Quantcast
Channel: Ewa Szałkowska Blog o pielęgnacji skóry trądzikowej
Viewing all 323 articles
Browse latest View live

Polska produkcja, tradycja, niezwykła trwałość, bardzo dobra jakość materiałów, dbałość o estetykę i atrakcyjna, niska cena | Idealne szczotki firmy Khaja

$
0
0
Wspieram polski rynek. Nie czuję się dobrze, gdy w moje ręce trafia produkt mizernej jakości, i nie chodzi tu tylko stratę pieniędzy i czasu poświęconego na zapoznanie się z danym produktem. Jestem wówczas obciążona wystawieniem niskiej oceny, pełniąc rolę moralnego strażnika, ostrzegając przed zakupem feralnego produktu. Wiem, jaką moc ma internet, każda publikacja artykułów budzi dylematy etyczne. Recenzji negatywnych nie pisze się łatwo, konsekwencje też nie są przyjemne, gdy wyróżniasz się z tłumu i piszesz to, co jest prawdą, a nie tylko oczekiwaniami zleceniodawcy. Są jednak momenty dumy, gdy jakość, dbałość i cena harmonizują się. Gdy nie muszę strzępić języka, a jedynie powstrzymuję się przed przesłodzeniem mojej opinii, zachowując pozory przyzwoitości i wstrzemięźliwości. Uważam jednak, że po tylu latach, jestem zobowiązana napisać, że firma Khaja, polski producent szczotek, tworzy wspaniałe, porządne, warte swojej ceny produkty. Nie jest to firma, która nachalnie się reklamuje, ale broni się jakością swoich akcesoriów, szybkością dostarczenia zamówienia z punktu A do B i niezwykle niską ceną, jak na tak dobrą trwałość i wysoką jakość wykonania oferowanych szczotek. 

Firma Khaja istnieje od ponad 85 lat na polskim rynku. To marka z tradycją, cechująca się wysoką jakością ręcznego! wykonania, zastosowaniem najlepszych materiałów, wysokim poczuciem prostoty i estetyki. Jeśli szczotka po 5 latach codziennego użytkowania wygląda dokładnie w ten sposób jak na zdjęciu powyżej...

...nie niesie żadnych oznak zniszczenia, nie dostrzegam różnicy w zmianie jej właściwości na gorsze, pełni swoją funkcję, kosztuje tylko 35 zł (aktualnie 46 zł, co nadal nie jest wygórowaną ceną), a dzięki jej stosowaniu moje włosy są gładsze, piękniejsze i zdrowsze - nie mam pytań. To jest właśnie to, o czym piszę. Jakość. Tylko produkt wykonany starannie, z sercem, z należytą uwagą, wykorzystaniem dobrej jakości surowców, wygląda w ten sposób po takiej eksploatacji i jeszcze spełnia w 100% swoją funkcję. To chyba wystarczający argument, aby w  tym momencie zakupić akcesorium i wesprzeć producenta w swojej działalności. Tylko uczciwi ludzie, w tak niskiej cenie, zaoferują produkt tak wysokiej jakości. 

Zalet naturalnego włosia jest wiele. Przede wszystkim jest zgodne z ludzką skórą i włosiem, dlatego go nie niszczy i nie uszkadza, mimo że jest twardsze i może delikatnie drapać, ponadto doskonale pobudza mikrokrążenie poprzez działanie rozgrzewające i detoksykuje organizm, przyspieszając przemianę materii. Jest także w pełni naturalnym akcesorium, wykonanym z dobrej jakości drewna i szczeciny pozyskanej od chodzących po ziemi zwierząt, takie szczotki są stosowane od lat i tylko szczotka z naturalnego włosia ma pozytywny, pielęgnujący wpływ na czuprynę i ciało. Mimo łagodnej ostrości szczeciny, jest ona naturalna dla człowieka i nie powoduje podrażnień. To doskonały wybór dla osób z wrażliwą skórą, które chcą szczotkować ciało i skórę głowy, ale obawiają się mechanicznych uszkodzeń naskórka.

Szczotkując codziennie włosy naturalnym włosiem nie sprzyjasz efektowi siana na głowie. Nie wyrywasz nadmiernej ilości włosów, nie łamiesz ich, nie uszkadzasz cebulek włosowych. Faktycznie, szczotka z włosia dzika może wzmagać elektryzowanie włosów, ale po to stosuje się odżywki i suszarki z efektem jonizującym, aby uniknąć tego efektu. Mówię nie śmierdzącemu plastikowi, zwłaszcza, że szczotki wytworzone z naturalnych materiałów często są nawet tańsze i znacznie trwalsze od taniej, zatruwającej moje życie chińszczyzny. To doskonała inwestycja. Pielęgnacja i ekonomia w jednym.

Piszę oczywiście o rytuale szczotkowania, które samo w sobie jest zabiegiem pielęgnacyjnym. Szczotkowanie uprawiano już w średniowieczu, gdy przez długie godziny czesano szczotką z naturalnej szczeciny piękne, długie włosy niewiast. Szczotek tego typu nie stosuje się do rozczesywania włosów, na splątanych kosmykach, nieodpowiednio wygładzonych. W ten sposób zużyjesz szybko włosie, wyrwiesz dużą ilość włosów, włosie szczotki zacznie wypadać i nie będziesz zadowolony z działania akcesorium. Aby przystąpić do szczotkowania włosów, należy dobrze zmiękczyć włos np. odżywką po umyciu, czy też olejem przed myciem) oraz go rozczesać - palcami, drewnianym grzebykiem. Dopiero wtedy przechodzisz do zastosowania szczotki z naturalną szczeciną.

Szczotkowanie bardzo mocno wygładza i nabłyszcza włos, a także odżywia skórę głowy poprzez masaż. Ma działanie pielęgnacyjne. Nie służy rozczesywaniu splątań, tak, jak w ten sposób aktualnie rozważa się szczotkę. Do tego służą palce i grzebienie z naturalnych materiałów. 

Akceptuję tylko włosie naturalne, choć syntetyczne jest łatwiejsze w czyszczeniu i pielęgnacji, do dbałości o swoje włosy, skórę głowy i skórę ciała, stosuję tylko szczotki wykonane z włosia naturalnego. Wszystkie pochodzą od producenta Khaja, służą mi bez zarzutu, a w najbliższym czasie zamierzam zamówić szczotkę z włosia twardego oraz inny model szczotki do szczotkowania włosów (Amadeusz). Oczywiście dam znać jak się sprawdzają, choć w przypadku marki Khaja nie mam żadnych wątpliwości i rozpakowywanie przesyłki nie wiąże się z żadnym zaskoczeniem - jakość nie zawodzi i jest wciąż na tym samym, wysokim poziomie. 

Spójrzcie jak po tych pięciu przywołanych, długich latach, włosie jest nadal napięte, sztywne, zachowuje swoją sprężystość i formę, nie rozchodzi się po bokach. Jak każdy włosek jest idealnie naciągnięty. Szczotka jest wykonana ręcznie i jej trwałość tylko to potwierdza. Przez ten okres moja Helena nie miała żadnego ubytku we włosiu. Włosie jest także gęsto rozmieszczone, dzięki temu szczotkowanie włosów Heleną, faktycznie można nazwać szczotkowaniem.


Drewno jest wyjątkowo pięknym, szlachetnym materiałem. Dzięki niemu szczotka jest lekka, poręczna, prezentuje się zjawiskowo i elegancko. Ma bardzo kobiecy, subtelny, zaokrąglony kształt. Bardzo dobrze się nią manewruje, nie wypada z rąk, nawet mokrych, duży udział ma w tym poręczny chwyt. Przy wyborze tego typu materiału, miałam jednak pewne obawy. Szczotki należy czyścić często, zwłaszcza, gdy ma się skłonności do przesadnego dbania o higienę. Helena była przeze mnie czyszczona średnio dwa razy w tygodniu - przy użyciu izopropanolu, ale także na mokro - z wodą i naturalnym mydłem. Drewno nie napuchło, nie namiękło, w żaden sposób się nie zniszczyło. Nie pęka. Lakierowanie nie uległo żadnemu uszkodzeniu, nie zauważam na nim nawet żadnych rys. Logo firmy jest nadal bardzo dobrze widoczne. Producent zdecydowanie przyłożył się do wykonania, jeśli po tak wielu kontaktach z wodą i alkoholem, akcesorium nie zdradza absolutnie żadnych śladów użytkowania.

Jakość wykonania jest świetna, szczotka spełnia swoją funkcję, a do tego nie straszy i nie powoduje oczopląsu jakimś jaskrawym kolorem. Podobne zdanie mam o szczotce przeznaczonej do masażu ciała na sucho.

Idealnie włosie, które nie szarpie i nie maltretuje skóry, ale delikatnie ją drapie, a raczej muska, doskonale pobudza krążenie, dzielnie usuwa rogowacenia, a także przywraca elastyczność i gładkość skórze. Nie będę rozpisywać się o zaletach szczotkowania ciała, bo przewiduję obszerny wpis na ten temat, ale gdyby akcesorium było wykonane ze słabej jakości materiałów, a także nie byłoby poręczne, z całą pewnością bardzo szybko porzuciłabym osławione szczotkowanie i nie widziałabym żadnych rezultatów. Każda osoba, która jest zainteresowana naturalnymi szczotkami, zawsze usłyszy ode mnie polecenie firmy Khaja. Akcesoria tej marki sprawdzają się u mnie tak dobrze, że nie mam sumienia napisać o nich cokolwiek złego. W zasadzie, po głębszym zastanowieniu, nie mam żadnych zarzutów, bo jakie mogę mieć? Wiadomo, że takie akcesoria nie uczynią cudów, ale jeśli spełniają swoją funkcję i reprezentują sobą wysoką jakość, to czemu mam nie pochwalić producenta i nie polecać go dalej?


Szczotkę do masażu kupiłam nieco później. Koszt szczotki to 32 złote, drożej, niż w przystępnej drogerii, ale patrząc na szczoty wiszące na drogeryjnych pachołkach, widzę ogromną przepaść między nimi, a porządną, nieznacznie droższą Khają. Niestety, jakość produktów słabnie z roku na rok, a popyt na produkty na kilka dni, wciąż rośnie. Zdziwiłam się, gdy szczotka zamówiona w tak sporej rozciągłości czasowej, nadal jest klasą samą w sobie i nadal jest wykonana w tak staranny, uczciwy sposób. To dość imponujące.


Włoski nie odstają, nie kują. Nie wypadają, nic złego się z nimi nie dzieje, mimo że masaż opiera się na nacisku. Nie sterczą na różne strony świata. Tworzą zgraną, udaną całość, pielęgnując harmonijnie ciało. Lakierowana powierzchnia nie jest zbyt śliska, a mała i zgrabna powierzchnia szczoteczki sprawia, ze doskonale leży w dłoni. Materiał dobrze znosi mycie, użytkowanie, nie niszczy się. Idealnie sprawdza się do masażu na sucho. Doskonale trzyma włosie. Jestem także pewna, zważywszy na jakość wykonania, że posłuży mi tak długo jak Helena, która prawdopodobnie powie dość po kilku długich, następnych latach. Wiadomo, ze takie akcesoria w końcu się zużywają i niszczą, nie są czymś długowiecznym, aczkolwiek z całą pewnością, ich eksploatacja, nawet w trybie codziennym, powinna wystarczyć na co najmniej 10 lat.

Misterna, dokładna robota. Dobrej jakości surowce. Porządne, ręczne wykonanie. Uniwersalność. Szczotki po prostu spełniają swoją funkcję tak dobrze, jak tylko mogą. Nie mam im nic do zarzucenia, jestem za każdym razem tak samo zadowolona z zakupów i na pewno kupię kolejne produkty, nie tylko do pielęgnacji mojej skóry i włosów, ale także moich wyrobów skórzanych.

Khaja to wysoka jakość w przystępnej cenie. Szczotki firmy to zdecydowanie produkty, w które warto zainwestować. W całym tym szale włosomaniactwa, które już dawno temu mi minęło, po dziś dzień, z długim stażem, towarzyszy mi elegancka szczotka Helena, jestem również przekonana, że podobnie będzie ze szczotką do masażu ciała. Jeśli szukasz wyrobów z włosia naturalnego naprawdę dobrej jakości, na pewno nie zawiedziesz się na polskiej firmie Khaja. Szczotki z włosia naturalnego do pielęgnacji włosów, polecam szczególnie posiadaczom włosów deliaktnych, cienkich, zadbanych, gładkich, niesplątanych. Szczotka nie rozczeszcze mocno splątanych włosów, ani bardzo grubych, ponieważ takie jest miejsce pielęgnacji, aby odpowiednio zmiękczyć włos i go wygładzić, a nie należy oczekiwać tego od szczotki. Szczotkowanie samo w sobie jest rytuałem pielęgnacyjnym, dlatego należy go przeprowadzać na rozczesanych włosach, a nie traktować jak tradycyjne szczotki do rozplątywania kołtunów. Szczotkami do szczotkowania ciała może za to zainteresować się każda osoba, która chce dbać kompleksowo o ciało, szczególnie osobnicy z utratą elastycznością skóry, złym ukrwieniem, ale także rogowaceniem okołomieszkowym.

Polecam!

Wpis nie jest sponsorowany.

Pozdrawiam,
Ewa

Gdy podkład nie do końca zgrywa się z Twoją cerą | Niejasne sygnały źle dobranego koloru podkładu, jak odratować każdy nieudany, kolorystyczny zakup

$
0
0

Makijaż jest niezwykle ważną (często poważany w sposób oddzielny) częścią świadomej pielęgnacji, ma bowiem ogromny wpływ na kondycję Twojej skóry. Między pielęgnacją, a makijażem, zwłaszcza u kobiet, istnieje ogromna korelacja, dlatego też i jedno, i drugie, powinno się uzupełniać. Jak najbardziej, makijaż, sam w sobie może podregulowywać skórę (np. suche minerały, skórę skłonną do wytwarzania nadmiaru sebum), czy zapewniać odpowiednią ochronę fizyczną (kremowe konsystencje, które otulają skórę i zabezpieczają przed nadmierną utratą wilgoci) oraz chemiczną (szczególnie podkłady typu Cushion, które posiadają wysoką ochroną przeciwsłoneczną), ale także przysparzać sporo kłopotów - obciążać nadmiernie cerę, zatykać pory, nasilać przebieg trądziku, wzmagać nadmierny łojotok, a także rozregulowywać cerę, ponieważ im cięższy podkład, tym dokładniejszy i mocniejszy musi być demakijaż. Jednak główną rolą makijażu jest przede wszystkim wyrównanie kolorytu, brak złego wpływu na kondycję naskórka (a najlepiej wpływanie pozytywnie na kroki pielęgnacyjne) i zamaskowanie, lub też zmniejszenie widoczności niedoskonałości. Aby osiągnąć ten wymarzony efekt, podkład musi być dobrany idealnie kolorystycznie do Twojego kolorytu, a nie jest to najprostsze zadanie, szczególnie, jeśli masz nieoczywisty typ urody lub na Twojej skórze notorycznie gości rumień, ciemne przebarwienia, trądzik. 

Właściwy dobór kolorystyczny podkładu nie jest czymś prostym, z całą pewnością największe trudności napotkasz, gdy jesteś nowicjuszem i nie do końca wiesz, jak ma wyglądać dobrze dobrany podkład. Później, można powiedzieć, poruszasz się dosyć schematycznie. Nie będę powtarzać się po raz kolejny, jak bardzo mają przechlapane osoby blade na zakupach w tradycyjnych drogeriach, ale także obracający się w markach niszowych - w swoich najskrytszych marzeniach mogę pozostawić przebieranie w formułach, byle trafić w odpowiednio jasny odcień, nawet nie do końca zgrany z moimi naturalnymi tonami. Pomijam już kwestię zdecydowanie za ciemnych kolorów, ale w ofercie wielu marek, także mineralnych, brakuje naprawdę dobrych neutralnych kolorów, które ładnie dopasowują się do skóry i jest duża szansa właściwego doboru koloru, bez żadnych zmian kolorystycznych. Niby podział na gamy nieco ułatwia dobór prawidłowego koloru, i faktycznie, u większości zagubionych sprawdza się... ale czasami jedynie pogarsza sytuację i utrudnia wybór prawidłowego koloru dla siebie. Nie jesteś jednak na straconej pozycji, bo kolor można dowolnie modyfikować, bez obaw o zmianę właściwości podkładu. 

CHYBA COŚ JEST NIE TAK...
Bo nawet gdy oferta kolorystyczna jest naprawdę bogata i rozbudowana, możesz nie mieścić się w żadnej normie i po nałożeniu każdej, zakupionej próbki kolorystycznej, wyglądać po prostu nieciekawie. Każdy z nas ma unikalną, wyjątkową urodę i żaden podkład nie trafia w 100% w oczekiwania każdego klienta. Wystarczy, że masz tendencję do czerwienienia się, plamy przebarwieniowe, albo Twój typ urody nie mieści się w granicach ciepły/zimny, a jest przygaszony lub nieznacznie ocieplony i już możesz napotkać spore trudności podczas finalizowania zamówienia, stwierdzając, że po sporej ilości podejść do podkładów mineralnych, nie jesteś w stanie wybrać żadnego koloru dla siebie. 

Nie są to oczywiście duże różnice, szczególnie, jeśli marki mają klasyczne, niewybijające się kolory - świetną kolorystykę ma np. Pixie Cosmetics, Clare Blanc czy Neauty Minerals. W resztę marek albo się trafia, albo nie, np. Annabelle Minerals ma dość specyficzne kolory, które uderzają albo w mocno zimne, albo w mocno ciepłe typy urody, a takich w Polsce jest niewiele. Jeśli nie masz mocno wymagającej cery, to zazwyczaj pigmenty mineralne bardzo dobrze dopasowują się do skóry lub też inny sposób ich aplikacji pozwala na lepszą współpracę z cerą (np. przy zastosowaniu gąbeczki), ale możesz na to liczyć, jeśli trafisz na właściwą tonację. Dopuśćmy jednak ten najgorszy scenariusz (może nie najgorszy, bo najgorszym jest zawsze za ciemny kolor), nawet zła tonacja kolorystyczna, nie spisuje Cię od razu na straty, sypka formuła podkładów mineralnych, a nawet płynnych (trudności możesz napotkać przy produktach prasowanych, wówczas należy je rozdrobnić i ponownie sprasować), pozwala dowolnie, wedle uznania, zmieniać ich kolorystykę i jesteś samodzielnie, bez większego wysiłku, zmienić każdy odcień podkładu, różu, brązera, cienia, najlepiej sypkiego, do własnych, indywidualnych potrzeb. Musisz tylko wiedzieć co dokładnie jest nie tak z kolorem Twojego podkładu, jak prezentuje się w nim Twoja cera i co musisz w nim zmienić.

Aby trafnie ocenić co poszło nie tak, wystarczy bacznie obserwować skórę - nie tylko w trakcie aplikacji podkładu, ale także w ciągu dnia, aż do momentu demakijażu. Prawidłowo dobrany podkład, powinien przez cały dzień skutecznie neutralizować niedoskonałości i wyglądać mimo wszystko naturalnie. Jeśli jednak zabłądziłeś, nie wiesz co zrobić, jak działać, jak stwierdzić, że jednak nie jest tak, jak być powinno, przeczytaj do końca dzisiejszy artykuł.

5 PUNKTÓW, KTÓRE EWIDENTNIE ŚWIADCZĄ O ZŁYM DOBORZE KOLORYSTYCZNYM KOSMETYKU WYRÓWNUJĄCEGO KOLORYT
Jeśli odhaczysz choć jeden punkt z listy, prawdopodobnie nie do końca trafiłeś z odcieniem podkładu, jeśli dotyczy Ciebie ponad połowa punktów, jak najszybciej zakup tlenki mineralne i przywróć kosmetyk do ponownego życia. Nie ma nic gorszego jak źle dobrany podkład, potem już wszystko, cokolwiek na niego nałożysz, wygląda fatalnie, nieestetycznie, zwyczajnie źle.

#1 Nie wyglądam zdrowo
Odczucie subiektywne, ale jakże pomocne. W podkładzie Twoja cera zawsze powinna wyglądać lepiej. Zdrowo, świeżo, świetliście, gładko, lepiej niż bez makijażu. Jeśli jest zupełnie odwrotnie, to albo rezygnujesz całkowicie ze stosowania kolorówki, albo zmieniasz formułę oraz kolor w taki sposób, aby Twoja skóra wyglądała chociaż odrobinę lepiej niż bez grama makijażu. Nie rozumiem w ogóle noszenia makijażu, jeśli skóra wygląda w nim nieatrakcyjnie. W dobrze dobranym makijażu nie chodzi tylko o to, aby zakryć niedoskonałości, bo od tego są punktowe korektory - faktura Twojej skóry, a przede wszystkim jej koloryt, ma być idealnie zgrany z resztą ciała, skóra ma nie zdradzać zmęczenia, nieprzespanej nocy, gorszych dni. Idealny podkład, ma być Twoją lepszą skórą. Miej wysokie oczekiwania. Już sam właściwy dobór tonacji jest w stanie zneutralizować większość mankamentów, odjąć kilka lat, odświeżyć wygląd i nadać promienności, nie oczekuj więc tylko krycia, bo dobrze dobrany podkład robi znacznie więcej! 

#2 Moje niedoskonałości są dodatkowo podkreślone
Po to są różne gamy podkładów i tlenki barwiące, aby na zasadzie kontrastu neutralizować rozległe, ale nie tak bardzo widoczne niedoskonałości, np. zaróżowione policzki, miejscowy rumień, przebarwienia. Nie spodziewaj się efektu wow, jeśli Twoje mankamenty skórne są bardzo widoczne i dokuczliwe, ale na pewno po nałożeniu prawidłowo kolorystycznie podkładu, powinny być mniej widoczne, a nie dodatkowo podkreślone. 

#3 Podkład w ogóle nie kryje moich mankamentów skórnych
Oczywiście podkłady mają różny stopień krycia, ale odpowiednio dobrane tlenki barwiące są po to, aby większość powierzchownych, drobnych niedoskonałości zakryć, a na pewno zmniejszyć ich widoczność. Jeśli podkład nie zapewnia żadnego krycia i zachowuje się w najlepszym przypadku jak transparentny puder, czyli nie robi nic, prawdopodobnie dobrałeś nieprawidłowy odcień podkładu. 

#4 Podkład jest bardzo widoczny
Zazwyczaj dzieje się tak, gdy nie do końca wiesz jaką masz tonację, albo dobrałeś ją prawidłowo, ale jest w niej za duże natężenie pewnych pigmentów lub nie są właściwie stłumione, zbilansowane (np. wybijająca się żółć, utlenianie się czerwonego pigmentu). Źle dobrany kolorystycznie podkład będzie zawsze wyglądał niekorzystnie - zauważysz odcinanie się koloru od reszty ciała, takie kosmetyki często ulegają oksydacji i zmieniają swój kolor w ciągu dnia, a także bardzo brzydko się ścierają i po kilku godzinach noszenia makijażu wyglądają wyjątkowo nieestetycznie. 

#5 Podkład wygląda bardzo niekorzystnie po jakimś czasie od nałożenia
Dobrze dobrany podkład, mimo kilku godzin noszenia, nie oksyduje, nie zmienia swojej barwy, kryje drobne niedoskonałości i tworzy jedną całość ze skórą. Jeśli unikasz spoglądania w lustro po kilku godzinach od noszenia makijażu, a podkład wygląda jak podkład, a nie skóra, to prawdopodobnie nie trafiłeś nie tylko z formułą, ale także kolorystyką. Fakt, kosmetyk po jakimś czasie może wyglądać nieświeżo, ale zmian w kolorystyce nie powinno być żadnych, a wręcz idealnie dobrany kosmetyk powinien się jeszcze lepiej scalać z Twoją skórą. 


TLENKI BARWIĄCE - TWOI NAJLEPSI PRZYJACIELE
Za pomocą pięciu agentów specjalnych, jesteś w stanie całkowicie zmienić kolorystykę danego produktu, bez naruszania jego formuły. Tlenki barwiące są substancjami skoncentrowanymi i należy dozować je w bardzo małej ilości, a także bardzo, bardzo ostrożnie, dlatego jesteś w stanie osiągnąć pożądany odcień, bez ryzyka zniszczenia kosmetyku. Tlenki barwiące to nie tylko niezbędnik absolutnie każdej makijażystki (ileż można zaoszczędzić na podkładach i kosmetykach pudrowych!), skomplikowanych typów urody, ale również każdej kobiety, która dokonuje bardzo często zakupów w ciemno albo ma problem z prawidłową kolorystyką do swojego typu urody - wystarczą niewielkie modyfikacje tlenkami, aby dokonać podstawowych, ale także bardziej skomplikowanych zmian. Mowa oczywiście o żółcieni żelazowej, zieleni chromowej, czerwieni żelazowej oraz błękicie i fiolecie ultramarynowym. Koszt pigmentów jest niewielki, a potrafi odratować każdy niedopasowany podkład, nietrafiony róż, pomarańczowy brązer, a także zmieniać wedle uznania kolory cieni do powiek. Najlepiej, aby wszystkie kosmetyki miał postać sypką, lub też płynną. Najwięcej zabawy jest z produktami prasowanymi, które mogą mieć już inną konsystencję i właściwości po ponownym sprasowaniu za pomocą alkoholu. 

#1 Żółcień żelazowa dla słonecznych typów urody, rozległych, powierzchownych rumieńców i zmian o zabarwieniu fioletowym
Żółcień nadaje kosmetykom słonecznej, żółtej barwy. Pamiętaj, że sama żółć nie oznacza ciepłoty - możesz mieć sporo pigmentu żółtego, a na przykład chłodny typ urody - a np. ciepły i wyglądać w słonecznych podkładach niezdrowo. Żółć można znacząco ocieplić czerwienią żelazową, ochłodzić i zgasić błękitem ultramarynowym, ale także nieznacznie przygasić (nie ochładzać koloru, ale stłumić wybijający się pigment), aby nie wybijała się na pierwszy plan - fioletem ultramarynowym. Zawartość pigmentu żółtego w skórze nie określa jednoznacznie jakim typem urody jesteś, chociaż jej największą ilość w skórze, posiadają posiadaczki karnacji ciepłej, przygaszonej i nieznacznie ocieplonej. Co ważne, zawartość żółci w Twoim podkładzie należy zwiększyć, jeśli borykasz się z zaczerwienieniami, najlepiej delikatnie zaróżowionymi, ale także siniakami, przebarwieniami potrądzikowymi. Podkłady o zabarwieniu żółtym najlepiej ukryją zmiany i przebarwienia potrądzikowe, ale także stłuczenia i sine żyłki. Dodają także życia i blasku skórze szarawej, ale w stronę fioletu. Jeśli Twoja cera jest zmęczona, ale zażółcona, przebarwiona od słońca - spotęgują efekt i dadzą efekt chorej, przebarwionej skóry. 
Kiedy zastosować żółcień żelazową? Problem przewodni:
-masz słabo natężone, ale rozlane, delikatnie zaróżowione zaczerwienienia,
-masz do ukrycia blizny potrądzikowe,
-kiedy zależy Tobie na ukryciu siniaków i stłuczeń o barwie fioletowej,
-w podkładach o tonacji różowej, ziemistej, wyglądasz niezdrowo,
-podkłady oksydują na bure, ziemiste, szare, lekko pomarańczowe tony
-chcesz dodać blasku skórze,

#2 Czerwień żelazowa sprzymierzeniec naturalnej opalenizny 
Czerwień żelazowa nie jest darzoną zbyt dużą sympatią, ponieważ w wielu podkładach jest jest za dużo, szczególnie w jasnych odcieniach. Nie należy jej jednak całkowicie unikać, ponieważ doskonale kamufluje zielone żyłki i świeże stłuczenia, a także ociepla barwę kosmetyków. Jasna karnacja zazwyczaj ma w sobie bardzo mało pigmentu czerwonego, preferuje bardziej barwy przygaszone, natomiast jego zawartość rośnie wraz z ciepłotą skóry - szczególnie, gdy ulega naturalnej opaleniźnie. Słońce zwiększa zawartość czerwieni w naturalnym zabarwieniu skóry, dlatego możliwe, że nawet doskonale dobrany podkład, pod wpływem naturalnego ocieplenia się naskórka, wymaga dodatku niewielkiej ilości czerwieni żelazowej. Pierwszy znak, to szarawy, nieładny, odznaczający się wygląd skóry, jest to typowe szczególnie w podkładach z przeważającą tonacją żółtą oraz oliwkową, ponieważ gaszą one naturalny odcień czerwieni. Niewielkim dodatkiem czerwieni, ocieplisz także każdy kosmetyk. Wystarczy szczypta czerwieni do Twojego pudru konturującego, aby pełnił rolę kosmetyku ocieplającego - przykładem jest idealny puder brązujący The Balm DesertMAC Harmony, czy najciemniejsze odcienie Annabelle Minerals z gamy Neutral, mają one w sobie sporo czerwieni, ale są pozbawione pomarańczowego zabarwienia i doskonale podkreślają naturalną, ciemniejszą opaleniznę. Na skórze chłodnej i pozbawionej opalenizny lub też jasnej i średnio-jasnej, będą oksydować na brzydkie, ceglaste tony i wydawać się za różowe i pomarańczowe.
Kiedy zastosować czerwień żelazową? Problem przewodni:
-kiedy podkład jest za żółty i niewystarczająco ciepły,
-kiedy masz naturalną opaleniznę i chcesz, aby stosowane kosmetyki dodatkowo ją podkreślały,
-kiedy masz problem z  ukryciem zielonych żyłek,
-gdy podkład jest za oliwkowy
-gdy korektor ma zbyt zielony odcień i jest bardzo widoczny na skórze,
-gdy jesteś typem nieznacznie ocieplonym, ale wszystkie kosmetyki w gamie Warm oksydują u Ciebie na czerwony, pomarańczowy kolor, a w gamie neutralnej postarzają i gaszą naturalny, ciepły kolor skóry,

#3 Zieleń chromowa, idealna partnerka dla wiecznie mocno, ostro zarumienionej skóry w kierunku czerwieni i oliwkowych typów urody
Zieleń chromowa jest ciekawym pigmentem, na rynku panuje deficyt oliwkowych kolorów, które  z niewielkim dodatkiem zieleni, cudownie podkreślają naturalną, brązową opaleniznę, ale pozwalają ją także tworzyć na karnacji ze znikomą zawartością pigmentu czerwonego. Jeśli posiadasz bardzo jasną karnację i szukasz pudru brązującego, powinien zawierać on znacznie więcej zieleni chromowej, aniżeli czerwieni żelazowej- im bardziej opalona skóra - postępujesz zupełnie odwrotnie. Jeśli Twój podkład oksyduje na pomarańczowo lub czerwono - rozwiązaniem jest dodatek zieleni chromowej. Przykładem jest np. puder Gotham Nabla, który sprawdzi się do konturowania u oliwkowych, jasnych typów urody, ale także brązowienia na karnacji ciepłej, jeśli jest wystarczająco jasna - to typowy, chłodny, oliwkowy odcień. Z kolei Golden Dark Annabelle Minerals i The Balm Bahama Mama pięknie nadadzą opaleniznę już odrobinę ciemniejszym typom urody (średnio jasnym), posiadają sporo zieleni, ale także i czerwieni, dlatego na jasnych typach urody, pozbawionych opalenizny, ale także typowo chłodnych, będą pozostawiać pomarańczowy, nienaturalny, tandetny efekt.

Zieleń chromowa to także przyjaciel oliwkowych typów urody, jak i posiadaczek mocnych, typowo czerwonych zaczerwienień. Generalnie zawartość zieleni powinna rosnąć wraz z intensyfikacją różowego, odcinającego się zabarwienia skóry. Bardzo często u osób borykających się z trądzikiem różowatym lub posiadających przygaszony typ urody (nie typowo słoneczny i ciepły), sprawdzają się podkłady z mieszaną żółci oraz zieleni, a nie np. samej żółci, które nie wyglądają naturalnie. Odrobina zieleni chromowej bardzo subtelnie podkreśla opaleniznę, ale im jest jej więcej - cera zaczyna wyglądać szarawo, dlatego w oliwkach Annabelle Minerals, ciemniejsze typy urody, które są muśnięte słońcem, mogą wyglądać szaro i nieatrakcyjnie.
Kiedy zastosować zieleń chromową? Problem przewodni:
-karnacja ciepło-oliwkowa w połączeniu z zielenią chromową (duet pozwala także doskonale maskować każdy typ zaczerwienień, od ostrych, po delikatne)
-rozległe, ostre, czerwone przebarwienia, zmiany rumieniowe, mocny rumień,
-karnacja o dużej zawartości pigmentu czerwonego, ale nadal chłodna (jeśli jesteś chłodnym typem urody, to znacznie lepiej zniwelować zaczerwienienia zielenią, niż żółcią, która będzie wybijać się niezdrowo na tle całego ciała)
-gdy masz do ukrycia czerwone wysypki, krostki niezapalne, ostro zaczerwienione,
-do pudrów brązujących, które mają ocieplać, opalać karnację,
-a także pudrów konturujących dla bardzo jasnej karnacji o oliwkowym zabarwieniu (np. wszystkie dostępne brązery są dla Ciebie za brązowe, pomarańczowe lub za szare i chłodne),
-gdy podkład jest za ciepły i oksyduje na pomarańczowe, czerwone tony w ciągu dnia (oksydacja może np. wynikać z tendencji do naturalnych rumieńców), 

#4 Błękit ultramarynowy wybawiciel chłodnych typów urody 
Błękit zdecydowanie gasi barwę żółtą oraz czerwoną, dlatego doskonale nadaje się do ochładzania zbyt pomarańczowych, wybijających się tonów, które nie są ani mocno żółte, ani zdecydowanie czerwone. Po dodatku błękitu, kosmetyki mają zdecydowanie chłodną, ziemistą kolorystykę. 
Kiedy zastosować błękit ultramarynowy? Problem przewodni:
-gdy masz chłodny typ urody i wszystkie podkłady są dla Ciebie za żółte, za pomarańczowe lub za różowe,
-gdy poszukujesz ziemistych odcieni, a wszystkie odcienie są za ciepłe,
-gdy chcesz ochłodzić kolor z przygaszaniem ciepłego pigmentu - np. zneutralizować pomarańczowy, ciepły odcień kosmetyku brązującego, czy różu do policzków,
-gdy chcesz zgasić żółty pigment w podkładach,


#5 Fiolet ultramarynowy najlepszy przyjaciel niewiast o przygaszonym typie urody i zmęczonej, szarej cery
Doskonale przygasza, ale nie gasi pigmentów ciepłych, dlatego doskonale sprawdzi się na przygaszonych typach urody, na których słoneczne, ciepłe podkłady wybijają się na pierwszy plan i nie współgrają z urodą, ale za chłodne dają nienaturalny, ziemisty efekt. Fiolet ultramarynowy to także nieodłączny sprzymierzeniec cery dojrzałej, która często jest przebarwiona i zażółcona. Neutralizuje brzydkie, nienaturalne tony, ale jednocześnie nie gasi typu urody i naturalnego blasku. Zastosowanie błękitu spowodowałoby znaczne ochłodzenie koloru i zgaszenie koloru, fiolet również ochładza kolor, ale nie pozbawia go ciepłoty, dlatego jest idealny dla skomplikowanych typów urody, które nie są ani chłodne, ani ciepłe, ale także skóry dojrzałej, która staje się szara i zatraca swój naturalny blask. Większy dodatek fioletu, doskonale neutralizuje ropnie i dojrzewające, żółte stłuczenia.
Kiedy zastosować fiolet ultramarynowy? Problem przewodni:
-gdy masz cerę dojrzałą, poszarzałą lub zmęczoną,
-gdy masz starcze przebarwienia, przebarwienia posłoneczne,
-gdy Twoja cera ma niezdrowy, nieświeży żółty kolor,
-gdy chcesz stłumić barwę żółtą, ale nie chcesz jej gasić,
-gdy Twojej skórze brakuje blasku,
-gdy jesteś przygaszonym typem urody (ciepło-chłodny),

JAK MIESZAĆ I ZMIENIAĆ KOLORY?
Jest to banalnie proste, ale należy trzymać się jednej, nadrzędnej, niezwykle ważnej, dominującej zasady, którą wyłuszczę drukowanym, pogrubionym pismem:

UMIAR

Bez umiaru nigdy nie osiągniesz idealnego wyważenia, zbalansowania kolorów. Tlenki to czyste, intensywne pigmenty, które należy dodawać w małej, znikomej ilości. Jeśli dodasz ich za dużo, będziesz musiał je ponownie neutralizować, dodawać kolejne porcje, aż w końcu zmienisz formułę produktu przez nieudolne mieszanie. Zasada prosta i zawsze sprawdzająca się w życiu codziennym. Im ciemniejszą masz skórę i dany kosmetyk, wiadomo, że należy dodać tych tlenków o szczyptę więcej, ale jeśli masz alabastrową skórę, należy dodawać mikroskopijne ilości, za każdym razem meiszać i próbować, czy uzyskałeś pożądaną barwę.

Najlepiej, abyś zakupił torebeczkę strunową, jeśli chcesz modyfikować kolor produktów pudrowych, jeśli są to kosmetyki płynne - najlepiej posłużyć się 10 ml słoiczkiem, odlać mniejszą ilość podkładu i modyfikować jego kolor. Sypkie produkty najlepiej ugniatać w torebeczce strunowej, ponieważ pigment ulega równomiernemu rozprowadzeniu, w produktach kremowych - najlepiej użyć szpatułki metalowej i mieszać aż do momentu całkowitego rozpuszczenia się tlenków.

Tlenki, o których dzisiaj piszę, mogą służyć także jako kolorowe eyelinery, ale także po dodatku do bazy mineralnej, mogą stać się cieniami mineralnymi. Nie polecam stosowania skoncentrowanych tlenków w innej formie niż w formie kreski, ponieważ potwornie barwią skórę, słabo się rozcierają i są zbyt skoncentrowane, aby używać ich w inny sposób. 

Pozdrawiam, 
Ewa

Podstawowe zasady prawidłowej aplikacji kosmetyków | Techniki nakładania, odpowiednia ilość stosowanych produktów o różnej konsystencji

$
0
0

Kwestią priorytetową, aczkolwiek notorycznie pomijaną, nie jest tylko stosowany, dany produkt, ale to, w jaki sposób go używasz. Wielokrotnie przekonałam się na własnej skórze, jak ten sam kosmetyk może wykazywać zupełnie odmienne działanie nie tylko zastosowany w towarzystwie innych produktów pielęgnacyjnych, lecz w zmiennej ilości, czy też aplikowany w inny sposób.

Większość osób zainteresowanych pielęgnacją, używa zdecydowanie za dużo, za często i niewłaściwie dobrane kosmetyki, które sprzecznie z bannerami reklamowymi, nie są przeznaczone do codziennego użytku, a powinny być stosowane zgodnie z potrzebą i kondycją skóry. Nie dziwi mnie to, ale mimo wszystko przeraża, ponieważ nigdzie nie można znaleźć informacji, instrukcji, ile (choć jest to odczucie subiektywne i zmienne dla każdej jednostki) i w jaki sposób należy aplikować prawidłowo kosmetyki przeznaczone nie tylko do pielęgnacji niespłukiwanej, ale również jak dozować środki myjące, które mają spory potencjał wysuszający. Przez sam zły sposób aplikacji można wyrządzić sobie mnóstwo krzywdy, dlatego brak tak kluczowych informacji jest bardzo nieprofesjonalny. Dzisiaj skupię się na konsystencjach, które są pozostawiane na skórze w celu nawilżenia niespłukiwanego, czyli oleje, kremy, emulsje i konsystencje wodne, będące ostatnim krokiem pielęgnacji.

Filmiki urodowe i powszechne opinie na blogach nie są  (bynajmniej te, na które dotychczas trafiłam) najlepszym wzorem, z którego można brać codzienny przykład. Aplikowanie tak ogromnej ilości konsystencji zastanawiało mnie, w jakiż to sposób na tak oblepionej skórze cokolwiek może działać prawidłowo, a jak jeszcze ma się na tym utrzymać finalnie makijaż i wyglądać w miarę przyzwoicie. W tym momencie, nieco przewrotnie, można zastanowić się jak dany krem będzie współpracował z podkładem, zamiast: jak Twoja skóra z podkładem. Nie wiem czemu tak bardzo boisz się nie używać pewnych kosmetyków lub stosować ich minimalną ilość. O to właśnie chodzi, aby produkt nie był wyczuwalny, a komfortowy w stosowaniu. Przecież większość ludzi, przynajmniej Ci, którzy się do mnie zgłaszają, więc nie są to żadne cudy natury, a normalni ludzie, którzy mają problemy ze skórą i także udzielają się na moim blogu, nie potrzebują nawet połowy tej ilości kosmetyków, jaką stosują na co dzień, są zaskoczeni tym, jak normalnymi czynnościami, które wykonywali bez większego zastanowienia można wyrównać nawilżenie i poregulować cerę. I nie trzeba do tego żadnych kremów, masek, mleczek, silnych kwasów. Wiadomo, że im bardziej rozregulowana skóra, tym bardziej trzeba przyłożyć się do pielęgnacji i faktycznie tych produktów może być sporo, ale gdy tylko cera uzyskuje prawidłowe warunki do funkcjonowania, w większości przypadków doskonale reaguje na minimalistyczną pielęgnację i minimalną ilość stosowanych kosmetyków. Ludzka skóra to żywy organ, mam wrażenie, że nie doceniasz jej niesamowitej zdolności do regeneracji, samo-nawilżania się i dostosowywania do pewnych zmian klimatycznych. To zupełnie naturalne, dlatego kosmetyki należy stosować wówczas, gdy faktycznie następuje taka potrzeba, nie na zaś, czy w imię zasady: należałoby, bo inni stosują.

Dzisiejszy artykuł nie jest żadnym hejtem, ale w sieci jest zbyt wiele negatywnych opinii na temat dobrych produktów, które wynikają tylko z tego powodu, że ktoś nie ma zielonego pojęcia jak obchodzić się z daną konsystencją. Każda skóra jest inna, to jest oczywiste, ale pewne formuły wymagają innego sposobu aplikacji i nie należy wydawać ostatecznego osądu po jednej, czy nawet kilku aplikacjach bez poznania dokładnych właściwości produktu. Większość kosmetyków można zużyć w alternatywny sposób bez ryzyka pogarszania kondycji skóry, nawet, jeśli stosowanie danego kosmetyku samodzielnie powoduje pogorszenie stanu cery. Tak, jest to możliwe. A wystarczy tylko zmiana aplikacji, kolejności stosowania, lub zastosowanie w pielęgnacji trzymanej krótko na skórze, czyli spłukiwanej.


OGÓLNE ZASADY PRAWIDŁOWEJ APLIKACJI KOSMETYKÓW

# Pierwsza, podstawowa zasada: nigdy nie aplikuj żadnego kosmetyku prosto z opakowania na skórę, jeśli chcesz ją faktycznie nawilżyć (nie dotyczy to jedynie mgiełek, kosmetyków wodnych w sprayu, toników, natomiast nigdy nie są one stosowane samodzielnie, aby zapewnić bardzo dobre nawilżenie, chyba, że posiadają działanie powlekające, a skóra ma bardzo niskie zapotrzebowanie na okluzję - np. napary z roślin śluzotwóczych, serum na biofermentach, czy lekkie mgiełki nawilżające, które zawierają emolienty tłuste w składzie). Tej zasady należy trzymać się jedynie podczas aplikacji kremów ochronnych oraz w celu mocnego zabezpieczenia skóry oraz jej natłuszczenia. Co jest pomocne, gdy skóra jest faktycznie mocno podrażniona, odwodniona, zmaltretowana, poddawana silnemu zabiegowi drażniącemu (brak okluzji w takim przypadku może powodować narastanie podrażnień, błyskawiczne odwadnianie się skóry i zapalenie torebek mieszkowych) lub wystawisz ją na ekstremalnie zmienne warunki atmosferyczne, do których ludzki naskórek w tak szybki sposób nie jest w stanie się zaklimatyzować i dostosować. W normalnych warunkach, gdy chcesz jednak faktycznie wydobyć właściwości przede wszystkim nawilżające, masz tendencję do zanieczyszczania się skóry lub niskie zapotrzebowanie na emolienty tłuste, czyli natłuszczenie, należy unikać takiego sposobu aplikacji. Po pierwsze: utrudniasz współpracę produktu ze skórą. Po drugie: większość kosmetyków wymaga ogrzania konsystencji, w celu jej upłynnienia, rozrzedzenia i zatracenia zbitej, odżywczej lub mocno żelowej konsystencji. I po trzecie, najważniejsze: aplikując kosmetyki w ten sposób nie jesteś w stanie dokładnie ich rozprowadzić, a na pewno bardzo utrudniasz sobie tę czynność i dodatkowo naciągasz i szarpiesz i tak delikatną skórę. Nie trzymając się tej przewodniej zasady, zawsze nałożysz za dużo danego produktu, albo znacznie więcej, niż gdybyś próbował go aplikować uprzednio rozcierając w dłoniach lub na zwilżoną, śliską skórę. Ludzka skóra stawia opór. Działając w ten nieprawidłowy sposób zapewniasz sobie głównie okluzję, a jeśli jej nie potrzebujesz, dany produkt w ekspresowym tempie pogorszy kondycję Twojej skóry i będzie sprzyjał tylko i wyłącznie jej zanieczyszczaniu. Są i plusy stosowania kosmetyków bez ich uprzedniego rozcierania, ale jets niewiele osób, którym będzie służyć częsta aplikacja produktów w ten sposób. Konsystencja jest wtedy znacznie cięższa, gorzej współpracuje z cerą i zapewnia głównie właściwości ochronne. Jak zatem prawidłowo aplikować kosmetyki? Dowiesz się o tym w dalszej części, bowiem każda konsystencja wymaga innego postępowania. 

