. 

  • NIECELIAKIALNA NADWRAŻLIWOŚĆ NA GLUTEN 
Zmiany typowe dla dermatitis perioralis to także ukryta nadwrażliwosć na gluten, która jest niemożliwa do wykrycia żadną metodą diagnostyczną (brak odpowiedzi immunologicznej, brak nadwrażliwości na ziarna pszenicy, kosmki jelitowe prawidłowe bez postępującego zanikania), niezbędne jest zastosowanie diety eliminacyjnej. Osoby borykające się z NCGS w początkowym stadium choroby nie obserwują u siebie objawów typowych dla celiakli, choć bardzo często towarzyszą im słabo nasilone, choć uporczywe problemy z funkcjonowaniem układu pokarmowego. 

  • ZBYT WYSOKIE PH SOKÓW ŻOŁĄDKOWYCH 
Niewłaściwie zakwaszony żołądek oraz spożywanie nadmiernej ilości białek oraz węglowodanów prowadzi do zobojętniania soków trawiennych żołądkowych. W podobny sposób działają inhibitory pompy protonowej (IPP) stosowane popularnie w leczeniu refluksu żołądkowego.

Zbyt słaba moc soków żołądkowych to generowanie kolejnych problemów: nieodpowiednia sterylizacja spożywanego jedzenia (większa szansa wystąpienia infekcji), upośledzone wchłanianie składników odżywczych, a więc niedobory żywieniowe (głównie witamin z grupy B, czynnika Castla, niedokrwistości) oraz utrudnione trawienie treści pokarmowych w dalszych odcinkach układu pokarmowego, a wiec ich nadmierne obciążanie organów wewnętrznych: dotyczy to szczególnie trzustki oraz wstępującej części dwunastnicy. 

  • HELICOBACTER PYLORI
Bakteria rozwijająca się w podśluzówce żołądka, odporna na działanie kwasowego pH. Bakteria może występować zupełnie bezobjawowo, a jej obecność w organizmie znacząco zwiększa ryzyko wystąpienia chorób żołądka oraz dwunastnicy, ponieważ działa prozapalnie na ściany żołądka (zwłaszcza odcinek odźwiernikowy). Helicobater Pylori, pomimo wielu badań klinicznych: nie jest neutralna dla zdrowia człowieka, mimo że nie wywołuje zazwyczaj ostrych stanów zagrożenia życia, jej obecność w śluzówce żołądka prowadzi do przewlekłego stanu zapalnego, który zwiększa ryzyko zachorowania na nowotwory, choroby autoimmunologiczne, neurologiczne (bariera krew-mózg) oraz zapalne układu pokarmowego. 

  • ZA DUŻA PODAŻ WĘGLOWODANÓW W DIECIE
Nadmierna ilość cukrów w diecie, nieważne, czy złożonych, czy niezłożonych, ponieważ cukry są trawione w ten sam sposób przez te same odcinki układu pokarmowego (z tym że wyrzuty insuliny rozkładają się inaczej w czasie) działa toksycznie na organizm i uruchamia niekorzystne procesy glikacji. Każdy cukier powoduje wzrost insuliny i potencjalnie doprowadza do powstania oporności tkanek na insulinę oraz jest obarczony ryzykiem wywołania przecukrzenia organizmu (rozwoju cukrzycy), co z kolei prowadzi do niewydolności narządowych. Oczywiście węglowodany są konieczne do spożywania, ale w określonej ilości do zapewnienia podstawowych funkcji życiowych, są bowiem pewne komórki w organizmie człowieka, które żywią się tylko czystą, nieprzetworzoną glukozą (na przykład składniki morfotyczne krwi, komórki nerwowe).

Nadmierna ilość cukru w diecie ma wyjątkowo niekorzystny wpływ na gospodarkę hormonalną: doprowadza do przewagi estrogenowej (zmniejsza ilość testosteronu, zwiększa ilość androstendionu i nieprzekształconego estradiolu - a więc zmniejsza wrażliwość na insulinę) oraz zakłóca pracę nadnerczy. Ma również niekorzystny wpływ na pracę przysadki i może zaburzać wydzielanie hormonów, zwłaszcza odpowiedzialnych za uczucie głodu i sytości. Dodatkowo ma negatywny wpływ na układ immunologiczny, działanie prozapalne cukrów może uszkadzać między innymi pracę tarczycy i prowadzić do rozwoju chorób autoimmunologicznych.

Warto zwrócić tutaj szczególną uwagę zwłaszcza na zboża, które są największym źródłem węglowodanów. Węglowodany są niezwykle trudną grupą żywnościową - nie powinny być łączone ani z białkami, ani tym bardziej z tłuszczami (wówczas są ciężkostrawne, fermentują w jelitach oraz w nich zalegają), są wysoko przetworzone oraz zawierają substancje antyodżywcze, które utrudniają lub całkowicie uniemożliwiają wchłanianie związków aktywnych, zwłaszcza witamin z grupy B oraz związków mineralnych. Dodatkowo zawierają bardzo duże ilości błonnika, który zwiększa masę kałową oraz nadmiernie pobudza perystaltykę jelit, co nie jest wskazane u osób, które borykają się ze stanami zapalnymi jelit. 

  • LAMBLIOZA
Jest dość mocno powiązana z powyższymi podpunktami. Nie zawsze zakażenie lambliami wynika ze słabych warunków mieszkaniowych i nieprzestrzegania zasad higieny: niedokwaszony żołądek, ściany żołądkowe i wstępujące dwunastnicze podlegające stanom zapalnym, osłabiona odpowiedź immunologiczna również zwiększają ryzyko wystąpienia zakażenia. Podobnie jak w przypadku bakterii Helicobacter Pylori, zatrucie lambliami przebiega zazwyczaj bezobjawowo, mimo przewlekle toczącego się stanu zapalnego - jest to niezwykle niebezpieczna i niekorzystna sytuacja, gdyż zazwyczaj wtedy dochodzi do wystąpienia niezrozumiałych niedoborów żywieniowych,  dużej podatności na infekcje a nawet rozwinięcia się alergii, pogorszenia kondycji skóry, włosów i paznokci, zmęczenia, co nie pozwala prawidłowo i szybko zdiagnozować przewodniego problemu. 

  • ALERGENY I INTERAKCJE
Bardzo często zapalenie okołoustne jest wynikiem alergii miejscowej lub ogólnej. Alergia miejscowa zazwyczaj jest wynikiem stosowania substancji toksycznych, silnie alergennych (kosmetyki naturalne, kwasy, filtry przeciwsłoneczne, barwniki, konserwanty, utrwalacze, substancje zapachowe), które powodują bardzo szybką odpowiedź immunologiczną. Alergie ogólne są trudniejsze do zdefiniowania, mogą one bowiem dawać natychmiastową odpowiedź immunologiczną, opóźnioną lub na tyle subtelną, rozłożoną w czasie, iż trudno jest, bez całkowitej metody eliminacji doszukać się przewodniego czynnika prozapalnego.

Bardzo często alergie ogólne, ale o charakterze miejscowym w rejonie ust wywołuje nadwrażliwość na metale ciężkie (na przykład plomby, stenty metalowe) oraz na materiały stomatologiczne (uczulenie na fluor).

Przy alergiach warto zwrócić uwagę nie tylko na typowe alergie, ale również wszelkie nietolerancje oraz nadwrażliwości na daną substancję czynną, one również wywołują reakcję pozapalną, nieswoistą - czyli trudniejszą dla diagnostyki. Pozostając w temacie leków i wyrobów medycznych: alergie mogą powodować nie tylko substancje czynne zawarte w lekach, bardzo często skutki niepożądane są obserwowane po zastosowanych wypełniaczach lub zawartych barwnikach. 

Zapalenie okołoustne to również wynik interakcji (nie tylko połączeń leków, ale również leków z pokarmami lub suplementami): nie dotyczy to tylko medykamentów z niebezpiecznej grupy N, a nawet powszechnie dostępnych tabletek przeciwbólowych, suplementów.

  • PRÓCHNICA ZĘBÓW
Wbrew pozorom próchnica niszczy nie tylko zęby - to ogólny (a nie tylko miejscowy!) stan zapalny o niszczącym, przewlekłym charakterze. Wielokrotnie wykazano w licznych badaniach klinicznych powiązanie pomiędzy chorymi zębami, a na przykład chorobami serca, chorobami autoimmunologicznymi, czy zaburzeniami neurologicznymi. 

  • TRĄDZIK TOKSYCZNY (POLEKOWY, POSTERYDOWY, KOSMETYCZNY)
Jedna z najczęstszych przyczyn rozwoju dermatozy okołoustnej o charakterze przewlekłym, nierzadko jest to pierwsza faza ostrzegawcza trądziku różowatego lub łojotokowego zapalenia skóry, o którym więcej przeczytasz tutaj>

Trądzik toksyczny powstaje z kilku powodów: skóra jest intensywnie drażniona, odwodniona oraz pobudzona. Wszystkie te trzy składowe powodują wzmożoną, patologiczną hiperkeratynizację naskórka (skóra w reakcji obronnej nadmiernie rogowacieje). Oprócz nadmiernego rogowacenia, mieszki zostają mechanicznie i chemicznie drażnione przez substancję aktywną, dochodzi do powstania odczynu zapalnego i tym samym pojawia się odpowiedź immunologiczna. Na wielu typach skóry, ze skłonnością do łojotoku, pobudzone zostają dodatkowo do nadmiernej pracy gruczoły łojowe, przez co wzrasta aktywność gruczołowa i skóra nadmiernie przetłuszcza się. W zależności od siły bodźca, czasu jego trwania, rodzaju oraz skłonności do łojotoku, zmiany mogą mieć zróżnicowany charakter: od delikatnego rogowacenia, po zapalenie mieszków włosowych, zmiany trądzikowe oraz głębokie nacieki.

Trądzik toksyczny nie jest łatwy do zdefiniowania, ponieważ może on przybierać postać trądziku pospolitego, choć wiąże się równocześnie z wysoką wrażliwością i reaktywnością skóry.