# Druga: jeśli chcesz działać kompleksowo, nie ograniczysz się do tylko jednego produktu. Bardzo ciężko jest bazować tylko na jednym kosmetyku, ponieważ ma on niezmienne właściwości. Oczywiście, już sam sposób aplikacji wpłynie na jego finalne działanie, ale posiadając regulatory ciężkości formuły - czyli tonizator oraz formułę bogatszą - np. eliksir z witaminami, jesteś w stanie czerpać maksymalne korzyści z jednego produktu i modyfikować go w dowolny sposób. Wersją lżejszą może być trio: tonik, serum z substancjami hydrofilowymi (np. z biofermentem z bambusa) i lekka emulsja nawilżająca.

# Trzecia: zasada pierwszeństwa konsystencji - nawadniasz, potem domykasz lub odcinasz drogę do odwodnienia, np, usuwając suchą, lekką konsystencję z powierzchni skóry. Upraszczając: zapobieganie odwodnieniu. Jeśli konsystencja jest bogata i odżywcza, należy rozprowadzić ją najlepiej na końcu, aby mogła zakończyć etap pielęgnacyjny i domknąć wszystkie składniki. Nie musi to być koniecznie krem - jeśli masz bardzo niskie zapotrzebowanie na okluzję, może to być prosty etap tonizowania z ziołami powlekającymi tuż po oczyszczaniu i na tym kończy się Twoja pielęgnacja. Sztuką jest umiejętne stosowanie produktów po sobie i dopasowanie ich ciężkości do aktualnych potrzeb skóry, które się zmieniają, należy jednak pamiętać, że należy trzymać się prostej zasady wzrostowej - zaczynasz od lekkiego, kończysz na czymś domykającym, zapewniającym ochronę - w zależności od potrzeb mogą być to emolienty tłuste, suche emolienty, lekkie, związki hydrofilowe powlekające, czy roztwory koloidalne. Nawet skóra, która nie ma problemów z nawodnieniem, po oczyszczaniu i złuszczaniu ma dużą skłonność do wysuszania i na pewno pozytywnie zareaguje na choć lekkie zabezpieczenie. Kluczem do dobrego nawilżenia jest zatem komfortowe i dostosowane do aktualnych potrzeb naskórka zatrzymanie wody. Nie chodzi o obklejenie skóry, ale o subiektywne uczucie komfortu i zabezpieczenia. Wiele osób, mających problem z odwodnieniem, wywołują samodzielnie ten stan poprzez nieumiejętną i złą kolejność stosowanych produktów, a także niewłaściwy ich dobór. Często modyfikuję pielęgnację w prosty sposób, np. ograniczając wysuszanie w oczyszczaniu i złuszczaniu, a włączając jedynie delikatniejsze produkty, które zapobiegają nadmiernej ucieczce wody, ale nie pokrywają skóry żadnym filmem. W większości przypadków poprawa następuje zaledwie po kilku dniach, a kremy, które dotąd miał zapewniać nawilżenie, odeszły w odstawkę.

Zasadę można odwrócić stosując już substancje drażniące, ale nie nawilżające. Zapewnienie sobie okluzji lub też łagodnej ochrony przed zabiegiem drażniącym zmniejsza prawdopodobieństwo pojawienia się podrażnień, a nie tylko je łagodzi, gdy dany kosmetyk łagodzący nakłada się tuż po aplikacji agresywnych środków.

ILOŚĆ

Należy stosować naprawdę mikroskopijne ilości, a najlepiej jest od takich zacząć, poza kremami ochronnymi i zabezpieczającymi, które mają pozostawić ochronną warstwę na skórze i zazwyczaj producent określa w jakiej ilości należy je nakładać. Muszą być równomiernie rozprowadzone i pokrywać ochronną warstwą delikatny naskórek. To, co nie wchłania się, pozostaje wyczuwalne na skórze, nie ma działania nawilżającego, a jedynie ochronne, zapobiegające nadmiernej ucieczce wody, ale stosowanej w nadmiarze - sprzyja odwodnieniu głębokich warstw skóry, dlatego zbyt sumienne i częste aplikowanie kosmetyków nie sprzyja ani nawilżeniu, ani odżywieniu skóry, tylko ją nadmiernie przeciąża i pogarsza kondycję naskórka.  

Kosmetyki do pielęgnacji codziennej obowiązują trochę inne zasady. Należy stosować jak najmniejszą ilość substancji okluzyjnych, a często nawet dodatkowo je rozrzedzać (zwilżając uprzednio skórę, aby produkt lepiej się rozprowadził i finalnie nałożyć go znacznie mniej) oraz co ważne - ogrzewać, aby zostały równomiernie rozprowadzone. Nie można działać na zapas, ponieważ ludzka skóra zmienia permanentnie swoje potrzeby do panujących warunków, dlatego najlepszą kuracją przeciwstarzeniową, jest dbanie o skórę zgodnie z jej aktualnym rytmem i wymaganiami, a nie usilne działanie na przyszłość, które pełni jedynie rolę okluzji. Skóra starzeje się najszybciej, gdy jej potrzeby nie są odpowiednio zapewniane (np. utrzymywanie w stanie suchości lub nadmiernym łojotoku, brak ochrony przed niekorzystnymi warunkami - nie tylko mrozem i wiatrem, ale również zbyt długą ekspozycją słoneczną) i jest zmieniona zapalnie.

Nie ma odgórnie określonej ilości, jest ona zmienna od aktualnej kondycji skóry i tego, co chcesz osiągnąć stosując dany produkt, ale powinna być ona taka, aby kosmetyk dobrze współpracował z cerą, po 10-30 minutach skóra nie była ani mocno wyschnięta i sucha, tępa w dotyku przy maksymalnie obkurczonych porach, ani tym bardziej tłusta i klejąca, nie powinieneś wyczuwać żadnej warstwy przy dotyku, a raczej delikatny, ochronny woal, który zapewnia komfort. Skóra po nałożeniu kosmetyku nawilżającego jest miłą i gładką w dotyku, ale nadal stawia łagodny opór - czyli jest pozbawiona zarówno nadmiernej suchości, jak i nadmiaru tłustości. Idealnie dobrana ilość kosmetyku i jego formuła powinny przywracać komfort, ale nie wzmagać potliwości (widoczne kropelki sebum), nadmiernego łojotoku, ani ściągać skóry przy aplikacji, ani po jakimś czasie od aplikacji. Najbezpieczniej jest zawsze zaczynać od mikrospokijnych, małych ilości i obserwować jak reaguje na nie skóra.

Obserwuję bardzo niebezpieczną tendencję do przesadzania. Jeśli produkt ma słabą do rozprowadzania formułę, lub też jest bardzo zbity, to rozwiązaniem sytuacji nie jest nakładanie dużych ilości, w ten sposób co prawda masz ułatwione rozprowadzenie konsystencji, ale wykonujesz masaż i należy pozbyć się nadmiaru emolientów, jeśli nie chcesz mocno zabezpieczać skóry. To nie służy nawilżeniu, a wręcz odwadnia głębsze warstwy skóry, sprzyja zanieczyszczaniu i zamiast rozświetlać cerę - nadaje jej zmęczony, szary, brzydki wygląd. Jeśli nie przebywasz w ekstremalnych warunkach i masz dobrze zbilansowaną pielęgnację, to tak naprawdę nie wymagasz codziennego stosowania kosmetyków, a jeśli już - to w minimalnej ilości, aby jedynie powlekać skórę niewielką ilością substancji ochronnych.


Ludzka skóra jest bardzo inteligentnym organem, przesadyzm nie jest najlepszą formą dbania o jej dobry wygląd. Nie namawiam do skrajnego minimalizmu, ale jeśli zauważasz jakieś ubytki w nawilżeniu, należy zawsze zminimalizować odwodnienie, które fundujesz sobie innymi krokami pielęgnacyjnymi oraz wyeliminować czynniki nasilające nadmierne parowanie wody z naskórka. Nakładanie dużej ilości kosmetyków pozostających na skórze, których skóra nie jest w stanie przyjąć jedynie nasila ten stan. Kto wypija codziennie odpowiednią ilość wody? Dostarcza sobie dobrych tłuszczów i witamin tłuszczowych? Odpowiednio dotlenia swój organizm? I do tego nie przyczynia się do odwodnienia stosując za agresywne środki myjące, zbyt często stosując suche produkty, przegrzewając mieszkanie? Tych błędów nie naprawi żaden kosmetyk pielęgnacyjny.

KIERUNEK APLIKACJI PRODUKTÓW PIELĘGNACYJNYCH

Jeśli aplikujesz kosmetyki, które wymagają bardzo dokładnego masażu, warto wykonywać ruchy, które rozluźniają i odprężają mięśnie twarzy i szyi. Dzięki temu nie naciągasz skóry, uzyskujesz efekt relaksacyjny, a skóra nie stawia oporu, tylko bardzo dobrze przyjmuje szczególnie tłuste konsystencje. Dzięki odpowiednim ruchom pobudzasz także mikrokrążenie, dzięki lepszemu ukrwieniu kosmetyki wchłaniają się lepiej, a także łagodny masaż ma prozdrowotny wpływ, szczególnie na psychikę.

Nie jest to trudne, ani skomplikowane, wystarczy poświęcić kilka minut na naukę anatomii i ćwiczenie własnej mimiki, aby wiedzieć w jaki sposób mięśnie się naprężają, rozprężają oraz jak zachowują się w spoczynku. Zasada jest prosta - ruchami głaszczącymi, muskającymi, całą powierzchnią dłoni, od dekoltu do góry, przesuwając się po mięśniu szerokim szyi, następnie zahaczasz o mięsień bródkowy i idziesz do góry po obniżaczach oraz dźwigaczach kąta ust oraz wargi dolnej i górnej, następnie okrężnym ruchem masujesz mięsień okrężny ust. Od mniej więcej bruzd nosowych po skronie, wykonujesz posuwiste ruchy, rozprężając mięśnie jarzmowe - większy i mniejszy, a następnie gładkim ruchem, tworząc półksiężyc, przechodzisz do brzuśca czołowego, mięśnia naczasznego, muskając czoło bokami, od początku brwi, do bocznego końca czoła, i tak z każdej strony. Na samym końcu schodzisz na mięsień nosowy i dźwigacz skrzydełka nosa, podciągając go do góry i wykonujesz okrężne ruchy mięśnia okrężnego oka od zewnętrznej części - do wewnętrznego kącika.

Przy aplikacji produktów mniej wymagających, wystarczy trzymać się zasady od dołu do góry, od centralnej części twarzy do zewnątrz, na skronie lub koniec czoła, wykonując podnoszące ruchy, zaś usta i części naoczne od zewnątrz, do wewnątrz, masując okrężnymi ruchami. Jeśli nakładasz np.jakieś kosmetyki pod oczy, należy zawsze nakładać je od zewnątrz - do wewnątrz. Nie naciągasz mięśnia okrężnego oka, ale także zapobiegasz dostaniu się treści pielęgnacyjnej do spojówek oraz jeżeli już - ułatwiasz ich ewakuację z oka.

Polecam szczególnie studiowanie atlasu Nettera lub Silenikova, TUTAJ! i TUTAJ! jest to całkiem fajnie zobrazowane. 

TECHNIKI NAKŁADANIA RÓŻNYCH KONSYSTENCJI

Inaczej należy obchodzić się z konsystencją wodną, a inaczej z kremową, odżywczą, czy olejową. Nie ma jednego, najlepszego sposobu aplikacji, ponieważ każda konsystencja wymaga innego przygotowania skóry, a  także nie zawsze może być zwieńczeniem pielęgnacji. Do aplikacji kosmetyków zawsze najlepiej wykorzystywać własne dłonie, ponieważ podczas pocierania, wytwarza się w nich ciepło, które wpływa bardzo korzystnie na większość formuł kosmetycznych. Alternatywnym sposobem jest gąbeczka, która dozuje mniejszą ilość produktu, ale nie można nią wyczuć właściwej ilości kosmetyku, a także nie ogrzewa produktu, dlatego np. odżywczy kosmetyk nie zatraca swojej zbitej formuły i gąbeczka jedynie rozciera równomierną warstwę okluzji na całym naskórku.

Najlepiej wykonywać łagodne, gładkie ruchy i wykorzystywać wewnętrzną część dłoni. Wszystkie kosmetyki stosowane na skórę powinny mieć temperaturę ciała. 

FORMUŁY WODNE, LEKKIE, WCHŁANIAJĄCE SIĘ CAŁKOWICIE

Najlepiej jest je aplikować bezpośrednio z atomizera, aby pokryć równomiernie skórę, a następnie osuszać. Jeśli aplikujesz dany produkt płatkiem kosmetycznym, zawsze należy go bardzo mocno zwilżyć, ponieważ inaczej drażnisz mechanicznie skórę i mocniej ją odwadniasz. Konsystencje wodne zawsze należy albo osuszać, albo powlekać (chyba, ze same w sobie posiadają takie właściwości), nigdy nie pozostawiać mokrej skóry i nie pozwalać jej samoistnie wyschnąć, ponieważ jest to jedynie przepis na odwodnioną skórę, nawet, jeśli sama w sobie jest dobrze nawilżona.

Nie są to konsystencje, które można stosować samodzielnie, chyba, ze posiadają właściwości powlekające np. zioła nawilżające, które tworzą lekkie roztwory koloidalne (ale będą nie wystarczające przy większym zapotrzebowaniu na okluzję i również będą odwadniać cerę). Przy bardzo niskim zapotrzebowaniu na okluzję będą wystarczające. Jeśli bazujesz na ziołach, które wykazują właściwości ściągające, stosujesz hydrolaty lub toniki, które nie powlekają niczym skóry, zawsze należy zdjąć ich nadmiar (np. dociskając chusteczkę higieniczną do skóry), a następnie, wedle potrzeby zabezpieczyć czymś powlekającym, co ani nie obciąży skóry, ani nadmiernie jej nie będzie natłuszczać. Nie musi to być krem. To może być filtr przeciwsłoneczny, makijaż kremowy, lekkie serum o właściwościach ochronnych, przy bardzo niskim zapotrzebowaniu na okluzję może być to nawet serum bazujące na biofermencie z bambusa czy tonik z kwasami PHA.

Konsystencje wodne są trudne, ponieważ mogą bardzo szybko odwodnić skórę i efekt końcowy tak naprawdę jest zależy od kondycji skóry i jej skłonności do odwodnienia. Nie jestem zatem fanką wodnych esencji, ponieważ ciężko jest je wpleść w pielęgnację i nie nasilać przesuszenia. Większość tradycyjnych toników i hydrolatów nie nadaje się do codziennego stosowania, a na pewno nie do użytku samodzielnego. Zasada jest dosyć prosta - jeśli tonik szybko wysycha i powoduje dyskomfort, mocne obkurczenie porów - prawdopodobnie będzie odwadniał skórę i nawet jeśli zastosujesz następne kroki, możliwe, że będzie wzmagał nadmierny łojotok lub potliwość (np. małe kropelki sebum/potu widoczne na powierzchni skóry, ale nie cała tłusta skóra). Po stosowaniu wodnych formuł natychmiast należy zabezpieczać skórę, czyli toniki traktować jako rozrzedzenie cięższej konsystencji lub jeśli masz bardzo niskie zapotrzebowanie na emolienty - wystarczy wybierać konsystencje łagodnie powlekające, najlepiej zioła i nasiona, które tworzą roztwory koloidalne, ale również toniki, które zawierają niewielką ilość emolientów w składzie lub substancje żelujące. One także zabezpieczają skórę. Nie będą natomiast tego robić, gdy cera ma wyższy popyt na okluzję, wówczas takie konsystencje tylko nasilają odwodnienie i mogą stopniowo doprowadzić albo do atopii i egzem, albo do nasilonego łojotoku. 

BARDZIEJ TREŚCIWE KONSYSTENCJE WODNE, DELIKATNIE LEPKIE, DOBRZE NAWILŻAJĄCE

Są to kosmetyki, które mają w sobie choć niewielką ilość emolientów, pozostawiają lekki, ale wyczuwalny film. Mogą to być kosmetyki z kwasami PHA, kosmetyki o żelowej konsystencji, produkty bazujące na biofermentach, czy tonery z substancjami hydrofobowymi. Są treściwsze od tradycyjnych tonerów, ale lżejsze od lekkich emulsji, które zawierają emulgatory i mocniejsze substancje ochronne. 

Takie produkty należy rozprowadzać uprzednio w dłoniach, ale ich nie wsmarowywać jak konsystencji kremowych, tylko rozrzedzić i nieznacznie ocieplić, a następnie wklepywać energicznie w skórę, pod koniec delikatnie dociskając dłonie do skóry. Nie chodzi o rozcieranie kosmetyku bezpośrednio w skórę i ślizganie się po naskórku, bo substancje hydrofilowe nałożone w za dużej ilości także przeciążają skórę, jak i ją odwadniają. Nałożone nieodpowiednio będą się kleić i lepić do skóry, a także niekomfortowo zachowywać na skórze. Mogą powodować brak dobrej przyczepności makijażu do skóry, poczucie nieświeżej, nieumytej skóry, jak i ściągnięcie, nadmierne obkurczenie porów, uwidocznienie suchych skórek.

Jeśli Twoja skóra ma bardzo niskie zapotrzebowanie na okluzję, to kosmetyki tego typu mogą zapewnić optymalne nawilżenie, ponieważ film hydrofilowy nie zakłóca cyrkulacji powietrza, ale odpowiednio powleka skórę. Trzeba jednak bacznie obserwować skórę, ponieważ niewłaściwie stosując produkty oparte głównie na wodzie, mogą stopniowo wysuszać skórę i pogarszać jej kondycję. Nie jest to również najlepsza metoda nawilżania dla osób z cerą tendencją do przesuszania. Jako jedyny krok sprawdzi się głównie u osób, które mają ustabilizowaną pielęgnację i nie odwadniają skóry w innych krokach pielęgnacyjnych. 

EMULSJE I LEKKIE MLECZKA O LEKKIM WOALU

Zawierają już znaczną ilość emolientów, dlatego mocniej zabezpieczają skórę. Wszystko zależy jednak od ich formuły, ponieważ są emulsje bardziej suche i tępe w dotyku, ale też bardzo płynne, lejące - te drugie zazwyczaj zawierają więcej fazy tłuszczowej albo bazują na glicerynie. Pierwsze lepiej reagują na okładanie dłońmi i dociskanie produktu, zaś drugie na mocne rozgrzanie w dłoniach i oklepywanie skóry.

Najbezpieczniej lekkie emulsje jest zawsze rozcierać w dłoniach, szczególnie, jeśli są mocno lejące i mają wyczuwalną, bardziej tłustą konsystencję. Efekt ochronny można zwiększyć nakładając je bezpośrednio na skórę, ale wówczas automatycznie tego produktu jest więcej na skórze. Polecam także zwilżyć skórę, jeśli emulsja słabo się rozprowadza. Dodatkowy poślizg pozwoli rozprowadzić produkt równomiernie, co przyspieszy wchłanianie się emulsji oraz finalnie konsystencja będzie lżejsza i łatwiej dostępna dla skóry.

Warto zawsze dozować odpowiednią ilość na dłonie, dokładnie rozetrzeć i przygniatać łagodnie skórę, szczególnie gdy emulsje mają bardzie zbitą strukturę, ale jednocześnie bardziej suchą i zastygającą. Na wielu typach cery, emulsje o delikatnym działaniu zabezpieczającym zapewniają odpowiednią,w pełni ochronę. Można je także powlekać cięższą konsystencją, ale również stosować ochronnie przed zastosowaniem substancji drażniącej (zmniejszą ryzyko pojawienia się podrażnień), nakładać po drażniącym zabiegu (np. po peelingu kwasowym, zmniejszą ryzyko pojawienia się zapalenia mieszków włosowych i silnego odwodnienia), ale także stosować jako izolację, gdy skóra jest bardzo narażona na wysuszenie - np. aplikując maskę algową, po zastosowaniu kosmetyku bazującego na wodzie, czy po zabiegu oczyszczającym.

KONSYSTENCJE EMULSYJNE I KREMOWE O ODCZUWANYM DZIAŁANIU ZABEZPIECZAJĄCYM

Plasują się pomiędzy lekkimi emulsjami, które szybko wysychają, a kremami o gęstej konsystencji. Można powiedzieć, że są to już lekkie kremy, które porządnie zabezpieczają skórę, ale nie mają więcej niż 15-20% fazy tłuszczowej. Aplikowane w niewłaściwy sposób, będą bardzo obciążać skórę i doprowadzą szybko do nadmiernego łojotoku, a także mogą dawać efekt ślizgającej się, tłustej skóry bez odpowiedniej dozy nawilżenia - efekt spoconej, odwodnionej skóry pod kremem.

Należy je zawsze rozcierać porządnie w dłoniach i ogrzewać, w większości przypadków spokojnie mogą być ostatnim krokiem pielęgnacyjnym, ale także przedostatnim. Dobrze pokrywają kosmetyki lżejsze - oparte na wodzie. Można je wzbogacać bogatszymi konsystencjami, ale także rozrzedzać wodnymi, aby lepiej współpracowały z cerą. Najlepiej taki produkt rozmasować w dłoniach i tylko delikatnie przykładać nasączone dłonie do twarzy. Nie wcierać, nie rozklepywać, nie naciągać skóry. Bardziej treściwe formuły jeśli mają faktycznie nawilżać, muszą być nakładane w znikomej, ledwo wyczuwalnej ilości, a nie zaklajstrowywać skórę, chyba, że mają pełnić rolę kremu ochronnego, ale w lekkich kremach chodzi raczej o to, aby faktycznie były lekkie.

Jeśli są za odżywcze, nawet w pielęgnacji specjalnej, mogą być bardzo dobrym zabezpieczeniem pod maski algowe oraz maski suche, bazujące na glinkach, błotach, sypkich algach. Zapobiegają nadmiernemu wysychaniu okładu, nadmiernemu odtłuszczeniu naskórka, a po spłukiwaniu okładu zostają zemulgowane i usunięte z powierzchni skóry. 

Można je aplikować za pomocą gąbeczki. 

GĘSTE KREMY O ŚMIETANKOWEJ, GĘSTEJ, MASŁOWEJ KONSYSTENCJI 

Są na tyle gęste, odżywcze i dość toporne w konsystencji, że wymagają bardzo podobnego postępowania jak oleje. U zdecydowanej większości osób, kremy o tak ciężkiej, masełkowatej konsystencji, mogą być z powodzeniem ostatnim krokiem pielęgnacyjnym, ponieważ zapewniają odczuwalną, mocną ochronę, ale również mogą okazać się stanowczo za ciężkie, szczególnie w pielęgnacji codziennej. To idealne wypośrodkowanie między kremami o odczuwalnym działaniu zabezpieczającym, ale o lżejszej konsystencji, które za szybko wysychają, a olejami, które nie wysychają i zapewniają za mocną ochronę. Jeśli masz sporą tendencję do zatykania porów, Twoja cera jest prawidłowo nawodniona, może okazać się, że są to produkty o za ciężkiej formule, ale mogą jak najbardziej zapewnić odpowiednie nawilżenie stosowane raz na jakiś czas, szczególnie przy tendencji do przesuszeń, odwodnienia, podczas stosowania substancji nasilających nadmierną ucieczkę wody (np. kwasy) czy posiadanej skórze dojrzałej, która jest cieńsza i szybciej traci wilgoć. Kosmetyki o bogatej formule muszą być stosowane z wyczuciem i wówczas, gdy istnieje taka potrzeba, wtedy będą faktycznie zmiękczać skórę i zapewniać jej prawidłowe warunki. To nie do końca prawda, że odżywcze kremy są przeznaczone tylko dla osób o suchej skórze, ponieważ umiejętnie stosowane mogą zapewnić bardzo dobre nawilżenie skórze tłustej, ale z bardzo dużą tendencją do odwodnienia. Są osoby, które preferują bardzo lekką, ale codzienną dozę nawilżenia, a też takie, które uwielbiają bardzo uproszczoną pielęgnację codzienną, a bardziej rozbudowaną i odżywczą specjalną, stosowaną raz na jakiś czas. Np. moja skóra znacznie lepiej znosi stosowanie bardziej odżywczej konsystencji raz na jakiś czas wedle potrzeby, niż bardzo lekkiej stosowanej codziennie. I ta druga, mimo lżejszej formuły będzie powodować u mnie znaczne pogorszenie stanu skóry. Kremy, nawet bogato odżywcze mogą być ostatnim krokiem pielęgnacyjnym nawet skóry z bardzo niskim zapotrzebowaniem na codzienną okluzję, ale będą stosowane znacznie rzadziej i z większym wyczuciem, gdy faktycznie pojawi się taka potrzeba. W zasadzie w tym tkwi cały sekret. Kremy są stosowane w niewłaściwy sposób, dlatego większość recenzji w internecie jest bezużyteczna i wcale nie ułatwia zakupów.

Kosmetyki o takiej konsystencji wymagają ogrzania formuły, dlatego najprościej jest je pozostawić na czas kąpieli w ciepłej łazience, a przed aplikacją na skórze rozgrzać w dłoniach. Jest to typ produktu, którego absolutnie nie można nakładać bezpośrednio na skórę. Nie martw się, to nie marnotrawstwo, jeśli rozprowadzisz i wetrzesz w dłonie małą porcję kremu, a potem delikatnymi ruchami będziesz dociskać do skóry. Takich konsystencji nie rozprowadza się w dużej ilości, jeśli chcesz wydobyć jak najlepsze właściwości nawilżające produktu. Kremy stosowane w za dużej ilości nie współpracują odpowiednio z cerą i prowadzą tylko do zatykania porów oraz wzmożonej potliwości i łojotoku, przy czym cera nie jest ani świetlista, ani odpowiednio nawilżona. Nawet jeśli lekko umoczysz palec w takiej konsystencji, bez roztarcia jej w dłoniach, nałożysz produkt w skoncentrowanej ilości w jednym miejscu, ponieważ kosmetyk o takiej formule nie posiada dużego poślizgu, szczególnie, jeśli stosujesz małe ilości, jeśli w dużej - wszędzie nałożysz tego produktu za dużo. Jak ktoś nakłada takie ilości kremów na każdą partię twarzy, to bardziej działa na zasadzie mocnego odżywienia maską kremową, którą należy spłukać ze skóry, a nie faktycznie używa kremu, który notabene ma być lżejszą formą nawilżenia. Cera i tak nie czerpie korzyści z kosmetyku, który jest nałożony w tak ogromnej ilości. Nie toleruje działania na zapas, bo jest żywą tkanką, której potrzeby są ruchome i zmienne.

Przed aplikacją kremów o bogatej konsystencji zawsze warto zwilżyć skórę, aby ułatwić sobie równomierne rozprowadzenie kosmetyku. Aby zyskać maksymalne właściwości nawilżające lub też napinające, przed zastosowaniem kremu możesz wklepać cienką warstwę serum nawilżającego bazującego głównie na wodzie (może być to np. tonik z kwasami PHA) i zabezpieczyć emolientami tłustymi znajdującymi się w kremie.

Kosmetyki o takiej konsystencji są ostatnim krokiem pielęgnacyjnym. Aby zapewniał jeszcze mocniejszą okluzję, mogą być rozcieńczane naturalnymi olejami lub stosowane zamiennie z nimi. Na kosmetyki o tak bogatej formule nie nakłada się już kolejnych warstw, ponieważ jest to produkt nieschnący, zapewniający pewną, odczuwalną ochronę fizyczną. Można je aplikować za pomocą porowatej gąbeczki. 

Nie należy unikać kremów jak ognia, ponieważ mogą okazać się najlepszą formą nawilżania skóry. Jeśli skóra jest młoda, dobrze nawilżona sama w sobie, nie odwadniasz jej innymi krokami, to takie konsystencje będą za odżywcze, ale zauważam, że gdy zapotrzebowanie na okluzję znacząco się zwiększa, zbyt lekkie produkty stosowane w dużej częstotliwości nasilają ten stan i zdecydowanie lepiej jest sięgnąć rzadziej, ale po bardziej skoncentrowany kosmetyk, który zapewnia dobrą okluzję. Ogromne znaczenie ma tutaj jednak sam sposób aplikacji - wpaja nam się do głów, że kremy należy nakładać w naprawdę ogromnych ilościach, co widzę nie tylko po filmach dostępnych w internecie, lecz także we własnym domu i środowisku, w  jakim przebywam. Mało kto wie jak należy to robić, często z oszczędności, częściej z niewiedzy. Rzadko kto stosuje kremy, gdy następuje taka faktyczna potrzeba. Za każdym razem dziwię się jak tak szybko można zużyć dany produkt, jeśli sama robię zakupy raz w roku i zawsze zastanawiam się, czy aby na pewno zdążę wszystko zużyć. Szczególnie jeśli chodzi o konsystencje kremowe i najczęściej większą ilością obdarowuję moją rodzinę, ponieważ wiem, że standardowa ilość kremu nigdy nie zostanie przeze mnie wykorzystana nawet w przeciągu 12 miesięcy. Nadal pamiętam w jaki sposób moja mama rozcierała na mojej skórze krem Bambino przed wyjściem na zewnątrz, ale miał on wówczas zapewnić mi działanie ochronne, wiec nakładanie go bezpośrednio na skórę, w tak dużej ilości miało naprawdę sens. Jest go jednak pozbawione, jeśli przebywasz w domu i stosujesz pielęgnację nawilżającą, szczególnie codzienną, ponieważ skóra nie wymaga tak ciężkiej okluzji, jeśli warunki nie stwarzają takiej potrzeby. Przerażające jest jednak to, że wiele osób właśnie w ten sposób nadal stosuje kremy codziennie, a potem dziwi się, że coś nie działa tak jak trzeba, albo cera wygląda gorzej. W każdej gamie kosmetyków krem jest zalecany do pielęgnacji codziennej, a w rzeczywistości niewiele typów skóry przy zrównoważonej pielęgnacji go wymaga, a z całą pewnością na pewno nie w codziennych zabiegach. Niezadowolenie z kremów często wynika z tego tytułu, że są stosowane nadal jak kosmetyki ochronne, a nie jak nawilżające. Nikt nie potrzebuje tak dużej dozy okluzji, szczególnie stosowanej na co dzień, dlatego po wielu kosmetykach o takiej konsystencji, wiele osób odnotowuje znaczne pogorszenie stanu skóry, nieświeży wygląd, poszerzone pory. Nie zawsze formuła kremu jest winna, ale to, w jakiej ilości, w jaki sposób oraz jak często go nakładasz. 



Problem tkwi w tym, że wiele osób nie bierze pod uwagę reszty pielęgnacji i wymaga od kremów zdecydowanie za dużo - zbyt wiele kroków pielęgnacyjnych ma wpływ na wyjściowe nawilżenie skóry, aby zapewnić je wyłącznie jednym produktem w optymalny sposób. Często kremy nie są do tego wcale potrzebne. Jak ktoś mi poleci dany krem, to nie łudzę się, że i dla mnie będzie odpowiedni, ponieważ zbyt wiele czynników ma wpływ na finalne działanie danego produktu i takie recenzje zachwalające bezkompromisowo dany produkt, bo u mnie się sprawdza, są dla mnie bezużyteczne i tylko zaśmiecają internet. Nigdy nie kupię żadnego produktu z polecenia osoby, która nie potrafi odpowiednio argumentować swojego wyboru i opisać nawet lakonicznie, ale właściwie właściwości produktu. Po co w ogóle pisać takie recenzje?

Konsystencje kremową posiadają także podkłady, kremy z filtrem, podkłady typu cushion, kremy BB, czy CC. Mogą one całkowicie zastąpić kremy, ponieważ również zapewniają okluzję i działają zabezpieczająco na skórę. Często powodują pogorszenie stanu skóry, ponieważ aby zapewnić satysfakcjonujące krycie lub też ochronę wymagają nałożenia dużej, wymaganej ilości produktu, a także nie są szybko zmywane z powierzchni skóry. Są to także produkty nieschnące. Wymagają również bardzo dokładnego demakijażu, więc automatycznie prowadzą do rozregulowania cery.

Nigdy nie udzielam odpowiedzi na pytania typu jaki krem polecam. Zawsze, gdy recenzuję dany produkt, piszę o sposobie aplikacji jaki stosowałam oraz o moich aktualnych potrzebach i odczuciach podczas stosowania danego produktu. Należy wyczuć samodzielnie jakie konsystencje najlepiej współpracują z cerą oraz znaleźć najlepszy sposób aplikacji dla siebie. Działanie kremu nie zależy tylko od samego produktu, ale także od tego w jakiej ilości i w jaki sposób to robisz oraz całościowego spojrzenia na pielęgnację. Nie mam więc sposobności co do polecania konkretnych produktów i nie biorę odpowiedzialności za to, że coś z mojego polecenia się nie sprawdza, ponieważ należy włożyć odrobinę więcej wysiłku i nie polegać tylko na poleceniach, ale na własnych odczuciach, obserwować skórę i dopracować inne kroki w pielęgnacji. Zbyt wiele czynników ma wpływ na to jak produkt finalnie zachowuje się na skórze, ja wykonuję swoją pracę na bardzo wysokim poziomie i staram się przekazać maksymalnie dużo informacji w każdym artykule. Nie ma kremu, który nawilża, ale jednocześnie nie zatyka porów. To są wygórowane oczekiwania, które może mieć tylko osoba, która ma dopracowaną pielęgnację i stosuje dane kosmetyki z wyczuciem, w odpowiedni sposób, gdy nastąpi rzeczywista potrzeba. Tylko wtedy można winić formułę. A najczęściej obrywa dobry jakościowo produkt, albo osoba, która go poleciła.

Moim przejawem szacunku jest ogromna praca jaką wkładam w prowadzenie bloga i namawianie do bardziej świadomego i szerszego spojrzenia na to, co codziennie nakładasz skórę. Moje recenzje po to są tak rozbudowane, aby po zapoznaniu się z treściami edukacyjnymi znajdującymi się na moim blogu w końcu świadomie wybierać kosmetyki do własnych potrzeb, a nie bazować na poleceniach. Nie ma rozwiązań prostych i uniwersalnych, dlatego piszę w taki, a nie w inny sposób o kosmetykach. 

OLEJE NATURALNE I MASŁA ROŚLINNE

Choć budzą wiele kontrowersji - stosowane rozsądnie i z umiarem, mogą faktycznie poprawić kondycję skóry, aczkolwiek na pewno nie w takiej formie, jak zaleca ich stosowanie większość producentów. Jest to najbardziej skoncentrowana i ciężka forma okluzji, bez względu na typ skóry, zapewniają najmocniejszą ochronę - konsystencje kremowe czy też emulsyjne zachowują się jednak różnie i innym będą ową ochronę zapewniać, a dla innych będą niewystarczające. Z tego względu należy być bardzo ostrożnym przy ich stosowaniu. Jestem przekonana, że przy dobrze zbilansowanej pielęgnacji oleje roślinne na pewno nie będą codziennym, niezbędnym rytuałem pielęgnacyjnym - zawsze będą pogarszać kondycję skóry stosowane tak często, jak aktualnie panuje na to moda. Wzbogacanie olejami innych konsystencji nie olejowych, a stosowanie czystych olejów to dwie zupełnie rożne sprawy. 

Oleje naturalne i masła roślinne powinny być zawsze aplikowane na ciepłą, wilgotną skórę. Najlepiej kosmetyki o takiej konsystencji aplikować tuż po gorącej kąpieli. Są także ostatnim krokiem pielęgnacyjnym, dlatego po olejach nie należy nic więcej stosować, a przed - zawsze lżejsze konsystencje, najlepiej, aby skóra przed ich użyciem była mokra/zwilżona.

Jeśli formułą olejowa jest bardzo rzadka i płynna, nie ma potrzeby uprzedniego zwilżania skóry, aczkolwiek namawiam, aby przed nakładaniem takich konsystencji zawsze dodatkowo mocno zwilżyć skórę, co ułatwi poślizg i finalnie nałożysz tego produktu mniej, a także bardziej równomiernie. Przy kosmetykach olejowych bardzo ważne jest, aby nie nakładać ich bezpośrednio na skórę i stosować minimalne ilości. Nie jest to ani jedna pipeta, ani kropelka, to tylko delikatny woal. Żaden typ skóry, nawet suchy i atopowy, nie zareaguje pozytywnie na tak odżywcze konsystencje, jeśli są stosowane bez umiaru i w zbyt dużej ilości, a na pewno nie będzie tak zadowolony z efektów, jak podczas trzymania się dzisiaj wymienionych zasad.

Kosmetyk należy zawsze przed aplikacją rozgrzać w dłoniach, dodatkowo kosmetyki o takiej konsystencji pozostawiam w łazience, aby podczas gorącej kąpieli, para wodna dodatkowo ogrzała produkt - kolejność jest następująca: należy dozować minimalną ilość produktu, rozprowadzić w dłoniach i chwilę pomasować, aby go upłynnić i rozprowadzić, by na skórze pozostała jedynie cienka warstewka oleju, a następnie delikatnie okładać skórę. Okładanie się skoncentrowanym olejem w większości przypadków jest bardzo szkodliwe. Jeśli postępujesz zupełnie inaczej, czyli masujesz skórę taką konsystencją lub nakładasz bezpośrednio na własną twarz - wykonujesz masaż, po którym należy usunąć emolient tłusty z powierzchni skóry. To nie jest prawidłowy sposób aplikacji, ponieważ skóra jest dosłownie zalepiona i obciążona ogromną ilością okluzji, po której na pewno nie będzie świetlista i gładka w dotyku, a także będzie odwadniać się w głębszych warstwach.

Po aplikacji kosmetyku, można delikatnie oklepać skórę, aby dodatkowo poprawić mikrokrążenie. Jeśli obawiasz się jednak ciężkości i chcesz mieć pewność, że nałożyłeś minimalną ilość produktu - po 15 minutach odciśnij skórę w chusteczkę higieniczną lub jednorazowy ręcznik papierowy, który pochłonie nadmiar oleju. Jeśli faktycznie potrzebujesz takiego zabezpieczenia skóry, jaki zapewniają oleje, przy trzymaniu się moich zasad na pewno będziesz zadowolony z efektów jakie przynoszą. Przestrzegam jednak, że to najcięższy i najbardziej okluzyjny element pielęgnacji, dlatego należy takie produkty dozować z umiarem, a także stosować tylko gdy pojawia się taka potrzeba i skóra widocznie wymaga zapewnienia mocniejszej okluzji (np. zbyt lekka pielęgnacja powoduje narastanie odwodnienia, a częste stosowanie kremów zatyka pory). Opieranie swojej pielęgnacji na olejach, bo ponoć nawilżają, jest bardzo utopijne, ale przy zbilansowanej pielęgnacji mogą bardzo dobrze uzupełnić pozostałe kroki i zapewnić niezbędnej okluzji.

Finalnie, co produkt - to inne właściwości i inne, preferowane metody obsługi danej konsystencji. Najważniejsze jest jednak to, aby kosmetyki nawilżające stosowane na skórę przywracały i utrzymywały długofalowy komfort, co jest odczuciem zupełnie subiektywnym. Obserwuj, oceniaj i wyciągaj wnioski. To w zasadzie wystarczy, aby cieszyć się ładną, gładką cerą.


Jeśli artykuł okazał się dla Ciebie pomocny, doceniasz mój wkład w rozwój bloga i chcesz, abym rozwijała się jeszcze bardziej - warto klikać w reklamy, jakie znajdują się w formie obrazkowej na moim blogu. Wszystkie dochody, jakie uzyskuję z działalności reklamowej, przeznaczam na poczet bloga. Nie są to duże sumy, ale dzięki nim spłaciłam aparat, zakupiłam statyw, a teraz zamierzam kupić lampę błyskową i inwestować w nowe kosmetyki, aby treści były nadal ciekawe, a także towarzyszyła im estetyczna oprawa. To nic nie kosztuje, a masz realny wpływ na jakość mojego miejsca :)


Pozdrawiam,
Ewa

Jak stopniowo schodzić z preparatów regulujących bez ryzyka nagłego pogorszenia stanu skóry?

$
0
0

Substancji regulujących nie stosuje się wiecznie. Kwasy, retinoidy, zabiegi medycyny estetycznej są pomocne przy ostrych, ciężkich stanach, gdy poleganie na samej naturze i prostych krokach albo nie przyniesie efektów, albo będą zbyt słabe i niesatysfakcjonujące. Gdy na skórze pojawia się trądzik, pojawiają się także blizny i przebarwienia, a  tylko odpowiednie, szybkie działanie zmniejszy ilość niedoskonałości nie tylko na czas terapii, ale tuż po niej, gdy trądzik nadal pozostawi swoje piętno. Właściwe działanie jest w stanie zredukować większość pozostałości po trądziku, o ile leczenie będzie odpowiednie, a walka o zdrową skórę nie będzie ciągnąć się latami. Gdy nie pomyślisz o tym od razu rozpoczynając batalię o piękną skórę, nie zniwelujesz nawet marnej 1/4 powstałych zmian zwyrodnieniowych.

Mam cichą nadzieję, że widzisz pozytywne efekty i odzyskujesz nadzieję na lepszą skórę. Natomiast już teraz, należy zastanowić się, co należy zrobić, aby stopniowo rezygnować z regulacji naskórka, a przechodzić na delikatniejszą, łagodniejszą pielęgnację. Nie po to, bo jest słońce - skóra zimą często znacznie gorzej znosi terapie złuszczające, niż gdy masz dostęp do światła widzialnego, ale po to, aby mogła się zregenerować, odpocząć i o własnych siłach, z niewielką pomocą, regulować się samodzielnie, a także funkcjonować bez ciągłej regulacji, która doprowadza do rozregulowania jej naturalnych czynności. Terapie, które nie zaznały umiaru, często w dłuższej perspektywie bardziej szkodzą, niż przynoszą pożądane efekty - cera jest gładka tylko przez stosunkowo krótki okres czasu, a raczej w takich terapiach chodzi o długofalowość. Zbyt pochopne, nieodpowiedzialne działania w błyskawicznym tempie przyczynią się do pogorszenia kondycji cery, a nierozsądne postępowanie z własną skórą zniweluje efekty kuracji. Nie zapominaj, że wszystkie środki złuszczające nienaturalnie przyspieszają cykl komórkowy, przyczyniają się do powstawania nadwrażliwości, rozregulowują gospodarkę wodną skóry i są sporym obciążeniem dla największego organu człowieka. Jeśli nie chcesz zaprzepaścić efektów, jakie osiągnąłeś ciężką pracą i wyrzeczeniami, związanymi z nadwrażliwością, musisz idealnie opracować swój własny schemat działania. Skóra regulowana, a pozbawiona takiej regulacji zachowuje się zupełnie inaczej.

Skóra po tylu miesiącach regulacji nie ustabilizuje się samoistnie, ponieważ funkcjonuje zupełnie inaczej, a na pewno będzie mieć trudności w początkowym okresie, w najlepszym wypadku wróci do poprzedniej kondycji, a często jej kondycja ulega zmianie o 180 stopni, szczególnie, gdy istnieje przepaść miedzy pielęgnacją ze środkiem regulującym, a jej brakiem. To brak kluczowego elementu układanki. Nie warto mieć złudnych nadziei, że będzie inaczej, szczególnie, jeśli stosujesz intensywne środki. 

NIE ZAWSZE MOŻNA OBEJŚĆ SIĘ BEZ REGULACJI, A NA PEWNO W NIE PIERWSZYM STADIUM LECZENIA OSTRYCH ODMIAN TRĄDZIKU

Nie warto łudzić się, że wszystko jesteś w stanie zastąpić naturalnymi, organicznymi produktami albo chociaż znacząco ograniczyć ilość substancji drażniących. Prawidłowo funkcjonująca skóra nie domaga się retinoidów, czy też kwasów, zabiegów medycyny estetycznej, ale lenistwo, zaniedbanie, niesłuchanie własnych potrzeb doprowadza do rozregulowania skóry, a aby przywrócić względną normalność, nie zawsze pielęgnacja mało agresywna zdaje egzamin, przynajmniej na początku.

Czasami, szczególnie w pierwszych fazach, regulacja podtrzymująca jest niezbędna. Mogą być to związki o łagodniejszym działaniu, które zastosowane na mocno zapalnej skórze nie przyniosłyby oczekiwanych efektów, ale już na podregulowanej i podgojonej, będą bardzo pozytywnie utrzymywać skórę na przyzwoitym poziomie. Nie wyobrażam sobie, abym kilka lat temu zrezygnowała z jakiejkolwiek regulacji w sezonie wiosenno-letnim, moja skóra błyskawicznie ulegała pogorszeniu i nawet przemyślana pielęgnacja, stopniowe schodzenie z preparatów, czy włączanie pielęgnacji specjalnej nie przynosiło takich rezultatów, jakich bym oczekiwała. Muszę jednak napisać, że prawidłowa strategia walki z trądzikiem ma zawsze charakter nie wzrostowy, ale spadający, czyli z każdym kolejnym miesiącem danych środków stosuje się mniej, rzadziej, a powoli włącza się inne, mniej agresywne kroki. Tak jak rodzic prowadzi swoje dziecko za rękę, tak Ty, musisz umiejętnie wyprowadzić własną skórę na prostą. Jeśli nie masz dużych problemów z cerą, wiadomo, że nie będziesz na to czekać długimi latami, natomiast jeśli stan skóry spędza Tobie sen z powiek, nie ma co liczyć na błyskawiczną poprawę skóry i natychmiastowe schodzenie ze środków regulujących. Przez długi czas uwielbiałam kwas azelainowy w terapiach podtrzymujących, który aktualnie bardzo mi szkodzi, zresztą, jak większość kwasów. Aktualnie moja cera nie wymaga żadnych kwasów i pochodnych witaminy A, ale miej na uwadze to, ze moja walka z cerą trwa 6 lat. Dopiero po tym czasie prowadzę minimalistyczną, prostą pielęgnację i unikam stosowania substancji drażniących. To nie zadziało się od razu.

Jeśli kompletna rezygnacja z regulacji jedynie pogarsza stan Twojej cery, warto włączyć łagodniejsze środki, które będą łagodniej "podregulowywać" skórę : kwas azelainowy, kwas szikimowy, kwasy PHA, czy mocniejsze metody złuszczania naskórka stosowane raz na jakiś czas. A jeśli i to się nie sprawdzi, możesz bazować na tej samej substancji aktywnej, ale łagodniejszej generacji i stosować ją w lżejszym schemacie. Każda skóra jest inna, nie zawsze można uniknąć dodatkowej regulacji w okresie łagodniejszej pielęgnacji, szczególnie, gdy Twoje problemy są nasilone i dopiero teraz zaczynasz wprowadzać nowe założenia pielęgnacyjne. 



DZIAŁANIE STOPNIOWE KLUCZEM DO SUKCESU

Jeśli po zaprzestaniu regulacji, powracasz do dawnych nawyków, to jak Twoja cera ma wyglądać lepiej? Znowu zacznie się stopniowo zanieczyszczać, albo w najgorszym wypadku nastąpi błyskawiczne, silne pogorszenie. Cera regulowana, szczególnie silnymi środkami, funkcjonuje inaczej, służą jej inne proporcje emoleintów i nie można tego bezpośrednio przenieść na skórę pozbawioną takiego działania. Jak usuwasz tak ważny krok w pielęgnacji, musisz go czymś zastąpić - np. redukując wszelkie substancje potencjalnie zatykające pory do minimum i regulować cerę w sposób manualny. Brak jakichkolwiek działań po odłożeniu substancji regulujących, bo cera jest gładka i miła w dotyku, to największa krzywda jaką możesz wyrządzić własnej skórze. Najlepszą metodą jest zawsze stopniowanie - czyli stopniowe wdrażanie pielęgnacji zamiennej, która także będzie regulować skórę, ale nie będzie jednocześnie wywoływać stanu zapalnego lub też będzie znacznie łagodniejszą formą - może być to peeling kawitacyjny, maski oczyszczające na bazie suchych substratów, peelingi manualne, wykonywane raz na jakiś czas peelingi chemiczne lub lekka regulacja kwasami, jeśli cera dobrze na nie reaguje. Warto jednak robić to stopniowo, np. ostatni miesiąc, czy też ostatnie 8 tygodni kuracji (jeśli trwa pół roku), rozplanować na rzadsze stosowanie środka regulującego i zwiększać stopniowo stosowanie pielęgnacji zamiennej, np. początkowo stosować retinoid co kilka dni dłużej, a potem trzymać się już schematu i wdrażać regularne zabiegi oczyszczające. 

NA MIEJSCE REGULACJI WCHODZI ROZBUDOWANA PIELĘGNACJA SPECJALNA

Nie zawsze wystarczą lekkie produkty. Pamiętaj jednak, że zabiegi pielęgnacyjne także mają potencjał regulujący. Jeśli masz problem z rogowaceniem, formą regulacyjną, wbrew powszechnym opiniom - będzie częstsze stosowanie peelingów manualnych w odpowiedniej formie (np. w cleanserze myjącym, peeling kremowy, czy też pasta migdałowa), która jednocześnie zapobiegnie odwodnieniu skóry, a to jest właśnie kluczowe przy rogowaceniach, rogowaceń nie nasila usuwanie naskórka, tylko wysuszenie, jakie wiąże się z jego złuszczaniem! Skóra, która szybko ulega zanieczyszczaniu, bardzo pozytywnie zareaguje na rozsądnie stosowane maski oczyszczające i wyższe stężenie olejków eterycznych, a cera łojotokowa będzie bardzo dobrze podregulowywana ziołami bogatymi w krzem i związki ściągające. Przy cięższych przypadkach zazwyczaj regulacja podtrzymująca jest po prostu słabsza, ale nadal opiera się na wyizolowanych, często drażniących substancjach aktywnych, ale jeśli osiągasz bardzo dobre efekty pielęgnacją i bardzo ostrożnie schodzisz z regulacji - jest bardzo duża szansa, że uda się Tobie podtrzymać ten stan bez mocnych substancji.

Kwasy nie do końca regulują cerę, one głównie złuszczają naskórek i są przeznaczone do walki z pozostałościami po trądziku, a nie z trądzikiem samym w sobie, szczególnie, gdy większość osób ma obniżoną tolerancję na substancje drażniące, a zmienność polskiej pogody nie sprzyja terapiom dermatologicznym (szczególnie, jak są stosowane w sposób ciągły), a ich trądzik jest pogrążony w stanie zapalnym. Mechanizm działania kwasów tylko to zaostrza. Suma summarum, stosowanie kwasów z jednej strony na podregulowanej skórze może dodatkowo wzmocnić efekt terapii i wygładzić cerę, ale może wywołać także reakcję toksyczną, którą trzeba mieć na uwadze. Na tle kwasów najbardziej wyróżnia się kwas azelainowy, który ma unikatowe właściwości silnie przeciwzapalne i teoretycznie nie nasila stanu zapalnego, ale niestety cera nadreaktywna może reagować na niego zapaleniem mieszków włosowych, rumieniem lub nie tolerować bazy większości preparatów, bowiem kwas nie jestem rozpuszczalny w wodzie. Bardzo interesujące właściwości mają także kwasy PHA, ale na skórze z uszkodzoną barierą naskórkową, niskim zapotrzebowaniem na nawilżenie, skłonnością do łojotoku i daleko posuniętym rogowaceniami również nie będą działać pozytywnie. Działanie regulujące wykazuje powszechnie stosowana witamina C, jak i retinoidy III generacji, które mają silne działanie przeciwzapalne, nie uczulają na promieniowanie słoneczne i stosowane z umiarem nie będą powodować ani łuszczenia, ani podrażnień. Substancji jest zatem wiele.

Jeśli jednak wiesz, że całkowite zejście z danej substancji aktywnej spowoduje pogorszenie i nic nie zadziała tak dobrze w zastępstwie, najlepszym rozwiązaniem jest i pielęgnacja specjalna, i wplecenie stosowanego środka, tylko w o wiele lżejszym schemacie. Latem 2016 bardzo żałowałam swojej decyzji o porzuceniu retinoidów i stosowane tylko raz na dwa tygodnie przywróciły moją cerę do normalności, a przy tym nie powodowały efektów niepożądanych. Nie zawsze wszystko jest czarno-białe. Stosowanie nawet tego samego środka przez dłuższy czas, ale w o wiele rzadszym wydaniu, może również przynieść efekt terapeutyczny,  a będzie stopniowo przygotowywać cerę na odłożenie specyfiku. 

UMIEJĘTNOŚĆ REDUKCJI 

Która polega na stopniowym wykluczaniu lub zamianie konsystencji, które nie są już odpowiednie dla skóry. Nie ma jednej, opracowanej, idealnej pielęgnacji, ale można bazować na tych samych produktach, a jedynie zmieniać ich właściwości poprzez inny sposób aplikacji, czy też włączenie dodatkowego produktu i dotychczasowa pielęgnacja będzie działać już inaczej od poprzedniej. Namawiam do inwestowania w dobre jakościowo produkty do pielęgnacji, bo można zastosować je na wielu typach skóry, wystarczy tylko używać ich w inny sposób, zmienić kolejność, nakładaną ilość, czy częstotliwość.

Redukcja polega na eliminacji kosmetyków zbędnych. Nie dotyczy ona jednak wyrzucania dobrych jakościowo produktów - a zmiany stosowania, np. aplikacja toniku płatkiem wysusza mniej niż aplikacja z atomizera i następne osuszanie, krem myjący stosowany na gołą skórę chroni lepiej podczas mycia, niż stosowany na zwilżoną cerę, a krem nawilżający aplikowany bezpośrednio na skórę zapewnia okluzję, zaś roztarty w dłoniach i wklepany opuszkami palców już lepiej nawilża. Po prostu inne produkty będziesz stosować rzadziej, albo w połączeniu z innymi - np. krem może pełnić funkcję izolatora przed wysuszającymi maskami algowych peel off, czy na bazie glinek, tonikiem możesz rozrzedzać cięższe konsystencje, a na przykład olejek odżywczy, który już nie sprawdza się do samodzielnego stosowania, zużyć jako olejek myjący, dokupując emulgator. Zamierzam poprowadzić ciekawą serię na blogu, przedstawiając różne sposoby użycia tego samego produktu, ale uzyskując zupełnie inny efekt, także jeśli jesteście zainteresowani - śledźcie mnie na bieżąco ;) Przykładem są maski algowe. Skóra bez regulacji, dobrze nawodniona, bardzo dobrze będzie reagować na maski algowe typu peel off, ale już odwodniona, silnie regulowana, przed nałożeniem alginatu powinna być odpowiednio zabezpieczona, np. lekką warstwą emulsji, kremu, serum opartego na emolientach. Masz ten sam produkt, ale poprzez inny sposób postępowania, maska będzie finalnie zupełnie inaczej zachowywać się na skórze. I będzie się sprawdzać zarówno na skórze odwodnionej, nadreaktywnej, podrażnionej, jak i normalnej, zanieczyszczonej, łojotokowej.

Na moim blogu ogromną popularnością cieszy się wpis o peelingu kawitacyjnym. To wspaniały regulator dla skóry, która wymaga efektywnego oczyszczenia, ale jest  już mniej więcej podregulowana, dlatego można schodząc z retinoidów, czy też kwasów, stopniowo włączać kawitację i gwarantuję, że cera będzie miała mniejszą skłonność do nawrotów, niż gdyby została pozostawiona sama sobie.

Dużo osób uwielbia napary nawilżające i widzi genialną poprawę stanu skóry. A przecież to tylko tonizowanie. Po odłożeniu regulacji, w  cieplejszych miesiącach, ale także po redukcji wysuszania skóry i powolnym przywracaniu nawilżenia, zioła śluzotwórcze mogą niektórym typom skóry rozpulchniać pory i przenawilżać skórę, co wystarczy zrobić? Zredukować toniki nawilżające, a włączyć albo neutralne (np. babka lancentowata), albo o lekkim działaniu ściągającym (przykłady tutaj>). Na tym polega redukcja. To są proste zasady. Potrzeby skóry są ruchome, dlatego jak polecany przeze mnie produkt przestaje się sprawdzać, wystarczy zmienić nieznacznie inne kroki pielęgnacji lub sposób aplikacji i prawdopodobnie produkt znowu będzie działał tak jak trzeba. Chyba, że będzie miał już konkretną formułę, natomiast z doświadczenia wiem, że skóra regulowana, a skóra pozbawiona regulacji w odpowiedni sposób nie ma aż tak skrajnych potrzeb - jeśli tak jest, to zazwyczaj na własne życzenie, poprzez stosowanie zbyt agresywnych schematów, brak prawidłowej ochrony, lub nasilanie odwodnienia. Nad wszystkim można zapanować. Gdybym nie prowadziła bloga, pewnie bazowałabym ciągle na tych samych produktach i moja cera nadal miałaby się świetnie.


ZBILANSOWANA, PORZĄDNA PIELĘGNACJA, KTÓRĄ POTRAFISZ MANIPULOWAĆ

Jest Twoim asem w rękawie. Skóra funkcjonuje inaczej na czas regulacji, ma także inne potrzeby. Nie muszą być one wygórowane, ale zapotrzebowanie na pewne składniki znacząco rośnie, a na inne maleje. Jedynie dobrze zbilansowana pielęgnacja jest w stanie zminimalizować ryzyko nagłego pogorszenia, błyskawicznego zatykania się porów, rozszerzonych porów oraz nieświeżego wyglądu skóry. Można to bezproblemowo wyczuć, szkopuł tkwi w tym, by już podczas regulacji prowadzić dopasowaną, zrównoważoną pielęgnację, a podczas odstawiania środków regulujących - jednocześnie zwiększać zapotrzebowanie na inne związki.

W większości schematów, wraz z odkładaniem środków regulujących, rośnie zapotrzebowanie na złuszczanie naskórka (np. łagodne sposoby manualne, masaż muślinem, masaż szczotką z włosia naturalnego, czy maski oczyszczające na bazie glinek, błot, olejki eteryczne), które trzeba właściwie wyważyć, aby ani nie odwodnić cery, ani jej także nadmiernie nie natłuszczać. Dozowanie nawilżenia także jest z reguły mniej bogate w okluzję. Zalecam metodę stopniowania - zaczynasz od mniejszych, stopniowych dawek, stosunkowo je zwiększając, zastępując preparat regulujący np. im rzadziej stosujesz retinoid, tym częściej nakładasz maskę oczyszczającą.

Nie chodzi tutaj tylko o to, aby np. krem nawilżający zastąpić emulsją. Redukcja nawilżenia to np. mocniejsze oczyszczanie, czy też włączenie dwuetapowego oczyszczania, które z reguły głębiej oczyszcza cerę, ale także stwarza większe ryzyko odwodnienia. To zastąpienie naparów nawilżających, ziołami niepowlekającymi lub o lekkim działaniu ściągającym. To może być codzienne włączenie do oczyszczania past na bazie ziaren i nasion, które złuszczają i oczyszczają naskórek, a na skórze odwodnionej, regulowanej stosowane zbyt często powodowałyby podrażnienia. W całej tej zawiłej sztuce pielęgnacji sęk tkwi w tym, by stopniowo, w każdym kroku pielęgnacyjnym redukować pewne właściwości, podobnie postępujesz, gdy chcesz zwiększyć zapotrzebowanie np. na okluzję. Nie zaczynasz od włączenia kremu, ale od bardziej otulającego, kremowego oczyszczania, ograniczenia się do jednoetapówki, łagodniejszego tonizowania i rzadszego stosowania pielęgnacji regulującej, opartej na glinkach, błotach, czy sypkich peelingach enzymatycznych.

Manipulacja pielęgnacją to już wyższy stopień wtajemniczenia, aby wiedzieć o co chodzi, warto zapoznać się z każdym wpisem zawartym na moim blogu, a jeśli nie masz na to czasu - namawiam do skorzystania z profesjonalnej pomocy jaką oferuję. Wystarczą dobre jakościowo, bazowe produkty i obserwacja. Jeśli posiądziesz zdolność obserwowania reakcji własnej cery, to w bardzo szybki, nawet automatyczny sposób będziesz odpowiednio dozować nawilżenie, natłuszczenie, oczyszczenie, złuszczanie. Trzeba brać jednak pod uwagę każdą składową pielęgnacji - nie jest prawdą, że to krem jest do nawilżania, tonik do tonizowania, żel do oczyszczania, zarówno tonik, jak i żel bezpośrednio wpływają na stopień nawodnienia Twojej skóry. Nie należy traktować kroków pielęgnacyjnych osobno, bo tworzą one jedną, wspólną całość i razem zapewniają optymalny stopień nawodnienia naskórka.

Cerę podregulowują także sypkie produkty - mogą być to maski oczyszczające, peelingi enzymatyczne sypkie, peelingi manualne na bazie ziaren i mąk, ale również makijaż. Sypkie minerały i pudry bardzo dobrze absorbują nadmiar sebum i łagodnie podsuszają naskórek, dlatego bardzo dobrze sprawdzają się na skórze, która jest prawidłowo nawodniona i ma tendencję do zanieczyszczeń, z kolei kremowe produkty zapewniają niezbędną okluzję cerze odwodnionej i mogą zastąpić kremy nawilżające na czas większego zapotrzebowania na związki ochronne. Postrzegaj pielęgnację całościowo i nie rozdzielaj na konkretne kroki.


OPCJA PŁATNEJ MINI-PORADY
Pomysł spodobał mi się na tyle, że postanowiłam ruszyć z nim na poważnie. Jeśli masz pytania dotyczące pielęgnacji, ale nie są one na tyle rozbudowane, aby korzystać z pełnej konsultacji lub po prostu masz już ustaloną pielęgnację, ale nie wiesz co zrobić dalej, a Twoje wątpliwości są rozbudowane i wymagają świeżego, doświadczonego spojrzenia - możesz do mnie napisać, na mój blogowy e-mail, z chęcią uzyskania płatnej porady. Koszt mini-porady jest uzależniony od ilości i rozpiętości pytań, na jakie chcesz uzyskać moją odpowiedź, ale nie przekracza kwoty 100,00 zł. Nie układam wówczas pełnej konsultacji, ale uzyskujesz ode mnie kompleksową odpowiedź na Twoje zapytania. Koszt mini-porady jest uzależniony przede wszystkim od czasu jaki muszę poświęcić na odpowiedzi i zaczyna się już od 20,00 zł. Wszystkie wiadomości proszę kierować na adres: mademoiselleeve@wp.pl

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Oświadczenie

$
0
0
Nie wiem zbytnio jak to wszytko ubrać w słowa, ale ostatnio przeraża mnie to, co się dzieje. Miałam nadzieję, że pozytywna energia jaka panuje na blogu przyciąga pozytywnych ludzi i w zasadzie tak jest w większości. Nie dorabiam się na czyichś plecach, sama pracuję powoli na swój sukces, chcę być coraz lepsza, inwestuję w sprzęt, niezbędne materiały, poświęcam coraz więcej czasu na opracowywanie artykułów oraz kontakt z czytelnikami. Chcę, żeby było lepiej. Szkoda, że kogoś uwierają moje ambicje w tyłek i zaczyna wcielać się w Sherlocka Holmesa, a poszukiwaniu problemów, których nie ma. Może jestem zbyt idealistyczna i ambitna, ale wychodziłam z założenia, że im więcej daję od siebie - tym mogę oczekiwać na większą wdzięczność i uznanie od osób, które z tego korzystają, często w zupełnie darmowy sposób. Jest to też najlepszy moment na to, aby podziękować Wam za klikanie w reklamy - nigdy nie widziałam codziennie takich sum i już wiem, że zakup lampy błyskowej jest coraz bliżej moich możliwości finansowych. 

Muszę się trochę wygadać, bo na moim facebookowym profilu pojawiają się co rusz krótkie posty o sytuacjach nieprzyjemnych. Bardzo dziękuję Wam za wsparcie. Warto o tym napisać szerzej, bo nie lubię niejasnych sytuacji. 

Powiedzmy sobie jasno: to jest blog o pielęgnacji skóry. Zdjęcia, jakie się pojawiają, są tylko miłym dodatkiem, do mam nadzieję, wartościowej treści. Nie jestem blogerką modową, aby oceniać i krytykować  treści publikowane pod względem "stylizacji", których na moim blogu zwyczajnie nie ma. To, że wystawiam się na widok publiczny nie oznacza, że można mnie bezceremonialne obrażać i jednocześnie bronić się prawem wolności słowa. Jasne, że milej i fajniej jest dostawać pozytywne komentarze, ale jeśli ktoś potrafi krytykować w kulturalny sposób bez naruszania mojej strefy komfortu, to na pewno nie będę mieć powodów, aby takich komentarzy nie udostępniać. Chętnie udzielę informacji na temat pielęgnacji skóry, istnieje nadal forma prywatnych konsultacji, a ostatnio ruszyłam z płatnymi mini-poradami. 

Wiem jednak, że to nie o ubrania, akcesoria, rzeczy, jakie posiadam chodzi, ale o samą zdolność i możliwość do ich posiadania i zakupu. Czy naprawdę ta skórzana torebka zmusiła kogoś do takich kąśliwości i wywlekania spraw z czasów szkolnych? Do ubliżania mi w wyjątkowo paskudny sposób? Po co mam się tłumaczyć? Kupiłam, bo na to zarobiłam. Może za rok kupię sobie mercedesa, jak będę mieć na to środki i odpowiednią dozę humoru, bo prowadzić samochodu nie lubię. I nikomu nic do tego. To są moje ciężko zarobione pieniądze i mogę robić z nimi co mi się żywnie podoba. Nie bawcie się w mentorów (czy też coach-ów, od których aż się roi) cudzego życia, bo to zawsze źle się kończy, zwłaszcza, jak zaczynacie włazić w nieswoje finanse. Nie wnikam kto pisał te komentarze, bo jak zawsze, ludzie w takich sprawach wolą być anonimowi, ale czy radość z cudzych sukcesów i poprawy finansowej jest aż tak trudna? Nie zamierzam oceniać, czy mi się należało, czy na to zasłużyłam, czy cokolwiek innego. Nie kradnę, nie wyłudzam pieniędzy, nie żebrzę i nie żyję na garnuszku rodziców. Nie masz powodów, aby krytykować moje wybory, moje zakupy, moje inwestycje, bo po pierwsze: dostęp do treści na moim blogu masz całkowicie darmowy, po drugie: usługi reklamowe jakie są na moim blogu są przejrzyste, a wszelkie akcje sponsorowane są wyszczególniane i oznaczane, i po trzecie: to ja jestem administratorem tej witryny, ja tutaj rządzę i to ja ustalam zasady jakie tutaj panują. Nie wchodź w moje kompetencje i nie mów mi co mam robić, jak robić, co publikować, co na siebie zakładać i jak odpowiadać na komentarze, bo to moja osobista sprawa. 

A wymagania możesz mieć, jak będziesz korzystać z moich usług. Nie jestem dziewczynką na posyłki, tylko niezależną kobietą, która chce coś osiągnąć w życiu i spełniać swoje marzenia. 

Nie ucinam nikomu prawa do własnego zdania, ale każde prawo ma jakieś granice, a gdy zostają przekroczone, należy wyciągać konsekwencje. Wiem do czego prowadzi nieograniczona tolerancyjność, dlatego nie będę dopuszczać do takiego bajzlu w wypowiedziach, aby pod artykułem o regulacji skóry, ktoś snuł zabawne wywody o mojej wiedzy na temat mody brytyjskiej. Nie wiem po co w ogóle wchodzisz na mojego bloga, skoro nie interesują Cię przekazywane tutaj wartościowe treści, a rzucasz wywody z dupy. Tak, z dupy. 

Stwierdziłam, że zrezygnuję z moderacji komentarzy, ponieważ na moim blogu panuje duży ruch, a jest to atutem tego miejsca. Nie chcę, aby kosztem wypowiedzi kilku nierównoważonych, ciężko myślących osób, obrywała reszta, wartościowa, którą bardzo cenię, grupa czytelnicza. Dlatego komentarze nie będą moderowane, ale każde wypowiedzi mające charakter obraźliwy (dla mnie, bo dla kogoś to może nie być obraźliwe) będą przeze mnie usuwane. Nie mam tyle czasu, aby śledzić na bieżąco komentarze, więc moderacja zmniejsza możliwość udzielenia odpowiedzi przez innego czytelnika i może dodatkowo Was zniechęcać do ponownego zostawienia komentarza. Rozumiem to w pełni. Teraz już domyślam się, dlatego większość kanałów i duże blogi moderują treści w komentarzach. Jeśli mój blog ma zamienić się w ściek bandy krzykaczy i zawistników, to także wolę stłumić agresję w zarodku i usunąć manualnie problem. Może będzie się trochę paprało, może ktoś na mnie ponarzeka, ale szczerze mówiąc, mam to gdzieś. Powinnam mieć wszystko gdzieś znacznie częściej, ale nie potrafię, za bardzo zależy mi na ludziach. 

Mam dość skomplikowaną naturę. Generalnie  na co dzień jestem bardzo cierpliwa, pomocna, pracowita, uczynna. Widać to po mojej działalności. Wcale siebie nie wybielam. Kto by pracował tak intensywnie za darmo? Ale jestem także wybuchowa i do pewnych rzeczy podchodzę zbyt emocjonalnie. Czasami żałuję moich wybuchów złości i nieprzemyślanych wypowiedzi, ale wiem, że takie wiadomości tylko weryfikują grupę czytelniczą, na której najbardziej mi zależy. Mam w nosie ludzi zgorzkniałych, zawistnych, chciwych i zazdrosnych. Unikam ludzi, którzy sprawiają, że czuję się źle. Nie jesteście mi potrzebni ani od strony finansowej, bo i tak Wasza natura nie pozwoli Wam na inwestycje w moje usługi, ani od strony psychicznej - skoro potraficie smolić tylko takie komentarze, denerwować mnie i czytelników. Zdajcie sobie sprawę, że wcale mi do szczęścia nie jesteście potrzebni i musicie mieć mnóstwo głupoty pod czachą, aby uważać inaczej. Ludzie, którzy ciągną mnie w dół i sprawiają, że czuję się niekomfortowo są dla mnie mało wartościowi.  Nie będę koło Was skakać i nadstawiać swój własny policzek, bo w imię czego? To, że mi spadnie 100 UU miesięcznie, życia mi nie zrujnuje. Serio. Mój blog rozwija się bardzo intensywnie, ciężko na to pracuję i na Wasze miejsce, wejdą inni. Mam tak fajnych czytelników, że naprawdę szkoda mi i czasu, i cierpliwości na grupę osób, które wchodzą tutaj tylko po to, aby wylać swoje frustracje.

Nie znoszę bólu dupy. Ludziom nigdy się nie dogodzi. I nie wynika to z biedy, tylko z tej wstrętnej, zakorzenionej mentalności. Jak chodziłam prawie rok ze szmacianą torbą, słyszałam non stop komentarze, jak mało elegancko noszę się po Warszawie, a teraz wysłuchuję komentarze, że powinnam jednak schować mój nabytek, bo za bardzo się obnoszę z zakupem, jestem zachłanna, chciwa, powinnam oddać to na psy i kupić sobie coś tańszego, żeby innym nie było przykro. 

Co do moich wybuchów złości - ja się nie denerwuję, jak ktoś mi powie, że wyglądam blado, że robię się na paryżankę i bóg wie kogo, że ktoś czegoś nie wie. Denerwuje mnie lenistwo. Jak ktoś ignoruje moje treści na blogu, to będzie spotykał się z moją ignorancją. Staram się być wyrozumiała, ale jeśli nie znajdujesz czasu na czytanie treści na moim blogu, to dlaczego ja mam znaleźć czas na czytanie Twojego komentarza? Są specjalne zakładki, jest i wyszukiwarka. Jestem pomocna i chętnie udzielę Tobie rady, ale nie zrobię wszystkiego za Ciebie, a na pewno nie charytatywnie. Po to są prywatne konsultacje i mini-porady, aby z nich korzystać. Spędzam kilka bardzo długich dni, aby opracować łącznie ze zdjęciami jeden artykuł na bloga. Czas najwyższy, abym była konsekwentna i w końcu pospała chociaż godzinę dłużej niż zwykle. 

Nie dam się wykorzystywać i naciągać, bo nie mam na to czasu. Mam w planach w przeciągu kilku, najbliższych lat wydanie własnej publikacji, a także linii kosmetyków. To są ogromne nakłady finansowe. Pieniądze nie spadają jak manna z nieba. By móc podnieść jakość bloga, wykupić własną domenę, zmienić całkowicie szablon, zakupić niezbędny mi sprzęt do pracy, a także spełnić swoje cele, potrzebuję pieniędzy. Samą życzliwością i uśmiechem na ustach tego nie zrobię, niestety. Nie każdy i tak docenia moją działalność nieprzynoszącą zysków, czyli bloga, na którym jest tyle ciekawych, wartościowych treści, dlatego już dawno zdałam sobie sprawę, że moje bezkompromisowe poświęcanie się dla idei wyższych jest trochę bez sensu. 

Mój dzisiejszy artykuł nie ma wydźwięku negatywnego, piszę tak, jak jest. Żadna witryna bez dochodów nie będzie rozwijać się dalej. Ludzie nie żywią się powietrzem, nawet ograniczając się do picia wody, musisz za nią zapłacić. Już pomijam brak biznesowego podejścia do tematu wielu moich koleżanek, które zwyczajnie psują rynek i tworzenie ciekawych, wartościowych treści sponsorowanych ogranicza się do napływania taniego barteru, ale do mentalności czytelników. To są długie godziny. Nieprzespane noce. Zanim cokolwiek tutaj opublikuję, muszę mieć porządne zaplecze przygotowawcze, aby nie pisać pierdół i jakichś rzeczy aktualnych 20 lat temu. Ostatnią rzeczą na jaką mam ochotę, to czytać komentarze na temat tego jak zmarzłam, jak obnoszę się z ubiorem, jak wyglądałam 5 lat temu i do jakiego liceum uczęszczałam. Co to ma w ogóle do rzeczy? Bo ja nie wiem. 

Jednocześnie bardzo dziękuję za wsparcie i wszystkim tym, którzy czytają mojego bloga... bo mnie czytać lubią ;) Bo nie czują presji, chęci naskrobania przykrego komentarza i tym podobnych, tylko lubią mnie odwiedzać i czują się tutaj dobrze. Naprawdę jestem wdzięczna Wam za to. Mam świetnych czytelników i to dla Was staram się, aby blog był coraz ciekawszy i lepszy jakościowo. Ściskam,

Ewa

Organiczny i rozpieszczający krem myjący | Antipodes Grace Gentle Cream Cleanser

$
0
0

Uwielbiam kremowe, jedwabiste, otulające konsystencje, które zapewniają komfort i brak odwodnienia po oczyszczeniu skóry z zanieczyszczeń. Gdy jednocześnie kosmetyk posiada rozpływającą się, cudowną formułę i otula niesamowitą wonią świeżo upieczonych, posypanych cukrem cynamonowych bułeczek, staje się jednym z moich ulubieńców na mroźne, chłodne dni. Mowa o Grace Gentle Cream Cleanser nowozelandzkiej marki Antipodes.

Grace Gentle Cream Cleanser to gęsty, kremowy, niezwykle przyjemny w użytkowaniu krem myjący. Na rynku jest niewiele produktów faktycznie przeznaczonych do skóry reaktywnej, wrażliwej, głęboko odwodnionej, szczególnie w kwestii oczyszczania. Wielokrotnie już wspominałam, iż podczas mycia, skóra bardzo szybko się odwadnia. Jeśli tylko posiadasz skłonność do wysuszenia, krok ten powinien być najbardziej przemyślany i warto w niego zainwestować większą ilość pieniędzy, ponieważ niewłaściwie dopasowany - burzy całą pielęgnację. 

Produkt Antipodes w moim odczuciu nie jest produktem idealnym, ale doskonale sprawdza się w pielęgnacji skóry niezwykle trudnej - szczególnie mocno podrażnionej, błyskawicznie odwadniającej się, wymagającej nawilżenia podczas mycia i bardzo łagodnego traktowania. Z tego względu produkt stosuję w sytuacjach kryzysowych, bowiem Grace działa jak myjący krem nawilżający - skóra doskonale znosi działanie twardej wody, nie przesusza się podczas oczyszczania, jest mocno zabezpieczona i otulona naturalnymi emolientami, a także po spłukaniu kosmetyku, nadal można go wyczuć w  postaci bardzo łagodnej, ale przyjemnej i delikatnej warstewki. Dzięki temu wzorcowo nawilża (nie natłuszcza jak słabej jakości kosmetyki o konsystencji kremowej) cerę i ją uspokaja. Nie przepadam jednak za tak treściwymi produktami w codziennej pielęgnacji, dlatego jest to kosmetyk specjalny, którego używam w ramach potrzeby. 


KONSYSTENCJA
Jest niezwykle przyjemnie kremowa. Rozprowadza się jak delikatny, pozbawiony wyczuwalnej tłustości, doskonale wyważony krem. Pod wpływem ciepła, gęsta konsystencja ulega rozrzedzeniu i finalnie niewielka ilość produktu wystarcza do rytuału oczyszczania. Nie wyczuwam w nim niczego śliskiego, obcego, nieprzyjemnego, dlatego doskonale rozprowadza się w opuszkach palców i następnie na skórze. Grace dzięki tak komfortowej, otulającej i zbitej, bardzo skoncentrowanej formule, jest bardzo wydajnym produktem. 

Konsystencja przywraca komfort i ukojenie. Nie zachowuje się jak obca, oleista ciecz, ale jak łagodzący, kojący krem, który niweluje potworne uczucie ściągnięcia, mocne łuszczenie, podrażnienia. Doskonale spaja się ze skórą. Jest to typ konsystencji za jaką przepadam - śmietankowa i delikatna, ale doskonale współpracująca ze skórą. Krem Grace zawiera dużą ilość fazy tłuszczowej, ale jest on bardzo delikatny, niczym ubita, gęsta śmietanka, która łagodnie otula cerę. Większość kremów myjących jest pozbawionych idealnego wyważenia składników, poprzez stosowanie wypełniaczy, które nie sprzyjają utrzymaniu tak wysokiej koncentracji związków aktywnych, a także polepszają, a w praktyce pogarszają, doznania podczas stosowania kosmetyku - produkt często jest bardzo śliski, przelewa się między palcami, ześlizguje się z twarzy lub też bardzo ją wysusza. Antipodes po raz kolejny daje doskonały przykład jak powinien zachowywać się produkt tego typu. 

Kosmetyk bardzo delikatnie, jedwabiście sunie po skórze. Znacznie lepiej zachowuje się na skórze niezwilżonej. Podczas spłukiwania nie odczuwam ściągnięcia, dyskomfortu, niczego nieprzyjemnego. Krem podczas kontaktu z wodą łagodnie emulguje, ale się nie tłuści, ani całkowicie nie domywa. Jest to raczej bardzo łagodne spłukiwanie się w postaci otulającej emulsji. Kosmetyk nie pieni się i posiada bardzo małą ilość substancji emulgujących, dlatego wymaga zastosowania ciepła. Poprzez brak całkowitego spłukiwania się i słabe właściwości domywające się - mocno powleka skórę i przywraca jej komfort, ale może ją także nadmiernie natłuszczać. 

Konsystencja po spłukaniu pokrywa skórę ochronnym, subtelnym woalem. Cera jest bardzo dobrze zabezpieczona i ukojona. To produkt dla osób, które pragną ultra delikatnego oczyszczania z mocnym efektem nawilżającym po. Grace to idealny kosmetyk dla przesuszającej się cery dojrzałej, skrajnie odwodnionej i bardzo zmaltretowanej substancjami wysuszającymi. Przynosi także ukojenie skórze sporadycznie uszkadzanej, ale nie nadaje się do codziennego stosowania dla cery podatnej na zatykanie porów. Nie jest to krem myjący pieniący się i domywający, pełniący mocną funkcję oczyszczającą, ale krem o dużych walorach po-oczyszczających i pielęgnacyjnych. Dba o skórę już podczas etapu mycia, jak i tuż po jego zakończeniu, dlatego konsystencja kremowa dla osób, które nie mają dużego problemu z nawodnieniem będzie za delikatna, za odżywcza i nie sprawdzająca się kompletnie w rytuale oczyszczającym. To ideał dla osób po silnych zabiegach dermatologicznych i mocno uszkodzoną cerą, która histerycznie traci wilgoć i jest skrajnie wyczerpana lub ma upośledzone zdolności regeneracyjne. 

SPECYFICZNE CECHY CHARAKTERYSTYCZNE
Przede wszystkim ultra delikatność. Kosmetyk podczas aplikacji, zmywania i po osuszeniu skóry przywraca komfort i zapobiega odwodnieniu. Jest to odczuwalne szczególnie na skórze uszkodzonej, która błyskawicznie traci wilgoć i po domywających się środkach myjących często jest ściągnięta i przesuszona. 


Na pewno nie jest to typowy krem myjący do zmywania makijażu. To kosmetyk, który ma wysokie działanie pielęgnacyjne i z całą pewnością jest przeznaczony do bardzo reaktywnej, odwodnionej cery. Widocznie nawilża, łagodzi i koi skórę wyczerpaną i zmęczoną. To kosmetyk, który pozwala całkowicie zrezygnować z kremu po oczyszczaniu i zapewnia odpowiednie nawilżenie podczas mycia i po jego zakończeniu. 

Podczas spłukiwania się kremu Grace, nie czuć żadnego działania myjącego. Krem zmienia się w lekką emulsję i spływa delikatnie ze skóry. Nie domywa się całkowicie. Gęsta konsystencja kremowa przeinacza się w nawilżającą formułę po zmyciu większej ilości fazy tłuszczowej. Pozwala to na maksymalne czerpanie korzyści - ultra łagodne oczyszczanie, które nie wysusza cery oraz jednocześnie pielęgnację po, która ma zmiękczać i pokrywać skórę lekką warstewką, zapobiegającą nadmiernej ucieczce wody. 

Jest to krem myjący, ale bardziej nazwałabym go kremem nawilżającym w formie spłukiwanej. Krem nie usunie bez żadnej pomocy nawet lekkiego makijażu płynnego i sypkiego, ale spokojnie poradzi sobie z nadmiarem potu i niewielką ilością sebum. Nie jest przeznaczony do oczyszczania tłustych produktów, ale do przywracania komfortu skórze, która jest pozbawiona tej ochronnej warstwy. 

WŁAŚCIWOŚCI OCZYSZCZAJĄCE I PIELĘGNUJĄCE
Oczyszcza słabo, choć może określę to ładniej - łagodnie i nieagresywnie. Radzi sobie z łagodnymi zanieczyszczeniami, dlatego jest to kosmetyk idealny do łagodnej, prostej pielęgnacji. Nie zmyje on ciężkich konsystencji, chociaż wydawać by się mogło, że taka ilość fazy tłuszczowej będzie idealna w tym celu. Kosmetyk ten się nie domywa, dlatego pełni funkcję musu nawilżającego.

Warto podkreślić przede wszystkim duże wartości pielęgnujące produktu, bo jest to jego najmocniejsza zaleta. Jest to krem myjący, który zadba o Twoją cerę. Nie działa jak oleje myjące, które mają być rozpuszczalnikiem dla ciężkich konsystencji, działa jak opatrunek dla skóry, która szybko się odwadnia i jest bardzo podatna na podrażnienia, uszkodzenia, słabo się regeneruje. Dzięki warstewce jaką pozostawia, zmiękcza i powleka skórę uszkodzoną. Całkowite domywanie się produktów myjących jest najczęstszą przyczyną odwodnienia, ponieważ skóra nie jest w żaden sposób chroniona, a podczas kontaktu z wodą - nie jest pokryta żadną okluzją. Grace dba o cerę już podczas kontaktu z wodą i chroni ją przed czynnikami drażniącymi, które dla zdrowej skóry nie są niebezpieczne. Uwielbiam ten kosmetyk szczególnie podczas mocnych przesuszeń od niskich temperatur oraz w dni, gdy moja skóra jest mocno ściągnięta od stosowania miejscowo Atredermu w celu spłycenia blizn. Nie wyobrażam sobie stosowania tak odżywczej konsystencji codziennie na mojej cerze, ale może okazać się wybawieniem dla osób, które nie potrafią nawilżyć swojej mocno odwodnionej, zmienionej zapalnie skóry.

Cera pokryta woalką, nie poci się nadmiernie. Jest zmiękczona, ukojona, uspokojona, nie nasila rumienia (choć na skórze bardzo podrażnionej naturalne składniki mogą drażnić bardzo zniszczony naskórek). Takiego efektu można spodziewać się tylko na skórze, która ma wysokie zapotrzebowanie na działanie powlekające. Jeśli potrzebujesz niewielkiej dawki nawilżenia, Grace będzie nasilać łojotok, poszerzać pory oraz powodować powstawanie bolesnych zmian naciekowych. 


NAJLEPSZY SPOSÓB UŻYTKOWANIA
Grace najlepiej zachowuje się na skórze niezwilżonej, lepiej się rozprowadza i lepiej współpracuje z cerą, ma także lepsze działanie kojące i ochronne. Aplikacja na zwilżoną skórę ułatwia spłukanie produktu i wówczas zachowuje się jak lżejsza emulsja. Przed nałożeniem produktu na skórę, warto nałożyć go na opuszki palców oraz rozgrzać w dłoniach.

Jeśli przeszkadza Tobie ochronna warstewka, ale wymagasz mocnego działania powlekającego (np. kombinacja skóry mocno odwodnionej, ale jednocześnie źle reagującej na emolienty tłuste), wówczas warto domywać Grace bardzo delikatną gąbeczką Konjac lub zdejmować nadmiar ciepłą ściereczką z mikrofibry. Krem myjący zostawi słabiej wyczuwalną ochronę, a jednocześnie lepiej poradzi sobie ze zmyciem zanieczyszczeń. Duet z akcesoriami spokojnie domyje lekkie podkłady kremowe oraz podkłady mineralne. 

SKŁAD, ILOŚĆ, CENA I ZDATNOŚĆ DO UŻYTKU PO OTWARCIU
Grace jest pozbawiona detergentów. Bazuje na dwóch, bardzo delikatnych emulgatorach niepieniących się i to w bardzo małej ilości. Formuła jest utworzona na wodzie, glicerynie roślinnej, wodzie lawendowej oraz mieszaninie olejów naturalnych: jojoba, makadamia, avocado i olejku eterycznym nagietkowym. Kosmetyk posiada także zmiękczającą i uelastyczniającą skórę witaminę E oraz ekstrakt z winogron o silnym działaniu antyoksydacyjnym. To skład bardzo dobrego, odżywczego kremu, który można wykorzystać spokojnie w pielęgnacji niespłukiwanej - czyli bezpośrednio do stosowania na skórę. Bardzo dobrze się wchłania i nawilża cerę odwodnioną, wymagającej dużej dawki ochronnej okluzji. Po rozprowadzeniu na skórze nie zostawia nieprzyjemnej, tłuszczącej się warstewki, dlatego może być stosowany także i w formie niestandardowej. Jest to jednak typowy krem odżywczy o mocnym działaniu zabezpieczającym. Lubię go stosować na przesuszone dłonie oraz na mocno łuszczącą się cerę w celu jej zabezpieczenia.

Pozytywne działanie kremu myjącego Grace na skórę wrażliwą zostało dermatologicznie potwierdzone.

Tuba z porządnego plastiku, kryje 120 ml płynnego, gęstego, treściwego kremu do oczyszczania. Ważność po otwarciu to tylko 6 miesięcy. Nie udało mi się zużyć produktu w tym terminie, ale dopóki nie widzę zmian w konsystencji, działaniu i zapachu, nie zamierzam się z nim rozstawać. Kosmetyk, który jest umieszczony w zakręcanej tubce, jest znacznie słabiej narażony na nadkażenie bakteriami i grzybami, szczególnie, jeśli był przechowywany w chłodnych temperaturach, z dala od światła słonecznego.