  • NUŻENIEC LUDZKI
Pasożyt, który daje dość charakterystyczne objawy: powoduje silne swędzenie, które narasta wieczorem i podczas snu, skóra tuż po przebudzenia jest w najgorszej kondycji, biorąc pod uwagę inne pory dnia, pory są poszerzone, mogą powstawać obrzęki. Bardzo często nużeniec ludzki jest przyczyną zakażeń rzęs oraz zapalenia spojówek i właśnie wtedy, zupełnie przypadkowo jest diagnozowany również i na tkance skórnej. Niewłaściwe leczenie dermatologiczne bez środków przeciwpasożytniczych powoduje narastanie problemu i dodatkowo kamufluje główną przyczynę wystąpowania zmian skórnych. 

  • ZAKAŻENIA GRZYBICZE
Obszar okolic ust jest dosyć specyficzny: delikatny, wystawiony na działanie czynników mechanicznych, chemicznych, atmosferycznych oraz wyposażony w  potężną ilość gruczołów nie tylko łojowych, ale i potowych. To własnie tam (wraz z obszarem między brwiami) najczęściej rozwijają się infekcje grzybicze. Zmiany są drobne, swędzą, bardzo szybko kolonizują, błyskawicznie nabywają oporność i co jest dla nich charakterystyczne: przy sprzyjających warunkach bytowych nawracają.Więcej o zakażeniach grzybiczych dowiesz się w tym miejscu> 

  • ZABURZENIA HORMONALNE: HIPERPROLAKTYNEMIA KLASYCZNA LUB CZYNNOŚCIOWA/ HIPERKORTYZOLEMIA/ HIPERANDROGENIZM TYPU NADNERCZOWEGO
Dermatitis Perioralis może sygnalizować również problemy hormonalne, najczęściej na tak zwanej osi podwzgórze-przysadka-nadnercza, gdzie dochodzi do sprzężenia zwrotnego. Oś odpowiada głównie za reakcję stresową oraz poststresową. 

W reakcji na stres, ludzki organizm zostaje pobudzony do walki / ucieczki. Z fizjologicznego punktu widzenia, zwiększa się wówczas metabolizm wszystkich substancji odżywczych dzięki uwalnianej adrenalinie (dlatego też przewlekły stres powoduje silne niedobory żywieniowe, a wręcz niedożywienie, nawet pomimo racjonalnej diety), produkowany w nadnerczach kortyzol zostaje wyrzucony do krwiobiegu, jest on antagonistą insuliny i powoduje niewrażliwość tkanek na jej działanie: w efekcie doprowadza to do przecukrzenia organizmu oraz uwolnienia dużej ilości czystej glukozy, która ma zapewnić energię. Gdy słabnie poziom adrenaliny oraz uwalnianego kortyzolu, wkracza prolaktyna - hormon, który nie odpowiada tylko za laktację u ssaków, ma wiele innych, ważnych funkcji i jedną z nich, niesamowicie ważną: jest redukcja dopaminy, czyli redukcja pobudzenia i skurczu. Prolaktyna odpowiada za odpowiedź poststresową: wycisza organizm.

Definicja stresu wcale nie jest prosta: stresem można nazwać nie tylko sytuacje zagrożenia życia, ale również niefizjologiczne postępowanie: brak snu, przejadanie się, pośpiech, codzienne sprawy życia codziennego, które powodują jakieś napięcie. Stres zatem towarzyszy większości z nas codziennie i przewlekle.

I jest to wyjątkowo niekorzystne dla zdrowia. Otóż wcale nie trzeba zjadać dużej ilości cukrów, aby mieć cukrzycę i zaburzenia lipidowe: nadmierny stres powoduje ogromne skoki glukozy, które mogą mieć charakter przewlekły, jeśli jesteś oczywiście przewlekle narażony na stres. Wydzielanie takich ilości kortyzolu, powoduje kompensacyjne choroby nadnerczy oraz zaburza uwalnianie oraz konwersję innych hormonów, bardzo często hormonów tarczycy, zaś prolaktyna, która ma łagodzić nadmierne skutki stresu: pod wpływem niekorzystnych czynników zostaje produkowana i następnie wyrzucana w nadmiernej ilości i między innymi w ten sposób powstaje coraz to bardziej powszechna hiperprolaktynemia czynnościowa. Zazwyczaj dokładnie ten typ zaburzeń najczęściej objawia się właśnie trądzikiem w okolicach ust oraz bruzd nosowo-wargowych i nie musi (choć może) generować nadmiernego łojotoku.


Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

OLEJKI ETERYCZNE I ABSOLUTY

$
0
0

Nigdy nie umniejszałam roli ziół, a zwłaszcza będących ich esencją: olejków eterycznych, w pielęgnacji mojej skóry. Niejednokrotnie dary natury, jakimi niezaprzeczalnie są esencje zapachowe, są rozwiązaniem lub też wspaniałym uzupełnieniem kuracji dermatologicznych. Prócz działania antybiotycznego, przeciwzapalnego, normalizującego i oczyszczającego, koją zmysły, wyciszają układ nerwowy lub też energetyzują i są wspaniałą dawką energii na kolejny, nowo rozpoczęty dzień. 

ABSOLUT, CZY OLEJEK ETERYCZNY?

Różnicą, i to dość znaczną jest metoda pozyskiwania, czyli sposób ekstrahowania esencji. Aby pozyskać absolut (konkret - najczęściej rośliny oleiste/ rezynoid z żywic lub substancji stałych), należy zastosować w podwójnym lub nawet trzykrotnym ekstrahowaniu rozpuszczalnik, surowiec chemiczny (olejowy, alkoholowy, glikolowy, czy też glicerynowy, wszystko zależy od rodzaju zastosowanego surowca). Absoluty wykonywane są z roślin świeżych o delikatnych kwiatach, olejodajnych i lepkich, stałych, twardych ziaren i bylin, łagodnych łodyg czy traw, słowem- trudnych samodzielnie do pozyskania i wymagających uprzedniej absorpcji przez rozpuszczalnik, który następnie jest poddawany lotnej redukcji, a reakcja ta zostaje powtórzona aż do momentu uzyskania klarownego, czystego (zazwyczaj 1:1) absolutu. Absoluty mogą mieć formę płynną, jak i olejową, balsamiczną, żywiczną. Ze względu na zastosowane metody chemiczne, mogą okazać się bardziej drażniące i agresywne dla skóry niż tradycyjne olejki eteryczne. Wyjątkiem jest ekstrakcja nadkrytycznym dwutlenkiem węgla - absoluty pozyskiwane w ten sposób są niezwykle szlachetnym, cennym i wyjątkowym surowcem oraz zostają pozbawione agresywnych właściwości drażniących.

Olejki eteryczne są natomiast uzyskiwane naturalnie, poprzez destylację wodną lub też wytłaczanie. Przy produkcji olejków eterycznych nie zostają zastosowane żadne substancje dodatkowe - to, co otrzymujesz w malutkim, kilku milimetrowym, szklanym pojemniczku, to czysta esencja roślinna otrzymana ze świeżych lub suszonych surowców zielarskich.

DLACZEGO OLEJKI ETERYCZNE?

Olejki eteryczne są najbardziej wartościową, najlepiej przyswajalną oraz aromatyczną częścią surowców zielarskich, to dzięki nim surowiec zielarski zawdzięcza większość swoich właściwości prozdrowotnych. Atrybuty olejków są dodatkowo skondensowane, intensywne i aktywne biologicznie, dlatego wymagają określonego stężenia stosowania, mniejszego lub większego, w zależności od surowca. 

Aby zrozumieć tak silne właściwości olejków lotnych, należy znać przyczynę ich uwalniania przez daną roślinę lub jej część: wyzwalane olejki eteryczne są swoistą ochroną przed niekorzystnymi czynnikami: stają się barierą przed nadmierną ucieczką wody, chronią przed insektami i zwierzyną, jak i również ją wabią. Niezmiernie ważne jest również to, że są one substancją leczniczą dla samej rośliny (samoleczenie) - wspierają jej procesy regeneracyjne, zwiększają odporność na niekorzystne czynniki oraz pobudzają do wzrostu i dalszego rozwoju.

Olejki eteryczne posiadają zróżnicowane właściwości, mimo że poniżej próbowałam podzielić je w zgrabne grupy, w praktyce nie da się tego aż tak pięknie, schludnie i regułkowo ogarnąć, wynika to z faktu, iż na właściwości danego surowca ma wpływ wiele, zupełnie odmiennych czynników: metoda jaką zastosowano, materiał z jakiego wykonano esencję (inne właściwości będzie posiadać surowiec świeży, inne suszony, inne kora, a inne liście, nasiona, kwiaty, łodygi, byliny, czy żywice), jakość pozyskanego materiału (warunki produkcji, nasłonecznienie, żyzność gleby, opryski, metody chemiczne), odmiana danej rośliny oraz finalnie sposób przetwórstwa (w tym przede wszystkim uczciwość i staranność producenta). Te nie do końca uchwytne czynniki sprawiają, iż olejki eteryczne pomimo tej samej nazwy i podobnej nuty zapachowej, mogą mieć zupełnie inny aromat, głębię, inaczej rozwijać się oraz działać intensywniej lub też subtelniej i delikatniej, oraz cenę: rozstrzał cenowy w przypadku esencji zapachowych jest mocno zauważalny, gdyż tutaj największe znaczenie, zresztą jak w każdej dziedzinie życia, ma jakość oraz wykorzystany surowiec.

GRUPY OLEJKÓW ETERYCZNYCH

Olejki eteryczne, mimo że nie chcę tego czynić i tak wdzięczny, fascynujący temat zapachów zasługuje na szerszą analizę (czyli wymaga odrębnej publikacji książkowej, a nie jednego artykułu na blogu), można podzielić zasadniczo na siedem grup zapachowych, które mogą mieć oczywiście swoje dodatkowe podgrupy: cytrusowe, piżmowe, kwiatowe, drzewne, zielone i ziołowe, balsamiczne i żywiczne oraz korzenne, przyprawowe. Ze względu na podobne (ale wciąż unikalną złożoność składu chemicznego) substancje lotne posiadają zbliżone do siebie właściwości, choć nadal zachowują swoją wyjątkowość, bowiem są tak skomplikowane pod względem składu chemicznego i są narażone na tak wiele zmiennych składowych, iż każda roślina i każdy pozyskany z niej olejek eteryczny przynosi odmienny efekt terapeutyczny.

CYTRUSOWE: Bergamota (Citrus bergamia)/ Cytryna (Citrus limon)/ Limetka (Citrus aurantifolia)/ Mandarynka (Citrus reticulata)/ Petitgrain (Citrus Aurantium Amara)/ Pomarańcza Gorzka (Citrus aurantium)/ Pomarańcza Słodka (Citrus sinensis)/ Grapefruit biały (Citrus Grandis (Grapefruit) Peel Oil)/ Grapefruit czerwony (Citrus Paradisi (Grapefruit) Peel Oil)/ Palczatka pogięta, lemongrass, cytrusowa (Cymbopogon flexuosus)/ Palczatka szczetna (Cymbopogon winterianus)/ Melisa (Melissa Officinalis)/ Werbena cytrynowa (Thymus hiemalis)/ Niaouli (Melaleuca viridiflora)/ Cytrynowe drzewo herbaciane (Leptospermum Petersonii/ Klementynka (Citrus nobilis)

Olejki cytrusowe mają świeży, dosyć ostry, czasami wręcz nachalny, choć naturalnie przenikający zapach. Naturalne esencje oddają wyczuwalną, jadalnie słodko-kwaśną woń owoców. 

Delikatną wersją cytrusową, niedrażniącą, a wprowadzającą świeżość, ale nie toaletową, jest olejek z grapefruita białego oraz olejek cytrynowy extra fine. Słodko-cytrusowy wydźwięk wprowadza palczatka cytrusowa oraz łagodniejąca werbena cytrusowa, zaś cierpko-gorzki, łagodnie kwiatowy: petitgrain, a cytrusowo-ziołowy: cytrynowe drzewo herbaciane, które nie jest aż tak zielone, drzewne, ostre i intensywne jak pospolita odmiana tej rośliny, słynąca z silnych właściwości bakteriobójczych. Zaskoczeniem w zestawieniu może okazać się melisa - która również jest zaliczana do cytrusowych nut, ale nie jest to cytrusowość wibrująca w nozdrzach, odurzająca, a subtelnie zielona, wyjątkowo łagodna i zrównoważona, o kojącym działaniu.

Swoją przygodę warto zacząć od cytrynowego drzewa herbacianego, melisy oraz olejku Niaouli. Esencje mają łagodny, przyjemnie kremowo-ziołowy, miękki, cytrusowy zapach, są łagodniejsze w działaniu od innych olejków z grupy cytrusowej: rzadziej wywołują podrażnienia, nie trzeba aż tak skrupulatnie kontrolować ilości dodawanej esencji oraz stosowane regularnie, nawet w pielęgnacji porannej, nie uwrażliwiają na działanie promieniowania słonecznego. Pozostałe olejki eteryczne mogą sprawdzić się w pielęgnacji ciała, w aromaterapii lub jako dodatek do bardziej złożonej kompozycji zapachowej.

Działanie: pobudzające, stymulujące, oczyszczające, rozjaśniające, hamujące nadmierny łojotok, pobudzające krążenie,
Wskazania: skóra mieszana, tłusta, z rozszerzonymi porami, z trądzikiem niezapalnym, rogowaceniem, zanieczyszczona, dojrzała, olejki eteryczne w aromatoterapii rozprężają, rozluźniają oraz jednocześnie energetyzują, świetnie sprawdzają się w pielęgnacji ciała, 
Przeciwwskazania: należy zwrócić szczególną uwagę na zastosowane stężenie, gdyż olejki eteryczne cytrusowe wykazują silne właściwości drażniące oraz rozszerzające naczynia i już przy niewielkim przekroczeniu orientacyjnej dawki, mogą pojawić się efekty niepożądane. Większość z nich działa również fotouwrażliwiająco (szczególnie bergamota zawierająca FCF czyli bergadapten), dlatego też nie powinny być one stosowane w porannej pielęgnacji, a szczególnie tuż przed wyjściem na zewnątrz, zwłaszcza gdy jest słonecznie. Nie zalecam stosowania olejków cytrusowych na skórze wrażliwej, nadreaktywnej, łatwo ulegającej podrażnieniom oraz miejscowym alergiom (olejki eteryczne cytrusowe bardzo często powodują reakcje zapalne). Nie sprawdzą się również w pielęgnacji skóry typowo naczynkowej (szczególnie, gdy są stosowane w wysokim stężeniu i stanowią trzon kompozycji zapachowej), zmienionej zapalnie, z ranami otwartymi, z wyjątkiem melisy oraz cytrusowego drzewa herbacianego, które prócz właściwości antybakteryjnych i przeciwgrzybiczych, działają kojąco, łagodząco i przeciwzapalnie oraz są lepiej tolerowane (mogą być zatem stosowane w wyższym stężeniu). 

NUTY ZWIERZĘCE/PIŻMOWE: Nasiona marchwi (Daucus Carota Seed)/ Kozłek lekarski, potocznie walerianowy (Valeriana officinalis)/ Piżmian właściwy (Abelmoschus moschatus)

Jedne z najtrudniejszych nut do opisania i do oswojenia. Nietypowe, albo ktoś je polubi, albo znienawidzi, zazwyczaj kojarzą się niezbyt mile, wręcz odpychająco, zwierzęco, z czymś gnijącym, zatęchłym. Mają silne właściwości oczyszczające, uspokajające, kojące, mimo odpychającej woni, mają niezwykle łagodne działanie, są dobrze tolerowane przez ludzką skórę. Olejek z nasion marchwi dodatkowo przepięknie rozjaśnia skórę, bez nadawania jej brzydkiego, pomarańczowego nalotu.

Działanie: oczyszczające, kojące, uspokajające, przyspieszające gojenie, 
Wskazania: cera wrażliwa, delikatna, z poszarzałym kolorytem, zanieczyszczona, pobudliwa
Przeciwwskazania:  nadwrażliwość lub alergia,


KWIATOWE (W TYM BIAŁE KWIATY): Bagno grenlandzkie, absolut (Ledum groenlandicum) / Geranium, bodziszek (Myristica fragrans)/ Jaśmin, absolut (Jasminum Sambac)/ Ylang-Ylang, jagodlin wonny (Cananga Odorata)/ Rumianek rzymski (Anthemis Nobilis)/ Rumianek pospolity (Matricaria chamomilla)/ Neroli (Citrus aurantium)/ Lipa drobnolistna (Tilia Sylvestris (Linden))/ Dziurawiec zwyczajny (Hypericum perforatum)/ Głóg (Crataegus)/ Malwa (Alcea rosea)/ Lawenda (Lavandula officinalis)/ Goździk Pąk (Syzygium aromaticum)/ Mirt cytrynowy (Backhousia citriodora) / Mirt zwyczajny (Myrtus communis)/ Kwiat drzewa oliwnego (Olea Europaea)/ Kanuka (Kunzea Ericoides)/ Hyzop (Hyssopus officinalis)/ Cytryniec chiński (Schizandra Chinensis)/ Palczatka imbirowa, cytronella, palmaroza (Cymbopogon vinterianus)/ Krwawnik pospolity (Achillea Millefolium)/ Magnolia Champaka, absolut (Michelia Champaca) / Gardenia jaśminowata, absolut (Gardenia Jasminoides)/ Błękitny lotos, absolut (Nelumbo Adans)/ Różowy lotos, absolut (Nelumbo Adans)/ Róża damasceńska, bułgarska, absolut (Rosa Damascena)/ Róża indyjska, absolut (Rosa Damascena)

    Esencje kwiatowe, ze względu na delikatny i cenny materiał, najczęściej są pozyskiwane poprzez ekstrakcję alkoholową - są zatem w przeważającej ilości absolutami, a nie olejkami eterycznymi. Mają niesamowitą, kobiecą i delikatną głębię, niektóre z nich są bardziej ostre (lawenda, kwiaty ziołowe), inne bardziej słodkie lub zwiewne, wręcz wodne (białe kwiaty) - nie są tłumiące, przysłaniające, zawiesiste i gęste, jest w nich dużo naturalności, polotu, dziewczęcości, czego brakuje mi w większości dostępnych kompozycji kwiatowych. Olejki eteryczne oraz absoluty kwiatowe mogą pełnić, nawet stosowane pojedynczo, funkcję perfum, szczególnie rumianek rzymski (słodko-ziołowo-kwiatowy, uroczy i dziewczęcy), elegancka magnolia champaka, kojący zmysły różowy i niebieski lotos, czy zalotne, ale niezobowiązujące absoluty z róży.

    Olejki kwiatowe to nie tylko esencja kojącego, otulająco rozkosznego zapachu, to również silne właściwości kojące, łagodzące, uspokajające skórę. Hamują odczyn zapalny oraz gaszą rumień. Pragnę w tym zestawieniu wyróżnić przede wszystkim rumianek rzymski (genialne właściwości gojące, przeciwzapalne i rozjaśniające, uspokaja nawet intensywnie podrażnioną skórę, najlepszy do stosowania w kosmetykach niespłukiwanych, pozostających na skórze dłużej, nie męczy przy dłuższym użytkowaniu), dziurawiec zwyczajny (doskonale nawilża, wybiela oraz koi pobudzoną skórę) oraz krwawnik pospolity, który odnajduje się w pielęgnacji skomplikowanych typów trądzikowych, gdy równie dużym problemem jest wrażliwość naskórka i większość kompozycji zapachowych okazuje się za agresywna. Nie sposób wspomnieć również o kwiatach lawendy, które normalizują cerę trądzikową, łojotokową, a przy tym nadają się do pielęgnacji cery wrażliwej, wybrednej i pobudliwej. 