Cena produktu waha się w granicach 100-160 złotych. 

GRUPA DOCELOWA
Grace sprawdzi się u osób z dużym zapotrzebowaniem na okluzję. Ogromnym problemem z odwodnieniem naskórka. Cerą uszkodzoną, mocno podrażnioną, głęboko odwodnioną, reaktywną. To wymarzony produkt dla skóry poddawanej silnym zabiegom dermatologicznym, ale także dla cery dojrzałej, która jest cienka, delikatna i staje się wiotka, a jej zapotrzebowanie na tłuszcze rośnie. To także dobry produkt dla nieskomplikowanej, prostej pielęgnacji. Dla osób, które muszą używać kremów zabezpieczających skórę. Grace zastąpi łagodną emulsję do twarzy i krem nawilżający. Może być z powodzeniem stosowana sporadycznie w bardzo lekkiej pielęgnacji u osób, które mają niewielką tendencję do odwodnienia lub stosujących środki złuszczające, które wysuszają skórę i mogą nasilać rogowacenie. 


U KOGO SIĘ NIE SPRAWDZI?
U wszystkich tych, którzy potrzebują oczyszczenia, chcą zmywać tłuste i ciężkie konsystencje, nie przepadają za bardzo delikatnymi produktami, mają problem z łojotokiem i nie tolerują warstewki nawilżającej po oczyszczeniu skóry. Nie jest to najlepszy produkt dla osób mających niskie zapotrzebowanie na związki okluzyjne. Grace natłuszcza i nawilża skórę, dlatego lepiej sprawdza się na skórze uszkodzonej, szybko odwadniającej się, atopowej, która wymaga codziennego zabezpieczenia naskórka. Na innych typach skóry, może nadmiernie natłuszczać powierzchnię naskórka, rozpulchniać pory i sprzyjać rozwojowi bolesnym zmianom naciekowym i tradycyjnym trądzikowym. Cera podczas stosowania kremu myjącego będzie wówczas w pierwszej fazie wyglądać nieświeżo i niezdrowo. 

Grace, łagodny krem oczyszczający jest interesującym produktem. Jest to moje pierwsze zetknięcie się z takimi właściwościami - kosmetyku myjącego, który podczas mycia głównie zabezpiecza skórę, przywraca jej komfort i mocno ją nawilża, pielęgnując po rytuale oczyszczania. Nie jest to kosmetyk dla każdego, ale może okazać się perełką w pielęgnacji skóry rozhisteryzowanej, uszkodzonej i skrajnie odwodnionej.

Pozdrawiam,
Ewa

#1 Podstawy pielęgnacji | Peelingi manualne kremowe, oleiste, zabezpieczające skórę przed odwodnieniem

$
0
0

Dzisiaj pojawia się pierwszy artykuł z serii Podstawy Pielęgnacji, który znajdziesz w zakładkach pod krótkim kryptonimem PP, w serii wpisów zamierzam przedstawiać różnego typu półprodukty, surowce, gotowe kosmetyki, które wpisują się w dany schemat i spełniają swoją rolę. Dowiesz się wszystkiego jak wykorzystać dany produkt, jak go zastosować, zmieniać jego właściwości, aplikować oraz kiedy unikać w pielęgnacji. Planuję utworzenie sporej bazy produktów, dlatego wpisy będą często uaktualniane, a także pojawi się specjalna zakładka, tuż za zakładką SKÓRA odsyłająca do Podstaw Pielęgnacji. Seria Podstawy Pielęgnacji, to cykl intensywnego nauczania świadomej pielęgnacji, poznawania zastosowania formuł kosmetycznych oraz niesamowita przygoda kreatywnego zastosowania tych samych kosmetyków na zupełnie innych typach i rodzajach skóry. 

Złuszczanie naskórka jest niezbędną częścią każdej pielęgnacji. Zaniechanie, jak i nadgorliwość w złuszczaniu, często doprowadzają do wzmożonego łojotoku, narastania rogowaceń, nasilenia problemów skórnych, atopii, szybszego zanieczyszczania się skóry. Jest niezbędne nie tylko u osób, których skóra ma przyspieszony cykl komórkowy - naturalnie, czy też chemicznie przez np. regularnie stosowane retinoidy, ale także przy sporym zapotrzebowaniu na nawilżenie. Złuszczanie ma balansować odpowiedni stopień nawodnienia naskórka oraz zapobiegać jego zanieczyszczaniu. 

Jest sporo zagrożeń wynikających podczas peelingownaia skóry. Podrażnienie, rozniesienie zmian zapalnych, nadmierne odwodnienie lub nasilona praca gruczołów łojowych. Nie jest jednak prawdą ani to, że złuszczanie naskórka nasila rogowacenia, bo ich nie nasila jak błędnie twierdzi m.in Skin Coach(rogowacenia nasila odwodnienie i podrażnienie, a odpowiednia metoda złuszczania nie robi ani jednego, ani drugiego i rogowaceń w żaden sposób nie nasila, ba, może je nawet ograniczyć), ani to, że częstsze stosowanie peelingów jest chorobotwórcze. Bo nie jest, a jak najbardziej może mieć działanie regulujące. Nikt nie posiada idealnego, 28-dniowego cyklu komórkowego, ponieważ znacznie go przyspiesza odwodnienie wewnętrzne, zmiana temperatur, bardzo niskie, jak i wysokie temperatury, dieta bogata w węglowodany, zanieczyszczenia środowiska, słabej jakości woda, i mogłabym wymieniać dalej, niemal w nieskończoność kolejne czynniki, które uszkadzają skórę i sprawiają, ze funkcjonuje inaczej. Od kilku dobrych lat panuje dodatkowo niebezpieczna moda na produkty odtłuszczone, które powodują niedobory niezbędnych witamin tłuszczowych, a te głównie wpływają na elastyczność i jakość skóry, podobnie jak krzem, którego współczesna dieta jest niemalże pozbawiona. Nie ma określonego schematu złuszczania skóry, ponieważ można usuwać manualnie naskórek nawet co 2-3 dni i przy tym dbać o cerę. Są także typy skórne, które nawet na jednotygodniowe złuszczanie zareagują atopią i tolerują jedynie bardzo łagodne metody złuszczania nie częściej niż raz na miesiąc. Są też takie, które wymagają intensywnego złuszczenia raz na 28 dni. Każda skóra jest inna. Innym częste peelingowanie poprawi kondycję naskórka, innym znacząco pogorszy. Nie należy tkwić jednak w zaściankowych poglądach, ponieważ istnieje wiele metod złuszczania, które zupełnie inaczej oddziałują na skórę i można oczekiwać po nich skrajnych efektów na własnym naskórku.


WPROWADZENIE: PEELINGI KREMOWE, OLEISTE, ZABEZPIECZAJĄCE
Są to idealne produkty dla wszystkich osób, które chcą złuszczać skórę, ale jednocześnie pragną ją nawilżać i zabezpieczać przed nadmierną utratą wody. Jeśli odczuwasz jednoczesną potrzebę złuszczania naskórka (np. widoczne skórki, nieświeży wygląd skóry, zatkane pory, suche grudki) i towarzyszące ściągnięcie, zapalenie mieszków, nasilony rumień po odczuwalnie suchych peelingach, kremowe scruby i łagodne peelingi z emolientami tłustymi są najlepszą gamą produktów dla Ciebie.

Peelingi kremowe, oleiste i zabezpieczające cerę mają znikome szanse odwadniające, a nierzadko mogą zastąpić kosmetyki nawilżające, pozostające dłużej na skórze. Dozują odpowiednie nawilżenie, złuszczają skórę, a poprzez emolienty zawarte w formule, nie powodują ściągnięcia ani podczas zabiegu, ani tuż po jego wykonaniu. Peelingi kremowe i zabezpieczające mogą sprawdzić się na każdym typie skóry, ale wymagają sprawnej modyfikacji składu, aby nie pozostawiały tłustego filmu, nie kleiły skóry, nie powodowały wzmożonego łojotoku i potliwości. Składniki okluzyjne dodatkowo zmniejszają prawdopodobieństwo wystąpienia podrażnień, zmiękczają cerę i przyspieszają gojenie, doskonale przygotowują skórę na następne zabiegi pielęgnacyjne, ale mogą być także zwieńczeniem pielęgnacji i nie wymagają dalszych kroków. Zmniejszają także tendencję skóry do nadmiernej ucieczki wody. Mogą zastąpić drugi krok oczyszczania, oraz pierwszy, pod warunkiem, że nie stosujesz makijażu, żadnych związków silnie powlekających i jedynym Twoim zanieczyszczeniem jest pot, choć warto odświeżyć skórę przed zabiegiem chociażby opłukaniem w ciepłej wodzie.  Na wielu typach skóry, złuszczanie na bazie kremu, substancji oleistych, zastąpi niemal całkowicie kosmetyk, który ma zapewnić odczuwalne, dłuższe nawilżenie (często krem, emulsję) ponieważ bardzo dobrze dozuje nawilżenie, natłuszczenie i jednocześnie zmiękcza skórę, ale nie zapewni tego skórze głęboko odwodnionej, atopowej i łuszczycowej, ponieważ wymagają bardziej rozbudowanej pielęgnacji.

Należy mieć na uwadze różne formuły peelingów zabezpieczających. Mogą mieć one postać koloidalną (zmielone, namoczone siemię lniane, peelingi żelowe z zanurzonymi drobinkami ścierającymi), która ma najsłabsze właściwości filmotwócze i ochronne, kremową - gdy kosmetyk zawiera jednocześnie fazę wodną oraz tłuszczową, czyli ma postać emulsyjną, składającą się z dwóch faz oraz olejową, gdy produkt składa się w przeważającej części z tłuszczów oraz drobinek ścierających, a jest pozbawiony całkowicie wody. Produkty bazujące na roztworach koloidalnych i żelowych będą najmniej zabezpieczać skórę i mogą ją odwadniać, jeśli odwodnienie naskórka postępuje i jest wyższe zapotrzebowanie na emolienty tłuste, kosmetyki kremowe dostarczają skórze wszystkich składników nawilżających, ale ostateczny wpływ na kondycję skóry jest uzależniony od techniki spłukania produktu i indywidualnego zapotrzebowania na emolienty, jest także najlepszą formułą dla skóry głęboko odwodnionej oraz ulegającej bardzo szybkim przesuszeniom, podrażnieniom, pobudzonej, nadreaktywnej i nadwrażliwej. Istnieją także peelingi bazujące na tłuszczach i bazie ścierającej i są one najlepsze dla skóry z bardzo wysokim zapotrzebowaniem na okluzję, choć moim zdaniem, sprawdzają się najlepiej jako peelingi do ciała. 

GRUPA DOCELOWA
Peelingi zabezpieczające skórę mogą być stosowane przez każdego, z tego względu, że ich baza bywa różnorodna i ma zupełnie odmienny stopień powlekalności, której wymaga w mniejszej lub większej ilości każdy typ skóry, w szczególności podczas złuszczania, gdy skóra odwadnia się pioruńsko szybko. Biorąc pod uwagę skład takich produktów, są one znacznie bezpieczniejsze w stosowaniu, szczególnie w sezonie jesienno-zimowym, gdy skóra ma wyższą tendencję do odwodnienia, przesuszenia, podrażnień. Dobrze dobrana formuła peelingu, pozwala w zupełności zastąpić krem lub inny środek mający zapewnić nawilżenie, dlatego jest dobrą opcją przemycenia lepszej i lżejszej dawki okluzji, która poprzez działanie ścierające jednocześnie zmiękcza skórę i poprawia krążenie - a więc składniki zawarte w peelingu lepiej współpracują z cerą. Przy bardzo lekkiej pielęgnacji i niskim zapotrzebowaniu na okluzję - peelingi powlekające mogą w zupełności zastąpić inne kosmetyki nawilżające.

Peelingi kremowe będą idealne dla skóry, mającej problem z nadmiernym ściągnięciem, pieczeniem i podrażnieniem po suchych peelingach manualnych oraz reagującej negatywnie na peelingi typowo olejowe. Wyjściem z sytuacji jest również stosowanie peelingów o lżejszej konsystencji po zabiegach mocniej natłuszczających, aby zmniejszyć ryzyko odwodnienia np. po masce kremowej, czy oczyszczeniu skóry bardzo łagodnym, zawierającym dużo fazy tłuszczowej kosmetykiem. Kremowa baza peelingów nie tylko zabezpiecza skórę podczas złuszczania, ale także bardzo dobrze ją nawilża. Z całą pewnością atutem kremowych peelingów są ich zdolności emulgacyjne - działają jak krem, ale usuwają się ze skóry pod wpływem strumienia ciepłej wody. Aby ewentualnie domyć warstwę okluzyjną, można użyć gąbeczki Konjac lub ciepłej ściereczki z mikrofibry, manipulując warstewką ochronną, która ma zabezpieczać skórę. Finalnie kosmetyk może mniej lub też bardziej natłuszczać cerę.

Peelingi oleiste moim zdaniem są najlepsze do pielęgnacji ciała. Mocno powlekają skórę podczas ścierania, ale zostawiają także tłusty, wyczuwalny, hydrofobowy film na powierzchni naskórka. Skóra po takim zabiegu jest miękka i delikatna, ale może być również lepka. Nie sprawdzą się na skórze, która ma niskie zapotrzebowanie na emolienty lub łatwo się zanieczyszcza. Największym atutem peelingów olejowych jest brak odwodniania się skóry podczas zabiegu, jak i po, ponieważ skóra mimo ścierania naskórka - jest porządnie zabezpieczona przed utratą wilgoci. W ten sposób można przemycić mocniejsze drobinki ścierające, lepszy efekt złuszczający i zmniejszyć ryzyko odwodnienia. Sprawdza się to szczególnie w pielęgnacji skóry ciała, szczególnie gdy naskórek jest przesuszony, atopowy, a jednocześnie rogowacieje i wymaga złuszczania. 

Peelingi żelowe będą idealne dla skóry, która wymaga nawilżenia, ale ma niskie zapotrzebowanie na okluzję. Mam tutaj jednak na myśli żele koloidalne, powlekające, a nie zagęszczone roztwory wodne gumą ksantanową. Będzie to idealne rozwiązanie dla skóry nieodwodnionej, ale źle reagującej na zbyt suche półprodukty. Jeśli Twoja cera odwadnia się pod wpływem stosowania kosmetyków mineralnych lub stosowania suchych półproduktów - glinek, błot, peelingi żelowe zapewnią komfort, ale też nie obkleją skóry i nie przyczynią się do nagłego pogorszenia.

Należy pamiętać, że peelingi mają być elementem pielęgnacji i wpływają realnie na dalsze kroki pielęgnacyjne. W zależności od tego czego konkretnie potrzebuje Twoja cera, mogą ją nawilżać, zmiękczać, łagodzić, ale także odtłuszczać, podregulowywać i obkurczać pory. Można więc samym zabiegiem złuszczania manipulować pielęgnacją - gdy cera jest odwodniona i przesuszona - suche skórki najlepiej usunie nie suchy peeling enzymatyczny, czy peeling na bazie glinki, płatków owsianych, ale peeling kremowy! Gdy cera zaczyna się zanieczyszczać, wygląda nieświeżo, pielęgnacja jest za ciężka... peelingi na bazie glinek, błot, mączek naturalnych, czy łagodne peelingi żelowe będą ograniczać nadprodukcję sebum oraz zredukują tłustość w pozostałych krokach pielęgnacji.


KIEDY LEPIEJ ICH UNIKAĆ
A może prościej - kiedy używać właściwych konsystencji. Należy zapamiętać prosty schemat.

Tłuszcze to czysta okluzja, są to substancje nieschnące, które są niezbędne przy odwodnieniu skóry, mocno zabezpieczają naskórek i są pomocne w szczególności podczas jego złuszczania. Nie należy zapominać, iż ich nadmiar również sprzyja odwodnieniu, produkt jest mało komfortowy w użyciu i powoduje utratę naturalnego blasku, poszerza pory, cera wygląda niezdrowo i jest strasznie rozpulchniona. Generalnie i tłuszcze, i woda są niezbędne w pielęgnacji, ale kiedy jest ich za dużo lub występują w niewłaściwej proporcji, skóra zaczyna się rozregulowywać. Kurczowe trzymanie się bardzo tłustej, bo naturalnej pielęgnacji, jak i ultra lekkiej, w obawie przed zatykaniem porów wcale nie poprawia kondycji skóry.

Woda wysycha szybko, a więc konsystencje opierające się głównie na wodzie są lekkie lub też lżejsze, ale mogą powodować nadmierne parowanie wody z naskórka, jeśli formuła jest za lekka dla aktualnej kondycji skóry. Samą wodą nie nawodni się skóry, a można jak najbardziej za lekkimi, odbieranymi za "mniej szkodliwe" kosmetykami, równie dobrze jak i tłuszczami, kompletnie rozregulować skórę. Im więcej tłuszczu - tym cięższa i bardziej ochronna, ale i natłuszczająca konsystencja, im bardziej wodna - tym lżejsza, ale też i bardziej wysuszająca. Jak wiadomo, skrajności rzadko komu służą, więc proporcje należy dobrać samemu. Oczywiście nie należy zapominać o tym, że ogromne znaczenie ma to jak będziesz wykonać dany peeling: np. wykonywać manualne oczyszczanie na zwilżonej lub też suchej skórze, jak i czym będziesz go rozrzedzać i spłukiwać. Rzadko kto bierze takie rzeczy pod uwagę, a wpływają one realnie na efekt końcowy zabiegu. 

Konsystencje kremowe są najprostsze i najlepsze w użytkowaniu. Jest ich tak dużo, że nie jestem w stanie określić właściwości każdego takiego peelingu - im bardziej zbita, treściwa, olejowa formuła, tym mocniejsze działanie powlekające, im więcej wody lub detergentów w składzie, czyli lepiej domywająca się konsystencja - tym produkt ma większe szanse wysuszyć skórę. Całkowite domywanie się peelingów bardzo rzadko komu służy, dobrze, by skóra była choć łagodnie zabezpieczona podczas tego rytuału, jak i bezpośrednio po nim.

Zbyt suchych i szybko wysychających konsystencji najlepiej unikać przy jakimkolwiek odwodnieniu czy nawet dużej tendencji do odwodnienia. Złuszczanie jest takim krokiem, gdzie skóra potencjalnie wysusza się najszybciej, podobnie jak podczas oczyszczania. Gdy formuła jest za lekka, skóra po osuszeniu natychmiast się ściąga, pory są mikroskopijne, odczuwasz dyskomfort, cera nadmiernie się poci i przetłuszcza, a także jest potwornie wysuszona.

Generalnie należy unikać peelingów, które nadmiernie tłuszczą skórę, ale też takich, które ją wysuszają i powodują natychmiastowe wysychanie skóry. Peelingiem można zapewnić sobie sporą dawkę nawilżenia, lecz także go ująć. Skóra powinna czuć się komfortowo. Wyznaję zasadę 2 godzin. Jeśli w przeciągu 2 godzin nic złego nie dzieje się ze skórą po zafundowanym zabiegu, to prawdopodobnie wykonałeś owy krok prawidłowo.

Peelingi kremowe służą niemal każdemu typowi skóry, największe znaczenie ma to, w jaki sposób będziesz je nakładać na skórę, oraz jak się ich pozbędziesz z powierzchni skóry ;)

ROLA PEELINGÓW KREMOWYCH W PIELĘGNACJI
No cóż. Nie doceniamy peelingów. To nie są tylko kosmetyki, które zapewniają złuszczenie naskórka. Znacznie lepiej sprawdzają się, gdy są traktowane jako etap innego kroku pielęgnacyjnego. Mogą w zupełności zastąpić krem nawilżający, mogą oczyszczać skórę z  zabrudzeń, mogą być dodatkiem do innego produktu spłukiwanego. Rzadko komu służą, gdy są traktowane jako jedyny krok oczyszczający, wtedy zazwyczaj podrażniają, odwadniają cerę i nasilają stan zapalny.

Zastępuje oczyszczanie lub jest dopełnieniem tego zabiegu. To też element oczyszczający. Wszystko zależy od bazy peelingu. Mogą spokojnie służyć za kolejny krok oczyszczający, domywać tłustszy środek myjący, albo zupełnie zapewnić oczyszczenie, jeśli nie masz na sobie mocnej okluzji.

Działa nawilżająco i pozwala zapewnić odpowiednie nawodnienie naskórka w najbardziej optymalny i bezpieczny sposób. Peelingi mogą cudownie nawilżać skórę, a odpowiednie wyważenie proporcji substancji okluzyjnych pozwala czuć się komfortowo. Peelingi dzięki jednoczesnemu złuszczaniu naskórka i działaniu okluzją doskonale współpracują z cerą i zapewniają jej o wiele lepiej absorbowane nawilżenie niż nakładany automatycznie, w nieumiejętny sposób krem.

Działą regulująco. Skóra rozregulowana wymaga odpowiedniej metody złuszczania. Peelingi kremowe nie tylko złuszczają skórę i nadają jej gładkość, ale mogą nawilżać, odżywiać, nawadniać, działać antybakteryjnie i przeciwgrzybiczo. Peelingi mają ogromną moc. Wiele osób ma o nich złe zdanie, bo nie potrafi ich prawidłowo stosować i dobiera niewłaściwe proporcje składników. Manualne metody złuszczania są znacznie łagodniejsze od metod chemicznych i enzymatycznych.

Hamuje rogowacenia. Jak błędnie sądzi Pani Bożena, złuszczanie jest niezbędne przy hiperkeratozie i wcale nie nasila tegoż problemu. Nigdy nie osiągnęłabym takich efektów, gdybym unikała substancji złuszczających i manualnych peelingów wykonywanych średnio co 2-3 dni. Kluczem do sukcesu jest jednak rozważanie peelingu jako zabiegu nie tylko złuszczającego, ale oczyszczającego, nawadniającego i regulującego. Odpowiednia metoda złuszczania zapewnia gładką, jednolitą fakturę skóry i likwiduje problem nadmiernego rogowacenia. 

JAK APLIKOWAĆ PEELINGI KREMOWE I ZABEZPIECZAJĄCE SKÓRĘ
Może zacznę od tego, że kwestią najważniejszą w całym, nieco zagmatwanym rytuale złuszczania jest to, kiedy nałożysz peeling kremowy i jak przygotowana będzie na niego skóra. Dużo osób nakłada peelingi na wypielęgnowaną, wysuszoną, niczym niezabezpieczoną suchą skórę, natomiast peelingi najbardziej służą skórze, gdy są traktowane jak kolejny krok oczyszczający, po pierwszej fazie oczyszczania, zawierającej np. fazę tłuszczową. Nie ma mowy, aby peeling nie wysuszył skóry, jak jest nakładany na niczym niezabezpieczony naskórek, a na pewno nie będzie tak nawilżał cery, gdyby był aplikowany w inny sposób, niż jak to się odbywa tradycyjnie. Dobrze nawodniona cera sama w sobie pełni ochronę, ale i tak będzie się odwadniać, jeśli pierwszy etap usuwa barierę hydrolipidową i zmusza ją do ponownego wytworzenia ochronnej warstewki. Wniosek jest prosty: przed wykonaniem peelingu skóra zawsze powinna być zabezpieczona, albo peelingi same w sobie powinny to zapewniać ;) Im cera ma mniejsze zapotrzebowanie na okluzję - tym można pomijać ten krok zabezpieczenia lub stosować peelingi bardziej suche. 

Wyjściem z sytuacji, najbardziej rozsądnym, jest traktowanie zabiegu, jakim jest peeling, jako kolejny krok oczyszczający. Po bardziej tłuszczowym oczyszczaniu, skóra jest dobrze zabezpieczona i lepiej znosi manualne oczyszczanie, niż gdy zaaplikujesz preparat peelingujący na skórę dobrze oczyszczoną i wysuszoną. Jeśli nie masz żadnego makijażu i innych substancji powlekających na skórze, peelingi kremowe mogą w zupełności zastąpić oczyszczanie. Nie muszą być zatem oddzielnym etapem, ale częścią rytuału oczyszczania lub zastąpić go same w sobie - wtedy mniej odwadniają skórę. Warto wykorzystać ich potencjał oczyszczający i myjący w rytuale oczyszczania. Lepiej wykonać jeden, porządny zabieg oczyszczania, niż powiedzmy porządnie oczyszczającą dwuetapówkę, a potem zafundować sobie kolejny zabieg oczyszczający, a następnie jeszcze zwiększyć odwodnienie poprzez aplikację maseczki oczyszczającej. Mam nadzieję, że rozumiesz o co mi chodzi. Korzystniej jest wykonać jeden zabieg, który oczyszcza, niż trzy, które stopniowo wysuszają skórę.

Sucha, czy zwilżona skóra? Zależy jaki efekt chcesz osiągnąć. Mocniejsze działanie złuszczające, mają peelingi nakładane na suchą skórę. Każda skóra szybko odwadnia się podczas złuszczania, dlatego moim zdaniem peelingi powinny być niemal zawsze nakładane na zwilżoną skórę. Każdy ma inne zapotrzebowanie na okluzję, dlatego inni będą peeling nakładać po bardziej tłuszczowym oczyszczaniu, a inni po lekkiej emulsji. Kwestia wyczucia. Peelingi nie powinny ściągać cery i nadmiernie jej wysuszać, ale nie powinny też kleić się i powodować dyskomfortu.

Moc ścierania. Im mocniej trzesz skórę - tym szybciej się odwadnia i wzrasta potencjał drażniący takich peelingów. Im ruchy są bardziej subtelne i delikatne - ryzyko to maleje.

Ogromne znacznie ma również to, w jaki sposób pozbywasz się peelingów kremowych ze skóry. Metodą najprostszą jest ich zwykłe spłukanie wodą kranową. Jeśli peeling ma formułę tłustą - zostawi wyczuwalny film na skórze - jeśli suchą - prawdopodobnie mocno odwodni skórę i uwidoczni siateczkowatą fakturę skóry. Peelingi tłuste i mocno kremowe, można usuwać zwykłą wodą, ale także tonikiem nawilżającym za pomocą płatka kosmetycznego (co mocno zabezpieczy skórę przed utratą wilgoci) lub domywać akcesoriami np. gąbeczką Konjac, rękawicą Glov, ciepłą mikrofibrą. W ten sposób pozbędziesz się w nieagresywny sposób fazy tłuszczowej. Możesz oczyścić skórę także lekkim cleanserem, w ten sposób nie odwadniasz skóry podczas złuszczania, a jednocześnie pozbawisz skórę zabezpieczającego woalu, który może przysparzać problemów z cerą, jeśli masz niskie zapotrzebowanie na okluzję.


JAK PIELĘGNOWAĆ SKÓRĘ PO PEELINGU KREMOWYM
Możesz nie robić nic, peelingi kremowe same w sobie są zabiegiem pielęgnacyjnym i często ostatnim krokiem w pielęgnacji. Właściwe wyważenie składników nie tylko złuszcza martwy naskórek, ale i go nawilża. Cera nie musi być mega ściągnięta i błagać o nałożenie kremu po takim zabiegu, wprost przeciwnie - oprócz złuszczonego naskórka, powinna być dobrze odżywiona i nawilżona. Odwadnianie skóry podczas złuszczania to gwarancja nasilenia rogowaceń. Skóra rzadko kiedy zmienia się zapalnie, jeśli ten krok jets wykonany poprawnie. Uwielbiam peelingi manualne i moja skóra nigdy nie miała się lepiej, póki nie nauczyłam się ich prawidłowo wykonywać.

Możesz też działać lżejszą pielęgnacją. Jeśli peeling odpowiednio zabezpieczył skórę, po zabiegu możesz zaaplikować sobie lekką, wodną lub emulsyjną ampułkę o działaniu, jakie się Tobie podoba. Będzie działał efektywniej i co ważne - będzie słabiej drażnił skórę, ponieważ Twoja cera nie jest zmaltretowana, a odpowiednio oczyszczona i zabezpieczona. Możliwa jest także aplikacja serum kwasowego, albo retinoidu. Możesz też działać w drugą stronę - nałożyć lekką emulsję nawilżającą, ale wydaje mi się to bez sensu, bo przecież możesz zapewnić sobie optymalne nawilżenie samym peelingiem i Twoja skóra na pewno lepiej zareaguje na taką metodę nawilżania niż na oddzielny krok pielęgnacyjny. Po wysuszać skórę podczas złuszczania i potem obciążać kremem, jak można ją nawilżyć podczas złuszczania? :)

Jeśli jednak przesadzisz i odwadniasz sobie cerę peelingiem, moim zdaniem zawsze lepiej jest ją czymś powlekać niż zostawić samą sobie. Wykonaj np. maseczkę kremową, nałóż lekką warstwę kremu, aby miał jak najlżejszą formułę, zabezpiecz kremem i wykonaj maskę algową typu peel off.

Peeling to także doskonałe przygotowanie skóry pod zabiegi oczyszczające, ale i głębiej nawilżające. Jak cera jest tłusta po peelingu, wykorzystaj to i wykonaj maskę oczyszczającą lub nałóż maskę algową peel off - glinki i alginat wchłoną nadmiar okluzji i skóra nie będzie po nich ściągnięta, jak jest przesuszona po peelingu - działaj w drugą stronę - nawilżaj pielęgnacją spłukiwaną ;)

Dużo osób stosuje peeling przed wykonaniem maseczki. Nie jest to błąd, ale jeśli posiadasz duże skłonności do odwodnienia, zdecydowanie korzystniej jest połączyć te zabiegi ze sobą, czyli dodać drobinki do maski oczyszczającej i wykonać sobie taki peeling podczas spłukiwania maski. Wykonywanie oddzielnie tych zabiegów bardzo wysusza skórę i należy mieć to na uwadze, jeśli Twoja skóra bardzo szybko traci wilgoć. 

JAK ZMNIEJSZYĆ ICH WŁAŚCIWOŚCI NATŁUSZCZAJĄCE
Przede wszystkim domywaj peelingi - od stosowania akcesoriów, po łagodne cleansery. Jak czujesz się niekomfortowo, nie ma co przetrzymywać na sobie takiej dawki okluzji, bo peelingi kremowe i oleiste mogą zapewnić bardzo dobrą ochronę, która nie jest odpowiednia dla każdego typu skóry. Rozwiązaniem jets również wykonanie maski oczyszczającej bazującej na glinkach, błotach, alginacie - wchłoną nadmiar okluzji, a Twoja cera nie będzie po nich przesuszona, bo byłą dobrze zabezpieczona przed wykonaniem zabiegu. 

Większa ilość drobinek ścierających. Mocniejsze ścieranie, mniej bazy, więcej drobinek = mniejsze właściwości natłuszczające.

Dodatek suchych substratów: glinek, błot, alg, mączek naturalnych. Wchłoną nadmiar tłuszczu, odpowiednio go zaabsorbują i sprawią, że kosmetyk będzie mniej tłusty i odżywczy w stosowaniu. Jeśli używasz mączek, ważne, aby nie zawierały glutenu - gluten w połączeniu z ciepłą wodą zacznie się wiązać i będziesz mieć spore trudności ze spłukaniem mikstury z powierzchni skóry.

Dodatek krzemionki. Krzemionka doskonale absorbuje nadmiar tłuszczu, dlatego peelingi z dodatkiem krzemionki znacznie lepiej się rozprowadzają i są bardziej suche w dotyku. Łatwiej się także spłukują i ładniej obkurczają pory.

Dodatek wody. Najprostszy sposób, aby peeling był lżejszy. Wystarczy nałożyć peeling na zwilżoną skórę i automatycznie nałożysz go mniej i łatwiej usuniesz z naskórka.

Dodaj soli. Sól drażni skórę, ale jeśli nie masz problemu z wrażliwą i reaktywną cerą, bardzo dobrze obkurcza pory i usuwa dokładnie nawet tłuste peelingi ze skóry. Ostatnio bardzo polubiłam rosyjskie peelingi na bazie soli morskiej. 

JAK ZWIĘKSZYĆ ICH WŁAŚCIWOŚCI OCHRONNE
Prosta sprawa - nie domywasz peelingów, a jeśli czujesz taką potrzebę - ograniczasz się do przetarcia skóry łagodnym tonikiem, aby zdjąć nadmiar drobinek lub tylko lekko zwilżoną mikrofibrą. Możesz też zawsze dodatkowo powlekać skórę po peelingu.

Większa ilość tłuszczu. Więcej orzechów, więcej pestek, więcej nasion, więcej tłuszczów. Działasz w odmienną stronę - unikasz dodatku suchych substratów, a zwiększasz ilość substancji powlekających w peelingu.

Większa ilość fazy kremowej. Zmniejszasz ilość drobinek, a dodajesz więcej bazy.


SKŁADNIKI, KTÓRE MOŻESZ WYKORZYSTAĆ DO DOMOWEGO PEELINGU KREMOWEGO
Aby wykonać domowy peeling kremowy, zabezpieczający o działaniu ochronnym, możesz wykorzystać tanie półprodukty z kuchni, które wspaniale sprawdzają się w tej roli. Należy jednak zapamiętać prostą zasadę - im więcej drobinek i im większy jest ich rozmiar, tym wyższe działanie złuszczające, drażniące i odwadniające, im więcej bazy (np. tłuszczu) i im drobinki są delikatniejsze, subtelniejsze, jest ich mniej, tym kosmetyk ma łagodniejsze działanie złuszczające, ale jednocześnie lepiej nawilża i chroni skórę przed odwodnieniem.

Pestki, nasiona i orzechy, rośliny olejodajne. Wystarczy je dokładnie zmielić w młynku już maszynce do mielenia. Im bardziej zmielisz pestki lub orzechy, zawierające olej, tym będą posiadały lepsze właściwości zabezpieczające, a same drobinki będą bardziej ziarniste, delikatne, ale nadal wyczuwalne. Doskonale w tym celu sprawdzają się migdały, orzechy włoskie, orzechy nerkowca, pestki słonecznika i nasiona czarnuszki. 

Krystalizujący miód. Miód i zatopione w nim krystalizujące drobinki cukru bardzo dobrze złuszczają martwy naskórek, ale jednocześnie pozostawiają zabezpieczoną, nawilżoną skórę. Im mniej drobinek cukru - tym peeling jest łagodniejszy i subtelniejszy dla skóry. 

Gęste roztwory koloidalne zmielone wraz z nasionami. Poprzez żelową konsystencję bardzo dobrze rozprowadzają się na skórze i są jednocześnie pozbawione tłustości. W tym celu możesz wykorzystać namoczone i zblendowane nasiona chia, siemię lniane, nasiona babki płesznik, czy babki jajowatej. 

Połączenie suchych składników peelingujących z bazami żelowymi, kremowymi, emulsyjnymi i oleistymi. Nie musisz kupować specjalnego peelingu kremowego, ani tym bardziej mielić nasiona i orzechy olejodajne, wystarczy, ze suche drobinki jakie posiadasz (np. skała wulkaniczna, czy peelingi z pestek i nasion, które można kupić w sklepach z półproduktami) dodasz do innego produktu o kremowej konsystencji. Może to być cleanser myjący, wówczas wykonujesz szybki peeling złuszczający, ale także maska kremowa. Wystarczy, że do maski kremowej dodasz drobinki, nałożysz tradycyjnie jak maskę, a podczas spłukiwania wykonasz sobie peeling. I to już nie odwadnia skóry. Możesz posiadać niewiele produktów, ale jeśli kreatywnie wykorzystujesz ich właściwości, możesz mieć kilkanaście zupełnie rożnych kosmetyków. Najlepiej, aby były to kosmetyki spłukujące się - czyli kosmetyki myjące o bardziej otulającej formule, ale także emulsje, musy myjące, czy maski kremowe i żelowe. 

Pozdrawiam,
Ewa

Kąpiel Agafii | Maska do twarzy odmładzająca na mleku łosia

$
0
0

Przyznam, że odchodzę od stosowania tanich, rozcieńczanych i zagęszczanych masek kremowych. Jest mi szkoda efektów, jakie osiągnęłam właściwą pielęgnacją, a maski i tak są produktami specjalnymi, których używam rzadko, tylko w ramach potrzeby, więc finalnie wolę zainwestować większą ilość pieniędzy w  produkt, z którego działania będę zadowolona. Dobra maska nawilżająca ma przede wszystkim dobrze zmiękczać, nawilżać, ale nie obklejać i nie obciążać mojej skóry. Nie ma być stosowana przeze mnie co kilka dni, aby zobaczyć "jakieś" efekty. Jej działanie ma być intensywne, odczuwalne i widoczne już za pierwszym razem. 

Już wcześniej recenzowałam maseczkę dziegciową, po której nie widziałam żadnych pozytywnych efektów oprócz ściągnięcia i podrażnienia skóry (recenzja tutaj>). Znam działanie glinek, nie jest mi obce cudowne działanie dziegciu brzozowego na moją cerę, a maska okazała się totalnym niewypałem i na pewno jest to wina taniej, rozrzedzonej i byle jakiej formuły, nad którą nie wiedząc czemu rozpływa się aż tyle osób. Jeśli chodzi o maski oczyszczające, nie wprowadzam żadnych zmian i stosuję własne formuły, które sprawdzają się u mnie doskonale i są znacznie bardziej ekonomiczne. Jak nakładam maskę na skórę, oczekuję widocznego, namacalnego efektu. W końcu to pielęgnacja specjalna, masek nie nakładam bo mam taki kaprys i cierpię na nadmiar wolnego czasu. 

Z racji, iż mam dobre przyrównanie do masek dobrej jakości, które działają długofalowo i sprawdzają się niemalże na każdym typie skóry, stwierdziłam, że po raz kolejny muszę zrównać się z opiniami krążącymi po sieci. Maskę odmładzającą z mlekiem łosia kupiłam bo... ma bardzo różne, wręcz skrajne opinie. Inni ją chwalą, inni odradzają. Takie kosmetyki interesują mnie najbardziej. Zazwyczaj jak coś jest dla wszystkich, okazuje się do niczego, a kosmetyk ma ciekawe właściwości.


Moi drodzy. Jeszcze żaden produkt aż tak mnie nie zaskoczył, zazwyczaj wczytując się w skład, rozpracowuję w kilka sekund właściwości danego kosmetyku. Spodziewałam się delikatnie nawilżającej, zmiękczającej maski kremowej, dostałam coś zupełnie odmiennego, ale nawet lepszego niż myślałam. Założyłam odgórnie, iż glinki białej w tym produkcie jest niewiele, a maska była na tyle kremowa i przyjemna w użyciu, że stwierdziłam, że będzie całkiem przyzwoicie nawilżać moją skórę. Nie powodowała także dyskomfortu podczas noszenia, więc powiedzmy, że miałam wszystko pod kontrolą, do pewnego czasu.

Po około 15-20 minutach moja skóra tylko w niektórych miejscach posiada widoczną ilość maski, cała reszta jest matowa, jak po solidnym upudrowaniu się krzemionką, zadowolona stwierdziłam, że skóra wypiła cały produkt i jest dobrze nawilżona, nie odczuwałam jednoczesnego ściągnięcia, co mnie nieco zdziwiło, więc miało to potwierdzić wyznaczoną, początkową tezę. Odkręcam korek ciepłej wody, przeżywam szok, ciśnienie podskakuje mi do góry, podczas spłukiwania aż mną wzdryga, moja, wydawać by się mogło sucha, napita produktem skóra, staje się nagle pokryta niekomfortową, ohydnie tłustą i śliską konsystencją, mam wrażenie obklejenia wazeliną. Przeżywam najczarniejszy scenariusz, staram się uporać ze zmyciem paskudnej, ślizgającej się konsystencji. Dłonie wykonują histeryczny taniec po mojej twarzy. Po kilku sekundach (a może minutach, w trakcie zdenerwowania zatracam rachubę czasu) skóra nie jest pokryta żadnym filmem. Tuż po zabiegu moja cera nie jest nawilżona, ale też i wysuszona, a łagodnie napięta, jaśniejsza i dobrze oczyszczona. W pierwszej chwili nie wiedziałam co mam o tym myśleć, więc bacznie, bardzo nieufnie, obserwowałam skórę przez pierwsze 48 godzin po zastosowaniu maski.

To by były takie pierwsze wrażenia. Maski aktualnie używam od 12 tygodni. Więcej szczegółów uzyskasz się w dalszej części recenzji, aczkolwiek chciałabym już na samym wstępie napisać, że...

mam zupełnie odmienne zdanie od reszty blogsfery na temat działania tej maski. Nie sądziłam że skład produktu, jego kremowa konsystencja aż tak mnie zmyli. Pierwszy raz jakikolwiek produkt w ten sposób zachowywał się na mojej cerze. Może za szybko przekreśliłam kosmetyki rosyjskie? Zamierzam to odpokutować i zamówiłam kilka nowych produktów. Póki co, jak za taką cenę, znalazłam całkiem przyzwoity produkt.

KONSYSTENCJA

Jest trudna do zdefiniowania. Nie wyczuwam w niej tej niekomfortowej tłustości jak np. w lekkich kremach naturalnych marek, w której są zatopione tłuste emolienty, ale mimo to kosmetyk jest dosyć śliski w obyciu poprzez dużą zawartość środków emulgujących. Nie lepi się, formuła nie jest gęsta i skoncentrowana, a rozrzedzona
, co czuć. Nie jest to produkt intensywnie działający. Podczas rozprowadzania, jak i wykonywania okładu, jest w pełni pozbawiony tej niekomfortowej warstewki, prawdopodobnie poprzez zawartość glinki białej, przyjemnie topi się w dłoniach i pokrywa skórę równomierną warstewką, nie powodując pocenia się naskórka pod okładem i nie prosząc o natychmiastowe usunięcie kosmetyku. Niestety, całkiem przyjemny efekt niweczy śliska, bardzo tłusta i nieprzyjemna warstewka, ujawniająca się podczas spłukiwania produktu i wtedy faktycznie, z ręką na sercu, czuję, że obcuję z zupełnie innym kosmetykiem. Na szczęście tylko wtedy. Maska nie ma ani odżywczej formuły jak np. Antipodes Aura Manuka, ani konsystencji gęstej pasty oczyszczającej, która ma dobrze oczyścić pory. To lekki, całkiem przyjemny i dobrze rozprowadzający się krem, tudzież lekka, gęsta emulsja. Dla wielu ten kosmetyk okaże się po prostu nijaki. Całkiem dobrze współpracuje z cerą i o ile nie wystąpi alergia, odczuwalnie uspokaja naskórek, jeśli tylko istnieje zapotrzebowanie na okluzję.



Wady na pewno, jak już wspomniałam, uwidaczniają się głównie podczas zmywania produktu. Konsystencja prosto z tubki nie jest ideałem, jakiego oczekuję, ale wydawała mi się niezbyt szkodliwa i przyzwoicie współpracująca z moją skórą, natomiast nigdy w życiu nie odważyłabym się pozostawić okładu Agafii na dłużej niż pół godziny, nie ze względu na zawartość glinki, ale jednak sporą ilość emulgatorów, które obklejają skórę i czuć to podczas kontaktu kremowej konsystencji z wodą. Maska jest wówczas wyjątkowo niekomfortowa, ciężko jest ją spłukać, dłonie ślizgają się jak po zmarzniętej, wypolerowanej powierzchni i bez udziału ciepłej wody, nie ma mowy, aby tę maskę domyć całkowicie, do momentu uzyskania czystej, pozbawionej lepkości skóry. Jest to też plus, bo maska zabezpiecza skórę przed odwodnieniem, ale czego mogłabym się spodziewać za 6 złotych? O ile uwielbiam film po większości masek kremowych dobrej jakości, o tyle po maseczce z mlekiem łosia mam widok tylko nadchodzących zmian naciekowych, wyciągając wnioski chociażby po tym co dzieje się z maską podczas kontaktu z cieczą. Jest wtedy ohydna, tłusta, okropna. Spłukiwanie maski trwa zdecydowanie za długo i gdyby nie to, na pewno sięgałabym po nią częściej.

WŁAŚCIWOŚCI

Trzeba posiadać mało wymagającą skórę, aby zauważyć efekty po maseczce odmładzającej na mleku z łosia. Jak już napisałam, dla większości osób ta maska będzie nijaka, bo ani nie nawilża skóry, ani dokładnie jej nie oczyszcza.
Można więc się bez niej obyć. Na pewno nie regulowałabym nią skóry, ani poprzez dozowanie nawilżenia, ani tym bardziej oczekując na mocne obkurczenie porów i działanie oczyszczające. Nie wiem kogo ta maska nawilża, ale widocznie ta osoba przesadza z okluzją w codziennej pielęgnacji i okład wyrównuje odpowiedni poziom nawodnienia. Absolutnie nie spodziewałabym się po niej odczuwalnego nawilżenia - a raczej napięcia, lekkiego wygładzenia i lekko rozjaśniającego efektu. Można więc powiedzieć, że maska faktycznie optycznie odmładza, bo moja cera wygląda po niej znacznie lepiej niż przed, ale nie jest bardziej elastyczna i dobrze nawodniona.