    Olejki eteryczne z kwiatów świetnie sprawdzają się w pielęgnacji skóry wrażliwej, podrażnionej, nadreaktywnej. W większości nie uczulają na działanie promieniowania słonecznego (działanie fotoalergenne posiada hyzop oraz dziurawiec zwyczajny), choć niektóre z nich (zwłaszcza jaśmin, neroli, ylang-ylang oraz absoluty) wymagają uważnego rozcieńczania i stosowania w określonym stężeniu, gdyż zamiast niesienia ukojenia - spowodują uwrażliwienie.

    Działanie: regenerujące, kojące, łagodzące, silnie przeciwzapalne, antyoksydacyjne, nawadniające, 
    Wskazania: skóra wrażliwa, nadwrażliwa, pobudzona, naczynkowa, trądzikowa, dermatozy objęte stanem zapalnym, cera dojrzała i wymagająca odżywienia oraz nawodnienia, 
    Przeciwwskazania:  uczulenie na daną grupę kwiatową, skłonność do przebarwień posłonecznych (dziurawiec, hyzop i absoluty ekstrahowane metodą alkoholową),

    DRZEWNE (W TYM LEŚNE, MCHY): Drzewo różane (Aniba Rosaeodora)/ Jodła, olejek pichtowy (Abies Alba)/ Manuka (Leptospermum Scoparium)/ Drzewo Sandałowe (Santalum alba)/ Eukaliptus gałkowy (eucaliptus globulus) / Eukaliptus cytrynowy (eucaliptus ctriodora)/ Kajeput, białe drzewo herbaciane (Melaleuca cajeputi)/ Cyprys (Cupressus sempervirens)/ Cyprysik japoński (Chamaecyparis obtusa)/ Kora drzewa oliwkowego (Olea Europaea)/ Świerk (Picea Excelsa) / Czarny świerk (Picea Mariana)/ Wetiweria pachnąca, absolut (Vetiveria zizaniodes)/ Paczula, brodziec paczulka (Pogostemon Cablin)/ Sosna (Pinus silvestris)/ Drzewo Herbaciane (Melaleuca alternifolia)/ Brzoza cukrowa (Betula lenta) /Brzoza brodawkowata, brzoza zwisła (Betula pendula Roth)/ Cedr (Juniperus virginiana)/ Cedr atlaski (Cedarus atlantica)/ Cedr himalajski (Cedrus deodora)/

    Świdrująco świeże, czyste, drzewne. Niektóre z nich są bardziej zielone (świerk, sosna, łagodna brzoza), niektóre bardziej przenikające, nieprzewidywalne i ostre (eukaliptus, drzewo herbaciane), znajdują się również kremowo-kojące, doskonale uspokajające (drzewo sandałowe, kora drzewa oliwkowego), a jeszcze inna grupa pozostaje typowo ziemista, piwnicza (paczula). Olejki drzewne posiadają silne właściwości antybakteryjne, przeciwgrzybicze i przeciwpasożytnicze, nadają się również doskonale do przeprowadzania inhalacji - doskonale poprawiają wydolność oddechową oraz odśluzowują chore przewody oddechowe.

    Olejki drzewne to doskonały element w pielęgnacji skóry głowy (pobudzenie wzrostu), leczeniu łupieżu oraz infekcji skórnych (głównie olejki eukaliptusowe oraz cedrowe). Przyniosą również optymalne rezultaty stosowane w pielęgnacji codziennej - obkurczą pory, pozwolą zminimalizować łojotok oraz ograniczą zanieczyszczanie się skóry. Najbezpieczniejszym wyborem dla początkujących jest olejek manuka (który nie wymaga takiej restrykcji w stosowaniu) mający wyjątkowo szeroki zakres bakteriobójczy i grzybobójczy oraz olejki cedrowe, które świetnie hamują nadmierny łojotok, obkurczają intensywnie pory oraz je oczyszczają, dają również uczucie świeżości i oczyszczenia 

    Działanie: odkażające, przeciwzapalne, intensywnie oczyszczające, przeciwbakteryjne, przeciwgrzybicze, antyseptyczne, antybiotyczne, 
    Wskazania: skóra zmieniona zapalnie, zanieczyszczona, z każdym rodzajem trądziku, tłusta z rozszerzonymi porami, zmiany naciekowe, infekcje grzybicze, dermatozy okołoustne, łupież, wypadanie włosów, zakażenia jamy ustnej, zakażenia górnych dróg oddechowych, 
    Przeciwwskazania:  alergia lub nadwrażliwość na daną grupę substancji, rany otwarte, 

    ZIOŁOWE (W TYM FOUGERE): Estragon, bylica draganek (Artemisia dracunculus)/ Cząber (Satureja hortensis)/ Bazylia (Ocimum basilicum)/ Jałowiec (Juniperus Communis) /Jałowiec kolczasty (Juniperus Oxycedrus)/ Jagody jałowca (Juniperus communis)/ Majeranek (Origanum majorana)/ Mięta Kędzierzawa (Mentha spicata) / Mięta Pieprzowa (Mentha piperita) / Mięta Zielona (Mentha arvensis)/ Kocanka włoska, nieśmiertelnik (Helichrysum)/ Piołun, absynt (Artemisia absinthium)/ Rozmaryn (Rosmarinus officinalis)/ Szałwia lekarska (Salvia officinalis) / Szałwia muszkatołowa (Salvia sclarea)/ Werbena egzotyczna, may chang (Litsea cubeba)/ Tatarak (Acorus calamus)/ Tymianek biały, macierzanka (Thymus zygis)/ Tymianek czerwony (Thymus vulgaris)/ Oregano (Origanum vulgare)/ Liść drzewa oliwnego (Olea Europaea)/ Golteria rozesłana, wintergreen (Gaultheria procumbens)/ Goździk Liść (Eugenia caryophyllus)/ Oczar wirginijski (Hamamelis Virginiana (Witch Hazel))/ Niepokalanek pospolity (Vitex agnus-castus)

    Ziołowe, intensywnie odświeżające, kojące i uspokajające. Aromatyczne. Olejki eteryczne z tejże grupy posiadają najintensywniejsze właściwości oczyszczające oraz hamujące stan zapalny. Odkażają (działają bakteriostatycznie) oraz dbają i przywracają zdrową mikroflorę skórną. Mogą być naturalnym zastępstwem antybiotyków, bowiem wykazują szerokie spektrum działania, ale jednocześnie nie powodują oporności patogenów. Doskonale sprawdzą się w pielęgnacji skóry trądzikowej. Regulują rogowacenie, hamują nadmierny łojotok oraz pomagają pozbyć się zaskórników.

    Najgorzej w produktach do pielęgnacji skóry twarzy sprawdza się olejek miętowy, który poprzez intensywne ochłodzenie skóry niesamowicie ją drażni (wręcz paraliżuje przy niewielkich podmuchach wiatru), podczas wyboru olejku miętowego warto zwrócić uwagę na typ surowca, z którego wytworzono olejek eteryczny - najsilniejsze właściwości antyseptyczne i odkażające oraz czystą, świeżą woń posiada mięta pieprzowa, mięta polna i kędzierzawa mają dosyć ulepkowaty zapach gumy do żucia, nie mają aż tak dobrych właściwości antyseptycznych i strasznie się kleją skóry przez wysoką zawartość naturalnych cukrów.

    Bardzo silne właściwości odkażające posiada zaś olejek wytworzony z oregano oraz majeranek, a ich dozowanie powinno odbywać się szczególnie ostrożnie: dodanie kilku kropelek za dużo może spowodować silne poparzenie chemiczne. Początkującym polecam swoją przygodę zacząć od szałwii muszkatałowej, o niezwykle łagodnym i niesamowicie odprężającym, ziołowym zapachu i świetnych właściwościach przeciwtrądzikowych, tymianku oraz golterii rozesłanej (wintergreen), która doskonale hamuje dalszy rozwój zmian zapalnych i świetnie leczy trądzik typowo bakteryjno-grzybiczy (zawiera dużo naturalnego kwasu salicylowego). Nie sposób wspomnieć również o olejku z kocanki, który prócz właściwości oczyszczających, cudownie koi i normalizuje skórę, a także gasi rumień (świetnie sprawdza się w kombinacji skóra trądzikowa, ale jednocześnie naczynkowa i wrażliwa). Aromat kocanki włoskiej jest niesamowicie odprężający, przyjemny, delikatny, może być on stosowany samodzielnie jako perfumy przez fanów zielonych, naturalistycznych zapachów.

    Działanie: oczyszczające, regulujące, hamujące nadmierny łojotok, antyseptyczne, bakteriobójcze, grzybobójcze, przeciwpasożytnicze, antybiotyczne bez ryzyka rozwoju oporności szczepów patogennych,
    Wskazania: skóra zmieniona zapalnie, zanieczyszczona, z każdym rodzajem trądziku, tłusta z rozszerzonymi porami, zmiany naciekowe, infekcje grzybicze, dermatozy okołoustne, nadmierny łojotok i zaskórniki, świetnie sprawdzają się stosowane w środkach myjących (zwiększają ich walory oczyszczające), łojotokowe oraz bakteryjno-grzybicze dermatozy skóry głowy, hiperkeratynizacja, 
    Przeciwwskazania:  alergia lub nadwrażliwość na daną grupę substancji, rany otwarte, duża skłonność do podrażnień, 

    BALSAMICZNE/ ŻYWICZNE: Balsam copaiba (Copaifera Reticulat)/ Czystek ladanowy (Cistus Ladaniferus)/ Mirra (Comiphora myrra)/ Kadzidłowiec (Boswellia carteri) Frankincense - Żywica Olibanowa/ Elemi (Canarium luzonicum)

    Esencjonalne, bogate, gęste, dymne, żywiczne o silnych właściwościach odmładzających (poprawa ukrwienia, rozjaśniające właściwości, poprawa elastyczności naskórka) i odprężających. Swoją przygodę polecam zacząć od balsamu copaiba, który nie gra pierwszych skrzypiec, nie jest agresywny i drapieżny, a niejako jest tłem dla innych, bardziej głośnych składników w kompozycji zapachowej. Ma również najsilniejsze właściwości odkażające.

    Działanie: ujędrniające, pobudzające, rozjaśniające, odkażające
    Wskazania: skóra dojrzała, wymagająca poprawy elastyczności, lepszego ukrwienia,
    Przeciwwskazania:  nadwrażliwość lub alergia, wrażliwa i naczynkowa skóra, 

    KORZENNE, PRZYPRAWOWE: Anyż (Pimpinella anisum)/ Wawrzyn szlachetny, ocotea (Laurus nobilis)/ Gałka Muszkatałowa (Myristica fragrans) / Muszkatałowiec korzenny (Nutmeg)/ Czarny Pieprz (Pipper nigrum)/ Cynamon z Kory (Cinnamomum zeylanicum), Goździkowiec korzenny (Eugenia caryophyllata Thunb)/ Kminek (Carum Carvi)/ Imbir (Zingiber officinale)/ Wanilia, absolut (Vanilla planifolia)/ Ziarno kakaowca, absolut (Theobroma cacao)/ Koper włoski, fenkuł (Foeniculum vulgare)/ Koper ogrodowy (Anethum graveolens)/ Kolendra (Coriandrum Sativum) inaczej koriandrowy/ Cynamon z Liści (Cinnamomum zeylanicum)

    Olejki przyprawowe intensywnie pobudzają krążenie, rozjaśniają skórę, działają antyseptycznie, rozszerzają naczynia krwionośne, mogą powodować silne podrażnienia oraz miejscowe przekrwienia, zdecydowanie lepiej sprawdzają się w pielęgnacji skóry ciała (oleje, balsamy, masła), zwłaszcza w kosmetykach mających na celu redukcję cellulitu, czy rozstępów oraz w kosmetykach mających na celu pobudzenie wzrostu nowych włosów. Należy uważać na dodawaną ilość - już w bardzo niskim stężeniu wykazują intensywne działanie. Jest jednak pewien wyjątek, jakim jest koper włoski: łagodny, o ciekawej, kremowo-przyprawowej woni - ma doskonałe właściwości antybakteryjne, rozjaśniające i delikatne jak na swoją grupę aromatyczną. Świetnie sprawdza się w pielęgnacji cery trądzikowej.

    Działanie: ujędrniające, oczyszczające, rozjaśniające, antyseptyczne, pobudzające, rozgrzewające, 
    Wskazania: cellulit, wypadanie włosów, skóra bez blasku, wymagająca odżywienia, 
    Przeciwwskazania: alergia, nadwrażliwość, skłonność do rozszerzania się naczynek, delikatna i wrażliwa skóra, 


    GDZIE I JAK MOŻESZ WYKORZYSTAĆ OLEJKI ETERYCZNE 

    Olejki eteryczne ze względu na mnogość swoich właściwości, szczególnie uspokajających,  wyciszających, oczyszczających i rozluźniających są powszechnie stosowane głównie w aromaterapii, jest to jednak świetny materiał na kolejny artykuł i dzisiaj chciałabym skupić się bardziej na wykorzystaniu olejków w pielęgnacji skóry.

    Większość olejków eterycznych posiada właściwości antyseptyczne, antybakteryjne, przeciwgrzybicze oraz normalizujące, dlatego doskonale sprawdzają się w pielęgnacji skóry problematycznej, zmienionej zapalnie, trądzikowej oraz zanieczyszczonej, z nadmiernym łojotokiem i rozszerzonymi porami. Mogą zastępować z powodzeniem antybiotyki lub też być dodatkiem do kuracji antybiotycznej - wzmocnią jej działanie i jednocześnie będą zapobiegać powstaniu oporności patogennych szczepów. Ważne jest to, że pomimo swojego intensywnego działania nie uszkadzają mikroflory skórnej oraz bariery hydro-lipidowej, wręcz zwiększają jej odporność.

    Olejki eteryczne to również wspaniałe substancje w leczeniu wszelkich chorób skóry głowy: doskonale hamują powstawanie łupieżu, pobudzają włosy do wzrostu, hamują ich nadmierne wypadanie, wzmacniają cebulki włosowe oraz ograniczają nadmierne przetłuszczanie się skóry.

    Niektóre substancje lotne posiadają dodatkowo silne właściwości rozgrzewające i pobudzające, znajdą zatem zastosowanie w kosmetykach do ciała oraz do włosów, by pobudzić ich wzrost.

    Możliwości zastosowania olejków eterycznych jest mnóstwo, tak naprawdę ogranicza Cię tylko wyobraźnia, ale należy mieć na uwadze kilka, bardzo ważnych i cennych wskazówek:

    • Olejki eteryczne, to nie to samo co oleje ziołowe i inne oleje roślinne, przed zastosowaniem na skórę, wymagają wykonania próby uczuleniowej oraz przede wszystkim rozcieńczenia (niektóre olejki nie powinny być stosowane w stężeniu wyższym niż 0.5-1%: absoluty, olejki cytrusowe, przyprawowe),
    • Najbezpieczniejszą metodą stosowania olejków eterycznych są metody spłukiwane, ponieważ kontakt z tak silną substancją aktywną jest ograniczony (kosmetyki do mycia, spłukiwane maski, peelingi), pozwala to jednocześnie na wyższe zastosowane stężenie, 
    • Jeśli decydujesz się na dodatek olejku eterycznego do formulacji kosmetycznej niespłukiwanej, zawsze pamiętaj o tym, by zastosować jak najniższe, możliwe stężenie olejku eterycznego, 
    • Pamiętaj, że olejki eteryczne stosowane w niewłaściwy sposób silnie drażnią błony śluzowe i zamiast efektu leczniczego, mogą spowodować silne alergie i poparzenia chemiczne, 
    • Należy ostrożnie mieszać różne grupy olejków eterycznych i dla własnego bezpieczeństwa nie stosować ich tuż przed wyjściem na zewnątrz, zwłaszcza gdy jest słonecznie,
    • Należy rozróżniać olejki eteryczne klasy terapeutycznej (lecznicze, z naturalnych surowców) od olejków zapachowych, pozyskiwanych w  sposób sztuczny, mających zapewnić jedynie walory zapachowe, 

    ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Ewa

    ALOES NA TRĄDZIK? | JAK WYBRAĆ DOBRY ŻEL ALOESOWY I JAK ZROBIĆ GO SAMODZIELNIE W DOMU?

    $
    0
    0

    Aloes jest niezwykle cennym i interesującym na swój sposób immunostymulatorem, dzięki posiadanym właściwościom modelującym, doskonale hamuje odczyn zapalny, łagodzi podrażnienia, koi świąd, działa przeciwhistaminowo (przeciwalergiczne), ale jego negatywną stroną jest również możliwość pojawienia się zupełnie przeciwstawnego działania, surowiec może bowiem wywoływać silne reakcje alergiczne i nasilać powstawanie reakcji zapalnych. W czym tkwi szkopuł? I jak wybrać najlepszy preparat z aloesem?

    ALOES. PODSTAWOWE INFORMACJE

    Zainteresowanie medycyną alternatywną i uzupełniającą, w tym roślinami leczniczymi, wciąż rośnie i jest powszechne wśród pacjentów dotkniętych trądzikiem i zakaźnymi chorobami skóry. Rośliny lecznicze mają długą historię stosowania i wykazano, zresztą, w wielu badaniach klinicznych, iż silne właściwości lecznicze idą w parze ze słabym działaniem ubocznym, w przeciwieństwie do wyizolowanych substancji czynnych, chociażby powszechnie stosowanych w leczeniu problemów skórnych. Zioła są zatem wiarygodnym źródłem do recepturowania nowych leków, ale są one również nimi w postaci niezmienionej.

    Każdy liść aloesu składa się z trzech warstw. Pierwszej, wewnętrznej: przezroczystego żelu zawierającego 99% wody i resztę składających się z glukomannanów, aminokwasów, lipidów, steroli i witamin. Drugiej, środkowej, która jest gorzkim żółtym sokiem i zawiera antrachinony i glikozydy oraz trzeciej, zewnętrznej, grubej warstwy, nazywanej skórką, która pełni funkcję ochronną i syntetyzuje węglowodany i białka. Wewnątrz skórki znajdują się związki odpowiedzialne za transport substancji takich jak woda (ksylem) i skrobia (łyka). Działanie żelu z  aloesu jest zatem zależne od tego z jakiej części rośliny został przetworzony: najlepsze właściwości pielęgnacyjne będzie posiadał naturalny żel ze świeżej, wewnętrznej części liścia, bardziej ściągające i antybakteryjne działanie wykaże sok z aloesu, natomiast woda aloesowa oraz czysty ekstrakt będzie miała szerokie spektrum antybiotyczne i największy potencjał drażniący oraz alergenny. 

    Aloes zawiera 75 potencjalnie aktywnych składników, między innymi witaminy (beta-karoten, witamina E, C, B12, cholina, kwas foliowy), enzymy (alizyt, fosfatazę alkaliczną, amylazę, bradykinazę, karboksypeptydazę, katalazę, celulazę, lipazę i peroksydazę), minerały (wapń, chrom, cynk, magnez, mangan, sód, selen, miedź), cukry, ligninę, saponiny, kwasy salicylowe, aminokwasy (20 z 22 niezbędnych), hormony (auksyny i gibereliny, pomocne w redukcji stanu zapalnego i stymulacji procesów gojących) oraz szereg innych związków aktywnych.