Skóra po spłukaniu okładu wygląda zdrowo i zdecydowanie lepiej. Nie jest zarumieniona, a uspokojona i przyjemna w dotyku. Nie mam bardzo problematycznej skóry, ale na szczęście odmładzająca maseczka nie spowodowała wzmożonego łojotoku, wysypu wyprysków, zaskórników, a ładnie domknęła pory i łagodnie rozjaśniła koloryt cery. Trzeba ją tylko dokładnie spłukać ze skóry. Cera prezentuje się zdrowo, zaczerwienienia są złagodzone, naskórek jest bardziej wygładzony, ładniejszy, ale nie jest to żaden intensywny efekt. Czasami go nie potrzebuję i ta maska sprawdza się idealnie, ale nie oczekiwałabym po niej cudów.

Składników aktywnych jest tutaj tyle, co kot napłakał, to produkt doraźny, z kiepskim pod względem zawartości, tanim składem, ale pomocnym przy mniejszych lub też zerowych problemach z cerą. Jeśli wyprowadziłeś swoją skórę na prostą i potrzebujesz czegoś lekkiego i mało inwazyjnego, to ten produkt jak najbardziej może się sprawdzić.

Podczas pierwszej aplikacji produktu odczuwałam lekkie, ale nie uporczywe i niealarmujące pieczenie, nie zmartwiło mnie to, ponieważ moja skóra zazwyczaj reaguje w ten sposób na kosmetyki z wyciągami roślinnymi, szczególnie, gdy są stosowane po raz pierwszy. Jeśli posiadasz skórę wrażliwą, z uszkodzoną barierą naskórkową, również może Cię napotkać przejściowa, negatywna reakcja. W moim przypadku nie było to ostre pieczenie, a lekkie podszczypywanie, które zaczęłam odczuwać po 5 minutach od nałożenia maski, a zanikło po kolejnych 10. Z racji, iż jest to produkt naturalny, może on powodować alergie, dlatego zachęcam do wykonywania próby uczuleniowej, jeśli nie jesteś pewien działania kosmetyku. W produkcie ponadto, znajduje się surfaktant laurylosiarczan sodu, który ma wysokie działanie drażniące. Ułatwia on spłukanie produktu ze skóry, ale pozostawiany na skórze dłużej, może działać na nią toksycznie, wywoływująch niepożądane reakcje, dlatego maseczka na mleku łosia dla wielu osób okazała się drażniąca i powodowała zaczerwienienia. Sam detergent nie powoduje silnych reakcji, jest to jednak kosmetyk który należy trzymać na skórze przez określony czas, dlatego reakcje mogą być rożne i mogą dotyczyć nawet osób, które nigdy dotąd nie miały problemów z wrażliwością i złą tolerancji formuł kosmetycznych.

Jeżeli chodzi o powstawanie atopii, to tak, jak już napisałam, maska nie nawilża. Wiele z Was, prawdopodobnie sięgnęłoby po tę maseczkę w celu nawilżenia i ja również oczekiwałam od niej takiego działania, natomiast jest to raczej produkt napinający, lekko oczyszczający, dostarczający niewielkiej dawki okluzji. Efektu odżywienia nie zauważyłam, tak, jak nawilżenia, które zapewnia producent. Cera także nie jest bardziej elastyczna, a wręcz może ulec to spadkowi, jeśli maskę zastosuje osoba, która ma problem z permanentnym odwodnieniem. Natomiast faktycznie produkt wygładza cerę i wizualnie ją rozjaśnia, jeśli jest dobrze tolerowany. Nie jest to jednak efekt za jaki dam się pokroić. Skóra dojrzała, do której jest skierowany ten produkt, wymaga intensywniejszych działań i wątpię, aby osoby w przedziale 40-60 lat były zachwycone jej działaniem.

Maska jednocześnie nie przesusza skóry ze skłonnością do odwodnienia, nie uwidacznia suchych skórek, ani nie wzmaga nadmiernego łojotoku i potliwości. Można powiedzieć, ze przyzwoicie balansuje składniki odżywcze na mniej skomplikowanych typach skóry. Jeśli potrzebujesz łagodnego oczyszczenia bez wysuszenia, to warto zastanowić się nad wersją odmładzającą.

SPOSÓB APLIKACJI

Maseczkę należy aplikować na oczyszczoną skórę, jeśli obawiasz się odwodnienia lub mocnych podrażnień, warto zabezpieczyć naskórek lekką warstwą sprawdzającego się kremu, emulsji lub też serum np. olejowego.


Nie jest to kosmetyk, który wymaga ciągłego zwilżania i latania z atomizerem. Nawet jak okład zastygnie i wsiąknie w skórę, nie ściąga jej, ani nie odwadnia, ponieważ emolienty tłuste zawarte w masce stoją na straży zachowania odpowiedniej wilgotności naskórka. Czuć to dosadnie podczas spłukiwania okładu.

Jedną z ważniejszych kwestii jest czas trzymania okładu na skórze. Próbowałam różnych wersji i u mnie najlepiej sprawdza się utrzymywanie okładu przez około 20-25 minut aż do zastygnięcia i wchłonięcia się większości produktu w skórę. Na początku jednak warto zaczynać od krótszych sesji i obserwować cerę.

Jest to zdecydowanie produkt, którego należy pozbywać się z powierzchni skóry, pomijam już glinkę białą, która jest obecna w formule, ale maseczka jest tak napakowana emulgatorami, że szkoda mi skóry, przeciągając spłukanie produktu.

SKŁAD, POJEMNOŚĆ, OPAKOWANIE, ZAPACH I CENA

Maska nie ma najlepszego składu pod słońcem, ale biorąc pod uwagę jej atrakcyjną cenę (5-8 złotych) i tak wyróżnia się na tle innych produktów w tej półce cenowej.
Bazą maski jest woda, ale zawiera ona sporo kaolinu, który redukuje tłustość maski podczas aplikacji i noszenia, a także zastyga, dając efekt zmatowienia skóry. Glinka obkurcza pory i łagodnie oczyszcza skórę. Jest delikatniejsza dla cery niż jej inne rodzaje (zielona, czerwona) i zawiera sporo krzemu, dlatego może działać pozytywnie nawet na osoby z cerą dojrzałą, które potrzebują delikatnego oczyszczenia. Dalej jest zagęstnik, niewielka ilość ekstraktów roślinnych (morwa, rożeniec górski), kapka mleka łosia, wosku pszczelego i masła shea, reszta to emulgatory. Niestety czuć, że jest to mocno rozrzedzony i zagęszczony sztucznie produkt, przez to jest niekomfortowy podczas pozbywania się go ze skóry i ma nikłe właściwości nawilżające. Maska odmładzająca jest dodatkowo perfumowana.

Produkt jest umieszczony w saszetce z odkręcanym korkiem, co jest i wygodne, i praktyczne. Maska nie zastyga, jest dobrze zabezpieczona, aplikacja jest higieniczna. Sposób zapakowania produktu jest więc przemyślany i jak najbardziej na plus. Pojemność kosmetyku to 100 ml i starcza średnio na 5-6 obfitszych aplikacji.

Zapach jest identyczny jak w maseczce drożdżowej Babuszki Agafii. Lekko mleczny, śmietankowy, pachnie jak przesłodzony budyń. Aromat jest także wyczuwalny po spłukaniu maski, ale nie jest mocno intensywny. Może jednak drażnić i nasilać migreny.

INCI: Aqua, Kaolin, Carbomer, Organic Rhodiola Rosea Root Extract, Morus Alba Fruit Extract, Organic Beeswax, Milk, Sodium Cetearyl Sulfate, Caprylic/Capric Tri-glyceride, Butyrospermum Parkii Butter, Glyceryl Stearate, Cetearyl Alcohol, Glycerin, Xanthan Gum, Parfum, Benzyl Alcohol, Benzoic Acid, Sorbic Acid

GRUPA DOCELOWA

Produkt polecam szczególnie osobom, które mają mało wymagającą, zadbaną cerę, wyprowadziły ją na prostą i potrzebują delikatnych produktów. Maska łagodnie oczyszcza, ale nie powinna wysuszać cery z tendencją do odwodnienia, jednocześnie może ten stan nasilać, jeśli cera jest mocno przesuszona i podrażniona.

Maska odmładzająca może się także sprawdzić na skórze dojrzałej, ale w przedziale 35-45 lat, gdy posiadasz skórę naturalnie tłustą. Wtedy działanie łagodnie napinające, oczyszczające i lekko okluzyjne jest jak najbardziej pożądane i kosmetyk może nie okazać się stratą pieniędzy.

KTO POWINIEN LEPIEJ UNIKAĆ MASECZKI ODMŁADZAJĄCEJ

Na pewno osoby wymagające nawilżenia i mające sporą tendencję do alergii i nieprzewidzianych reakcji w kontakcie z nowymi kosmetykami, szczególnie naturalnymi. Nie jest to również wymarzony produkt dla typowej skóry dojrzałej, która wymaga lepszego odżywienia i dobrego nawodnienia.


KOŃCOWA OPINIA

Jest pozytywna. Maska jest tania i na moją skórę działa poprawnie. Nie jest to ani zwalające z nóg oczyszczenie jak po moich maskach z wartościowymi składnikami, których jest dużo, ani odżywienie, po świetnej jakościowo maseczce kremowej. To takie wypośrodkowanie, gdy moja skóra nie wymaga żadnego intensywnego działania w żadną stronę, a coś chciałabym na nią nałożyć, aby wyglądała ciut lepiej. Lubię ten efekt jaki zapewnia mi maseczka na mleku łosia. Najciekawsze w tym wszystkim jest to, że maska daje zupełne inne wrażenie podczas aplikacji, podczas noszenia na skórze, a przede wszystkim podczas zmywania okładu. Nigdy żaden produkt aż tak mnie nie zaskoczył. Zazwyczaj przewiduję co stanie się dalej z moją cerą, a tutaj była to jedna wielka niewiadoma. I nie jest to żadna maska odżywcza, nie wiem kogo ta maska może nawilżyć, bo zapewnia niewielką dawkę okluzji, niwelując odtłuszczające działanie glinki białej i naskórka wcale nie zmiękcza, jest to typowy produkt oczyszczający.

Maska spośród wszystkich osób pomagających mi wyciągnąć jak najlepsze wnioski, spisała się najlepiej na skórze mało wymagającej, z niskim zapotrzebowaniem na okluzję, wymagającej oczyszczenia. Skórę dojrzałą odwodnioną i suchą wrażliwą podrażniła, pogłębiając stan suchości, a podczas zabezpieczenia emolientami, okazała się obojętna dla skóry. To potwierdza tylko moją tezę. Moja cera, która sama w sobie jest dobrze nawodniona i przyjemna w dotyku, nie została wysuszona, ale bardzo łagodnie oczyszczona w sposób, jaki bardzo lubię - bez żadnej warstwy po zabiegu, ale z poczuciem komfortu i ukojenia. Pory są naturalnie obkurczone i czyste, a skóra wygląda po prostu bardzo ładnie, jak po porządnej bazie pod makijaż. Nie odczuwam dyskomfortu. Nie będę szaleć i namawiać do zakupu, bo działanie produktu nie jest intensywne.. ale też nie zawsze takiego działania wymaga moja skóra, więc prawdopodobnie nabędę kolejne opakowania tego produktu. Kupiłam także polecaną wersję chabrową i jestem już po kilku zastosowaniach, efektami również podzielę się na łamach bloga.

Przyznaję, nie byłam przekonana do zakupu maseczki odmładzającej, spodziewałam się przede wszystkim właściwości zmiękczających i nawilżających, w które wątpiłam. Finalnie jestem zadowolona z zakupu i nawet bardziej cieszy mnie to, że maska działa w inny, niż opisuje to producent, sposób. To bardzo dobry kosmetyk dla cery powierzchownie odwodnionej i przesuszającej się, która wymaga regularnych zabiegów oczyszczających, przy których często zbyt mocno się odwadnia. Produkt podczas spłukiwania zabezpiecza cerę przed przesuszeniem i mimo że zastyga na skórze, nie  wykazuje właściwości odtłuszczających, o ile skóra nie ma wysokiego zapotrzebowania na emolienty tłuste - wtedy będzie po prostu za lekka, będzie powodować podrażnienia i atopie. To bardzo dobry kosmetyk do nieskomplikowanej pielęgnacji skóry mieszanej oraz tłustej, potrzebującej delikatnego, acz wyczuwalnego oczyszczenia. Jeśli szukasz nawilżenia, to maska odmładzająca z mlekiem łosia na pewno go Tobie nie dostarczy. Za taką cenę jestem pozytywnie zaskoczona działaniem produktu i moim zdaniem warto spróbować. Każda skóra wymaga łagodniejszego, mniej inwazyjnego działania i jest to właśnie produkt tego typu.

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

O tym jak wyleczyłam się z bolesnych i długo trwających miesiączek

$
0
0

Przez wiele lat przeszukiwałam fora internetowe w poszukiwaniu przyczyny mojego problemu. Od ponad 10 lat, czyli od momentu pojawienia się pierwszego krwawienia, borykałam się z nagłymi, silnymi, paraliżującymi bólami miesiączkowymi, które wraz z czasem narastały i nasilały swój przebieg. Długie krwawienia, trwające od 7 do nawet 10 dni wyczerpywały mój organizm, zwiększając podatność na infekcje, w szczególności okolic intymnych oraz górnych dróg oddechowych. Krótkie przeziębienia, uporczywe dolegliwości kobiece, ciągłe bóle głowy i wyczerpanie towarzyszyło mi niemal przez prawie połowę mojego życia. W końcu, po 10 latach udręki, od kilku miesięcy mam znacznie krótsze krwawienia, bóle, które nie zaburzają normalnego funkcjonowania oraz odczuwalnie lepsze samopoczucie przed, w trakcie, a szczególnie po miesiączce. 

Silne bóle menstruacyjne mogą mieć wiele przyczyn, dlatego mój wpis nie będzie remedium dla wszystkich osób. W pierwszej fazie na pewno należy wykluczyć przede wszystkim zaburzenia ginekologiczne wrodzone lub też nabyte (często poporodowe lub poantykoncepcyjne): niewłaściwe pochylenie macicy, występowanie mięśniaków, zgrubień, nieprawidłową budowę macicy. 

Bóle wzmagają i powodują krążące po organizmie cytokiny zapalne, dlatego wszelkie stany zapalne mogą dodatkowo nasilać przebieg miesiączek, może być to endometrioza, stany zapalne jelit, czy nawet przewlekła kandydoza lub bakterioza, która nie musi zainfekować całego organizmu, ale infekcja dróg rodnych, która miała swój początek w nieleczonej infekcji pochwy. 

Nie należy także zapominać o gospodarce hormonalnej. Wszak brak równowagi hormonalnej działa silnie zapalnie i jest oznaką schorowanego organizmu. Bardzo często poprawę zauważa się po zażywaniu antykoncepcji, ale należy mieć na uwadze fakt, że hormony sterydowe nie leczą w żaden sposób problemu, a mogą go dodatkowo nasilić tuż po odstawieniu leczenia lub po złym dopasowaniu środków. Każda ingerencja w gospodarkę hormonalną nie pozostaje bez echa, dlatego nie uważam, by antykoncepcja była dobrą metodą leczenia silnych bólów menstruacyjnych. Jest w większości przypadków skuteczna, ale tylko w momencie zażywania leków, a nie o to w leczeniu chodzi. 

Tak naprawdę bolesne, uporczywe bóle miesiączkowe może powodować wszystko, co powoduje lub też nasila stan zapalny lub wynika z nieprawidłowej budowy anatomicznej. Mogą to być także nietolerancje i alergie pokarmowe, ogólnoustrojowe alergie, bardzo słaba odporność, niedobory podstawowych składników odżywczych, wysoka ilość cukru w diecie, niesprawny układ pokarmowy, czy nawet nieleczone, zakażone zęby. 

Temat jest tak rozbudowany, że całkowite jego omówienie mogłoby trwać ponad miesiąc, dlatego pisząc w telegraficznym skrócie - jeśli borykasz się z bolesnymi miesiączkami, w pierwszej fazie należy wykluczyć zaburzenia ginekologiczne, a następnie stan zapalny, który bezpośrednio wywołuje lub nasila występujące dolegliwości, w tym także brak równowagi hormonalnej, która notabene zawsze świadczy o jakichś nieprawidłowościach i również jest blisko powiązana z występowaniem stanu zapalnego - czy to w niewydolności lub nadmiernemu przeciążeniu organów wewnętrznych, czy w postaci guzów, gruczolaków, przerostów. Jest jednak bardzo ważna kwestia, na którą często nie zwraca się uwagi i cóż, często bóle i tak długie krwawienia mają banalnie prostą przyczynę, a jest nią: niedokrwistość.

Przez ponad 10 lat zwalałam wszystko na moje znerwicowanie, zestresowanie i przepracowanie. Borykałam się i w zasadzie nadal borykam się z rozregulowanym trybem dnia, ponieważ nie trzymam się zasad i śpię zbyt mało, a pracuję zdecydowanie za dużo. Wiem jednak teraz, że problem tkwił w czymś innym i stres z pewnością to nasilał, ale nie powodował tego, z czym przyszło mi się zmierzać tak długo. 

Okazało się, że tkwię w przewlekłej anemii. W ramach potwierdzenia mojej tezy, wykonywałam morfologię co tydzień i prawidłowy poziom żelaza miałam po około 10-12 dniach od wyczerpujących krwawień, przez 70-80% miesiąca cierpiałam na niedokrwistość. To wyjaśnia dlaczego moja morfologia wykonywana kilka dni zawsze po krwawieniu raz była lepsza, raz gorsza, ale nigdy nie alarmująca. Raz wychodziła lekka anemia, raz nie, nikt mnie nie leczył i sama nie widziałam w tym problemu, bo żelazo wracało do normy. 

Teraz składam wszystkie elementy układanki i wiem, dlaczego wegetarianizm, weganizm i witarianizm okazały się dla mnie tak toksyczne. Pomijam już fakt, że mój organizm nie trawi prawidłowo węglowodanów i ograniczam ich ilość w diecie, prowadząc dietę bogato tłuszczową, ale nie dostarczały mi składników, które uchroniłyby mnie przed stanem anemii lub też szybko dostarczyły mi żelaza po krwawieniu. Żadne białko roślinne nie jest równe białku zwierzęcemu. Podobnie jest z żelazem. Ludzki organizm nie syntezuje jak roślinożerna ptaszyna witaminy B12 z roślin. Witaminy C w owocach i warzywach jest tyle co kot napłakał. I oto rozwiązałam moją 10 letnią zagadkę wyczerpujących miesiączek, bólów głowy, drętwienia kończyn, biegunek, wymiotów i omdleń. To wyjaśnia niezdrowy, przeraźliwie blady kolor mojej skóry, słabe krążenie i bardzo słabą odporność. Nie doceniłam tego jak ważnym pierwiastkiem dla ludzkiego życia, najważniejszym i niezbędnym jest żelazo. Jak ważnym badaniem jest morfologia, na którą skierowanie da każdy ogólny lekarz. 

Ale nie samo żelazo mi pomogło i wraz z czasem nie w tym tkwił problem - a w jego wchłanialności (m.in spożywam dużą ilość polifenoli, które utrudniają wchłanialność żelaza, miałam uprzykrzające problemy z układem pokarmowym, utrudnione wchłanianie). Oczywiście dieta paleo jaką prowadzę znacznie poprawiła stan mojego zdrowia, zlikwidowała całkowicie trądzik na moich plecach i dekolcie, a także ujędrniła moją cerę i poprawiła jej koloryt, ale nie wyeliminowała całkowicie bolesnych miesiączek i nie skróciła ich tak, jakbym tego oczekiwała. Między krwawieniem 8 dniowym, a 10 dniowym nie ma aż tak ogromnej różnicy. Na pewno ustabilizowała moją gospodarkę hormonalną (i chociaż pojawienie się miesiączki w końcu nie było już jedną, wielką niewiadomą), wpłynęła pozytywnie na wiele aspektów mojego życia, ale nie konkretnie na przewodni problem, który dotyczył mnie tyle lat. Okazywało się, że nadal podczas krwawień miałam spore problemy z poziomem żelaza i nawet spożywanie zwiększonej ilości podrobów utrzymywało zawartość tego pierwiastka w dolnej granicy normy - co jest naturalne, jeśli krwawi się tak obficie, i tak długo.

Rozwiązaniem moich problemów okazała się tania, dostępna, o wielokierunkowym działaniu, ostatnio na czasie: witamina C w postaci kwasu askorbinowego. 

Witamina C posiada trzy, bardzo ważne funkcje w leczeniu bolesnych i długich miesiączek, mianowicie:
# Rozrzedza krew, a więc ułatwia ewakuację płynu ustrojowego, ale jednocześnie nie powoduje krwawień. Znacząco skraca czas ich trwania. Są to potwierdzone badania z najnowszych lat, w których przyznano, iż nawet u kobiet ciężarnych zażywanie większych ilości kwasu askorbinowego nie powoduje żadnych uszkodzeń płodu, poronień, krwawień i nie przyspiesza naturalnego porodu, natomiast witaminy C nie można zażywać z innymi lekami, które również rozrzedzają krew - osoby, które posiadają zastawkę serca i muszą mieć celowo rozrzedzaną krew, muszą unikać kwasu askorbinowego, ponieważ w ten sposób mogą znacznie zwielokrotnić działanie leków i doprowadzić do krwotoku. Kwas askorbinowy u zdrowych osób nie powoduje krwawień, ponieważ w nadmiarze powoduje biegunki i nie jest wchłaniany, dlatego niemożliwe jest przedawkowanie kwasu askorbinowego, ponieważ natychmiast jest wydalany z organizmu wraz z moczem i kałem, 
# Ułatwia wchłanianie żelaza, jest niezbędna do jego prawidłowego wchłaniania, jeśli masz niedobory witaminy C - a jest to składnik, którego należy dostarczać codziennie, w wysokich dawkach, prawdopodobnie Twój organizm nie syntezuje prawidłowo żelaza, nie tylko niehemowego, ale także hemowego. Jeśli Twój układ pokarmowy, a w szczególności żołądek, w którym trawione jest białko, jest dysfunkcyjny, możesz nie syntezować nawet łatwo wchłanialnego żelaza hemowego odzwierzęcego. Witamina C jest zatem niezbędna do utrzymania prawidłowego poziomu żelaza, w szczególności, gdy zażywasz żelazo niehemowe. Za duża ilość witaminy C może więc spowodować nadmiar żelaza, a zbyt mała - jego niedobór. Można mieć anemię tylko przez brak suplementacji witaminy C. 
# Ma silne właściwości przeciwzapalne. Usuwa metale ciężkie, odtruwa organizm, jest naturalnym antybiotykiem, który nie ingeruje w naturalną mikroflorę, nie modyfikuje komórek, a skutecznie niszczy patologiczne wirusy, bakterie, grzyby, czyli hamuje proces zapalny w najbardziej korzystny sposób w jaki tylko może działać lek. Uśmierza ból. 

Jeśli ktoś widzi efekty w złagodzeniu objawów miesiączki na diecie witariańskiej, to poprzez zażywanie większych dawek witaminy C oraz kwasu foliowego, nawet warzywa liściaste mogą zapewnić optymalny poziom żelaza, jeśli jednocześnie dostarczasz bardzo dużą ilość witaminy C. Przykładem jest sok z pokrzywy, który swoje skuteczne działanie zawdzięcza witaminie C, którą jest konserwowany lub też kwaskiem cytrynowym. Oba te składniki zwiększają biodostępność żelaza. 

Witaminę C przyjmuję średnio po 1 g co 2-3 godziny. Łącznie około 6-8 g na dobę. Dawki zmniejszam następnego dnia do około 3-4 g na dobę. Schodzę później do 1-2 g dziennie. Bardzo ważne jest, aby przyjmować witaminę C do oporności jelitowej, występowanie biegunek i wymiotów świadczy o przyjmowaniu za wysokich dawek, które są usuwane z organizmu. Dawkę należy dostosować samodzielnie, dane, jakie podaję, są odpowiednie do mojej masy ciała i do mojego organizmu. Należy jednocześnie pamiętać, by na czas miesiączki jednocześnie dostarczać sobie większą ilość żelaza hemowego i niehemowego: podroby, krwiste mięso, jaja, rośliny zielone liściaste. Witamina C musi mieć co wiązać. 

Efekty to przede wszystkim skrócenie krwawień do... 4 dni, w tym czwartego dnia moje krwawienia są bardzo, bardzo skąpe. Jeśli przez 10 lat krwawiłam przez niemal dwa tygodnie, to uwierzcie mi, że po raz pierwszy popłakałam się ze szczęścia, mając miesiączkę za sobą tylko po 4 dniach. To ogromna ulga psychiczna i przede wszystkim fizyczna. Nigdy nie czułam się lepiej i nigdy nie miałam więcej energii. 

Obserwuję ponadto znacznie złagodzenie bólów miesiączkowych. Nie są one zlikwidowane całkowicie, pierwszy dzień zawsze jest bardziej bolesny, ale są to dolegliwości, które trwają góra 2-3 godziny i można z nimi normalnie funkcjonować. Nadal zdarzają się lekkie mdłości, zawroty głowy, ogólne osłabienie, ale w końcu to miesiączka. Wcześniej leżałam w łóżku przez cały czas sparaliżowana, szczególnie w odcinku lędźwiowo-krzyżowym, w okolicy miednicy i żadna zmiana pozycji ciała choć minimalnie nie ograniczyła towarzyszących objawów. Żadne okłady, ciepłe skarpety i inne babcine porady. Nie mam pojęcia jak boli poród, ale czułam się tak, jakbym go przeżywała choć raz w miesiącu. O ile szkoła i studia pozwoliły mi na dni wolne, pracodawcy zawsze kręcili nosem na moje nieobecności w pracy. Zawsze kończyło się na końskiej dawce 300 mg ketoprofenu/ na 48 kg masę ciała, po której od razu musiałam iść spać, przebudzając się po kilku, długich godzinach. Można zatem domyślić się jak byłam naszprycowana lekami. Nawet przyjmowanie tylko raz w miesiącu tak ogromnych dawek, tak mocnego leku, nie obejdzie się bez echa. 

A rozwiązaniem mojego problemu okazało się zwiększenie wchłanialności żelaza i trzymanie się górnej granicy podczas miesiączek. Tylko to. 

Dzięki skróconym krwawieniom z normalnymi bólami menstruacyjnymi, o jakieś 180 stopni poprawiła się jakość moich włosów i cery. Skóra jest bardziej świetlista i nie jest chorobliwie blada, nie mam zimnych potów, a włosy są błyszczące i nie wypadają w wzmożonej ilości - a dotąd działo się to okresowo, tygodniami. Minęły ciągłe bóle głowy, za wysoki puls, ciągłe zmęczenie, chwilowe omdlenia, notoryczne spadki odporności, kołatanie serca. 

Jeśli jesteś w podobnej sytuacji, wykluczyłeś współistniejące schorzenia lub cierpisz na anemię i samo żelazo, jak i witamina B12 z kwasem foliowym nie przynoszą satysfakcjonujących efektów, warto pomyśleć nad zwiększoną ilością kwasu askorbinowego w diecie. Najlepiej zaczynać od dawek mniejszych i obserwować reakcję organizmu. Wysoka podaż żelaza i witaminy C może doprowadzić do nadmiaru żelaza, które także negatywnie wpływa na organizm. Niezbędne jest wykonanie badań diagnostycznych i kontrolowanie poziomu żelaza w krwi oraz oceny zdolności wiązania żelaza i transportu do krwi. 

Pozdrawiam,
Ewa

#2 Podstawy pielęgnacji | Żelowe maski nawilżające

$
0
0
Pielęgnacja skóry problematycznej nie jest łatwa. Chwiejne potrzeby skóry, niskie zapotrzebowanie na okluzję, które przeplata się z ciężką do wyczucia potrzebą lepszego zabezpieczenia naskórka sprzyja stosowaniu niewłaściwych formuł kosmetycznych. Maski żelowe zapewniają lekkie, hydrofilowe nawilżenie, odpowiednie dla osób wymagających małej dawki nawilżenia. Zmiękczają, nawadniają i powlekają łagodnie skórę. Do tego są tanie, ekonomiczne i faktycznie działają. Oto druga część moich Podstaw Pielęgnacji: poświęcona żelowym maskom nawilżającym.

WPROWADZENIE: MASKI ŻELOWE
Maski żelowe naturalne to roztwory koloidalne. Mają one nieznacznie mniejszą gęstość od wody, a dzięki właściwościom żelującym wykazują właściwości ochronne i zmiękczające naskórek. Są bardziej skoncentrowaną i ochronną wersją naparów z ziół śluzotwórczych - rośliny zawierają więcej substancji hydrofilowych fimotwórczych. Nie wysychają tak szybko jak roztwory typowo wodne, ale nie zawierają także emolientów tłustych, które pokrywają skórę nieprzepuszczalnym filmem, dlatego są lekkie, delikatnie nawilżające, nie obciążają naskórka, ale nie zapewniają mu także odpowiedniej ochrony, jeśli skóra jest głęboko odwodniona lub ma wysokie zapotrzebowanie na okluzję. Maski żelowe po całkowitym zaschnięciu mogą odwadniać skórę. Żele zawierają naturalne śluzy ochronne, które wykazują silne właściwości przeciwzapalne, łagodzące, kojące i uspokajające. Odbudowują także naturalną barierę ochronną oraz wspomagają procesy regeneracyjne.

Gęste roztwory żelowe tworzą głównie nasiona śluzotwórcze, ale także naturalne substancje posiadające silne właściwości żelujące (np. pektyna, żelatyna, czy karob). Oprócz bardzo lekkiego działania nawilżającego, odczuwalnie wygładzają i zmiękczają naskórek, a drobne ziarenka pozwalają na wykonanie łagodnego peelingu manualnego.

Maski żelowe można wykorzystać tradycyjnie, jako okład spłukiwany, ale mogą pełnić jeszcze wiele innych funkcji, które zostaną opisane w akapicie: JAK STOSOWAĆ MASKI ŻELOWE.

GRUPA DOCELOWA
Jest zależna od formy stosowania okładu. Forma spłukiwana (czyli w postaci okładu, maski) sprawdzi się u osób, które wymagają lekkiego nawilżenia, ale jednocześnie nie mają zapotrzebowania na okluzję. Taki sposób nawilżania sprawdzi się podczas przyzwoitego nawodnienia skóry, na cerze łojotokowej, tłustej, mieszanej, ale także normalnej. Okładów spłukiwanych żelowych należy unikać na skórze odwodnionej, mocno przesuszonej, ale także z łojotokiem wywołanym. Takie typy cery wymagają okluzji - którą należy dozować indywidualnie do stopnia odwodnienia. Oczywiście lekkość i ciężkość okładów żelowych można dowolnie modyfikować, jeśli okłady żelowe są za lekkie, a kremowe za ciężkie, wystarczy połączyć obie konsystencje ze sobą, otrzymując konsystencję żelu-kremu, można także dodać do przygotowanego żelu niewielką ilość witamin tłuszczowych lub oleju naturalnego i okład będzie już lepiej sprawdzał się na skórze przesuszonej. Gotowe maski żelowe zazwyczaj zawierają glicerynę i emolienty tłuste, które zapobiegają wysychaniu okładu (oraz tym samym odwodnieniu), a także posiadają lepsze właściwości zmiękczające. Maska żelowa jest pierwszą, najlżejszą i najbezpieczniejszą formą nawilżania skóry, ale jej lekkość jest i plusem, i minusem. Na pewno taka forma nawilżania lepiej sprawdzi się ciepłymi, wilgotnymi miesiącami, gdy skóra jest lepiej nawodniona i ma mniejsze zapotrzebowanie na składniki ochronne.

Forma niespłukiwana sprawdzi się u osób, które wymagają lekkiego powleczenia skóry, ale źle reagują na związki, które zapewniają mocną okluzję - jeśli toniki są dla Ciebie za lekkie, a nawet lekkie emulsje za ciężkie - żelowe serum jest dla Ciebie idealne. Żelowy okład to także doskonała baza pod makijaż - wypełnia pory, zwęża je, jest lekko lepka, więc makijaż bardzo dobrze się do niej przykleja i tkwi cały dzień. Takie bazy szczególnie dobrze współgrają z makijażem płynnym.

Należy jednak pamiętać, że każda skóra ma mniejsze, lub też większe zapotrzebowanie na okluzję. Jeśli nie dostarczasz sobie powlekających składników, chociażby w oczyszczaniu, za częste stosowanie okładów żelowych będzie stopniowo odwadniać Twoją cerę. Samym żelem nie nawilżysz skóry, chyba, że masz problem z łojotokiem endogennym i może wówczas dobrze zrównoważyć nadmiar sebum, nawilżając dobrze naskórek. Duże znaczenie w całej tej zawiłej sztuce pielęgnacji ma także to, kiedy konkretnie użyjesz okładu żelowego - inaczej taka maska zachowa się na skórze po kremowym, ultra delikatnym oczyszczaniu, a inaczej po wściekle pieniącej się piance. Z doświadczenia wiem, że zawsze bezpieczniej jest uprzednio powlekać skórę przed takim zabiegiem - czy to moim eliksirem odżywczym, czy jego niewielkim dodatkiem do okładu, a czasami wystarczy tylko łagodniej oczyścić cerę przed zabiegiem, aby nie naruszać jej bariery hydrolipidowej. Ważne jest to, aby takiego okładu nie nakładać na mocno suchą, ściągniętą, wymagającą zmiękczenia, szorstką, stawiającą opór skórę, źle wróży także szybkie wchłanianie się maseczki przez skórę - jak coś mocno wysycha i wchłania się - prawdopodobnie będzie ściągało i wysuszało cerę. 

KIEDY LEPIEJ ICH UNIKAĆ
Przy bardzo głębokim odwodnieniu, suchej skórze, rozległych podrażnieniach, bezpośrednio po suchych, oczyszczających zabiegach: mocnym oczyszczaniu, maseczkach z glinek i błot, nie sprawdzą się także na skórze o sporym zapotrzebowaniu na okluzję. Zimą mogą przyspieszać i nasilać nadmierną utratę wody, a także wzmagać nadmierną potliwość skóry. Skóra typowo dojrzała, cienka i delikatna również może nie być zadowolona z ich działania. Maski żelowe nie są odżywczym zabiegiem, one bardziej nawadniają, wiążą wodę w skórze dobrze nawilżonej i zabezpieczonej. Sprawdzą się szczególnie an skórze młodej, niezniszczonej, porą letnią.

Masek żelowych powinny unikać osoby z łuszczycą, atopią, egzemą i głębokim odwodnieniem. Są to dermatozy, które wymagają zwiększonej dawki okluzji, najlepiej w postaci mocno powlekającej parafiny. Na tak lekkie konsystencje źle zareagować może także skóra starzejąca się i tracąca elastyczność, ponieważ wymaga ona większej dawki odżywienia. 

ROLA MASEK ŻELOWYCH W PIELĘGNACJI
Maseczki żelowe zapewniają przede wszystkim dużą ilość substancji wiążących wodę i zapewniających lekką okluzję hydrofilową. Będą wspaniale nawilżać skórę z niskim zapotrzebowaniem na okluzję oraz bardziej wymagającą, jeśli zostaną wzbogacone o związki hydrofobowe. Właściwości naturalnych żeli można wykorzystać w pielęgnacji spłukiwanej i niespłukiwanej. Żele mają bardzo lekką, szybko wchłanialną konsystencję. Nie obciążają cery, szybko wysychają, są bardzo lekkie. Napompowują skórę wodą, ale jednocześnie nie zawierają okluzji, która ją domknie przy bardziej wymagających typach skóry.

Okłady żelowe mogą wspaniale nawilżać skórę, ale mają jednocześnie spore właściwości wysuszające. W pielęgnacji mogą służyć jako pojedynczy zabieg, etap pielęgnacyjny lub przygotowanie pod inny krok. Za każdym razem zapewnią zupełnie inny efekt. 

JAK STOSOWAĆ MASKI ŻELOWE
Maski żelowe mogą być ostatnim krokiem pielęgnacyjnym, ale także przygotowaniem pod następne - im mniej odwodniona i lepiej nawilżona cera, tym mniejszej ilości kroków wymagasz po zastosowaniu okładu i analogicznie - im mocniej odwodniona cera, tym na pewno na masce żelowej nie zakończysz swojego rytuału pielęgnacyjnego, ale może okazać się dobrą bazą pod następne. Często jednak maski żelowe nie sprawdzają się na takim typie skóry, muszą być wzbogacone substancjami silniej powlekającymi.

Maski żelowe można stosować w różny sposób - w formie spłukiwanej oraz niespłukiwanej. Forma spłukiwana jest nakładana w większej ilości, tworzy na skórze wyczuwalny, mocny film hydrofilowy, zaś po jakimś czasie zastyga, tworząc skorupę i krusząc się, dlatego tak ważne jest spłukiwanie okładu i utrzymywanie jego wilgotności, jeśli jest nakładany w większej ilości - pozostawianie go na skórze bez żadnej ingerencji spowoduje odwodnienie skóry nawet dobrze nawilżonej, zaostrzy także rumień, rogowacenie i spowoduje podrażnienia, ze względu na nadmierną ucieczkę wody i trudności w usunięciu okładu z powierzchni skóry. Jeśli nie zamierzasz spłukiwać okładu, należy nakładać go w minimalnej ilości. Efekt końcowy jest zależny od typu cery. Takie żelowe konsystencje mogą dobrze nawilżać skórę z niskim zapotrzebowaniem na okluzję, ze względu na lepkość, będą również doskonałą bazą pod makijaż kremowy, jak i mineralny. Mogą w Twojej pielęgnacji w zupełności zastąpić nawilżające, żelowe serum i toniki. Plusem jest brak zawartości gliceryny, glikoli i innych drażniących rozpuszczalników, w które bogata jest większość drogeryjnych żelowych konsystencji. 

Konsystencje tego typu nie sprawdzają się na mocno odwodnionej skórze, taka cera wymaga dawki okluzji, której okład hydrofilowy nie dostarczy i nie domknie prawidłowo humektantów. Jeśli jednak Twoje odwodnienie jest powierzchowne lub borykasz się z tłustą, przetłuszczającą się cerą, która miewa przesuszenia (ale nie wywołane uszkodzeniem bariery naskórkowej, nie może to być także łojotok wywołany) lub po prostu potrzebujesz małej dawki nawilżenia, okłady żelowe idealnie sprawdzą się w Twojej pielęgnacji.

Maski żelowe mają rację bytu, gdy nawilżenie zapewniane przez maski kremowe jest za bogate, kremy rozpulchniają pory, a codziennie stosowane emulsje i kosmetyki o lekkiej konsystencji rozpulchniają pory - wskazuje to jasno na wysokie zapotrzebowanie na substancje hydrofilowe i humektanty, a bardzo niskie na tłuszcze, czyli związki hydrofobowe. Maski żelowe mogą być pielęgnacją specjalną, ale także codzienną. Sprawdzą się w pielęgnacji skóry skomplikowanej, która reaguje pogorszeniem na emolienty tłuste, ale wymaga zmiękczenia i nawilżenia - taki okład zawsze można wzbogacić moim eliksirem odżywczym lub kapsułkami z witaminą E, finalnie okład będzie posiadał i tak mniejsze właściwości ochronne i powlekające niż np. maski zawierające głównie emolienty tłuste. Nie oznacza to jednocześnie zerowej komedogenności, pory może zatykać wszystko, gdy stosujesz to w nadmiarze, machinalnie, bez większego zastanowienia, nawet własne sebum działa toksycznie na skórę, gdy jest wytwarzane w nadmiernej ilości i o nieprawidłowym składzie. Na pewno okłady żelowe nie powlekają tak mocno skóry, są łatwo spłukiwane i są znacznie delikatniejsze od tłuszczów, a przede wszystkim faktycznie nawadniają skórę, a nie tylko spełniają rolę bariery ochronnej. Wiążą także dobrze wodę, ale nie zapewniają nieprzepuszczalnej okluzji, dlatego na skórze mocno przesuszonej, woda po prostu będzie uciekać z takiego okładu i nici z obiecanego nawilżenia. Aby uniknąć tego efektu, często do okładów dodaje się gliceryny, która zapobiega wysychaniu oraz emolienty tłuste, ale nie każdemu to służy. Są typy skórne, które doskonale będą tolerować czyste roztwory koloidalne i właśnie takie żele, naturalne, bez żadnych dodatków będą wybawieniem.

Najważniejsze jest jednak to, aby nie dopuścić do całkowitego wyschnięcia okładu, szczególnie, gdy nakładasz go w dużej ilości. Minimalna ilość produktu stworzy na skórze leciutką powłoczkę, która może działać ochronnie i nawilżająco, okaże się również doskonałą bazą izolującą pod makijaż, ale zasada ta nie działa przy nakładaniu większych porcji. Maska szybko wysycha, wyciąga całą wilgoć z naskórka, jest trudna do usunięcia. Znaczenie ma zatem nie tylko przygotowanie wstępne skóry, czas trzymania okładu, ale również utrzymywanie jego wilgotności, dokładne usunięcie ze skóry i ewentualnie pielęgnacja po - której można uniknąć dobrym przygotowaniem cery lub wzbogaceniem okładu składnikami hydrofobowymi.

Żele mogą wspaniale obkurczać i oczyszczać pory, a także regulować pracę gruczołów łojowych, zyskują po dodaniu do nich ekstraktów roślinnych, czy olejków eterycznych. Można nimi także rozrzedzać za ciężkie kremy, maseczki kremowe.

Jak tonik i serum. Wystarczy je mocniej rozrzedzić wodą lub przygotować od podstaw w większej ilości wody. Toniki i serum delikatnie powlekają skórę przepuszczalnym filmem hydrofilowym, będą wystarczającym nawilżeniem dla skóry młodej i nieuszkodzonej, która nie wymaga stosowania ciężkiej okluzji. W stosowaniu żeli, najważniejsza jest ich mała ilość, a także odpowiednie przygotowanie skóry - najlepiej, aby cera była sama w sobie dobrze nawodniona lub odpowiednio zabezpieczona przed aplikacją kosmetyku.

Jak baza pod makijaż. Żele tworzą warstewkę izolującą na skórze, będą wypełniać drobne nierówności, obkurczą i lekko ściągną pory. Są także delikatnie lepkie, dlatego dobrze będą trzymać makijaż i izolować go od sebum i potu, który skraca jego trwałość. To bardzo dobra i prosta baza pod makijaż w upalne dni i wyjątkowe okazje, szczególnie makijaż ślubny.

Jako baza pod maseczki nawilżające i oczyszczające. Okład delikatnie powleka skórę, stosowany pod maski kremowe, będzie zwielokrotniał ich działanie nawilżające, a stosowany zamiast wody w maskach oczyszczających - mniej wysuszał skórę, o ile będziesz utrzymywać jego wilgotność,w  przeciwnym razie efekt będzie zupełnie odwrotny. Do żelu możesz dodać także ulubione ekstrakty i olejki eteryczne,w  ten sposób stworzysz lekką, mniej wysuszającą od glinek maseczkę oczyszczającą, która jednocześnie delikatnie nawilża cerę.

Jak maseczka żelowa. Okład należy nakładać w obfitej ilości, nie pozostawiać do wyschnięcia, ciągle kontrolować jego wilgotność, należy go także usunąć z powierzchni skóry. Czas trzymania to około 15-20 minut.

Jak maseczka w płachcie. Wystarczy do żelu dodać odrobiny gliceryny lub oleju naturalnego, witamin tłuszczowych, sprawią one, ze okład nie będzie tak wysychał, a pozostałość maseczki będziesz mógł wklepać w skórę bez obaw o odwodnienie. Do mieszanki możesz dodawać także dowolnych ekstraktów i olejków eterycznych. Niezbędny będzie także zakup włókniny, polecam bawełnianej, ponieważ jest najbardziej komfortowa i nie pozwala na spływanie okładu żelowego. Po zdjęciu włókniny bawełnianej pozostałość można zmyć lub wklepać w skórę.

Do rozcieńczania za gęstych i odżywczych kosmetyków. Tani, kreatywny sposób rozrzedzenia za ciężkiego kremu. W prosty sposób otrzymasz krem-żel.