    Właściwości lecznicze aloesu  i mechanizm działania na tkankę skórną:

    • Działanie stymulujące, regenerujące i przeciwbliznowcowe: glukomannan, bogaty w mannozy, polisacharydy i giberelinę oraz hormon wzrostu, oddziałuje z receptorami czynników wzrostu na fibroblasty, tym samym stymuluje ich aktywność i proliferację naskórka, co z kolei znacznie zwiększa syntezę kolagenu po miejscowym i doustnym podaniu aloesu. Aloes nie tylko zwiększał zawartość kolagenu w ranie, ale także zmieniał skład kolagenu (więcej typu III) i podnosił stopień jego sieciowania. W efekcie przyspieszył on gojenie się rany i zwiększył on wytrzymałość na zrywanie się powstałej tkanki bliznowatej (czyli zmniejsza tendencję do powstawania blizn oraz zmniejsza ich głębokość na etapie kształtowania się stanu zapalnego, warto zatem włączyć aloes do pielęgnacji skóry z aktywnym trądzikiem naciekowym i ropowiczym). W ostatnich badaniach doniesono o zwiększonej syntezie kwasu hialuronowego i siarczanu dermatanu w tkance ziarninującej gojącej się rany po podaniu doustnym lub miejscowym.
    • Blokowanie promieniowania UV i promieniowania gamma: jak doniesiono, aloes ma działanie ochronne przed uszkodzeniem skóry przez promieniowanie. Dokładny mechanizm działania nie jest, niestety, dokładnie poznany, ale po podaniu miejscowo żelu aloesowego, w skórze zostają uwalniane białka przeciwutleniające oraz metalotioneina, które redukują ilość rodników hydroksylowych oraz zapobiegają dysmutazie ponadtlenkowej i peroksydazie glutationowej w skórze. Zmniejsza wytwarzanie i uwalnianie cytokin immunosupresyjnych pochodzących z keratynocytów, takich jak interleukina-10 (IL-10), a tym samym zapobiega supresji nadwrażliwości typu opóźnionego wywołanej promieniowaniem UV.
    • Działanie przeciwzapalne: aloes hamuje szlak cyklooksygenazy i zmniejsza wytwarzanie prostaglandyny E2 z kwasu arachidonowego. Mała ciekawostka, ostatnio, z ekstraktów aloesowych, wyizolowano nowy związek przeciwzapalny, glikopeptyd C-glukozylo-chromon, który ma silne właściwości przeciwzapalne oraz przeciwalergiczne. 
    • Działanie immunomodelujące: alpofer hamuje napływ wapnia do komórek tucznych, hamując w ten sposób uwalnianie histaminy i leukotrienu z komórek tucznych za pośrednictwem antygenu. W badaniu na myszach, którym uprzednio wszczepiono komórki mięsaka mysiego, acemannan stymuluje syntezę i uwalnianie interleukiny-1 (IL-1) i czynnika martwicy nowotworów z makrofagów u myszy, które z kolei zainicjowały atak immunologiczny, który spowodował martwicę i regresję komórek rakowych. Kilka związków o niskiej masie cząsteczkowej jest również zdolnych do hamowania uwalnianych wolnych reaktywnych rodników tlenowych z aktywowanych ludzkich neutrofili. W pielęgnacji skóry takie działanie immunostymulujące przede wszystkim hamuje reakcję zapalną i daje efekt antybiotyczny: bez wyjaławiania skóry i zakłócania naturalnego mikrobiomu. Może również ograniczać ryzyko pojawienia się raka skóry. 
    • Działanie nawilżające i przeciwzmarszczkowe: aloes jest doskonałym humektantem - jest on bowiem bogaty w mukopolisacharydy, które efektywnie wiążą wilgoć w skórze. Aloes pobudza fibroblasty, które wytwarzają włókna kolagenu i elastyny, dzięki czemu skóra jest bardziej elastyczna i gładka. Ma również spójny wpływ na powierzchowne płatkowanie komórek naskórka poprzez co zmiękcza skórę. Aminokwasy zmiękczają również stwardniałe komórki skóry, a cynk działa ściągająco na pory, dlatego aloes tak dobrze sprawdza się w pielęgnacji cery tłustej - mimo że świetnie nawadnia i pielęgnuje, jednocześnie nie rozpulchnia porów oraz jest niekomedogenny. Jego działanie nawilżające zostało również przebadane w leczeniu suchej skóry związanej z narażeniem zawodowym, regularne stosowanie aloesu poprawiło zbitość skóry, poprawiły elastyczność i zmniejszyły rumień
    • Działanie antyseptyczne:aloes zawiera 6 środków antyseptycznych: Lupeol, kwas salicylowy, azot mocznikowy, kwas cynamonowy, fenole i siarkę. Wszystkie wyżej wymienione związki wykazują silne działanie hamujące na grzyby, bakterie i wirusy.

    ALOES W PIELĘGNACJI CODZIENNEJ SKÓRY TRĄDZIKOWEJ

    Jak każda substancja czynna aloes ma swoje mocne, jak i słabe strony, natomiast z pewnością, porządny żel aloesowy z minimalnym składem, chociażby ze względu na wachlarz właściwości, prosty, nieprzekombinowany skład oraz ultra lekką formułę, powinien stać się obiektem zainteresowań skóry typowo tłustej, łojotokowej (ale łojotokiem niewywołanym przez odwodnienie), trądzikowej i zmienionej zapalnie. Aloes wykazuje silne działanie przeciwzapalne, gojące, antyseptyczne oraz zmniejsza ryzyko pojawienia się blizn potrądzikowych. Jest również niekomedogenny i przyjemny w stosowaniu, dzięki swojej żelowej konsystencji.

    Żel aloesowy możesz wykorzystać w następujący sposób:

    • samodzielny żel nawilżający,
    • baza ściągająca pory i hamująca nadmierne wydzielanie sebum, zwłaszcza pod makijaż kremowy (będzie działać zupełnie odwrotnie, jeśli skóra przetłuszcza się tylko wtedy, gdy jest wysuszona lub ma do tego tendencję) / obszerny artykuł o bazach pod makijaż znajdziesz tutaj>
    • dodatek nawadniający do konsystencji kremowych, olejowych,
    • rozrzedzacz do za ciężkich formuł kosmetycznych, zarówno kosmetyków pielęgnacyjnych jak i kremowych,


    CZERWONY ALERT! PODRAŻNIENIA I WYSYPKA

    I tutaj pojawia się pewien paradoks, mianowicie aloes jest substancją wyjątkowo aktywną biologicznie oraz chemicznie i tym samym, mimo właściwości przeciwzapalnych, przeciwhistaminowych oraz immunomodelujących, jest jednocześnie silnym alergenem. Nie zawsze przy jego stosowaniu pojawia się typowa reakcja alergiczna, ponieważ może on również wywoływać reakcje alergicznopodobne, są bowiem osoby, które na aloes będą nadwrażliwe i jego stosowanie będzie wywoływać reakcje toksyczne: silny świąd, zapalenie mieszków włosowych, podrażnienia, pęcherze, ale nie będą miały one zbyt wiele wspólnego z typową alergią. Należy mieć również na uwadze inne właściwości aloesu o których bardzo często się nie wspomina: silne właściwości rozszerzające naczynia - u niektórych aloes może przynosić efekt ukojenia, złagodzenia i rozjaśnienia, a na niektórych typach cery powodować silny rumień, przekrwienia oraz obrzęki naczyniowe.

    Reakcje tego typu najczęściej powodują ekstrakty aloesowe, rzadziej sok z aloesu oraz bardzo rzadko naturalny, nieprzetworzony żel aloesowy prosto z wewnętrznej strony liścia. Jak się okazuje, nierzadką przyczyną negatywnej odpowiedzi od strony skóry często nie jest sam aloes, ale formuła, czyli substancje dodatkowe, którymi, niestety, naszpikowane są w głównej mierze żele aloesowe, dlatego warto zwrócić szczególną uwagę na skład produktu i zastanowić się, czy nie lepiej zrobić taki żel samodzielnie w zaciszu domowym (nadmienię, że jest to bardzo proste i poniżej dowiesz się jak to zrobić).

    Żele aloesowe, tudzież sok aloesowy / woda aloesowa, to substancje wodne, przebogate w substancje wiążące wodę. Jak najbardziej aloes może silnie wysuszać i tym samym intensywnie drażnić, ponieważ jest substancją o wysokiej higroskopijności - ma zatem spory potencjał wysuszający, jeśli jest stosowany samodzielnie, zwłaszcza na rodzajach i typach cery, które mają tendencję do przesuszeń: w swoim składzie nie posiada substancji dodatkowych, o działaniu okluzyjnym (powlekającym), stąd kontr-pytanie: w jakiż to sposób aloes ma nawadniać i uspokajać skórę skrajnie odwodnioną? Może okazać się wystarczający na skórze typowo tłustej, doskonale znormalizowanej, która nie wymaga lub wymaga bardzo niewiele emolientów w swojej pielęgnacji, ale nie na cerze, która błaga histerycznie o jej zabezpieczanie i królewskie wręcz traktowanie na każdym etapie pielęgnacji (w takim przypadku działanie aloesu należy dodatkowo łączyć z emolientami).


    CZYM KIEROWAĆ SIĘ PODCZAS ZAKUPU ŻELU Z ALOESU? 

    Aby był z aloesu :) Jestem nieco prześmiewcza, ale nie koloryzuję, jakość dostępnych żeli aloesowych jest w przeważającej części, łagodnie ujmując - kiepska, a wysoka cena wcale nie gwarantuje super jakości, o czym każdy zdążył już nie po raz pierwszy i nie ostatni przekonać się na własnej skórze.

    Zatem, bardzo szybko i zgrabnie przechodząc do sedna, na co warto konkretnie zwrócić szczególną uwagę podczas wertowania składu żelu aloesowego?

    • Przede wszystkim produkt tego typu powinien mieć jak najkrótszy skład! Jeśli producent postępuje uczciwie i nie robi Ciebie w balona, to jest, stosuje składniki wysokiej jakości, na pewno formuła Twojego żelu nie powinna zawierać silnych konserwantów, barwników i dodatkowych substancji chemicznych. Aloes sam w sobie jest substancją konserwującą, a substancji dodatkowych o szerokim spektrum mikrobiologicznym potrzebuje tylko wtedy, gdy jest delikatnie mówiąc, porządnie rozcieńczony tanim rozpuszczalnikiem jakim jest woda destylowana. A co innego, jak nie woda przyspiesza psucie produktu?
    • Co jest bazą Twojego żelu. Nie powinien Cię zadowolić sam fakt, że Twój żel aloesowy zawiera aloes. Świetnie, że tam w ogóle jest! ALE jeśli zastosowano ekstrakt, może być go 50%, a może w sumie 0.1%. Bazą porządnego żelu aloesowego jest zawsze czysty żel aloesowy (marzenie), sok aloesowy lub pozyskana woda aloesowa! (uwaga, woda aloesowa w INCI może być rozpisana jako woda i ekstrakt z aloesu, ale jego wartość nie równa się wodzie destylowanej i standaryzowanemu ekstraktowi z aloesu, jest to surowiec o wyższej randze terapeutycznej).
    • Rozpuszczalniki, a raczej ich brak: gliceryna, glikole, alkohole. To one najczęściej są winowajcami podrażnień, silnego odwodnienia, wysuszenia, rumienia, drażnienia mieszków włosowych. 
    • Zastosowanie możliwie jak najłagodniejszych konserwantów (produkt dostępny w sprzedaży detalicznej musi je posiadać, inaczej nie wytrzymałby presji i stałby się doskonałym rezerwuarem chorobotwórczych pleśni, grzybów i patogenów).
    • Jeśli nie jesteś alergikiem i eksperymentujesz z kosmetykami naturalnymi, genialnie, jeśli Twój żel aloesowy zawiera dodatkowe substancje czynne, które zwaloryzują jego działanie lecznicze: witaminy (szczególnie witamina B3, czyli niacynamid), ekstrakty roślinne, związki o działaniu łagodzącym i kojącym (np. beta-glukan, propolis). 

    Dostępne żele aloesowe, które mogę polecić: Equilibra, 98% Aloe Vera Extra Multi - Active Dermo - Gel (Aloesowy dermo - żel do pielęgnacji skóry / Benton Kojący żel-serum do twarzy Aloe Propolis Soothing Gel / Organiczny Żel Aloesowy 99,9% Aloe Pura 200ml / SKIN79 Łagodzący żel aloesowy Aloe Aqua Soothing Gel 99% - TUBA 100g / Mill Creek, 99% Aloe Vera Gel / Real Aloe Inc., Gelly, Unscented /

    Żel aloesowy można wykonać samodzielnie w domu i jest to bardzo proste. Oczywiście super, jeśli masz swoją własną doniczkę aloesu, wtedy ignorujesz to, co napisałam poniżej - jest to najlepsza (bo najbardziej naturalna i najmniej przetworzona) możliwość wykorzystania aloesu bezpośrednio w celach pielęgnacyjnych.

    Jeśli jednak nie masz tyle szczęścia w życiu, a raczej chęci i ręki do roślin, nawet tak odpornych i mało wymagających jak aloes, potrzebujesz dwóch, a w zasadzie trzech składników, aby ułatwić rozproszenie tego drugiego:

    • soku z aloesu,
    • gumy ksantanowej w ilości 0.8-1% rozproszonej w 2-3% panthenolu (sama guma ksantanowa strasznie topornie rozpuszcza się, lubi tworzyć farfocle, żel nie jest jednolity, panthenol rozwiązuje ten problem: wsyp do odmierzonej ilości d-panthenolu gumę, dokładnie wymieszaj i zagęść powstałą mieszaniną sok z aloesu),

    Jedna, mała, aczkolwiek cenna formulacyjna uwaga:żel gęstnieje po kilku godzinach. Uważaj, aby zamiast magicznego żelu nie powstała toporna klucha. Jeśli nie będziesz przechowywać wytworzonego samodzielnie żelu w lodówce i przygotowałeś ilość żelu idealną na wojnę, kataraktę, cokolwiek, nie wnikam w Twoje motywacje, przed dodaniem gumy ksantanowej warto całość zakonserwować na przykład przyjaznym FEOG-iem w ilości maksymalnej (10 kropli na 50 ml soku aloesowego). Wtedy spokojnie żel poleży i 6 miesięcy poza lodówką. 


    ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Ewa

    BENTON CACAO MOIST AND MILD CREAM

    $
    0
    0

    Cacao Moist and Mild Cream to stosunkowa nowość koreańskiej, naturalnej marki Benton. Przewodnim składnikiem, jak sama nazwa sugeruje - jest ziarno kakaowca, występujące zarówno w postaci ekstraktu z kakao (63%), ziaren kakaowca (10mg), jak i tłuszczu (masło kakaowe w ilości 10%). Zgodnie z zapewnieniami producenta, wraz z niebywale lekką konsystencją produktu w parze idą równie dobre właściwości nawilżające - bez obciążenia i pozostawiania wyczuwalnej, tłustej i irytującej warstwy. 

    ZASKOCZENIE, ALE CZY ABY NA PEWNO MIŁE?

    Krem Cacao faktycznie posiada lekką i na swój sposób, nietypową konsystencję. Mimo że struktura produktu po wyciśnięciu z tubki jest dość zbita, nie jest masełkowata ani typowo kremowa, powiedziałabym wręcz półprzezroczysta, a następnie po rozprowadzeniu wodna, z tego powodu często wydostaje się jednorazowo stanowczo za dużo produktu, co od razu wpływa na jego średnią, nie do końca satysfakcjonującą wydajność. 

    Przyznam, że pierwsze próby zapoznania się z produktem nie należały do przyjemnych - uświadomiłam sobie, że konsystencja Cacao jest łudząco podobna do lekkich kremów Sylveco, których szczerze nie znoszę i jeśli istnieją kosmetyczne koszmary, to właśnie te produkty znajdują się na mojej czarnej, traumatycznej liście i najchętniej wymazałabym je ze swojej pamięci. Złudzenie to jednak mija podczas pierwszego, namacalnego obcowania z produktem: krem ma bardzo wodnistą, błyszczącą strukturę, całkowicie zatraca swoją gęstość, przy dotyku staje się wodny, aczkolwiek nieprzeciekający, nie jest przy tym jednocześnie tłusty i lepki, chociaż zostawia ściągającą się powłoczkę, gdy nałoży się go za dużo. Nie oblepia skóry i nadmiernie się nie klei, chociaż jest wyczuwalny i mimo ultra lekkiego zamysłu producenta, krem z moją skórą nie współpracuje tak jak obiecuje wytwórca.

    Produkt rozprowadza się jak konsystencja żelowa (zapewnia podobne doznania jak podczas aplikacji żelu aloesowego i podobnie zachowuje się przy za bogatej aplikacji), ciężko jest mi zatem zastosować tutaj słowo krem, gdyż w istocie propozycja Benton z kremem ma niewiele wspólnego. 

    Produkt bardzo szybko i dobrze rozprowadza się, ale bez aksamitności, delikatności, otulenia - konsystencja to wprawdzie zagęszczone serum, przez co zaaplikowanie nawet małej ilości, jak na krem, często okazuje się zbyt obfite, przez co Cocao Cream pozostawia dość mokre wykończenie. Świetnie sprawdza się do wykonywania masażu: ma świetny poślizg, a jednocześnie nie jest mocno tłusty.

    Ma w sobie niewiele tłuszczu, który by mi nie przeszkadzał, gdyby formuła współpracowała z moją cerą.


    NIE, DZIĘKUJĘ. 

    Mimo że nawet podoba mi się koncepcja marki Benton, kremy lekkie nie należą do mojego ulubionego typu kosmetyku, jeśli już coś kładę na swoją skórę, pragnę efektywności i aktywnego działania, by nie robić z cerą zbyt wiele i nie komplikować sobie na siłę dalszej pielęgnacji.

    Jest to jednak moje zdanie i zdaję sobie sprawę, że jest to produkt skierowany do codziennej pielęgnacji, co zazwyczaj mojej zanieczyszczającej się, tłustej skórze nie odpowiada, bowiem lekkie kremy wabią i zachwycają swoją lekkością na początku dość nieśmiałej znajomości, a tak naprawdę nie gwarantują niczego konkretnego, bowiem nie posiadają dobrych właściwości odżywczych, regenerujących, pielęgnacyjnych, a stopniowo obciążają cerę. Stosowałam zatem krem zgodnie z tym, jak stosowałaby go większość konsumentów, modyfikowałam również jego obecność w mojej pielęgnacji i krem potwierdza moją niepisaną regułę.

    Oczywiście, znajdą się osoby (skóra znormalizowana, niewymagająca, niesprawiająca zbyt wielu problemów), które prawdopodobnie sięgać będą po Cacao Cream z przyjemnością, ale raczej nie będą to posiadacze skóry problematycznej i bardziej wymagającej, a szkoda, kakaowa nowość zapowiadała się wyjątkowo pozytywnie. 

    Mimo że produkt ma niesłychanie lekką, bardzo delikatną (nie jedwabistą, ale raczej żelową) konsystencję, która, dosłownie, może rozkochać w sobie, Cacao Cream jest na skórze wyczuwalny i uczucie to narasta, co zupełnie przekreśla go w mojej pielęgnacji, chociaż u osób, która właśnie ta niewielka okluzja (ale nie zmiękczenie) jest pożądana, może okazać się strzałem w dziesiątkę. 

    Niestety, tłuszcz i ogólnie formuła Cacao Cream moją skórę wyjątkowo przytłacza, nawet pomimo tego, że jest go naprawdę niewiele, nie musiałam zbyt długo czekać na negatywne efekty, szczególnie podczas stosowania kremu eksperymentalnie w pielęgnacji porannej: kosmetyk świetnie sprawdzał się stosowany jako baza ułatwiająca rozprowadzanie podkładów, zwłaszcza kremowych, ale jednocześnie wraz z upływem czasu, znacząco pogarszał ich trwałość i ogólną prezencję na mojej niedoskonałej skórze. Zmartwiło mnie to, ponieważ o ile jestem w stanie to zrozumieć przy podkładach kremowych, które z moją skórą współpracują bardzo dobrze samodzielnie i nie wymagają dokładnego przygotowania skóry, o tyle podkłady mineralne z zasady wysuszają mój delikatny naskórek i delikatna porcja emolientów powinna wręcz przedłużać trwałość makijażu. Dopuściłam nawet możliwość, że jeśli krem marki Benton nie do końca współpracowałaby z moją cerą, mógłby jednak inaczej zachowywać się na przykład w połączeniu z podkładami, wówczas nie sięgałabym po niego codziennie, ale mogłabym go polecić jako bazę przedłużającą makijaż. No cóż, myliłam się.