Jak żelowy peeling. Wystarczy zmiksować namoczone nasiona zatopione w żelu i delikatnie masować skórę. Żelowy peeling nie natłuszcza tak skóry jak peeling kremowy, ale też jej nie wysusza tak mocno jak peeling na bazie suchych substratów połączony jedynie z wodą. Możesz na bazie żelu wykonać również peeling enzymatyczny, rozpuszczając w nim bromelainę, papainę lub np. enzym z dyni i stosować analogicznie do postaci sypkiej. 

JAK PIELĘGNOWAĆ SKÓRĘ PO OKŁADZIE ŻELOWYM
Zanim przejdę do pielęgnacji po, kluczowy jest sposób usunięcia okładu z powierzchni skóry. Najlepiej jest zrobić to ciepłą wodą, delikatnymi ruchami lub ściągnąć nadmiar żelu mikrofibrą. Jeśli jesteś pewien, że żel nie odwodni Twojej cery, pozostawiony na dłużej, część okładu możesz pozostawić i wklepać w skórę. Możesz zrobić to bez obaw, jeśli do żelu dodałeś związków hydrofobowych. Skórę możesz osuszyć delikatnie przykładając niejałowy gazik, który nie będzie się przyklejał tak jak włókna celulozowe.

Po wykonanej maseczce możesz nie robić nic. Jeśli służą Tobie żelowe konsystencje, masz niskie zapotrzebowanie na okluzję, to nie masz powodu, aby robić coś więcej ze skórą, zwłaszcza, gdy nie jest ściągnięta i ma się dobrze po zabiegu i do 2 godzin po nim.

Możesz ją także zabezpieczyć. Jeśli okład okazał się za lekki, możesz nałożyć na nią lekką warstwę kremu lub serum zapewniającego lekką okluzję. Czasami uciekanie od cięższych konsystencji nie jest wyjściem z sytuacji, zbyt lekką pielęgnacją także można sobie poważnie zaszkodzić. Zabezpieczeniem jest także makijaż, dlatego lekkie warstwy żeli pod kosmetyki kremowe wspaniale pełnią rolę bazy.

Albo tylko stonizować lekkim tonikiem. Który usunie nadmiar żelu i zminimalizuje ryzyko odwodnienia.

JAK ZWIĘKSZYĆ ICH WŁAŚCIWOŚCI POWLEKAJĄCE
Maski żelowe są bardzo lekkie, dlatego mogą okazać się za słabo nawilżające dla skóry z większym zapotrzebowaniem na substancje ochronne, dlatego aby bez obaw korzystać z ich doskonałych właściwości nawadniających i wiążących wodę w najbardziej przystępnej, lekkiej i rzadko uczulającej formie, warto je wzbogacać emolientami tłustymi. Dodatek emolientów zapobiega także szybkiemu wysychaniu okładu, co należy wykorzystać przy tworzeniu maseczek w płachcie.

Dodatek witamin tłuszczowych. Witaminy tłuszczowe wspaniale zmiękczają naskórek. Mają także właściwości ochronne, regenerujące, przeciwzapalne. Wystarczy kilka kropel wybranej witaminy, aby zmniejszyć ryzyko odwodnienia i wydobyć jak najlepsze właściwości ochronne okładu. Możesz wykorzystać mój eliksir z witaminami > 

Dodatek tłuszczów. Zapobiegają wysychaniu okładu, powlekają mocniej skórę, chronią przed odwodnieniem i nadmierną ucieczką wody z naskórka. Warto w tym celu wykorzystać jak najlżejsze oleje, np. skwalan/skwalen, które dodatkowo odbudowują naturalną barierę ochronną.

Dodatek gliceryny / i lub biofermentów. Nie powlekają skóry tak mocnym i wyczuwalnym filmem jak oleje i witaminy tłuszczowe, a zapobiegają zasychaniu maski żelowej. Biofermenty są znacznie lepszym, mniej drażniącym i lepiej tolerowanym przez skórę składnikiem kosmetycznym niż gliceryna (o ile nie stwierdzono u Ciebie alergii na dany składnik). 

SUROWCE, KTÓRE MOŻESZ WYKORZYSTAĆ DO DOMOWEJ MASECZKI ŻELOWEJ
Siemię lniane. Posiada bardzo dobre właściwości żelujące, ponadto, wspaniale regeneruje, odżywia i zmiękcza skórę. Ziarenka są bogate w kwasy tłuszczowe nienasycone, dlatego siemię zapewnia bardzo dobre nawilżenie i może sprawdzić się nawet na lekko przesuszonej skórze. Wystarczy zagotować 2-3 łyżeczki siemienia lnianego w szklance w wody i pozostawić na małym ogniu na 10-15 minut, a następnie przecedzić roztwór lub zmielić i nałożyć na skórę.

Babka płesznik. Słynie głównie z ogromnej ilości błonnika roślinnego, ale jest także rośliną zawierającą dużą ilość ochronnych śluzów.  Ma bardzo podobne właściwości do siemienia lnianego - powleka skórę, łagodzi podrażnienia, zapewnia delikatne nawilżenie. Łagodzi także świąd i zmniejsza krwotoki, dlatego doskonale sprawdzi się przy skórze reaktywnej, trądzikowej - zarówno z odmianą pospolitą, jak i różowatą. Babkę płesznik należy zalać w takich samych proporcjach jak siemię wodą, a po 12-24 godzinach zmiksować.

Nasiona i łupiny babki jajowatej. Doskonale żelują, pośród wszystkich nasion, babka jajowata zawiera najwyższą ilość ochronnych śluzów, które działają kojąco i uspokajająco na skórę. Mechanizm przygotowania maseczki jest taki sam jak w wyżej.

Nasiona chia. Pochłaniają ogromną ilość wody, a po zmiksowaniu, tworzą nawilżającą galaretkę. Nasiona chia, to bogactwo kwasów tłuszczowych nienasyconych, witamin oraz substancji powlekających, to bardziej egzotyczny zamiennik polskiego siemienia lnianego - zdecydowanie bardziej komfortowy w użyciu, ponieważ maseczka z nasion chia, nie spływa tak bardzo ze skóry, a także nie zastyga szybko na skorupę. Ma także lepsze właściwości zmiękczające i jest bardziej łaskawa dla skóry odwodnionej.

Nasiona kozieradki. Zmiękcza skórę, ma silne właściwości przeciwzapalne, ale także antyseptyczne, dlatego doskonale nadaje się do skóry typowo trądzikowej. Usuwa świąd, łagodzi zaczerwienienia oraz pobudza regenerację. Kozieradka zawiera wiele cennych składników aktywnych, ale także tytułowe śluzy, które wzmacniają działanie kojące. Nasiona kozieradki należy gotować przez około 20 minut, a następnie przecedzić, otrzymując czysty żel.

Świeżo wyciśnięty żel aloesowy. Właściwości aloesu są powszechnie znane - aloes koi, łagodzi, nawilża, regeneruje, o ile nie stwierdzono na niego uczulenia. Aloes pobudza skórę naczyniowo, dlatego na niektóre osoby będzie działał łagodząco, kojąc rumień,a  au innych będzie go nasilał. Świeżo wyciśnięty żel z aloesu ma lekko żelową, zagęszczoną formułę, dlatego może z powodzeniem służyć w podobny sposób - również powleka delikatnie skórę i słabiej odwadnia skórę niż typowe, wodne toniki.

Sok z żyworódki pierzastej. Niemal identyczne działanie wykazuje sok z żyworódki, która doskonale regeneruje skórę i uspokaja naczynia krwionośne. Rzadziej uczula niż aloes i nie nasila rumienia, a równie dobrze wpływa na kondycję cery - oczyszcza, nawilża, normalizuje. 

GOTOWCE
Bardzo ciekawym produktem tego typu jest maska nawilżająca Hand Made Planeta Organica, posiada jednak sporą ilość ekstraktów roślinnych, które mogą rozgrzewać i pobudzać skórę naczyniowo, a także wywoływać alergie. Dobrze oczyszcza pory, a jednocześnie zapewnia delikatną dawkę nawilżenia, to ciekawy kosmetyk dla cery tłustej, łojotokowej, zanieczyszczonej ze złą tolerancją tłuszczów w pielęgnacji. Bardzo dobrej jakości maski żelowe posiada polska marka APIS - szczególnie wersja z gruszką i rabarbarem oraz wersja warzywna. Świetne są także żele do ultradźwięków tej samej firmy, które również można traktować jako okład nawilżający. Mimo że zawierają glicerynę, mają przyjemną konsystencję i nie obklejają tak skóry jak większość kosmetyków tego typu. Jedną z najlepszych propozycji jest żel łagodzący pozabiegowy polskiej firmy Arkana, niezwykle przyjemny w dotyku o dobrych właściwościach kojących, a także 98% żel Equilibra, który ma najlepszy skład pośród wszystkich dostępnych żeli aloesowych. Do tego cenowo nie zwala z nóg jak azjatyckie żele aloesowe, które są aloesowe tylko z nazwy,a  ich jakość stawiam pod znakiem zapytania.

Pozdrawiam,
Ewa

Trądzik różowaty | Kompendium wiedzy o acne rosacea

$
0
0
źródło
Zbyt wiele kwestii jest niewyjaśnionych i pozostaje bez odpowiedzi, przyjęło się, że trądzik różowaty "po prostu jest", a leczenie opiera się na działaniu doraźnym i objawowym, często bezterminowym. Nie lubię pisać o czymś, o czym nie ma zbyt wielu konkretnych, rzeczowych informacji. Nie interesuje mnie tylko działanie objawowe, bo nie o to w leczeniu chodzi. 

Trądzik różowaty, to takie ładniejsze określenie kompletnie rozregulowanej skóry. Reaktywnej, alergicznej, z zaburzoną florą bakteryjną (częste infekcje), pobudzeniem naczyniowym, głęboko odwodnionej i niezwykle wrażliwej na wszelkie bodźce potencjalnie, a czasami nawet nie, szkodliwe. 

Trądzik różowaty nie występuje naturalnie, to wyjątkowo patologiczna i chroniczna reakcja skóry na wszelakie bodżce. Nierzadko leczenie dermatozy przeciąga się latami, jest nieskuteczne, nasila problem, dlaczego? Skórę rozregulować jest bardzo łatwo, natomiast przywrócić chociażby do stanu poprzedniego: bardzo trudno, zważywszy na to, że często na trądzik różowaty pracujemy latami nieświadomego dbania o skórę, ciało, organizm, odporność, czysty umysł. Nie można tej równowagi przywrócić żadnymi substancjami aktywnymi, ale w postaciach ostrych są one niezbędne do zahamowania odczynu zapalnego i zatrzymania trądziku w fazie, w której zostało podjęte leczenie. Podobnie działa system leczenia konwencjonalnego miażdżycy. Notorycznie do takiego stanu rzeczy, ufam, że nieświadomie, ręce przykładają lekarze bez doświadczenia i zbyt wąsko spoglądający na swoich pacjentów. Brak holistycznego podejścia do pacjenta wyjdzie z nawiązką wcześniej lub później. Kłaniają się tutaj przeciągające się kuracje przeciwtrądzikowe, nadmierna sterylizacja skóry, leczenie sterydami. Cera z trądzikiem różowatym to skóra, która jest poddawana przewlekłemu rozwojowi stanu zapalnego, poprzez ciągły stres i uwalnianie histaminy, staje się niezwykle skomplikowana i trudna w leczeniu, ponieważ wiele substancji leczniczych, jak i bazy preparatów działają znacznie agresywniej na uszkodzonej barierze naskórkowej i poddawanej ciągłym zmianom zapalnym.

Cechą znamienną są zatem częste nawroty, pogorszenia, stan skóry jest bardzo chwiejny i trudny do zrozumienia. Trądzik różowaty nie dotyka tylko kobiet po 40. roku życia, coraz częściej cierpią na niego młode osoby, nierzadko po wielu latach tułaczki z trądzikiem pospolitym. Proces ten przyspieszamy sami, stosując agresywniejsze środki, które jak nigdy dotąd są tak łatwo dostępne. Schorzenia mają zażyłe więzi, ponieważ trądzik pospolity leczony w niewłaściwy sposób jak najbardziej elegancko może przeobrazić się w trądzik różowaty. Tak dzieje się coraz częściej. Zamykanie się w przeświadczeniu, że trądzik różowaty jest zapisany w genach to bzdura - jedyne co jest zapisane w genach, to podatność. Skóra podatna wymaga za to dopracowanej, bardzo elastycznej pielęgnacji, której niestety, nikt nie uczy, dlatego schorzenie pojawia się nagle po latach bardzo uproszczonej, wręcz przesadnie minimalistycznej pielęgnacji, ale często jest także reakcją za zbyt dużą ilość kosmetyków, które zawierają drażniące składniki, uczulają, uszkadzają barierę naskórkową lub nadmiernie odwadniają cerę.

Podatność na trądzik różowaty wcale nie oznacza zachorowania na acne rosacea, w zasadzie, nie ma ona aż tak dużego udziału procentowego w rozwoju choroby. Nie trądzik różowaty dziedziczymy, ale nawyki, które mogą prowadzić do progresji problemu. Trądzik różowaty nie jest zapisany w genach, nie występuje od urodzenia i od najmłodszych lat, zazwyczaj rozwija się na skórze naczyniowej, która ma jednoczesną skłonność do rogowacenia, ponieważ jej pielęgnacja jest trudniejsza i wiele osób sięga po niedostosowane kosmetyki. Trądzik różowaty może mieć jednak każdy. Dermatoza jest teoretycznie niewyleczalna, ponieważ świadczy o zbyt dużej ilości indukowanych procesów zapalnych, skóra jest rozhisteryzowana, uszkodzona, reaktywna i ciężko jest zrozumieć i przewidzieć jej kolejne reakcje.

Lekarze rozkładają ręce, bo zawsze najlepiej jest leczyć skórę "dziewiczą", każda kuracja z substancjami zarejestrowanymi na trądzik, atopie, alergiczne schorzenia skórne, uszkadza barierę naskórkową, w pierwszej fazie naskórek może zareagować całkiem pozytywnie na leczenie, później znosi wszelkie terapie coraz gorzej - pojawia się nadmierna wrażliwość, permanentne odwodnienie, swędzenie, pieczenie, egzemy, rumień. Kilka miesięcy temu napisałam pewną frazę, za którą zostałam skrytykowana, iż regularne stosowanie kwasów i środków leczniczych bez kontroli specjalisty lub pod kontrolą lekarza, który nie potrafi przewidywać skutków ubocznych stosowania tak silnych substancji i nie chce (lub nie potrafi, co często, niestety, zdarza się) leczyć, tylko zaleczać problem, generuje kolejną, nieograniczoną ilość wizyt u specjalisty. Trądzik różowaty jest coraz bardziej powszechny z faktu, iż mamy coraz szerszy dostęp do substancji aktywnych i coraz więcej osób boryka się z schorzeniami skórnymi, oczekując błyskawicznych efektów bez wiązania ich z inną przyczyną niż zewnętrzną, przez to leczy je niewłaściwie i powoduje przewlekły stan zapalny skóry. Niedostosowane leczenie i pielęgnacja, przewlekłe wywoływanie stanu zapalnego i uszkadzanie naskórka jest podstawową i główną przyczyną trądziku różowatego. 

Dlaczego tak myślę?

Po pierwsze - jest to logiczne. Jest pięć faz rozwoju trądziku różowatego i każdą fazę wywołuje stan zapalny. Rumień, grudki, nasilenie rogowacenia, obrzęki, stany ropne - to wszystko powstaje pod wpływem drażnienia i uszkodzenia skóry. W pierwszej fazie staje się reakcją obronną, później skóra reaguje w taki sposób nawet na potencjalnie nieszkodliwe substancje - źle toleruje parafiny, zmiany wody, sezon grzewczy, podmuchy wiatru, większość baz kosmetyków, rozpuszczalniki, glicerynę. Normalna cera nie będzie mieć problemu z tolerancją tych substratów, problem pojawia się, gdy naskórek jest uszkodzony i jest pozbawiony naturalnej otoczki, która chroni przed wyrzutami histaminy i tym samym indukowaniem całej plejady procesów zapalnych.

Po drugie - z doświadczenia. Mam tylko 23 lata, ale od 5 lat prowadzę bloga i nie potrafię zliczyć ilości osób z trądzikiem różowatym, które same go sobie wywołały. Podatność jest tylko podatnością, największy wpływ w tym schorzeniu mają Twoje decyzje i Twoje postępowanie ze skórą, dlatego można osiągnąć bardzo dobre efekty samą pielęgnacją. Nie masz związanych rączek. Wiele osób walczących z trądzikiem różowatym albo od najmłodszych lat posiadały problemy z cerą (często trądzik pospolity), albo miały problem z rumieniem i jednoczesną tendencją do rogowacenia, co skłoniło ich do wizyt u specjalisty, konkretnego leczenia, przeprowadzania intensywniejszych zabiegów.

Po trzecie - prawie 90% ludzi posiada cerę mieszaną i tendencję do rogowacenia, dlatego trądzik różowaty najczęściej jest najbardziej aktywny w strefie centralnej, a pod wpływem rozregulowania skóry, dysproporcje między partami zwiększają się. Brak pielęgnacji i złe postępowanie ze skórą może doprowadzić do rozwoju trądziku różowatego i nie trzeba stosować nawet substancji drażniących - problemy z cerą i tak przyjdą w swoim czasie, będą początkowo słabiej nasilone. Zanim udasz się do specjalisty, próbujesz zaleczać problem na własną rękę, pomijam już nieadekwatne do typu skóry leczenie dermatologiczne, ale brak ostrożności w leczeniu często nasila ten problem i doprowadza do kompletnego rozregulowania skóry. Znam masę przypadków, gdzie ludzie sami sobie wywołali trądzik właśnie przez niewłaściwe działania i zaistniały problem rogowacenia, który nasila się, gdy skóra nie funkcjonuje prawidłowo i jest niewłaściwie traktowana. Takim osobom wróżę najczarniejszy scenariusz - pomijam już blizny i przebarwienia, ale źle leczony trądzik i rogowacenie to niemal 100% gwarancja rozwoju trądziku różowatego. To bardzo utrudnia leczenie i niemal wyklucza leczenie blizn potrądzikowych, ze względu na wmożoną reaktywność skóry. 


źródło
Ciężko jest pogodzić się z czymś, co sami sobie fundujemy, lubimy obarczać nasze wadliwe geny i zanieczyszczone środowisko, a mają one znaczenie dopiero wtedy, gdy dojdzie już do inicjacji problemu. Trądzik różowaty ma wszystkie znamiona skóry rozregulowanej i rozwija się dokładnie w taki sposób, jak skóra bombardowana stanami zapalnymi. Stan zapalny może zaostrzać się i powodować w ciężkich przypadkach niemal wszystko, więc porady o unikaniu ostrego jedzenia i używaniu letniej wody wywołują u mnie uśmiech na ustach. Pierwotną przyczyną trądziku różowatego nie jest zatem rumień, ponieważ ma on głównie charakter wywołany (nadmierna ruchliwość naczyniowa), ale rogowacenie, drażnienie, a tym samym nasilanie problemu i wywoływanie stanu zapalnego. Pomijam tutaj wewnętrzne przyczyny takie jak nietolerancje, alergie, problemy z układem pokarmowym, hormonami, ale one zazwyczaj przeskakują pierwsze dwa etapy trądziku różowatego (czyli rumień, grudki i zapalenie mieszków włosowych), a przechodzą w nacieki i zmiany typowo ropne, o większej objętości. Dla trądziku różowatego bardzo charakterystyczna jest stopniowość. Zawsze na początku uaktywniają się naczynka krwionośne, jako pierwszy objaw podrażnienia (rumień), a dopiero później wraz z czasem i niewłaściwym postępowaniem stopniowo nasila się rogowacenie, które początkowo ma charakter cielistych grudek, następnie przechodzi w zapalenie przymieszkowe, zmiany zapalne, a końcowo w nacieki i obrzęki.

WEWNĘTRZNE I ZEWNĘTRZNE PRZYCZYNY TRĄDZIKU RÓŻOWATEGO
Główną przyczyną trądziku zapalnego jest przewlekły stan zapalny, który może mieć podłoże endogenne oraz egzogenne. Trądzik różowaty nie identyfikują kruche naczynka - są jedynie powikłaniem. To krążące cytokiny zapalne. To chroniczna reakcja zapalna, która niszczy włókna kolagenowe, uszkadza i modyfikuje fakturę skóry wraz z gruczołami łojowymi, uszkadza naczynia krwionośne, powodując ich rozszerzanie oraz realnie pogarsza przepływ limfy, często powodując obrzęki, przerosty, guzowatości.

Stan zapalny nasila wszystko. Zanieczyszczone środowisko, skażona żywność, twarda woda. Są to jednak takie narażenia, których nie da się uniknąć i przy prawidłowej odporności (czyli zdrowych jelitach i wysokiemu poziomowi witaminy D) nie są one zagrożeniem dla ludzkiego zdrowia, jeśli zestawimy je z najsilniejszymi antyoksydantami - zbesztanym przez medycynę akademicką cholesterolem (prawdopodobnie najsilniejszy antyoksydant w ludzkim organizmie, dlatego tak ważny jest jego wyższy poziom niż zalecane przeciętne normy!), glutation oraz już wcześniej wymieniona witamina D oraz kwas askorbinowy, który jest czymś więcej niż witaminą - jest niezbędnym składnikiem, takim jak sód, czy potas. Przebieg trądziku różowatego będzie zatem nasilało palenie papierosów, przewlekłe odwodnienie organizmu, alkohol, ale w określonych ilościach (możesz być zaskoczony, jaką ilość czystej wódki można zażywać codziennie bez obaw o własne zdrowie), nadmiar węglowodanów w diecie, brak aktywności fizycznej, spożywanie produktów wysoko przetworzonych oraz kwasów omega-6 i omega-3 w niewłaściwych proporcjach (z naciskiem na kwasy tłuszczowe omega-6). Acne rosacea nasila każda substancja działająca oksydacyjnie oraz prozapalnie, a wspomagać leczenie - o przeciwnym działaniu, dlatego dobre efekty przynosi zdrowa, zbilansowana i rozsądna dieta, stosowanie substancji o działaniu niwelującym wolne rodniki (witamina B3, kwas azelainowy, witamina C, witamina E) oraz odpowiednie nawodnienie organizmu. Trądziku różowatego ani pospolitego nie nasilają ostre potrawy. Pieprz czarny, cayenne oraz chili nie uszkadzają błon, nie wywołują żadnego stanu zapalnego, wręcz przeciwnie - mają silne działanie antyoksydacyjne, pobudzają soki żołądkowe (a ich ilość słąbnie wraz z wiekiem!) oraz mają ogromną szansę działać antybiotycznie, ale bez ingerencji w naturalną mikroflorę bytującą w jelicie grubym.

A jakie są przyczyny egzogenne? Cóż. Standardowe, konwencjonalne, nieodpowiednie leczenie, ale też brak jakiegokolwiek działania i pielęgnacji. Aktualnie dorzuciłabym jeszcze coraz szerszy dostęp do kwasów, retinoidów, silnych substancji aktywnych, które są dostępne w formie czystej lub wysoko stężonej. Każda skóra ma swoją własną linię oporu - gdy granica ta zostaje przekroczona, zaczynają się problemy. Retinoidy zostały tak zbojkotowane przez środowisko medyczne, że zazwyczaj są zapisywane wtedy, gdy jest na nie za późno, a są to jedne z najbezpieczniejszych substancji, jakie można zalecić swojemu pacjentowi zmagającemu się z trądzikiem. Po 10 kuracjach już nic nie będzie działać tak jak trzeba, więc przepisywanie retinoidów w ostatniej fazie leczenia w ogóle mija się z sensem.

Moje przesłanie jest takie, aby naprawdę podchodzić do własnej skóry ostrożnie i nie traktować siebie jak królika doświadczalnego, bo na to nie zasługujesz. Jest mi szkoda wszystkich, którzy przez lata tułali się po lekarzach, a ich skóra jest na tyle uszkodzona, że rozwinie się na niej każda dermatoza skórna, która jest jedynie powikłaniem po środkach, jakie były przepisywanie nierozsądnie, z rzutu, przez specjalistę: trądzik różowaty, atopowe zapalenie skóry, łojotokowe zapalenie skóry, egzemy.

Jest pewien próg tolerancji dla każdej skóry. Ciągłe uszkadzanie naskórka nie jest dobrym pomysłem, sama zniszczyłam sobie skórę kwasami i po dziś dzień walczę z egzemą i nasileniami rogowacenia, których nie jestem w stanie w żaden sposób przewidzieć. Wiem też, że po zaprzestaniu pielęgnacji, trądzik w każdej chwili nawróci i będzie miał on prawdopodobnie formę acne rosacea. Powiedzmy, że jestem na stabilnym poziomie, ale pielęgnacja takiej reaktywnej skóry wymaga ogromnej wiedzy, wyczucia i przede wszystkim: systematyczności oraz sporych kosztów - nie sprawdzają się u mnie standardowe kosmetyki i tanie zabiegi pielęgnacyjne. Stosowanie drażniących substancji uwalnia masę toksycznych cytokin, nadmiernie uwalnianie histaminy, nienaturalnie przyspiesza cykl komórkowy. Tych procesów nie da się już odwrócić.

KTO MOŻE CIERPIEĆ NA TRĄDZIK RÓŻOWATY?
Każdy. Są pewne predyspozycje, ale to nie one powodują trądzik różowaty, a większa częstość sięgania po kosmetyki i leki z substancjami aktywnymi. Jeśli na skórze pojawia się problem - zaczynasz działać, tylko często w niewłaściwy sposób. Osoby z idealną skórą również mogłyby zacząć walczyć z trądzikiem różowatym, ale często nie ma to miejsca - dlaczego? Jak skóra nie sprawia problemów, używasz minimalnych ilości kosmetyków i skupiasz się na innej partii Twojego ciała. Szczególną grupą zagrożenia są na pewno pacjenci dermatologiczni, ale również z chorobą autoimmunologiczną, problemami jelitowo-żołądkowymi, alergiami. 

CZYM JEST DOKŁADNIE ACNE ROSACEA?
Jest przewlekłym stanem zapalnym. Rumień, jaki pojawia się w schorzeniu to nie są zwykłe, rozszerzone naczynia krwionośne, a ich reaktywność, tudzież pobudliwość. Skóra z acne rosacea jest przede wszystkim reaktywna. To najważniejsza cecha acne rosacea, bez reaktywności nie ma trądziku różowatego. 

Dermatoza przez ową reaktywność, z jednej strony jest chroniczna (nie można osiągnąć idealnego stanu skóry i skóra ciągle tkwi w pobudzeniu w oczekiwaniu na drażniący bodziec, można to przyrównać do pobudliwości nerwów), ale ma również charakter napadowy - kondycja skóry jest chwiejna, zbyt wiele czynników ma wpływ na kondycję naskórka. Nawet potencjalnie nieszkodliwe czynniki mogą być odbierane jako niebezpieczny bodziec, uwalniając nadmierne wydzielanie histaminy. Z trądzikiem różowatym raz jest lepiej, raz jest gorzej, ale nigdy nie jest idealnie.

Trądzik różowaty cechuje także bardzo niska tolerancja. Wiele formuł kosmetycznych powoduje nasilenie problemu, poprzez działanie toksyczne i drażniące. Jest to odczuwalne szczególnie w konwencjonalnych formułach opartych na glicerynie, glikolach, produktach, które są ogólnodostępne oraz lekach, których podłoże bazuje najczęściej na drażniących substratach. Znamienne dla acne rosacea jest także dosyć dobra tolerancja emolientów tłustych - szczególnie parafin. Wiele osób z trądzikiem różowatym ma jak dotąd nowy problem alergii, silnych podrażnień, silnych reakcji toksycznych, często nawet na produkty, które wcześniej się sprawdzały i nie wyrządzały krzywdy.

Wbrew przekonaniu wielu lekarzy - acne rosacea nie jest żadną bakterią, pasożytem, grzybem. Leki działające antybiotycznie i przeciwbakteryjnie przepisuje się z innego powodu, mają one charakter zapobiegawczy. Skóra z racji osłabionej, często zniszczonej doszczętnie bariery naskórkowej zatraca naturalną zdolność ochrony, dlatego jest bardzo podatna na wszelkie infekcje i zakażenia, dlatego tak ważne jest działanie antyseptyczne (najlepiej w postaci naturalnych substancji) oraz szczególna higiena - częsta wymiana poszwy od poduszki i pościeli, stosowanie tylko jednorazowych akcesoriów i ręczników, ale także wysokiej jakości kosmetyków, które zostały przygotowane w higienicznych, czystych warunkach. Lepiej jest unikać dodatkowych zakażeń, na skórze reaktywnej bardzo ciężko będzie wdrożyć działanie o silnym działaniu antybakteryjnym, przeciwgrzybiczym, czy przeciwpasożytniczym.

ETAPY TRĄDZIKU RÓŻOWATEGO
Jak w wielu chorobach mających charakter zapalny przewlekły, trądzik różowaty również posiada trzy podstawowe fazy rozwoju:
-inicjacja,
-progresja,
-oraz powikłania,

Aby skutecznie leczyć trądzik różowaty, niezbędne jest podjęcie działań już podczas inicjacji - zwykle podczas wystąpienia gasnącego i przejściowego rumienia, wzmożonej reaktywności naczyniowej, nasilonego problemu rogowacenia. Na tym etapie można jeszcze skutecznie walczyć z acne rosacea i leczenie nie ma jedynie charakteru doraźnego.

Niestety, wiele osób nie zdaje sobie sprawy, że niewłaściwe dbanie o skórę i wywoływanie przewlekłego stanu zapalnego przechodzi w proces progresji. Utrzymywanie skóry w ciągłym stanie zapalnym nie tylko poprzez brak leczenia, ale często niewłaściwe działania, rozregulowuje skórę, doprowadzając do uszkodzenia podstawowych funkcji bariery ochronnej - naskórek nie jest w stanie sam się nawodnić, reaguje odczynem zapalnym na warunki na ogół nieszkodliwe (np. zmiany temperatury, pot, zmiana wody, łagodne pocieranie skóry wełną, np. szalikami).

Powikłania to silne odczyny zapalne - dzisiaj skupiam się jedynie na zmianach skórnych, ale często dochodzi w najskrajniejszych przypadkach do silnych obrzęków, opuchlizny, szczególnie ocznej i wargowej. Najczęściej spotykaną, ciężką postacią trądziku różowatego są głębokie nacieki i długo ropiejące zmiany. Bardzo często są mylone z trądzikiem pospolitym, a standardowe leczenie dermatologiczne nasila objawy.

W trądziku różowatym można rozróżnić pięć, podstawowych etapów: etap I: rumieniowy, etap II: grudkowy (zapalenie mieszkowe), etap III: zapalny, ropny, etap IV: naciekowy i głęboko ropiejący oraz etap V: wybroczynowy. 

ETAP PIERWSZY
W pierwszej fazie jest to widoczny, często przemijający rumień. Nie są to typowe teleangiektazje, jest to rumień ruchliwy, spowodowany nadpobudliwością naczyniową - naczynia rozszerzają się nadmiernie pod wpływem czynników drażniących. Silne zaognienie, pomimo tego, że przejściowe, powinno być zawsze alarmujące. Im rumień dłużej utrzymuje się na skórze - tym gorsza tolerancja skórna i bardziej uszkodzona bariera naskórkowa. To nie musi być objaw słabych i kruchych naczynek, odczyn zapalny uszkadza wszelkie struktury, w tym także krwionośne.

źródło, źródło

Klasyczny rumień występuje głównie w strefie centralnej (czoło, nos, bruzdy przynosowe, broda, często centralne części policzków, tworzą z nosem efekt motyla)- nie jest to kwestią przypadku. Strefa centralna jest często bardziej natłuszczona i porowata (naturalne sebum), co jest naturalne, ponieważ twarz jest cały czas wystawiana na warunki atmosferyczne. Ponadto to, wiele osób nakładając kosmetyki, nie zaczyna aplikacji od szyi, czy żuchwy, ale właśnie od strefy centralnej, co drażni skórę.

Skóra w tym rejonie często jest także mocniej unerwiona. Rumień może mieć postać łagodną, ale także ostrą - przybierając ciemne, malinowe barwy. Jednak w pierwszej fazie zawsze ma charakter przemijający.

ETAP DRUGI
Ma najczęściej postać grudkową. Dochodzi wówczas do nasilenia rogowacenia - skóra zazwyczaj ma problem z utrzymaniem wilgoci, jest permanentnie odwodniona, częściej pojawiają się alergie i podrażnienia. Nierzadko cieliste, swędzące, łatwo schodzące i usuwane peelingiem manualnym grudki, przeobrażają się w formą zapalną - zapalenie mieszków włosowych.

źródło, źródło

Zapalenie mieszków włosowych nagminnie jest mylone z infekcjami bakteryjnymi i grzybiczymi (często także pasożytniczymi - np. nużeńcem), a także trądzikiem pospolitym, daje bowiem bardzo podobne objawy. Na tym etapie wiele osób udaje się do dermatologa w celu leczenia trądziku pospolitego. Pół biedy, jeśli lekarz rozpozna zapalenie okołomieszkowe, jeśli tego nie zrobi, standardowe leczenie zaostrzy problem (szczególnie w schematach zalecanych przez lekarzy, czasami substancje regulujące są niezbędne, ale stosowane z ogromnym wyczuciem) ponieważ substancje aktywne zalecane w leczeniu dermatoz uszkadzają barierę ochronną oraz nasilają odwodnienie, a jest to podstawowy błąd w leczeniu nadreaktywności mieszków - skórę należy wyregulować właściwą pielęgnacją, prawidłowym stopniem nawodnienia oraz silnym działaniem przeciwzapalnym.

Zmiany mogą swędzieć, ropieć, błyskawicznie kolonizować, mogą pojawić się miejscowe egzemy, przebarwiona miejscowo skóra, zmiany łuszczyco podobne.

ETAP TRZECI
Trądzik obiera już formę zapalną i zostawia widoczne blizny. Na tym etapie wiele specjalistów mylnie diagnozuje schorzenie, myląc je z trądzikiem pospolitym. Rumień nie ma jeszcze charakteru utrwalonego, ale pojawia się przy niesprzyjających warunkach, w reakcji na dotyk, na lekko kwaśne i lekko zasadowe pH oraz niektóre składniki kosmetyczne - gliceryna, parafina, glikole, polisorbaty.

źródło, źródło

Skóra pogrążona w trzecim etapie trądziku różowatego jest już poważnie rozregulowana. Etapu trzeciego nie można już cofnąć. Skóra może być w bardzo dobrej kondycji, ale pozostanie bardzo reaktywna na zmiany pogodowe, kosmetyczne, chemiczne, mechaniczne. Jej stan może zmienić się diametralnie z dnia na dzień. Bardzo często na tym etapie pojawiają się zmiany płynne z osoczem (często jest to reakcja przejściowa na nowe produkty, drażniące związki aktywne, w tym także naturalne), powierzchownie ropiejące wypryski. Trądzik nie jest już równomierny i grudkowy, na skórze pojawiają się już głębiej osadzone zmiany, których ropienie niestety wiąże się z pozostawianiem blizny.

ETAP CZWARTY
Pojawiają się już bolesne nacieki i głęboko ropiejące wypryski. Rumień na tym etapie ma już charakter stały i utrzymujący się.

źródło, źródło

Zmiany w czwartej fazie trądziku różowatego są bardzo zróżnicowane - pojawiają się drobne zapalenia mieszkowe, grudki, powierzchowne wypryski, nacieki. Trądzik ma już charakter rozległy, skóra jest niezwykle wrażliwa, reaktywna i ma bardzo zaniżoną tolerancję formuł kosmetycznych, źle znosi nawet niewielkie wahania atmosferyczne, bardzo negatywnie reaguje na działanie mechaniczne - często zmienia się zapalnie nawet w reakcji na dotyk. Nie toleruje już większości związków aktywnych i zmienia się zapalnie bez narażania na bodźce agresywne. Jest to etap ciężki.

ETAP PIĄTY
Faza bardzo ciężka. Na skórze pojawiają się bolesne wybroczyny, obrzęki, guzki. Skóra jest nadreaktywna, jej reakcje na tym etapie są nie do przewidzenia. Fazę piątą charakteryzuje także bardzo słaba zdolność do regeneracji, przez ciągły stan zapalny, pozostają uszkodzone naczynia krwionośne oraz włókna kolagenowe. Naskórek ma chropowatą, bardzo wyboistą, nierówną fakturę. Pojawia się tutaj zjawisko rhinophyma - czyli guzowatości, najczęściej obejmuje obszar nosa. Dochodzi do silnych przerostów, nierzadko bolesnych, bardzo trudnych w leczeniu. Rhinophyma dodatkowo obniża drożność nosa, utrudnia oddychanie, jest już niepodatna na leczenie zewnętrzne i wewnętrzne, pozostaje jednie medycyna estetyczna - objawowa.

źródło, źródło


DIAGNOZA: TRĄDZIK RÓŻOWATY, CZY ABY NA PEWNO?
Wiele lekarzy stawia diagnozę trądziku różowatego, gdy widzi rumień i niewielkie rogowacenia albo lekki trądzik pospolity z nasilonym rumieniem przez zapisane leki. Acne rosacea niezmiennie cechuje reaktywność. Jak nie ma reaktywności, nie ma trądziku różowatego.

Jeśli Twoja skóra ma bardzo niską tolerancję, jest ciągle pobudzona, reaguje skrajnie na większość substancji aktywnych, zauważasz ogromną poprawę stanu skóry przy wprowadzeniu formuł, które przynoszą ulgę i w przeciągu kilku godzin uspokajają sytuację na skórze - prawdopodobnie cierpisz na trądzik różowaty. Schorzenie wyróżnia zmienność. Ciężko jest wyczuć potrzeby skóry, bo zmieniają się skrajnie z dnia na dzień, a często z godziny na godzinę. Cera bardzo źle reaguje na wszelkie zmiany temperatury i warunki pogodowe. 

JAK PRAWIDŁOWO POWINNO PRZEBIEGAĆ LECZENIE SCHORZENIA?
Powinno być nakierowane przede wszystkim na: silne działanie przeciwzapalne, antyoksydacyjne, odbudowujące barierę naskórkową oraz działanie antyseptyczne. Te cztery parametry spełnia witamina C, witamina E, kwas azelainowy, glukonolakton, probiotyki i witamina B3 (niacynamid), dlatego też przynoszą faktyczną poprawę stanu skóry i niekonwencjonalnie są stosowane w leczeniu acne rosacea lub też wspomagają terapię środkami farmakologicznymi. W leczeniu ostrych odmian zaleca się stosowanie metronidazolu (leku antybakteryjnego), czasami środków przeciwgrzybiczych, jeśli dodatkowo pojawia się łojotok (np. ketonazolu) lub sterydów, ale moim zdaniem, znacznie lepszym posunięciem jest terapia np. adapalenem, retinoidem III generacji, który również spełnia powyższe wymogi: środek antyoksydacyjny (pochodna witaminy A), wysoka tolerancja skórna, działanie antyseptyczne, reguluje rogowacenie oraz nie uszkadza bariery naskórkowej. Stosowany z umiarem do optymalnej tolerancji na pewno nie zaszkodzi, a może bardzo pomóc uspokoić sytuację.

W skrajnych sytuacjach, szczególnie na początku terapii, nie warto unikać całkowicie antybiotyków, np. powszechnie stosowanej klindamycyny (o ile nie wystąpiła oporność antybiotykowa). Antybiotyki działają zupełnie inaczej, gdy są stosowane rozsądnie, z umiarem, jako element terapii skojarzonej, a nie monoterapia, przeciągająca się miesiącami. Mimo że wyjaławiają one skórę, silnie hamują stan zapalny i pozwalają na lepsze wyczucie idealnej częstotliwości stosowania leku. Miejsce antybiotyków mogą zastąpić naturalne olejki eteryczne, które mają silne właściwości antybakteryjne i przeciwgrzybicze, a przy okazji wspomagają naturalną mikroflorę skórną - szczególnie należy zwrócić uwagę na szałwię muszkatołową, drzewo herbaciane, manuka, lawendę, oregano, rumianek rzymski oraz drzewo różane.

Niestety, leczenie trądziku różowatego jest długoterminowe, często bezterminowe, aczkolwiek właściwie dobrane środki zapobiegają dalszej progresji problemu, a stan skóry, może być przez większość czasu w naprawdę dobrej kondycji, jeśli zadziałasz odpowiednio szybko. 

Nieocenione znaczenie w leczeniu acne rosacea ma właściwa pielęgnacja. Nie ma tutaj specjalnie odkrywczych założeń dla skóry dotkniętej trądzikiem różowatym, pewne zasady pozostają niezmienne - skóra nie powinna być nadmiernie wysuszana, ani natłuszczana (chociaż lepiej toleruje bardziej okluzyjną pielęgnację i nie należy jej całkowicie pomijać, taka skóra wymaga ochrony, więc niezbędne będzie stosowanie preparatów zapewniających ochronę przeciwsłoneczną, więcej dowiesz się tutaj>). Pielęgnacja ma być dobrą bazą dla substancji aktywnych, aby mogły działać w pozytywny sposób. Na pewno pielęgnacja będzie trudniejsza z tego względu, że stan skóry jest niestały, bardzo wrażliwy na różne bodźce, wymaga znacznej cierpliwości i przede wszystkim systematyczności. Trudniejszy jest także dobór produktów, które będą chociaż neutralne. Nawet idealnie dobrana pielęgnacja nie wykluczy nagłego pogorszenia, na które może wpłynąć np. niższa temperatura na zewnątrz, dlatego należy uzbroić się w dużą dawkę motywacji i nastawić na właściwe postępowanie z własną cerą na całe życie. W skrócie - jeśli borykasz się z rosacea, treści, jakie pojawiają się na moim blogu obowiązują także i Ciebie - dobrze zbilansowana, neutralna pielęgnacja to podstawa dbałości o każdy typ i rodzaj skóry, bez wyjątku i bez znaczenia, czy posiadasz problemy ze skórą i jak bardzo są one zaawansowane.

Acne rosacea wymaga zmiany trybu życia na zdrowszy, dbałości o własne ciało i umysł. Nie możesz powiedzieć, że spróbowałeś wszystkiego, jeśli nie uregulujesz swojej wewnętrznej, zaburzonej równowagi. Acne rosacea często jest tylko objawem toczącej się plejady stanów zapalnych, nierzadko osoby borykające się z acne rosacea zmagają się z wewnętrznymi chorobami cywilizacyjnymi: nadciśnieniem tętniczym, miażdżycą, cukrzycą, otyłością, nie stronią od dużej ilości cukrów (w tym i zbóż), unikają aktywności fizycznej i suplementacji, która jest konieczna oraz nie wypijają odpowiedniej ilości płynów, doprowadzając do zaburzeń gospodarki wodno-elektrolitowej.

źródło

SUBSTANCJE AKTYWNE NIEZBĘDNE W LECZENIU TRĄDZIKU RÓŻOWATEGO
Muszą posiadać wielokierunkowe działanie - na samym starcie odpada większość kwasów, które uszkadzają barierę naskórkową, mogą prowadzić do zapalenia mieszków włosowych oraz posiadają małe, ale toksyczne cząsteczki, które silnie wywołują reakcję zapalną. Kwasy są także znacznie gorzej tolerowane i nie ma na nie oporności, niezależnie od częstotliwości, stężenia i bazy stosowania, kwasy zawsze będą uszkadzać naturalną barierę naskókową i powodować wyrzuty histaminy (reakcja może być natychmiastowa lub rozkładać się w czasie), czego nie robią w określonych przypadkach np. retinoidy, ponieważ mają one zupełnie inny mechanizm działania i niesłusznie został określone jako te bardziej "niebezpieczne". Kwasami nie da się wyleczyć trwale trądziku, ponieważ nie posiadają takich właściwości, trądzik kiedyś i tak nawróci, całkowite wyleczenie z trądziku jest za to możliwe pochodnymi witaminy A, ponieważ retinoidy działają regulująco i stosowane w właściwy sposób nie prowadzą do nadwrażliwości, a także zapobiegają rozwojowi problemów skórnych.

Znaczenie ma baza preparatu, ponieważ wpływa ona bezpośrednio na tolerancję leku. Najlepiej torowane są formuły typowo parafinowe (gdy uszkodzenia są daleko posunięte) oraz zawiesinowe, gdy nie ma jeszcze dużego problemu z odwodnieniem, związanego bezpośrednio z uszkodzoną barierą naskórkową sprawdzają się delikatniejsze żele. Gdy dermatoza postępuje, naskórek bardzo źle zaczyna reagować na podstawowe i powszechne rozpuszczalniki, będące bazą wielu leków i kosmetyków - glicerynę, glikole (szczególnie propylenowy!), słabej jakości emolienty tłuste np. tanie emulgatory, emulgatory kokosowe, nieoczyszczoną dobrze parafinę. Sprawdzają się bardziej delikatne, nieskomplikowane formuły, ponieważ ryzyko alergii, uczuleń i podrażnień znacznie wzrasta, jeśli borykasz się z uszkodzonym naskórkiem. Wiele osób z acne rosacea sięga po naturalne i organiczne kosmetyki - zawierają one mniej rozpuszczalników, konserwantów i substancji dodatkowych, które na skórze reaktywnej działają toksycznie i uwalniają całą plejadę procesów zapalnych.

Retinoidy III generacji, w szczególności adapalen. Adapalen jest retinoidem III generacji, o najwyższej tolerancji. Rzadko kiedy wywołuje podrażnienia, nasila rumień. Nie wywołuje reakcji alergicznych (może to jedynie spowodować baza leku). Nie uszkadza także bariery naskórkowej, nie nasila odwodnienia, nie ma właściwości złuszczających, a jedynie mikrozłuszczające - które nie przyspieszają tak agresywnie cyklu komórkowego jak np. tretinoina, która sprawdza się przy daleko posuniętym rogowaceniu. Może być stosowany przez kobiety w ciąży i karmiące. Adapalen jest bardzo niedoceniany. To jeden z najłagodniejszych retinoidów. Aktualnie, na szczęście, nie występuje tylko w konfiguracji z nadtlenkiem benzoilu (owiany złą sławą, i w zasadzie słusznie - Epiduo), ale w postaci mono - bez substancji aktywnych dodatkowych - leku Acnelec. W stosowaniu retinoidów ważny jest nie tylko dobór substancji aktywnych, ale przede wszystkim częstotliwość i sposób ich aplikacji. W najbliższym czasie pojawi się obszerny artykuł na ten temat - jak stosować pochodne witaminy A w właściwy sposób i unikać nieprzyjemnych sytuacji, a aktualnie mogę zachęcić Cię do zapoznania się z artykułem na temat rodzajów substancji aktywnych i ich zastosowania w praktyce leczniczej>.

Kwas azelainowy. Podobnie jak adapalen, ma znikomą przenikalność, nie uszkadza bariery naskórkowej oraz nie wywołuje stanu zapalnego, a także wykazuje silne działanie antyoksydacyjne oraz antybakteryjne. Nie ma kwaśnego pH. Kwas azelainowy bardzo dobrze sprawdza się szczególnie w pierwszych stadiach leczenia, gdy nadwrażliwość skóry nie jest jeszcze na tak złym poziomie. Kwas azelainowy jest substancją rozpuszczalną w tłuszczach, dlatego bardzo często nie on powoduje problemy, a jego bazy, w których jest rozpuszczony. Delikatniejszą formą kwasu azelainowego jest azeloglicyna, która posiada właściwości nawilżające, ma bardziej neutralne pH (nawet lekko zasadowe) i jest rozpuszczalna w wodzie. Więcej o kwasie azelainowym przeczytasz tutaj>.

Witamina B3. Cechuje ją silne działanie przeciwzapalne, antyoksydacyjne, antybakteryjne. Niacynamid to bardzo niedoceniana substancja aktywna - wspaniale przyspiesza regenerację skóry, hamuje rozwój zmian zapalnych, dodatkowo wykazuje właściwości wybielające oraz uszczelniające naczynia krwionośne, a przy tym nie jest toksyczna i nie niszczy bariery ochronnej oraz mikroflory skórnej. Wiele lat swojego życia poświęcił jej wybitny lekarz Abram Hoffer, który leczył nią skutecznie depresję. Witamina B3 ma ogromny wpływ na uregulowanie przekaźnictwa nerwowego (receptory nikotynowe!), jest niezbędna do prawidłowego trawienia, w tym już od górnych odcinków pokarmowych (zwiększa ilość soków trawiennych) oraz działa silnie antyoksydacyjnie. Wysokimi dawkami niacyny (groźnymi według akademickiego leczenia, co jest wierutną bzdurą) wyleczyłam swoją przewlekłą depresję oraz szczególnie nasilone problemy żołądkowo-jelitowe.

Witamina C. Jest niezbędna do życia. Wykazuje wszystkie działania niezbędne w elczeniu acne rosacea: hamuje stan zapalny, leczy, działa antyseptycznie, usuwa wolne rodniki, jest substancją niezbędną, dlatego nie działa toksycznie i nie uszkadza naturalnych zdolności ochronnych skóry - może to robić jedynie źle dobrana forma witaminy C oraz baza preparatu. Najbardziej pożądaną formą witaminy C jest najbardziej stabilna olejowa postać tetraizopaltyminanu askorbylu, który nie drażni skóry poprzez kwasowe pH, działa łagodząco oraz zwiększa elastyczność i nawilżenie naskórka. Więcej o witaminie C, jej właściwościach oraz formach dowiesz się tutaj>.

Witamina E. Potężny antyoksydant. Zmiękcza skórę, odbudowuje naturalną barierę ochronną, a tym samym zmniejsza podatność na infekcje, staje się swoistą ochroną dla skóry nadreaktywnej. Witamina E jest kluczową substancją aktywną w leczeniu trądziku różowatego oraz w sytuacjach szczególnego podrażnienia, zachęcam do wykonania lekkiego, odbudowującego serum z witaminami tłuszczowymi>.

źródło

Glukonolakton. Posiada duże cząsteczki, które nie drażnią naskórka, ponadto wszystkie niezbędne, siedem parametrów są pomocne w leczeniu acne rosacea: jest delikatny, dobrze tolerowany, nawilża, działa antyoksydacyjnie, przeciwzapalnie, antybakteryjnie i nie uszkadza bariery naskórkowej. Niezwykle ważne jest jednak końcowe pH preparatu (najlepiej na poziomie 5-6), ponieważ moc kwasów i ich właściwości drażniące wzrastają wraz ze spadkiem pH na bardziej kwaśne, nawet delikatny glukonolakton może działać silnie toksycznie, jeśli kosmetyk zawiera jego wysokie stężenie i jest typowo złuszczającym kosmetykiem. Przy bardziej zaawansowanym stadium, glukonolakton może nasilać zapalenie mieszków włosowych. Jest to także kwas mocno powlekający, dlatego przy małym zapotrzebowaniu na okluzję będzie bardzo dobrze nawilżał, przy wysokiej podaży emolientów lub naturalnie łojotokowej skórze może powodować bolesne cysty i nacieki, a także nasilać rozwój trądziku. Więcej o glukonolaktonie dowiesz się tutaj>. Glukonolakton możesz wykorzystać nie tylko w formie standardowej: formie toniku, czy peelingu, można go dodawać do masek oczyszczających na bazie glinek i błot, a także nawilżających, kremowych, będzie wówczas lepiej tolerowany.

Wyciągi probiotycze. Są znacznie lepiej tolerowane, przyswajalne i aktywne. Nie uszkadzają bariery naskórkowej, a ją odbudowują, tak jak naturalną mikroflorę skórną. Wykazują także działanie antyoksydacyjne, przeciwzapalne, wybielające, regenerujące, odbudowujące, nawilżające. Biofermenty są bardzo popularne na rynku azjatyckim, szczególnie bioferment z grzyba pleśniowego (najczęściej fermentowany wyciąg z sake), choć fermentacji można tak naprawdę poddawać wszystko, to czysta natura. Bardzo dobrej jakości kosmetyki oparte na biofermentach posiada organiczna koreańska marka Whamisa (bardzo dziękuję Magdzie za pomoc w sprowadzeniu kosmetyków oraz zapraszam Cię na jej bloga, gdzie dowiesz się więcej, z pewnego źródła, o kosmetykach azjatyckich, ale i kulturze, obyczajach oraz innych ciekawostkach z innej części świata). Tak się składa, że posiadam niemal całą pielęgnację tej marki i nie pamiętam, kiedy moja skóra wyglądała lepiej i tak dobrze reagowała na sporą liczbę nowych kosmetyków bez jednoczesnego pogorszenia jej kondycji, mogę więc z pełną odpowiedzialnością potwierdzić faktycznie zwiększenie tolerancji, a tym samym zmniejszenie nadwrażliwości dzięki kosmetykom probiotycznym. Są na pewno delikatniejsze i lepiej przyswajalne od standardowych substancji aktywnych. Dobrym pomysłem jest także stosowanie na skórę naturalnych preparatów probiotycznych po mocnym rozcieńczeniu - np. pszczele probiotyki, kambucha, naturalny tonik z octu jabłkowego (zalecam niskie stężenia, szczególnie naturalnych octów, ze względu na posiadanie sporej ilości kwasów, które mogą wykazywać drażniące działanie na wydelikacony naskórek oraz stosunkowo niskie, kwasowe pH).

Kurkuma. Jeden z najsilniejszych antyoksydantów. Działa przeciwzapalnie, rozjaśnia skórę, wykazuje właściwości antybiotyczne, zwiększa metabolizm komórkowy, hamuje trądzik pod każdym, dotąd poznanym aspektem. Kurkumina posiada charakterystyczną, mocno żółtą barwę, dlatego warto ją dodawać w niewielkiej ilości do maseczek oczyszczających, które są spłukiwane.

Naturalne olejki eteryczne. Są potężnym, naturalnym środkiem antybiotycznym. Hamują stan zapalny, wykazują silne i wielokierunkowe (co zapobiega wystąpieniu opornych szczepów) działanie przeciwbakteryjne, przeciwgrzybicze i przeciwpasożytnicze. Olejki eteryczne są niezbędnym elementem pielęgnacji skóry z acne rosacea, ponieważ nie uszkadzają bariery ochronnej, a chronią ją przed infekcjami, na które uszkodzony naskórek jest wyjątkowo podatny. Szczególnie polecam szałwię muszkatałową, lawendę, cedr, drzewo różane, drzewo herbaciane, manuka, rumianek rzymski, oregano, majeranek.

Colostrum. Zwaną potocznie siarą. Colostrum jest wyciągiem z mleka krowiego, zebranego do pięciu dni po porodzie - siara jest zatem bogata w substancje aktywne, szczególnie czynniki wzrostu oraz substancje ochronne. Colostrum wpływa na skórę regenerująco, kojąco, uspokajająco, odżywczo. To idealny składnik dla chwiejnej i bardzo reaktywnej skóry dotkniętej trądzikiem różowatym.

Naturalne wyciągi z wąkroty azjatyckiej, lukrecji gładkiej, czystka i zielonej herbaty. Zawierają mnóstwo polifenoli, działają przeciwzapalnie, antyoksydacyjnie, uspokajają skórę. Wszystkie wykazują także właściwości wybielające. Możesz zauważyć, że wszystkie wymienione dzisiaj substancje aktywne mają wyższość nad standardowym leczeniem metronidazolem i sterydami - działają wielokierunkowo, nie tylko hamują stan zapalny, ale poprawiają ogólną kondycję cery, stan naczyń krwionośnych, zapobiegają hiperpigmentacji, wzmacniają naturalną barierę ochronną i mają wyższą tolerancję (o ile nie stwierdzono alergii).

ZABIEGI DLA SKÓRY Z TRĄDZIKIEM RÓŻOWATYM
Skóra z trądzikiem różowatym wymaga specjalnego traktowania, dlatego jest sporo zabiegów medycyny estetycznej, które dobrze radzą sobie z przyspieszeniem regeneracji i silnym działaniem przeciwzapalnym. Nie należy także zapominać o ciągłej potrzebie złuszczania martwego naskórka, w tym celu najlepiej sprawdzą się metody, które nie działają ani na zasadzie mechanicznego pocierania, ani na enzymach roślinnych, które również są drażniące dla skóry, szczególnie podrażnionej i odwodnionej - najlepszą metodą usuwania martwych komórek są zatem ultradźwięki oraz tlen uwalniany podciśnieniowo.

Osocze bogatopłytkowe. Najbardziej naturalna, hipoalergiczna i zgodna z Twoją skórą wyizolowana substancja. Osocze posiada silne właściwości regenerujące, aktywne, przeciwzapalne, może realnie odbudować naturalną barierę ochronną, zwiększyć tolerancję skórną oraz naturalne mechanizmy ochronne i naprawcze, uspokoić naskórek. Moim zdaniem jest to jedyny zabieg z medycyny estetycznej, który faktycznie może choć po części odwrócić szkody, jakie wyrządza ludzkiej skórze konwencjonalne leczenie agresywnymi środkami dermatologicznymi oraz preparatami przeznaczonymi do pielęgnacji skóry typowo trądzikowej. Na pewno będzie to pierwszy zabieg medycyny estetycznej, jakiemu sama się poddam w najbliższych latach.

Leczenie światłem (LED). Światło emitowane przez elektroluminescencyjne diody dociera do naskórka i skóry właściwej, tak naprawdę wszystkie zabiegi dla skóry dotkniętej trądzikiem różowatym mają za zadanie dostać się do jak najgłębszych partii skóry, a najlepiej tkanki tłuszczowej i motywować ją do regeneracji. Światłoterapia działa podobnie. Oprócz właściwości regeneracyjnych i przeciwzapalnych, uśmierza ból i zwiększa próg tolerancji.

Mezoterapia igłowa. Jest intensywną metodą rewitalizacji, odnowy i ochrony skóry wymagającej. Skóra długotrwale walcząca z trądzikiem, jest wyniszczona, cienka, osłabiona. Kosmetyki stosowane bezpośrednio na skórę, niestety, nie będą w pewnym momencie przynosić oczekiwanych rezultatów, często wywołują reakcje niepożądane, dlatego jedną z lepszych metod odżywienia skóry i stopniowego zwiększania tolerancji skórnej, jest działanie poprzez profesjonalnie wykonaną iniekcję. Iniekcja zwiększa przede wszystkim lipolizę, czyli metabolizm tkanki tłuszczowej, do której nie docierają produkty stosowane zewnętrznie - tylko głębokie działanie jest w stanie odratować skórę i powoli poprawiać jej kondycję. Wszystko, co stosujesz na swoją skórę, ma głównie działanie powierzchowne, jedynie zabiegi medycyny estetycznej, które manualnie mają dostęp do głębszych warstw, mogą widocznie poprawić kondycję cery, głównie poprzez zwiększenie metabolizmu komórkowego, krążenia międzykomórkowego oraz mechaniczną stymulację komórek naskórka, które nie zostały jeszcze dotknięte i wyniszczone stanem zapalnym.

Oksydermabrazja. Wykonywana jest pod ciśnieniem przy pomocy hiperbarycznego tlenu oraz rozproszonych kropli soli fizjologicznej, którymi można złuszczać obumarły naskórek. Podobnie jak kawitacja, oczyszcza doskonale zabrudzenia tkwiące głęboko w porach oraz wykazuje działanie antyseptyczne. Jest jedną z najmniej drażniących metod i wpisuje się idealnie w pielęgnację skóry wymagającej.

Peeling kawitacyjny. Wykorzystuje ultradźwięki, dzięki temu w kontakcie z wodą dochodzi do tzw. zjawiska kawitacji. Ultradźwięki rozpraszają wodę i bardzo delikatnie usuwają martwy naskórek poprzez odbijanie się cząsteczek wody od skóry, a wszystko to, dzięki wysokim drganiom - bez działania chemicznego i mechanicznego po zabiegu masz bardzo dokładnie oczyszczoną cerę. W pierwszej fazie naczynia krwionośne mogą być poszerzone i łagodnie pobudzone (reakcja na mikrodrgania), ale zabieg kawitacji nie ma negatywnego wpływu na ich ogólną kondycję i nie sprzyja dalszemu rozszerzaniu się naczyń. Więcej o kawitacji przeczytasz tutaj >.

Jeśli wpis okazał się dla Ciebie przydatny, warto mnie wesprzeć, dotykając reklam. Nic Cię to nie kosztuje, a wszystkie przychody inwestuję w poczet bloga. 

Pozdrawiam,
Ewa

Mistrz w swojej kategorii | Primer Neutral (glinkowy) Annabelle Minerals

$
0
0

Są kosmetyki, po które sięgam bez głębszego zastanowienia. Spełniają swoją funkcję, ale nie zapadają szczególnie w pamięć, do pewnego czasu. Giną gdzieś w gąszczu ogromnej ilości kosmetyków, które czekają na swoją chwilę. Nazywam ich małymi bohaterami, na których nie zwracam większej uwagi, dopóki nie rozpoczynam bez nich kolejnego dnia. Ma to zazwyczaj miejsce, gdy zdążę już wykończyć produkt i jestem zmuszona ułożyć swoją codzienną rutynę w zupełnie inny sposób. 

Primer glinkowy Annabelle Minerals, to jeden z moich ulubionych kosmetyków do makijażu. Czekam na ten dzień, gdy w końcu moje przebarwienia pozapalne będą na tyle przygaszone, by biegać po ulicy tylko z pudrem na bazie glinek. Jest niezwykle przyjemny, niewyczuwalny na skórze, nie daje żadnego efektu pudrowości, a co najważniejsze, moja skóra wygląda z nim, jak i po nim znacznie atrakcyjniej i zdrowiej. Doskonale trzyma lekki, ale zdrowy mat, a przy tym nie wysusza i nie nasila rogowaceń. Mogę napisać to już oficjalnie: to zdecydowanie jeden z najlepszych kosmetyków mineralnych dla skóry wyjątkowo problematycznej, chwiejnej, trudnej do opanowania, ale też zadbanej tłustej, na której makijaż nie zawsze układa się atrakcyjnie. Kosmetyk zapewnia pół transparentne krycie, ale wystarczające, aby skóra wyglądała ładniej i zdrowiej. Annabelle stworzyło idealny kosmetyk szczególnie dla nastolatek, zamiast sięgać po kryjące, tłuste i ciężkie do zmycia fluidy, byłby to jeden z pierwszych produktów do przetestowania, jaki poleciłabym młodej osobie zainteresowanej makijażem. 

KONSYSTENCJA I WŁAŚCIWOŚCI
Primer ma formę pudru, ale bardzo miałkiego, gładkiego, przyjemnego, pozbawionego odrzucającej i wyczuwalnej suchości, dlatego nie podkreśla suchych skórek i niedoskonałości, a także w żaden sposób nie odwadnia skóry i nie nasila tym samym rogowacenia. Przez bardzo dobre zmielenie składników, odczuwalną aksamitność proszku, bardzo dobrze przylega do skóry, odznaczając się doskonałą trwałością.

Zawartość trzech rodzajów glinek (białej, zielonej i czerwonej) zapewnia efekt matujący i strzeże przed migrowaniem primera, glinki pełnią swoistą izolację przed nadmierną aktywnością gruczołów łojowych, dlatego kosmetyk wspaniale sprawdza się w roli primera, ale także jako delikatnego "podkładu". Makijaż mimo kilku długich godzin noszenia, nadal nienaruszenie tkwi na swoim miejscu. Glinki posiadają właściwości odtłuszczające, ale również mineralizujące, dlatego stabilizują nadmierne przetłuszczanie się cery, wpływają na nią regulująco, ale jednocześnie nie przesuszają skóry, jeśli są aplikowane na sucho. Proszek rozprowadza się niezwykle gładko i przyjemnie, dlatego nie osiada w nierównościach i porach. Nie daje efektu pudru, ma bardzo naturalne, niedostrzegalne gołym okiem wykończenie. Największym atutem primera glinkowego jest brak odwodnienia skóry, podkłady mineralne i pudry typowo matujące zwiększają zapotrzebowanie na składniki nawilżające, co nie zawsze sprawdza się w pielęgnacji, primer glinkowy jest pod tym względem neutralny.

Konsystencja jest jedwabista, primer rozprowadza się jak marzenie. Podczas aplikacji skóra jest delikatnie muskana produktem, nie czuć jego suchości i nieprzyjemnego pocierania, co zdarza się przy podkładach mineralnych. Dużym atutem jest zawartość miki, która doskonale współpracuje z glinkami - dzięki temu produkt nie jest za suchy, a dodatkowo ma bardzo ładne, satynowe, charakterystyczne dla miki wykończenie. Mika stanowi około 30% pudru, dzięki takiej zawartości, glinki nie dają pudrowego i niezdrowego wyglądu, a mika nie wzmaga przetłuszczania cery i nie daje zbyt mokrego wykończenia. Efekt jest elegancki, przyjemny dla oka.

Kosmetyk jest niewidoczny dla oczu, mimo to, skóra wygląda zdrowo, gładko ale jest też jednocześnie zmatowiona i chroniona przed wytwarzaniem nadmiaru sebum. Primer posiada bardzo delikatny, jasny (średnio-jasny) kolor, który zawdzięcza glinkom. Bardzo dobrze dopasowuje się do nawet bardzo jasnej karnacji i delikatnie wyrównuje koloryt, mimo że nie przykryje niedoskonałości, są one mniej widoczne i cera wygląda korzystniej.

Puder glinkowy to produkt niezwykle komfortowy w noszeniu. Nie ściąga skóry, nie powoduje przesuszeń, nie sprawia żadnego dyskomfortu i nie daje efektu noszenia czegokolwiek na skórze. Skóra przez cały dzień jest utrzymywana w ryzach. zapewnia bardzo delikatne, słabe krycie, ale dzięki temu produkt nie warzy się, nie wchodzi nieestetycznie w pory, nie daje mocnego blasku pod koniec dnia.

Primer jednocześnie bardzo dobrze reguluje skórę. Puder glinkowy Annabelle Minerals jest czymś znacznie więcej niż tylko primerem - nie tylko przygotowuje pod makijaż (może być nawet makijażem), ale dba o skórę i nie są to obietnice bez pokrycia. Nie odwadnia jej, ale uspokaja niewielkie przetłuszczanie, podsusza wypryski, hamuje rogowacenia (poprzez hamowanie łojotoku), zapobiega zanieczyszczaniu się skóry. Mimo że nie daje ani mocnego wyrównania kolorytu, nie zapewnia mocnego efektu matującego, sprawia, że cera wygląda w nim znacznie lepiej, a dodatkowo stopniowo poprawia jej kondycję. Jest to bezkonkurencyjny produkt tego typu na rynku i na pewno kupię ponownie kolejne już opakowanie.

JAK GO WYKORZYSTAĆ?
Primer glinkowy Annabelle Minerals ma tyle zastosowań, ile glinki - czyli mnóstwo. Jest kosmetykiem przeznaczonym nie tylko do makijażu - ale również do pielęgnacji. Stosowany zgodnie ze wskazówkami producenta, pielęgnuje cerę, mineralizuje ją, zapobiega zanieczyszczeniu się porów, poprzez absorpcję nadmiaru sebum oraz dobroczynną krzemionkę i minerały, w które bogate są glinki. Produkt można jednak wykorzystać w alternatywny sposób do pielęgnacji - jako maseczkę oczyszczającą, pastę na wypryski, czy proszek myjący.


Lekki podkład. Primer staje się "transparentny", ale dopasowuje się do skóry i jednak poprawia koloryt cery i nadaje jej zdrowego, gładkiego wykończenia dzięki zawartości miki. Pory są mniej widoczne, faktura skóry jest gładsza. Efekt zdrowego matu jest przedłużony. To wystarczy w zupełności do codziennego makijażu.

Baza (primer) pod makijaż. Glinki stanowią izolację między podkładem a skórą, absorbują tłuszcze, dają bardziej suchą powierzchnię, co pozwala na równomierne rozprowadzenie mniejszej ilości podkładu.

Puder wykańczający. Primer może służyć również jako puder matujący. Jest dobrze, gładko zmielony, matuje skórę równomiernie w subtelny, ale długotrwały sposób.

Maseczka oczyszczająca. Wystarczy wymieszać primer z wodą, naparem, hydrolatem, jogurtem lub kremem. Skóa jest oczyszczona, gładka, a zawartość miki łagodzi odtłuszczające działanie glinek.

Puder oczyszczający do mycia skóry. Primer połącz z wodą lub emulsją do oczyszczania skóry i masuj łagodnie cerę. Glinki odblokowują, oczyszczają, usuwają martwy naskórek i zwężają pory oraz usuwają nadmiar sebum.

EFEKT NA SKÓRZE
Primer ma delikatny kolor, nie zapewnia jednak mocnego krycia. Lekkie zabarwienie primera sprawia, że cera wygląda ładniej. Mika odbija światło, dlatego kosmetyk daje zdrowy, satynowy efekt i jednocześnie chroni przed nadmiernym przetłuszczaniem się skóry.

Puder glinkowy daje tak naturalne, subtelne wykończenie, że z pewnością polubi go każda minimalistka w makijażu. Pory są węższe i bardziej "wypełnione", skóra ma ładniejszą fakturę, podkład ma mniejszą tendencję do osiadania w załamaniach, dzięki pozbawieniu go suchości i doskonałemu zmieleniu, nie osiada ani w nierównościach, ani w bliznach i porach. Nie daje efektu pudru i skóra wygląda w nim tak samo dobrze tuż po aplikacji, jak i po kilku godzinach.

Puder nie ściąga skóry i porów, a bardziej uspokaja i delikatnie, stopniowo absorbuje sebum w ciągu dnia. Na cerze prezentuje się gładko, subtelnie, nie można go dostrzec gołym okiem. Bardzo przyjemnie się go nosi, nie daje wcale o sobie znać. Dodatkowo jest bardzo prosty do zmycia, więc pozwala ograniczyć wysuszanie w etapie oczyszczania.

Skóra widocznie reguluje się pod wpływem działania tego produktu. Annabelle Minerals stworzyło wyjątkowy produkt i mogę jedynie namawiać do jego zakupu. 

WSPÓŁPRACA Z INNYMI KOSMETYKAMI
Primer bardzo dobrze współpracuje zarówno z kosmetykami pudrowymi, mineralnymi, jak i kremowymi. Nie skraca ich trwałości, a sucha konsystencja nie gryzie się nawet z bardziej mokrym wykończeniem - podkład rozprowadza się jedynie bardziej sucho, bez mocnego poślizgu jak po kremach nawilżających, ale jest to pożądane przy długotrwałym makijażu - podkład nie migruje i trzyma się porządnie skóry. Puder glinkowy lekko matowi, wygładza, zapełnia i delikatnie, w zdrowy sposób obkurcza optycznie (ale nie ściąga!) pory (więc automatycznie produkt nałożony na primer nie uwydatnia dodatkowo tego problemu) i delikatnie ujednolica koloryt, dlatego też świetnie przygotowuje skórę pod makijaż, szczególnie mającą problem z przetłuszczaniem się skóry (ale nie łojotokiem wywołanym!). Stanowi izolację między sebum i podkładem, dlatego bardzo dobrze sprawdza się w roli bazy, jak i lekkiego podkładu. Ktoś mógłby powiedzieć, ze kosmetyk nie robi "nic", ale jest niewiele tak delikatnych, neutralnych produktów, które ani nie wysuszają, ani nadmiernie nie natłuszczają skóry.

Podkłady mineralne aplikowane na primer glinkowy, są słabiej przyczepne, dają słabsze krycie, ale jest to jedynie zaleta tego produktu. Dzięki temu masz możliwość stopniowania efektu i nakładania jak najmniejszych ilości podkładu. Dzięki primerowi glinkowemu, Twój podkład mineralny będzie miał mniejszą tendencję do wchodzenia w nierówności, zmarszczki, rozwarstwiania się. Pani Ania stworzyła świetnie uzupełniający się produkt do podkładów mineralnych marki, które nie do końca współpracują z cerą bardziej przetłuszczającą się, ale już samo zastosowanie primera bardzo dobrze izoluje nadmiar sebum od podkładu, co zmienia zupełnie jego właściwości i sprawia, że Annabelle sprawdzi się również na typach mieszanych, które zazwyczaj świecą się już po całym dniu noszenia makijażu.

Jest również bardzo dobrym pudrem wykańczającym. Nie warzy się, nie kawali, nie tworzy smug, prześwitów i placków. Równomiernie przylega do podkładu. Można nim szybko i przyjemnie zmatowić skórę, ale w subtelny, nienachalny sposób. Puder zachowuje naturalną fakturę skóry i nie powoduje dyskomfortu. Primer nie daje mocnego, typowego matowego efektu i jest całkowicie pozbawiony struktury pudru podczas aplikacji na skórę. 

TRWAŁOŚĆ
Jest bez zarzutu. Wszystko zależy oczywiście od typu i rodzaju skóry, ilości nakładanego primera (należy nakładać go oszczędnie i dobrze wmasowywać w skórę), sposobu aplikacji (najlepiej na suchą skórę, zawsze suchym pędzlem, najlepiej odsączyć nadmiar sebum w chusteczkę przed aplikacją primera), makijażu (będzie bardziej trwały na suchych produktach oraz skłonności do przetłuszczania - na skórze łojotokowej żaden puder nie zapewni całodniowego matu.

Primer dzięki swojej miałkiej strukturze zapewnia długotrwały efekt na skórze. Glinki absorbują nadmiar tłuszczu i są neutralne dla skóry, jeśli tylko są aplikowane na sucho. Efekt matujący nie jest powalający i tak mocno wygładzający jak zapewnia to na przykład krzemionka, ale długotrwały i bardzo naturalny. Jeśli Twoje przetłuszczanie ma charakter stopniowy, powolny, przeciąga się w ciągu dnia, to prawdopodobnie primer Annabelle Minerals spisze się na medal - łojotok napadowy jest chorobotwórczy lub wywołany przez niewłaściwą pielęgnację i kosmetyki tego typu będą go dodatkowo nasilać lub po prostu nie zauważysz żadnego większego efektu przedłużenia trwałości Twojego makijażu.

Znaczenie ma również sposób aplikacji primera. Stosowany jako baza silniej absorbuje nadmiar sebum i zapobiega łączeniu się łoju z podkładem, ma zatem mocniejsze działanie matujące oraz realnie przedłuża trwałość makijażu. Stosowany jedynie jako wykończeniówka, matuje tylko powierzchowną warstwę makijażu, dlatego też efekt matujący jest słabszy, ale i mniej "suchy". Primer glinkowy jest wręcz stworzony do techniki stopniowania - jeśli chcesz zapewnić sobie trwały efekt, warto nakładać primer naprzemiennie z podkładem mineralnym - baza primer, podkład, primer, podkład, pozwala to na mocną izolację skóry od sebum, zmniejsza przyczepność podkładu mineralnego i ułatwia jego rozprowadzanie (więc nakładasz go mniej, a jest to pomocne przy mocno zbitych podkładach Annabelle Minerals) i finalnie znacząco przedłuża trwałość makijażu.


Należy pamiętać, że efekt bazy zapewnia przede wszystkim idealnie dopracowana pielęgnacja. Gdy Twoja skóra przetłuszcza się nadmiernie ponieważ jest wysuszana - wszystkie formuły suche będą ten stan nasilać albo nie będą w najlepszym przypadku robić nic - rozwiązaniem jest przywrócenie prawidłowego nawilżenia. Przy rozchwianej sytuacji hormonalnej, spożywaniu nadmiaru węglowodanów, niewypijaniu prawidłowej ilości płynów - kosmetyki, nawet tak dobrej jakości jak primer glinkowy, nie będą robić cudów. Najlepsze efekty po zastosowaniu kosmetyku Annabelle Minerals zauważysz wtedy, gdy Twoja pielęgnacja i podejście do zdrowia będzie na stabilnym poziomie, a skóra naturalnie będzie bardziej tłusta, mocniej nawodniona sama w sobie. Produkt działa w granicach normy, nie wyleczy zmian chorobotwórczych, choć bardzo dobrze podregulowuje skórę i wspiera walkę z trądzikiem.

WYDAJNOŚĆ I CENA
Pudry Annabelle Minerals są bardzo, bardzo wydajne. Primer glinkowy starczył mi na ponad 5 miesięcy codziennego użytkowania i nadal dostrzegam sporą ilość proszku w opakowaniu. Primer stosowałam wraz z makijażem, ale również samodzielnie, w dni, gdy nie miałam ochoty i czasu na rozkładanie wszystkich pudełeczek, a zależało mi odrobinę ładniejszym kolorycie, uspokojeniu cery (jeśli zaczerwienienia i podrażnienia wynikają z łojotoku, primer glinkowy może wpływać na skórę łagodząco i kojąco) i ogólnej kondycji cery. Sięgałam zatem po primer Annabelle bardzo często i muszę potwierdzić jego dobroczynne działanie na skórę i niesamowitą wydajność. Podczas okresu zimowego nie nasilał moich rogowaceń i w żaden sposób nie podkreślał suchych skórek, a aktualnie, gdy moja cera jest bardzo dobrze nawilżona i przetłuszcza się w naturalny sposób pod koniec dnia - bardzo dobrze mineralizuje i trzyma w ryzach, zapewniając nienaganny wygląd przez cały dzień. Po primerze nie wyskakują mi żadne krostki i rogowacenia, co ma czasami miejsce po podkładach mineralnych, ponieważ mocniej wysuszają skórę. Ubytków w nawilżeniu nie zauważam żadnych - więc faktycznie primer jest nie bez przyczyny nazwany "neutralnym".

Przy mnogości zalet owego produktu, cena niecałych 50 złotych jest bardzo rozsądna, zwłaszcza, że gramatura kosmetyku wynosi aż 4g. Jest to bardzo dobra inwestycja w siebie i swoją skórę i myślę, że na wielu typach i rodzajach skóry będzie udana.

Primer nie zawiera żadnych substancji dodatkowych, polepszaczy konsystencji, kompozycji zapachowych, emolientów tłustych i surowców pochodzenia zwierzęcego. Ma zerowy potencjał komedogenny.  Cechuje go czysty, prosty, nieskomplikowany skład.

INCI: Illite, Mica, Kaolin

GRUPA DOCELOWA
Idealny dla osób, które stronią od mocnego makijażu, cenią bardzo naturalny efekt i chcą jednocześnie dbać o skórę, nawet podczas noszenia makijażu. Kosmetyk może okazać się ideałem dla skomplikowanych typów urody, ale także dla kobiet, które cenią prostotę, mają ładną, zadbaną cerę, a niemal wszystkie podkłady dają efekt maski i okazują się za ciężkie. To bardzo dobry produkt dla cery tłustej. Możesz zrezygnować z makijażu na rzecz primera, jeśli wymagasz tylko bardzo delikatnego wyrównania kolorytu cery i nie masz żadnych problemów ze skórą. Atutem jest brak pudrowości, wysoki poziom zmielenia i odczuwalna gładkość, która zapobiega suchemu wykończeniu mimo sypkiej postaci.


Puder glinkowy możesz stosować samodzielnie - jest niezwykle komfortowy i sprawdzi się na większości typów skóry, unikałabym go jedynie przy bardzo nasilonym odwodnieniu, wówczas wszystkie suche konsystencje wysuszają i nasili to nawet delikatny primer Annabelle Minerals. Na tle pudrów typowo matujących, suchych baz - propozycja Annabelle jest najdelikatniejsza, najbardziej trwała i najsłabiej wysuszająca. Glinki nie posiadają właściwości drażniących, są nawet delikatniejsze od naturalnych, mineralnych filtrów zawartych w podkładach mineralnych, dlatego puder glinkowy może być z powodzeniem stosowany na skórze nadreaktywnej, wrażliwej, po zabiegach dermatologicznych i medycyny estetycznej bez ryzyka wywołania podrażnień i silnych uczuleń - glinki są hypoalergiczne.

Docelowo primer pełni funkcję bazy pod makijaż, ale może być wykorzystany w pielęgnacji jako maseczka oraz jako jedyny element makijażu. 

OCENA KOŃCOWA
Primer glinkowy to bardzo dobrej jakości puder wykończeniowy oraz sucha baza pod makijaż. Najciekawszą i najmocniejszą stroną jest jego działanie - zapewnia dłuższy efekt matujący poprzez regulację skóry i dobroczynne działanie glinek. Pozwala czerpać jak najwięcej korzyści z makijażu i realnie dba o cerę. Puder ma bardzo eleganckie, subtelne wykończenie, jest niezwykle delikatny i przyjemny dla skóry, pozbawiony jest struktury pudru. Primer glinkowy należy do moich ulubionych produktów marki, mimo że posiadam mnóstwo kosmetyków tego typu, kosmetyk Annabelle Minerals posiadam w dwóch egzemplarzach i zamierzam go regularnie uzupełniać.

Szczerze polecam, bardzo dobry produkt polskiego producenta.

Jeśli wpis okazał się dla Ciebie przydatny, warto mnie wesprzeć, dotykając reklam. Nic Cię to nie kosztuje, a wszystkie przychody inwestuję w poczet bloga. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam,
Ewa

#3 Podstawy pielęgnacji | Gaziki niejałowe nitkowe

$
0
0
Podstawową, często pomijaną oczywistością, są stosowane codziennie artykuły higieniczne, które mają realny wpływ na skórę - a nierzadko są wykonane ze słabej jakości materiałów, uczulają, podrażniają, powodują zaczerwienienia i odwodnienie. 

Dobrej jakości płatki higieniczne wykonane są z miłej, gładkiej w dotyku, wielowarstwowej, najlepiej, bawełny lub ewentualnie wiskozy (polecam płatki higieniczne ISANA). Ludzka skóra jest delikatna, dlatego znacznie lepiej reaguje na naturalne materiały. Niestety, w sklepach wiele płatków higienicznych posiada ostre brzegi, chropowatą powierzchnię, co drażni skórę i nasila wysuszenie naskórka, sprzyja podrażnieniom i zaczerwienieniom. Bawełniane płatki, a w szczególności celulozowe są silnie barwione węglowodorami alifatycznymi (zawierającymi silnie drażniący chlor), dodatkowo są wytwarzane w warunkach, które sprzyjają alergiom, podrażnieniom i atopiom. Nierzadko są perfumowane, co jest dodatkowym czynnikiem drażniącym. Tak uprzemysłowione surowce nie służą środowisku - począwszy od samej metody ich pozyskania i przetworzenia, skończywszy na powolnej degradacji przez środowisko po ich zastosowaniu. 

Płatki higieniczne stosowane w pielęgnacji skóry twarzy, która jest wyjątkowo wrażliwa i wystawiana codziennie na niezliczoną ilość czynników szkodliwych, powinny zatem oprócz oczywistej chłonności, delikatności i spełniania swojej funkcji, być neutralne dla skóry, nie drażnić jej i najlepiej posiadać apteczną czystość mikrobiologiczną, gwarantującą brak substancji potencjalnie drażniących. W tym celu bezpieczniej, taniej, rozsądniej i w dbałości o środowisko - używać gazików nitkowych wykonanych ze 100% bawełny. 

SPECYFIKACJA I WŁAŚCIWOŚCI
Gaziki niejałowe przeznaczone są do opatrywania zarówno ran będących efektem urazów, zabiegów chirurgicznych oraz innych typowych zabiegów wymagających zastosowania kompresów gazowych. Są zatem wyjątkowo łagodne dla skóry, a ich powierzchnia musi być gładka, chłonna, przepuszczalna, pozbawiona nierówności. Gaziki bawełniane (jałowe lub niejałowe) są stosowane powszechnie w środowisku szpitalnym do oczyszczania i obmywania wszelkich ran, bardzo wrażliwej, delikatnej skóry.  Ze względu na ich delikatność, można je zastosować w pielęgnacji najmłodszych.

Gaziki wykonane są w 100% z nitkowanej bawełny. Mają gładką, przyjemną, mięciutką strukturę (oczywiście, jeśli muska się nimi skórę, nitki będą ściągać martwy naskórek przy mocniejszym nacisku, ale nadal nie będą go uszkadzać!). Nie zawierają żadnych substancji dodatkowych, potencjalnych substancji drażniących, alergenów, wybielaczy, środków wiążących, barwników, są wybielane nadtlenkiem wodoru, który nie stanowi zagrożenia dla skóry i nie wywołuje żadnych reakcji na tle alergicznym. Gazy spełniają warunki Farmakopei Europejskiej. Są całkowicie bezpieczne, stosowane nawet na niezwykle wrażliwej, reaktywnej skórze. Mogą być niejałowe oraz jałowe - sterylizowane radiacyjnie, wówczas mają określony termin do zastosowania.

Dzięki wspomnianej nitkowości, gaziki są bardzo chłonne i doskonale sprawdzają się w zastępstwie powszechnie dostępnych w drogeriach płatków higienicznych (rozróżnia się różne stopnie nitkowości, najbardziej chłonne będą gaziki 17-nitkowe). Przewyższają je jednak czystością, niesamowitą miękkością, neutralnością dla skóry oraz wysoką czystością mikrobiologiczną (lub też całkowitą jałowością).

Dzięki zawartości wysoko gatunkowej, nitkowanej bawełny, są przepuszczalne, delikatne, przy mocniejszym nacisku mogą pełnić funkcję bardzo subtelnego peelingu mechanicznego. Nie rozrywają się, nie zostawiają żadnych kłaczków na skórze, używa się ich w banalnie prosty sposób.

SPOSÓB WYKORZYSTANIA GAZIKÓW NIEJAŁOWYCH W PIELĘGNACJI
Chłonność, delikatność i łagodność gazików niejałowych, stwarza wiele możliwości ich wykorzystania. Błędnie ich funkcjonalność została zniesiona tylko do opatrywania ran, przygotowania iniekcji i pielęgnacji tuż po niej, kojarząc się wyłącznie ze środowiskiem szpitalnym - gaziki są stosowane powszechnie do pielęgnacji pacjenta, zatem nie ma żadnych przeszkód, aby używać ich w domu do codziennej pielęgnacji skóry, która często jest wrażliwa i delikatniejsza od innych partii ciała.

Gaziki są znacznie bardziej higieniczne, "czyste", zapewniają jednocześnie łagodne usunięcie martwych komórek naskórka, dokładnie zbierając zanieczyszczenia z powierzchni skóry. Mogą wydawać się ostre, ale wcale takie nie są, jeśli są dobrze zwilżone i nie przyciskasz ich mocno do skóry, bowiem bawełna nie powoduje żadnych uszkodzeń - uczucie jest mniej przyjemne niż przy użyciu tradycyjnych płatków, ale gazik łapie więcej zanieczyszczeń, a przy tym skóra nie jest pobudzona po jego zastosowaniu. Ich struktura zapewnia doskonałą chłonność, ale również znakomitą przyczepność - dzięki temu gaziki znacznie łatwiej, szybciej i efektywniej usuną tłuste zanieczyszczenia i brud ze skóry niż płatki higieniczne.

Mogą w zupełności zastąpić płatki kosmetyczne. Ich właściwości i budowa pozwalają na stosowanie ich w ten sposób. Nie ma żadnych przeciwwskazań, wręcz są wskazania - są delikatniejsze (jeśli są dobrze zwilżone i ruchy są delikatne, subtelne), bezpieczniejsze, nieskażone substancjami drażniącymi i bezpieczne dla środowiska. Dodatkowo wykazują wyższą chłonność, lepiej oczyszczają cerę (nitkowana struktura lepiej absorbuje substancje okluzyjne i wodne), a przy tym mniej ją drażnią, ponieważ włókna są wykonane z delikatnej bawełny.

Pod wpływem mocniejszego nacisku mogą okazać się bardzo dobrym, acz delikatnym peelingiem mechanicznym. Nitkowana struktura pozwala na wykonanie delikatnego peelingu, a łagodne i luźne ułożenie nitek zapobiega podrażnieniom. Będzie to idealny sposób złuszczania dla mocno reaktywnej, pobudzonej skóry, ale również rogowaciejącej, która wymaga częstego złuszczania, ale mocniejsze metody manualne i chemiczne powodują ropienie mieszków włosowych, mocne podrażnienie i narastające odwodnienie.

GRUPA DOCELOWA
Ze względu na hypoalergiczność, delikatność, gładkość i wysoką czystość, gaziki niejałowe, jak i jałowe, mogą być stosowane bez wyjątku na każdym rodzaju i typie skóry, ze szczególnym wskazaniem dla cery wrażliwej, delikatnej, trądzikowej, odwodnionej i uszkodzonej, gdzie należy dodatkowo zwrócić uwagę na jakość stosowanych akcesoriów, artykułów i kosmetyków. Gaziki przy mocniejszym nacisku doskonale usuwają martwy naskórek, dlatego mogą okazać się idealne dla skóry rogowaciejącej.

Gaziki pod każdym względem przebijają płatki higieniczne, nie tylko czysto pielęgnacyjnie, są biodegradowalne i bezpieczne dla środowiska. 