    Produkt poprzez śliską konsystencję niesamowicie ułatwia rozprowadzenie podkładu, co jest bardzo pomocne zwłaszcza przy podkładach gęstych, tępych, wymagających dokładnego roztarcia i wcierania, ale jednocześnie zwiększa tendencję zaaplikowanej konsystencji do brzydkiego zbierania się w zmarszczkach, porach i nierównościach, i wcale tutaj nie pomaga utrwalanie ani kremu, ani podkładu pudrem. Gdyby krem był odrobinę bardziej lepki, prawdopodobnie świetnie utrzymałby podkład i kremowy, i mineralny, a tak, niestety, mam wrażenie, ze wszystko po nim spływa, nadmiernie migruje i w ogóle nie trzyma się skóry. 


    Stosowany regularnie, wpleciony w pielęgnację rozsądnie, tak, aby zminimalizować ryzyko pogorszenia i tak destabilizował unormowaną kondycję mojej skóry, nie powodował wzmożonego łojotoku, ale czułam, że nie współpracuje z moją cerą: koloryt stał się nieświeży, poszarzały, krem nadmiernie poszerzał pory, moja cera zaczęła nagle, w zastraszającym tempie zanieczyszczać się, a także wzrosła skłonność do powstawania zaskórników otwartych (których dotąd nie miałam) oraz wyprysków typowo zapalnych, ostro zaognionych. Pomimo jednoczesnego, dość sporego zapotrzebowania na nawilżenie, w żadnej części krem marki Benton go nie zaspokoił, mimo że jest to jego główne działanie.

    Nie powiedziałabym, że moja skóra po zastosowaniu kremu była bardziej miękka, delikatna i nawilżona, może nieznacznie wygładzona i gładsza, ale robi to każdy krem bezpośrednio po aplikacji.

    Krem stosowałam również wieczorem, z racji, że moja skóra aktualnie wymaga większej ilości emolientów w pielęgnacji i większość kosmetyków zaaplikowanych na noc mimowolnie wtapia się, ciężko było mi dostrzec faktyczne działanie kremu, choć nie mogę napisać, że budziłam się z ładną, promienną cerą - było zupełnie odwrotnie, a najbardziej problematyczne partie na mojej mapie twarzy albo były delikatnie przetłuszczone (co jest sytuacją niecodzienną) albo prezentowały się nieświeżo, co znowu skomplikowało moją poranną pielęgnację i wymagało ponownego powrotu do oczyszczania skóry o poranku oraz częstszego stosowania regulacji. Krem nie nawilża skóry, mimo że producent obiecuje takie działanie: stosuję kosmetyki o o wiele cięższej konsystencji, a zachowują się one zupełnie inaczej, pomimo tego, że teoretycznie to właśnie one powinny skórę obciążać bardziej. Nie zagrała formuła, ot co. 

    Zabrakło mi tutaj składników nawadniających, które faktycznie przyniosłyby to nawilżenie i poprawiłyby współpracę produktu ze skórą. Krem jest lekki, wodny, żelowy, ale nie mogę napisać, że jego formuła jest dopracowana, nie ma w nim tej jedności, konsystencja nie współpracuje z cerą i nie przynosi jej ukojenia, zmiękczenia, nawodnienia. Są o wiele tańsze kremy, które robią więcej, albo zachowują się dokładnie tak samo jak dzisiejszy niechlubny bohater recenzji. 

    CZY ABY NA PEWNO JEST TO NIEZBĘDNY PRODUKT W PIELĘGNACJI?

    Moim zdaniem nie. Marka Benton próbowała odejść od dotychczas poważnego, eleganckiego designu i stworzyć coś... bardziej przystępnego. Jak można zauważyć, owa przystępność ma odzwierciedlenie nie tylko w opakowaniu, ale również i w bardzo przystępnym działaniu Cacao Cream, i być może akurat ten produkt jest ukierunkowany właśnie na bardziej przystępną i mniej wymagającą grupę docelową. W porównaniu chociażby ze świetnym lotionem marki z serii Snail Bee, który absolutnie fantastycznie współpracuje z cerą wymagającą naprawdę lekkiej pielęgnacji, Cacao Cream to w moim odczuciu jakaś pomyłka, mimo że zbiera pozytywne opinie w internecie. 

    I co z tego, że zastosowano tutaj naturalne, ekologiczne składniki, super, był spory potencjał, jeśli konsystencja jest najzwyczajniej w świecie kiepska i nie robi z cerą nic konkretnego? O wiele lepsze właściwości pielęgnacyjne posiadają bardzo tanie i polskie kremy, których cena nie przekracza 30 złotych (na przykład moje kremy Fitomed (konkretnie 12 i 13), czy świetna AVA (na przykład krem rewitalizujący, serum z pomidorem i ogórkiem)).

    Poza tym nie za bardzo rozumiem jaki jest sens bytu Cacao Moist and Mild Cream w mojej pielęgnacji. Jest to lekki krem, więc z założenia, jego działanie powinno być delikatne i łagodne, ale zauważalne, choć nie powinno obciążać skóry, a jednak lepiej sprawdza się u mnie zastosowanie wodnistej esencji w połączeniu z witaminami tłuszczowymi niż lekki krem marki Benton, który w swojej formule powinien posiadać wszystkie niezbędne do nawilżenia mojej skóry składniki pielęgnacyjne.

    Nie oszukujmy się, za taką cenę Benton powinien samodzielnie świetnie współpracować ze skórą tłustą, trądzikową, zanieczyszczającą się i tym samym nie wymagać dodatkowych modyfikacji, niwelując ryzyko zatykania się porów, a okazuje się, że wręcz napędza zanieczyszczanie się naskórka i wcale nie ma normalizującego wpływu na kondycję skóry problematycznej. Generuje dodatkowe koszty. Jest lekki, ale tłuści się i obciąża skórę. Nie jest lepki, wręcz świetnie zachowuje się na skórze tuż po nałożeniu i wklepaniu, ale jego noszenie dla mojej skóry nie jest miłe i przyjemne. Muszę napisać, że jego stosowanie szło mi bardzo opornie i wymagało sporych przerw w stosowaniu.

    CENA, SKŁADNIKI I DOSTĘPNOŚĆ

    Cóż, cena kremu waha się od 80 złotych do aż 120 złotych za 50 ml, trochę tandetną, różową, plastikową tubkę. W tej cenie zdecydowanie lepszą inwestycją jest albo inny, lekki krem, albo zakup aktywnego serum i kremu o bardziej treściwej konsystencji, których działanie można dowolnie modyfikować (zamiast jednego produktu, masz kilka). Uważam, że taką kwotę można rozdysponować znacznie rozsądniej. 

    Gdyby Cacao Moist and Mild Cream faktycznie nawilżał, zmiękczał i nawadniał mój odwodniony naskórek, a dodatkowo zachowywał się jak łagodna pierzynka na mojej skórze, prawdopodobnie mogłabym polecać jego zakup, ale wcale tak nie jest. Krem niby jest lekki, ale nie robi nic konkretnego ze skórą oprócz jej nadmiernego powlekania, które nie jest równe nawilżona cera. Jego miejsce w pielęgnacji, co bardzo mi się nie podoba, tylko utrudniało mi dalsze kroki i wymagało bardziej rozbudowanego postępowania ze skórą

    Głównym składnikiem kremu jest kakaowiec, który słynie z właściwości nawilżających, odmładzających, regenerujących, kojących i uspokajających, w formule, według zapewnień producenta, jest go łącznie ponad 73%. Nie zauważyłam żadnego z powyższych, pomimo tego, że krem stosowałam regularnie i bardzo sobie cenię naturalne składniki w pielęgnacji.

    INCI: Theobroma Cacao (Cocoa) Extract, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Butter, Butylene Glycol, Glycerin, Water, Sorbitan Olivate, 1,2-Hexanediol, Pentylene Glycol, Theobroma Cacao (Cocoa) Seed Extract, Zanthoxylum Piperitum Fruit Extract, Pulsatilla Koreana Extract, Usnea Barbata (Lichen) Extract, Sodium Hyaluronate, Polyglutamic Acid, Madecassoside, Beta-Glucan, Carbomer, Arginine, Xanthan Gum

    Grupa docelowa: mieszana, bezproblematyczna, bez aktywnego trądziku i łojotoku, bez dużej tendencji do trądziku, dojrzała w kierunku delikatnie przesuszonej,

    Komu odradzam zakup kremu: cera tłusta, zanieczyszczona i szybko zanieczyszczająca się, odwodniona, silnie łuszcząca się, dojrzała w kierunku suchej, łojotokowa,

    ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

    Pozdrawiam serdecznie,
    Ewa

    MEOW COSMETICS | FLAWLESS FELINE MINERAL FOUNDATION

    $
    0
    0

    Minerały i koty? Meow Cosmetics to amerykańska marka mineralna o nietypowym, na swój sposób szalonym i nietuzinkowym designie jak na markę kosmetyczną. Przyciąga wzrok nie tylko prostotą mineralnego składu, a wodzi na pokuszenie nietypową, interesującą i niepospolitą prezencją kosmetyków: to właśnie koty zdobią wieczka oferowanych produktów, a także mają swój, dość spory, udział w nazewnictwie marki. Na pochwałę zasługuje jednoczesny brak infantylności od strony producenta, kosmetyki mają swój niepowtarzalny charakter, mimo że odbiegają znacząco od modnego ostatnio mało innowacyjnego i nieco nużącego minimalizmu i prostoty.

    WOW! CO ZA LEKKOŚĆ! 

    Wszystkie formuły Meow Cosmetics cechuje niesamowita lekkość pyłku.

    KWINTESENCJA MOJEJ MIŁOŚCI DO KOSMETYKÓW MINERALNYCH
    gfg

    dsf


    SŁABY PUNKT PROGRAMU
    fdf

    Viewing all 323 articles
    Browse latest View live


    <script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>