DOSTĘPNOŚĆ
Gaziki nitkowane są powszechnie dostępne w aptekach, najtańsze i najkorzystniejsze są opakowania zawierające po 100 sztuk bawełnianej gazy. Jeśli gaza ma spełniać funkcję płatka higienicznego, najlepiej, aby posiadała jak najwięcej splotów - w tym celu polecam gaziki 17-nitkowe. Ich cena nie przekracza 5-7 złotych za 100 sztuk.

Jeśli wpis okazał się dla Ciebie przydatny, warto mnie wesprzeć, dotykając reklam. Nic Cię to nie kosztuje, a wszystkie przychody inwestuję w poczet bloga. 

Pozdrawiam,
Ewa

Doskonałe, lekkie, rozświetlające korektory Ecolore | Beige Uno, Beige Due, Beige Tre, Green Tea, Light Lemon, Pinko

$
0
0

Dziwnym (a może już naturalnym?) zbiegiem okoliczności, ostatnio natrafiam jedynie na kosmetyki dobrej jakości, których używam z nieukrywaną przyjemnością i jeszcze chętniej polecam dalej, namawiając do ich zakupu. Mimo że moja cera nie jest idealna, nie lubię mocnego krycia, agresywnych i inwazyjnych kosmetyków, a stawiam przede wszystkim na gładkie, rozświetlające wykończenie, odczuwalną lekkość makijażu oraz prosty, nieskomplikowany skład. Nie cierpię przeglądania się co kilka minut i obserwacji, czy mój makijaż nadal wygląda w miarę przyzwoicie, muszę mieć pewność trwałego, ale i naturalnego wykończenia. 

Korektorów Ecolore używam od ponad roku i nadal nie zmieniam zdania na ich temat - są świetnej jakości, doskonale zmielone, gładkie, rozświetlające, przyjemne, wręcz niewyczuwalne na skórze. Mimo że nie sprawdzają się do krycia mocno widocznych niedoskonałości takich jak ropne krostki, mocne blizny, widoczne przebarwienia, ostry rumień (do zadań specjalnych niezastąpione są korektory Annabelle Minerals, recenzję znajdziesz tutaj>), doskonale kamuflują i jednocześnie odświeżają drobne niedoskonałości, a także idealnie sprawdzają się do korygowania kolorytu oraz do stosowania na okolice pod oczami, dzięki swojej lekkiej, niewysuszającej, aksamitnie gładkiej konsystencji. Są totalnym przeciwieństwem poznanych mi korektorów Annabelle, przez to sprawdzają się w zupełnie innej roli, co niezmiernie mnie cieszy. Za zasługą Pani Doroty, mam możliwość przedstawienia Wam właściwości wszystkich korektorów marki Ecolore oraz ich dokładny, kolorystyczny podgląd. 

WŁAŚCIWOŚCI I KONSYSTENCJA
Korektory Ecolore mają bardzo lekką, półtransparetną, rozświetlającą, pięknie odbijającą subtelnie światło formułę. Pozbawione są widocznych drobinek, i co ważne - nie przyspieszają przetłuszczania się skóry (co jest domeną mieniących się mik) poprzez zawartość kaolinu. Konsystencja jest bardzo przyjemna, gładka, drobno zmielona, wyczuwalnie aksamitna, wręcz jedwabista w dotyku. Produkt ma niewielki, ale jednak widoczny stopień krycia, który można bezproblemowo budować.

Dzięki swojej miałkości i charakterystycznej dla Ecolore wyjątkowej suchości (która jednocześnie nie jest za sucha w złym tego słowa znaczeniu), korektor nie osiada w załamaniach oraz nie podkreśla nierówności, co jest dla mnie zaskoczeniem, ze względu na rozświetlającą formułę.

Korektory posiadają widoczny kolor, jednakże właściwości korektorów i ich półtransparetność sprawiają, że nawet neutralne, beżowe odcienie bardzo dobrze dopasowują się do skóry. Nie mają one tak mocnego pigmentu jak Annabelle Minerals, dlatego pięknie stapiają się ze skórą i dobór kolorystyczny w tym przypadku nie jest aż tak ważny - każdy odcień ładnie stopi się z cerą, jedynie nałożenie bardzo dużej ilości produktu może powodować jakieś nieestetyczne prześwity, ale po dobrym roztarciu kosmetyku, nawet po przeholowaniu, korektor mineralny Ecolore wtapia się w skórę i robi swoją robotę - mimo że jest niemal niewidoczny, koryguje koloryt i sprawia, że skóra wygląda z nim znacznie lepiej.

Nie mają one mocnej przyczepności, dzięki temu efekt końcowy można stopniować, dzięki tej właściwości nie osiadają także w nierównościach i nie migrują w załamaniach. Są przy tym bardzo trwałe, znacznie bardziej od kosmetyków mocno napigmentowanych, których często nakłada się zdecydowanie za dużo. Ecolore polecam aplikować pędzlem, kosmetyk jest wtedy najbardziej trwały, a dzięki delikatnej konsystencji, trudno nałożyć jednorazowo za dużą ilość produktu.

Kosmetyk jest bardzo komfortowy w stosowaniu. Nie wyczuwam, abym nosiła jakikolwiek makijaż, a lekka formuła zapewnia mi wysoką trwałość. Produkt mimo sypkiej formuły absolutnie nie przesusza okolic oczu (chyba, że masz głeboko odwodnioną skórę, wtedy przesuszają wszystkie lekkie konsystencje) i nie podkreśla suchych skórek. Nie rozwarstwia się, nie warzy, wygląda tak samo atrakcyjnie, a nawet lepiej, po jakimś czasie od nałożenia.

EFEKT NA SKÓRZE
Korektor daje gładkie, odbijające światło wykończenie. Skóra jest ujednolicona, ale nie jest to mocny pigment, dlatego korektor nie nadaje się do zadań specjalnych, takich jak krycie mocnych blizn, przebarwień, tatuaży. Jego leciutka i uzależniająco komfortowa formuła doskonale sprawdza się w codziennym, lekkim, szczególnie teraz - w okresie wiosenno-letnim makijażu, bowiem jest bardzo trwała i w odróżnieniu od mocno napigmentowanych produktów nie ma tendencji do migracji, nieestetycznego rozchodzenia się i podkreślania w wyjątkowo niekorzystny sposób niedoskonałości.

Formuła posiada kolor, ale jest on na tyle lekki, że z pewnością gama dość neutralnych odcieni idealnie dopasuje się do skrajnych typów urody, bowiem produkt nie pozostawia mocnego pigmentu, a doskonale współpracuje z  cerą i robi to, co ma robić, ale w bardzo subtelny, nienachalny sposób.

Korektor dzięki leciutkiej, rozświetlającej formule nie daje efektu maski, tapety, wygląda naturalnie, gładko, zwyczajnie dobrze. Moja okolica pod oczami nie sprawia mi problemów, ale źle dobrany korektor potrafi uwidocznić mi wszystkie linie, jakich nie widzę na co dzień, albo sprawić, że ten newralgiczny rejon wygląda zwyczajnie gorzej z jakimś kosmetykiem niż bez (niezdrowy wygląd, warzenie się, podrażnianie oczu). Ecolore mimo subtelnego efektu, potrafi zakryć moje sińce pod oczami, które pojawiają się po ostatnio nieprzespanych nocach, ale jednocześnie nie krzywdzi delikatnego rejonu ani bezpośrednio po nałożeniu, ani po kilku godzinach. To zdecydowanie produkt dla osób, które cenią naturalny efekt, ale jednocześnie wymagają delikatnego wyrównania kolorytu.


ZASTOSOWANIE
Ze względu na wspomnianą lekkość, możliwość budowania krycia i półtransparentną formułę, która doskonale wtapia się w skórę, korektory wyśmienicie nadają się do aplikacji w rejon okolic oczu, ale również na problematyczne partie, które nierzadko jednocześnie są podatne na przetłuszczanie się (np. skrzydełka nosa, bruzdy przynosowe, broda). Ecolore można bezproblemowo stosować na większe powierzchnie twarzy, w celu skorygowania niedoskonałości, co pozwala na mniejsze zużycie podkładu. Bardzo często używam Light Lemon na czasami zaczerwienioną okolicę centralną, bez obaw o słabszą trwałość makijażu.

Korektory nie tylko korygują koloryt, ale również bardzo dobrze sprawdzają się w roli bazy pod makijaż mineralny, bowiem przedłużają jego trwałość. Dodatek kaolinu absorbuje nadmiar sebum, zapobiega migracji, a przy tym pigmenty zapewniają delikatne wyrównanie kolorytu już przy pierwszej warstwie.

Korektory Ecolore, w odróżnieniu od innych mineralnych konkurentów, sprawdzają się nie do zadań specjalnych, ale do większych powierzchni, gdy produkt musi być lekki, trwały, a jego krycie można dowolnie stopniować. Z tego względu kosmetyki polecam nie tylko do delikatnych okolic, ale również jako baza korygująca zaczerwienienia, sińce, rozległe przebarwienia. 

WSPÓŁPRACA Z INNYMI KOSMETYKAMI 
Ecolore bezproblemowo współpracują z innymi kosmetykami mineralnymi, nawet o bardziej zbitej, wyczuwalnie kremowej konsystencji. Stosowane zarówno na, jak i pod, są odporne na ścieranie, warzenie się, działanie potu i sebum. Powiedziałabym, że aplikowane na większe powierzchnie, pełnią nawet rolę dobrej bazy pod makijaż (o ile sprawdzają się u Ciebie suche bazy, przy łojotoku wywołanym będą skracać trwałość makijażu). Lekka, ugodowa, niekontrowersyjna formuła pozwala na spory wachlarz wykorzystania kosmetyków Ecolore w makijażu.

Korektory również bardzo dobrze spisują się w konwencjonalnym, płynnym makijażu. Sypkość korektorów i brak tej zbitej konsystencji (ale jednocześnie bardzo dokładnie zmielonej), pozwala na zastosowanie korektorów jako pudru utrwalającego (szczególnie rejon pod oczami), ale również jedynej sypkiej części makijażu. Nawet gdy mój cały makijaż opierał się na podkładzie płynnym, sypki korektor aplikowany w ten rejon, doskonale zgrywał się z pozostałą kolorówką, tworząc spójną całość. 

TRWAŁOŚĆ
Jest bez zarzutu. Sypkość, ale jednoczesny brak pudrowości i doskonały stopień zmielenia sprawiają, że Ecolore świetnie współpracują ze skórą, ale i innymi produktami, przedłużając znacząco ich trwałość. 

MOCNE I SŁABE STRONY
Najmocniejszym atutem tych korektorów jest ich leciutka i komfortowa formuła. Krycie można stopniować, a delikatne zabarwienie korektorów doskonale koryguje niedoskonałości, nie tworząc plam i zacieków. Półtransparentość zapobiega przebijaniu się korektora przez podkład. To ogromny plus, szczególnie, gdy produktu używa się na większe partie twarzy. Sprawdzają się stosowane w rejonach delikatnych, ale także bardzo podatnych na rozwarstwianie się - aplikacja mocno napigmentowanego korektora w przeciągu kilku minut zapewniłaby efekt Bożonarodzeniowego ciasta, a nie ma to miejsca przy tak miałkiej i lekkiej formule, jaką posiada Ecolore.

Jednoczesnym minusem tej formuły jest oczywiście jej słabe krycie. Korektor nie zakryje mocnych niedoskonałości i nie sprawdza się do stosowania punktowo, ale jakoś szczególnie mnie to nie martwi - korektor dobrze kryjący, nigdy nie będzie super lekki, a musi taki być, jeśli ma być stosowany na duże rejony i oczekujesz od niego dobrej trwałości. Do zakrywania mocnych niedoskonałości, punktowo - polecam Annabelle Minerals, zaś do zadań korygujących, ujednolicających, pudrowych, okolic oczu i na większe partie - z ręką na sercu, Ecolore. 

ZESTAWIENIE KOLORYSTYCZNE 
Mimo że Ecolore nie posiada rozbudowanej gamy kolorystycznej, każdy znajdzie odcień dla siebie. Kolory nie są mocno kryjące, a są jedynie zabarwione pigmentem, dlatego bardzo dobrze dopasują się do Twojego typu urody. Przy beżowych odcieniach bardzo ważne jest tylko to, aby trafić w swój stopień jasności - a są trzy, wystarczające, ponieważ korektor stosowany na większe partie twarzy nawet lepiej, gdy jest ciut jaśniejszy od kolorytu cery. Przy zaczerwienianiach, sińcach, plamkach, polecam zakup korektora korygującego koloryt oraz ujednolicającego - beżowego.

Korektory można stosować bez obaw na większe partie twarzy, nawet korektor nałożony w formie magicznego trójkąta wykazuje bardzo dobrą trwałość, a mój rejon przynosowy jets niezwykle kapryśny pod tym względem, także jest coś na rzeczy. Nadmienię, iż kolory nie są podatne na utlenianie, mimo że moja strefa centralna przetłuszcza się bardziej od reszty twarzy, nigdy mi się nie zdarzyło, aby produkt Ecolore zmienił swój odcień, a miało to miejsce przy zastosowaniu produktów innych marek.

Beige Uno No.300. Bardzo jasny, neutralny, może nawet delikatnie ochłodzony beż. Mój odcień beżowego korektora Ecolore niezmiennie od dobrych kilku miesięcy. Jest pół tonu jaśniejszy od podkładu "0" marki, ale bardzo dobrze scala się z cerą i nie tworzy białych plam. Ma lekko łososiowy odcień. Mimo że moja skóra ma wyraźnie ciepły, mleczny kolor, korektor bardzo dobrze łączy się ze skórą i dzięki swojemu zabarwieniu dodaje spojrzeniu świeżości. Celowałabym w tej kolor przy bardzo jasnej, bladej karnacji.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Kaolin, CI 77491, CI 77492

Beige Due No.301. Jasny beż. Idealny dla jasnej i średnio jasnej karnacji. Nie musisz obawiać się koloru - możesz go bez problemu zmodyfikować. Nawet ciut za jasny korektor nie zrobi Tobie krzywdy, jeśli posiada tak lekką formułę i jest podatny na rozcieranie. Tonacja podobna jak w Beige Uno.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Kaolin, CI 77491, CI 77492, CI 77499

Beige Tre No.302. Bardzo dobrze sprawdzi się przy średniej karnacji, opalonej. Ma już bardziej kremowy, jakby goldenowy odcień. Lekko odstaje od reszty, ale nadal tworzy z nimi zgraną całość. bardzo udany kolor do karnacji opalonej, muśniętej słońcem.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Kaolin, CI 77492, CI 77491, CI 77499

Green Tea No.303. Miętowy, chłodny, zielono-niebieski odcień. Perfekcyjnie niweluje zaczerwienienia, szczególnie mocno zaróżowione, intensywne rumieńce. Skóra po jego użyciu jest mocno odświeżona, czasami wręcz przeraźliwie blada, ale bardzo dobrze radzi sobie z gaszeniem czerwieni i przygotowuje skórę na przyjęcie podkładu. Nie wybija się spod kosmetyku wyrównującego koloryt. Bardzo udany odcień. Używam go, gdy podrażnię sobie moją strefę centralną. Jego zastosowanie wymaga następnie minimalnej ilości podkładu, a używam go naprawdę niewiele.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Kaolin, CI 77288

Light Lemon No.304. Cytrynowy odcień żółci, delikatnie chłodnej. bardzo dobrze niweluje drobne zaczerwienienia (mniej intensywne) oraz sińce, można go mieszać z beżowymi korektorami lub używać bezpośrednio po sobie. Można nim zażółcać także podkłady marki.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Kaolin, CI 77492, CI 77491

Pinko No.305. Różowy, uroczy odcień różu. Odświeża skórę i niweluje brzydki, przebarwiony koloryt skóry. Bardzo rzadko go używam do korygowania kolorytu, wolę jednak fioletowe tony, ale za to spełnia rolę dziewczęcego różu. Ma naturalny, bardzo twarzowy odcień. Kolor jest stonowany, nie za chłodny, nie za ciepły, nie ma w nim brzoskwiniowych tonów.

INCI: Mica, Titanium Dioxide, Kaolin, CI 77491, CI 77492

SKŁAD
Korektory bazują na połyskującej subtelnie mice oraz dwutlenku tytanu, który zapewnia lekkie krycie. Nie posiadają tlenku cynku, dzięki temu nie wysuszają skóry i są pozbawione właściwości antybakteryjnych. Kaolin zapobiega migracji produktu, zwiększa jego trwałość i nadaje im wspomnianej sypkości. Formuła nie ma tendencji do osiadania w niedoskonałościach, nie jest ani zbyt kremowa, ani za sucha, dzięki temu kosmetyk prezentuje się bardzo naturalnie i współpracuje z wieloma typami skóry. Cała formuła to bardzo dobra, sypka baza pod makijaż. Korektor można stosować na większe i na mniejsze partie twarzy.

Produkt nie zawiera żadnych dodatkowych, zbędnych substancji. Nie podrażnia oczu, nie powoduje ich łzawienia, a mam ten problem szczególnie latem, gdy coś "przypadkiem" dostaje mi się do oczu. Może być stosowany przez alergików. 

CENA I WYDAJNOŚĆ
Kosmetyki mineralne są szalenie wydajne, szczególnie, gdy mają tak sypką, delikatną formułę, nadal nie wykończyłam mojego korektora Beige Uno, a używam go niemal codziennie, a zwłaszcza wtedy, gdy wykonuję pełny makijaż. Mały, zgrabny słoiczek z zasuwką mieści aż 4 g produktu. Cena korektora to 36,90 zł, nie zwala z nóg i jest adekwatna co do jakości i ponadprzeciętnej wydajności. Jestem bardzo na tak :)

GRUPA DOCELOWA
Korektory sprawdzą się stosowane na okolice pod oczami, ale także na większe powierzchnie, które wymagają wyrównania kolorytu. Mimo że krycie tych korektorów na pierwszy rzut oka nie jest powalające, faktycznie można je budować i bardzo dobrze radzą sobie z neutralizacją niechcianych przebarwień, anomalii, jakie występują na skórze.

Sypka, lekka, komfortowa formuła nie obciąża skóry i nie tworzy odpychającej maski. Jest bardzo odporna na działanie potu i sebum, a także ścieranie. Przylega blisko skóry, ale przyjemna pudrowość tych produktów działa jak swoista izolacja i znacząco przedłuża trwałość makijażu. Zdecydowanie dla osób, które planują używać korektorów mineralnych na większe partie twarzy oraz dla tych, którzy cenią naturalny, subtelny efekt. 

OCENA KOŃCOWA
Bardzo dobry jakościowo produkt. Jeśli tylko uderzasz w target - czyli oczekujesz wyrównania kolorytu bez efektu maski i nie przepadasz za pełnym kryciem, to jest to kosmetyk stworzony dla Ciebie. Skóry normalnej, mieszanej, tłustej i względnie zadbanej nie będzie przesuszał, a na pewno słabiej od innych mineralnych odpowiedników. Ja u siebie nie zauważyłam ubytków w nawilżeniu, a niestety, moja cera przez ten cały szał stosowania kwasów odwadnia się błyskawicznie i muszę bardzo uważać przy doborze kosmetyków. 

PRODUKTY NIEZBĘDNE DO DZISIEJSZEJ RECENZJI OTRZYMAŁAM W NIEZOBOWIĄZUJĄCY SPOSÓB, ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.

Jednocześnie chcę Was poinformować o wprowadzeniu nowej, wyczekiwanej gamy Ecolore, bowiem jest już ona dostępna on-line. Próbniki kolorystyczne będą dostępne za około tydzień. W ofercie pojawiły się piękne, złociste goldeny i genialne neutralne - z gamy nude. Gama jest bardzo rozbudowana. Zachęcam także, jeśli tylko znajdziecie czas, na dobór koloru w świetle dziennym na targach ekologicznych w Warszawie (ekocuda), które odbędą się 22-23 kwietnia - również na nich będę :)

Dziękuję także za wsparcie - dochody z reklam przechodzą moje najśmielsze oczekiwania (jeśli mogę jakiekolwiek posiadać w tej materii) i możecie mieć pewność, że będą to dobrze ulokowane pieniądze :)

Pozdrawiam,
Ewa

Przebarwienia pozapalne, potrądzikowe, nieutrwalone | Najlepsze metody leczenia, etiologia problemu, polecane kosmetyki i substancje aktywne

$
0
0

Wypryski, krostki, zmiany naciekowe. Każda zmiana, która pojawia się na skórze, pozostawia po sobie ślad - im jest głębsza, dłużej znajduje się na skórze, dłuższy jest proces gojenia - stan zapalny niszczy połączenia kolagenowe, a obszar naczyniowy i struktura skóry ulega większym uszkodzeniom, pozostawiając blizny, zwyrodnienia, silne przebarwienie naczyniowe. 

Przebarwienia potrądzikowe mogą być sporym i dość bolesnym (psychicznie) problemem. Są trudne do zakamuflowania, przebijają przez podkład, każdego dnia przypominają o zmianach, które już dawno temu zdążyły się wygoić, potrafią zepsuć nawet najlepszy dzień i wymagają stosowania mocniejszego makijażu, co nie zawsze współgra z pielęgnacją i często zaburza podstawy pielęgnacyjne.

CZYM W OGÓLE SĄ PRZEBARWIENIA POZAPALNE I JAK POWSTAJĄ?

Przebarwienia pozapalne są "pozostałością" po powstaniu stanu zapalnego. Wraz z rozwojem stanu zapalnego, pojawia się obrzęk oraz towarzyszące jemu obfite unaczynienie, to właśnie ono akompaniuje zmianom zapalnym od samego początku i aż do momentu zagojenia się zmiany (czyli przebarwienie pozapalne nie jest niczym innym jak dalszym procesem gojenia - zwanym samoleczeniem się) - pozostawiając na skórze aktywny ślad, zwany przebarwieniem. Jest to żywa, nadal pracująca tkanka i przebarwienia nie są jedynie problemem estetycznym, bowiem w tym czasie skóra intensywnie regeneruje się, jest wrażliwa i delikatna, bogato unaczyniona, w odróżnieniu od przebarwienia utrwalonego, które jest już zaliczane do hiperpigmentacji i nie posiada szczególnych zdolności regeneracyjnych. Metody złuszczające często nie przynoszą (ale mogą, jeśli złuszczanie faktycznie przyspiesza regenerację, a bardzo często jest zupełnie odwrotnie) pożądanych rezultatów na przebarwieniach pozapalnych - "przebarwienie" pozapalne tkwi do momentu, aż skóra naturalnie ulegnie zagojeniu. Intensywne działanie może nawet zaburzać pewne procesy regeneracyjne i opóźniać ich wchłanianie. Zupełnie inaczej jest w leczeniu przebarwień utrwalonych, które pozostaną nietknięte przy metodach walki z przebarwieniami pozapalnymi i wymagają substancji silnie wybielających i bardzo często - złuszczających. 

Przebarwienie pozapalne posiada charakter naczyniowy. Jest to skupisko uszkodzonych i zaangażowanych w stan zapalny naczyń krwionośnych. Im dłużej na skórze tkwi stan zapalny, i im głębiej jest umiejscowiony, tym skupisko naczyń będzie wchłaniało się dłużej, ukazując zdrową tkankę (ze względu na ilość zaangażowanych naczyń w stan zapalny oraz objęte uszkodzenia tkanek). Przebarwienie pozapalne będzie również podatne na wchłanianie się, co jest niemożliwe przy przebarwieniu utrwalonym (nastąpi po zakończeniu odbudowy tkanki), jest uzależnione od stopnia regeneracji skóry, nawilżenia, jej wieku oraz ogólnej kondycji, jak i głębokości oraz czasu trwania stanu zapalnego. Z tego tak prostego powodu, przebarwienia pozapalne mogą tkwić na skórze tydzień, albo i kilka długich miesięcy - kwestia tego ile naczyń krwionośnych objął stan zapalny i ile z nich jest nadal niezbędnych do procesów naprawczych.

Przebarwienia pozapalne mogą zaogniać się, blednąć, całkowicie się wchłonąć, ale równieżulec utrwaleniu i pozostawić trwały ślad. Dokładnie tak, jak ma to miejsce po uszkodzeniu jakiejkolwiek tkanki. Z jednej strony kwasy i retinoidy przyspieszają regenerację naskórka, ale pochodne witaminy A pobudzają również angiogenezę (co z jednej strony nasila przebarwienia, ale i wydłuża procesy regeneracyjne, co daje więcej czasu na spłycenie nierówności), czyli powstawanie nowych naczyń krwionośnych, środki chemiczne drażnią również skórę i mogą ją odwadniać. Pojedynczo żadne metody złuszczania nie niwelują tego problemu, a mogą go nasilić, klucz tkwi w tolerancji tych zabiegów, ich częstotliwości przeprowadzania i bieżącej pielęgnacji. Najbardziej efektywne są kuracje skojarzone, w połączeniu ze środkiem o silnym działaniu przeciwzapalnym, ponieważ preparat złuszczający zwiększa absorpcję substancji aktywnej

Wiem, że nikt nie skacze ze szczęścia, gdy proces wchłaniania się (gojenia) przeciąga się, ale z drugiej strony, masz więcej czasu na efektywne działanie w kierunku blizn, które wiążą się z ubytkami w skórze. Póki zmiana jest dobrze unaczyniona, jest bardzo podatna na leczenie. Najgorszym błędem jest oczekiwanie aż przebarwienia zdążą się wchłonąć, a dopiero po kilku latach dostać olśnienia, że jednak coś z tymi bliznami trzeba zrobić. Skuteczność takiego leczenia spada o ponad 70%! 

Bardzo ważną substancją w całej tej plejadzie jest mediator - histamina. Działa ona toksycznie na włókna kolagenowe oraz stan naczyń krwionośnych. Im stan zapalny rozwija się dłużej, tym uszkodzenia są bardziej dotkliwe, właśnie ze względu na szkodliwą histaminę, krążące cytokiny zapalne oraz toksyczną, zalegającą treść rozsadzającą mieszek włosowy. Z jednej strony odradzam wyciskanie zmian, ale można zauważyć, że jeśli wyciśnie się tego przysłowiowego pryszcza, to ślad po zmianie nierzadko bywa wizualnie mniejszy, dotyczy to również powstałego przebarwienia - zmiana częściej się bliznowaci.

Zmiany w pierwszej fazie są intensywnie czerwone, następnie sinieją i powoli wchłaniają się. Obszar jest bogato unaczyniony, dlatego w kontakcie ze słońcem może pojawić się problem hiperpigmentacji. 

CO WPŁYWA NEGATYWNIE, PRZEDŁUŻAJĄC WYSTĘPOWANIE PRZEBARWIEŃ POZAPALNYCH NA SKÓRZE? O CZYM MOŻE ŚWIADCZYĆ BARDZO POWOLNE WCHŁANIANIE SIĘ PRZEBARWIEŃ?

Gojenie się małego, niepozornego wyprysku, nie jest kwestią kilku dni, a sam proces zapalny jest niezwykle stresogenny i wyniszczający dla naskórka. Unaczynienie występuje na skórze do tego momentu, póki skóra nie zregeneruje się według swoich aktualnych możliwości, a jest to kwestią osobniczą, uwarunkowaną genetycznie, ale także modyfikowalną poprzez styl życia, pielęgnację, otaczające środowisko. Oznacza to, że w tym czasie można realnie wpłynąć na kształt powstałej blizny i zredukować ją nawet do 80-90% przy dobrze dobranej metodzie. Należy jednocześnie zdać sobie sprawę, że metody złuszczania będą nieskuteczne na samo leczenie przebarwień pozapalnych, które jest bez sensu, jeśli skóra regeneruje się prawidłowo i nie ma ubytków, prowadzi to bowiem do zakłócenia naturalnych procesów i może przyczyniać się do powstania uszkodzenia na poziomie włókien kolagenowych (zapadlina) lub trwałego uszkodzenia naczynia krwionośnego (rozszerzone naczynie krwionośne). Przebarwienia jak najbardziej mogą boleć, ponieważ są bogato unaczynione. 

Mimo że wyciskanie zmian może dawać powiedzmy, złudnie szybsze gojenie, jednocześnie pozbycie się ropowiczej treści w sposób nienaturalnie szybki, powoduje błyskawicznie opróżnienie mieszka i jego nierzadko, niewłaściwe zrastanie się, a także uszkadza sieć naczyń krwionośnych. Skraca znacząco również proces gojenia, co nie jest pożądane, jeśli ktoś ma tendencję do blizn zapadlinowych. Zwiększa to zatem realnie procent wystąpienia blizny i utrwalonego przebarwienia. Nie popieram pozostawiania samej sobie zmienionej zapalnie skóry, ale nie uważam, by wyciskanie zmian było lepsze. I jedno, i drugie szkodzi. Teoretycznie i praktycznie, lepiej przemęczyć się ze stanem zapalnym przez 1-2 dni przy włączeniu silnych metod przeciwzapalnych i nie przyspieszać naturalnego procesu bliznowacenia oraz schodzenia obrzęku naczyniowego.

Obecność na skórze przebarwień pozapalnych jest uzależniona od tego jakich szkód zdążył już dokonać stan zapalny. Z tego względu im zmiana jest głębiej umiejscowiona i im dłużej pogrążona jest w stanie zapalnym, tym przebarwienie będzie trudniejsze i dłuższe w leczeniu - skóra wymaga większej ilości czasu do regeneracji oraz histamina i uwalniane cytokiny zapalne uszkodziły i nadmiernie poszerzyły większą ilość naczyń krwionośnych.

Czas gojenia wydłuża również słaba regeneracja skóry, zaburzona mikroflora skórna oraz tendencja do rozszerzenia się naczyń krwionośnych, a przebarwienia będą zaostrzać czynniki drażniące, dokładnie takie, jakie powodują rumień. Im skóra jest bardziej uspokojona, złagodzona, tym przebarwienia będą wchłaniać się lepiej, szybciej, a zmiany w kolorycie będą widoczne gołym okiem. Nie bez przyczyny wiele osób zauważa zaostrzenie się zmian pozapalnych w momencie stresu, silnych emocji, wysiłku fizycznego, masażu - to są normalne naczynia krwionośne, które reagują tak samo negatywnie na bodziec drażniący - rozszerzają się.

Bardzo długie wchłanianie się przebarwień, oczywiście pomijając długi czas występowania zmiany (zauważ, że zmiany powierzchowne, w obrębie mieszka goją się bardzo szybko, a obrzęk naczyniowy zanika bardzo szybko) może świadczyć przede wszystkim o obniżonych zdolnościach regeneracyjnych skóry, ale również o niskiej tendencji do powstawania blizn - zmiany, które są słabiej unaczynione, najczęściej powodują szybką degradację włókien kolagenowych - zmiana zapada się i nie jest już podatna na działanie zewnętrzne. 

Słabe ciśnienie krwi i ogólne problemy z krążeniem również mają realny wpływ na wchłanianie się przebarwień pozapalnych. Na pewno problem ten będzie bardziej dotyczył osób z małą ilością ruchu, problemami z nerkami oraz obciążeniem sercowo-naczyniowym. Odwodnienie organizmu także spowalnia wchłanianie się przebarwień pozapalnych, podobnie jak dieta uboga w składniki mineralne i witaminy, szczególnie tłuszczowe. Im bardziej wyniszczona skóra i organizm, tym przebarwienia będą tkwiły na skórze znacznie dłużej, ale nieestetyczne plamki mogą także świadczyć o niskim potencjale do bliznowacenia - blizna kształtuje się dopóki obszar jest intensywnie unaczyniony,  zmienia wówczas swój kształt, jest podatna na leczenie. 

Zazwyczaj Ci, którzy mają problem z przebarwieniami pozapalnymi, nie mają aż takiego problemu blizn zapadlinowych (tzw. dziurek)  i odwrotnie. Oczywiście na zniszczonej skórze, wskazane problemy występują jednocześnie. 

Skóra objęta stanem zapalnym jest bardziej podatna na negatywne działanie słońca. W miejscach, gdzie skóra jest najbardziej reaktywna, pobudzona naczyniowo, nierzadko jest i przebarwiona. Słońce, niestety, uszkadza naczynia krwionośne, które objęte stanem zapalnym i tak są kruche, a ze względu na toczące się ciągle w tym miejscu intensywne procesy regeneracyjne i delikatne, nowe włókna kolagenowe - naskórek łatwiej ulega przebarwieniu. Dlatego tak ważna jest ochrona przeciwsłoneczna. Możesz nie mieć problemu z utrwalonymi przebarwieniami, ale ryzyko ich wystąpienia znacząco wzrasta, jeśli masz istniejące ślady pozapalne. Mimo że podchodzę do stosowania filtrów bardziej... życiowo, jeśli wiem, że spędzę na zewnątrz sporą ilość czasu, nie bazuję jedynie na minerałach, a zaciskam zęby i nakładam stabilny krem z filtrem. Promienie słoneczne zaburzają procesy gojenia, pomijam już powstanie przebarwień utrwalonych, ale przede wszystkim jest ogromne ryzyko powstania bliznowców, które są najtrudniejsze w leczeniu, szczególnie, gdy dochodzi do ich zwyrodnień (tak zwane rynienki). Promienie UVB powodują ponowny stan zapalny, zaś UVA niszczą struktury naczyń krwionośnych i włókien kolagenowych oraz nasilają rogowacenie. Słońce i przebarwienia pozapalne nie idą razem w parze i warto przemóc się do filtrów chociaż w okresie rekonwalescencji, kiedy skóra jest znacznie bardziej wrażliwa i delikatna. 


PODSTAWOWE ZASADY DBANIA O SKÓRĘ Z PRZEBARWIENIAMI

Aby skutecznie walczyć z przebarwieniami, należy zdać sobie sprawę, że zmiany tego typu są wciąż toczącym się procesem regeneracyjnym i każde zakłócanie tych czynności, bez jednoczesnego wsparcia i niewłaściwe działania, mogą doprowadzić do utrwalenia (zbrązowienia) obszaru oraz większej tendencji do powstania bliznowców. Nie zawsze długo utrzymujące się przebarwienia pozapalne są złym objawem. Rozwiązaniem sytuacji nie jest złuszczanie, które dodatkowo uszkadza skórę i zwiększa ilość naczyń krwionośnych, ale obkurczanie sieci naczyń krwionośnych, silne działanie przeciwzapalne i wspomaganie procesów regeneracyjnych. Sprawdzą się mało inwazyjne metody działania. Przy jednoczesnym problemie blizn, należy włączyć dodatkowo metody złuszczające lub pobudzające syntezę kolagenu poprzez iniekcję.

Znajdź główną przyczynę. Zanim przystąpisz do działania, pomyśl, czy przebarwienia pozapalne nie są wynikiem Twojego podejścia do diety, nawadniania organizmu, dbałości o jakość spożywanego jedzenia i suplementów. Warto wykluczyć również zniszczoną barierę naskórkową i słabe zdolności regeneracyjne, bowiem zniszczona skóra znacznie gorzej radzi sobie ze spustoszeniem jakie pozostawia toczący się stan zapalny i mechanizm walki z przebarwieniami będzie skupiał się głównie na odbudowie bariery hydrolipidowej i intensywnym działaniu przeciwzapalnym. Zapamiętaj, ze głębokość zmiany i czas utrzymywania się stanu zapalnego również znacząco spowalnia ten proces i należy uzbroić się w cierpliwość. Jeśli nie dotyczą Ciebie żadne wyżej wymienione problemy, masz niskie zdolności do bliznowacenia i przebarwienia wchłaniają się dłużej niż u przeciętnej osoby, prawdopodobnie Twoja skóra posiada bardzo dobre zdolności regeneracyjne, poprzez bardzo dobre unaczynienie tkanki - wówczas skup się głównie na działaniu przeciwzapalnym i delikatnie obkurczającym naczynka krwionośne. 

Hamuj szybko stan zapalny i nie dopuszczaj do ropienia zmiany. Im dalej posunięty jest proces zapalny i im dłużej się utrzymuje, tym zniszczenia są bardziej dotkliwe. Najprostszym, a zarazem i najtrudniejszym zadaniem jest hamowanie stanu zapalnego i działanie już w zarodku - ropienie mieszków włosowych jest zawsze negatywnym objawem, a wraz z powstaniem stanu zapalnego, pojawia się cała kaskada procesów, których nie da się już odwrócić. Pamiętaj, by przede wszystkim zapobiegać, ale nie rozkładać także bezczynnie rąk, gdy owy stan zapalny zdąży się już pojawić. Mimo że nie jestem zwolenniczką antybiotyków, gdy istnieje duże ryzyko pojawienia się stanów zapalnych, zalecam terapie skojarzone, które choć w pewnym stopniu zapobiegną pojawianiu się odczynu zapalnego. 

Skup się na regeneracji. Słabo regenerująca skóra znacznie gorzej radzi sobie z wchłanianiem zaangażowanych w stan zapalny naczyń krwionośnych - wystarczy porównać chociażby proces gojenia u dziecka, a u osoby starszej. Ciągłe złuszczanie, nadmierne podrażnianie, brak działania łagodząco-kojącego prawdopodobnie tylko nasili Twoje problemy. 

Zadbaj o prawidłowe nawodnienie naskórka i organizmu. Odwodniony organizm ma znacznie słabsze możliwości naprawcze, niskie ciśnienie zaburza proces gojenia poprzez nieprawidłowe i niewystarczające ukrwienie, a także słabszą wymianę substancji przeciwzapalnych, odżywczych (niskie ciśnienie osmotyczne). Dobrze nawilżona skóra to przede wszystkim prawidłowa wymiana substancji aktywnych oraz elastyczna, zbita struktura naskórkowa. Skóra odwodniona, podrażniona i nadmiernie wrażliwa jest dodatkowo mocniej pobudzona (zaburzona mikroflora skórna, brak filmu ochronnego, cienki naskórek bardzo podatny na rogowacenie), a utrudnia to leczenie przebarwień pozapalnych oraz dodatkowo je uwidacznia.

Nie drażnij nadmiernie skóry. Nie jest to bowiem żadne rozwiązanie sytuacji. Oczywiście, skóra może wymagać dopasowanej metody złuszczania, ale za agresywne zabiegi i ich zła tolerancja tylko opóźnia proces gojenia i może wpływać negatywnie na procesy naprawcze. 

Uzbrój się w cierpliwość. Wchłanianie przebarwień pozapalnych nie zawsze można przyspieszyć, każda tkanka inaczej reaguje na stan zapalny i posiada swój własny mechanizm regenerujący. U innych przebarwienie zniknie po kilku tygodniach, u Ciebie może po nastu długich miesiącach i nie będzie objawem patologicznym.

Korzystaj ze słońca z umiarem i nie uciekaj od stabilnej ochrony przeciwsłonecznej. Tkanka objęta procesem gojenia jest wyjątkowo wrażliwa - mocno unaczyniona i unerwiona, nowe struktury są bardzo delikatne i wrażliwe, dlatego ochrona przeciwsłoneczna chociaż w etapie samoleczenia się skóry jest absolutnie niezbędna.

Pielęgnacja skóry z przebarwieniami pozapalnymi jest bardzo podobna do założeń leczenia skóry pobudzonej naczyniowo oraz pierwszej fazy trądziku różowatego (o trądziku różowatym możesz dowiedzieć się więcej tutaj>). Skóra dotknięta śladami pozapalnymi z zasady jest wrażliwsza, delikatniejsza, o obniżonym progu tolerancji, a na zmiany działają najlepiej substancje wykazujące właściwości przeciwzapalne, obkurczające naczynia krwionośne, antyoksydacyjne oraz kojąco-łagodzące. Wyjściem z sytuacji nie jest dalsze działanie silnie przeciwtrądzikowe, a coś zupełnie odmiennego - skóra dobrze zregenerowana, złagodzona, uspokojona znacznie lepiej poradzi sobie z wchłanianiem się owych mało estetycznych śladów. Nie spłycisz tych zmian tonami schodzącego naskórka (chociaż dobrze dopasowana metoda złuszczania zwiększa penetrację naskórka i przyspiesza cykl komórkowy), najlepsze efekty osiągniesz w terapiach skojarzonych, które są nastawione na kilka celów, ale przede wszystkim mają przywrócić prawidłowe funkcjonowanie bariery ochronnej i hamować stan zapalny. Owszem, substancje złuszczające mogą być pomocne, ale nigdy samodzielnie! Musi stać za nimi ZAWSZE porządna, zbilansowana, neutralna pielęgnacja, a ich działanie powinno być wielokierunkowe, z naciskiem na silnie przeciwzapalne. 

POMOCNE ZABIEGI W LECZENIU PRZEBARWIEŃ

Najbardziej polecane są zabiegi pobudzające syntezę kolagenu, najlepiej bez efektywnego, powierzchownego usuwania naskórka, a działające głębiej - poprzez iniekcję. Mikro nakłuwanie skóry nie uszkadza sieci naczyń krwionośnych i nie wywołuje rozległego stanu zapalnego, co ma miejsce w stosowaniu silnie kwasowych roztworów, czy niedopasowanych, słabo tolerowanych retinoidów, a jest to niepożądane w leczeniu skóry z przebarwieniami typu pozapalnego.

Mezoterapia igłowa. Jest intensywną metodą rewitalizacji, odnowy i ochrony skóry wymagającej. Skóra długotrwale walcząca z trądzikiem, jest wyniszczona, cienka i osłabiona, jeśli nie zrobisz nic w tym kierunku - ślady potrądzikowe będą utrzymywać się znacznie dłużej, a tendencja do powstawania blizn - wzrośnie. Iniekcja w mezoterapii zwiększa przede wszystkim lipolizę, czyli metabolizm tkanki tłuszczowej, do której nie docierają produkty stosowane zewnętrznie - iniekcja podawana bezpośrednio w rejonie naczyń krwionośnych, zwiększa metabolizm komórkowy, krążenie międzykomórkowe oraz mechanicznie stymulację komórki naskórka, które nie zostały jeszcze dotknięte i wyniszczone stanem zapalnym. Jeśli podany preparat wykazuje silne działanie przeciwzapalne, można oczekiwać widocznych efektów już po pierwszym zabiegu. 

Dermapen. Urządzenie oparte jest na zasadzie automatycznego nakłuwania skóry przy pomocy pulsujących igieł, jest to bardziej komfortowe niż inne metody nakłuwania - jak na przykład wyżej wymieniona mezoterapia. Dermapen przynosi niemal identyczne efekty jak porównywany zabieg, z tym, że igiełki są krótsze, zabieg jest mniej intensywny i bolesny, a więc efekty mogą być słabsze, ale za to okres rekonwalescencji jest znacznie krótszy. Dermapen lepiej sprawdza się na delikatniejszej i bardziej wrażliwej skórze.

Osocze bogatopłytkowe. Najbardziej naturalna, hipoalergiczna i zgodna z Twoją skórą wyizolowana substancja. Osocze posiada silne właściwości regenerujące, aktywne, przeciwzapalne, może realnie odbudować naturalną barierę ochronną, zwiększyć tolerancję skórną oraz naturalne mechanizmy ochronne i naprawcze, uspokoić naskórek. Warto wykonać zabieg po wcześniejszym mikro nakłuwaniu skóry - dermapenem, czy mezoterapii igłowej. Osocze skraca czas rekonwalescencji i wykazuje znacznie wyższą skuteczność w terapiach łączonych. 

Mezoterapia tlenowa. Dotlenia silnie naskórek, zmniejsza obrzęk i odczyn zapalny oraz sprzyja redukcji wrażliwości mieszków włosowych. Zabieg zwiększa również metabolizm komórkowy oraz tym samym przyspiesza proces gojenia. Skóra po zabiegu jest gładka, rozświetlona i dobrze odżywiona. 

Światło czerwone. Światło emitowane przez elektroluminescencyjne diody dociera do naskórka i skóry właściwej, tak naprawdę wszystkie zabiegi dla skóry dotkniętej trądzikiem różowatym i przebarwieniami typu naczyniowego mają za zadanie dostać się do jak najgłębszych partii skóry, a najlepiej tkanki tłuszczowej i motywować ją do regeneracji. Światłoterapia działa podobnie. Oprócz właściwości regeneracyjnych i przeciwzapalnych, uśmierza ból i zwiększa próg tolerancji. Ma silne właściwości hamujące stan zapalny i znacznie redukuje ilość zaangażowanych w stan zapalny naczyń krwionośnych. Należy zapamiętać podstawową kwestię - przebarwienia będą tkwić na skórze, dopóki tkanka właściwie się nie zagoi. Tutaj nie chodzi o złuszczenie warstwy skóry, ale o przyspieszenie metabolizmu komórkowego, aby naczynia mogły przestać uczestniczyć w procesie gojenia. 


SUBSTANCJE AKTYWNE

Są identyczne jak w leczeniu trądziku różowatego, dlatego nie będę szczególnie rozpisywać się na ich temat, a zapraszam do zapoznania się z istniejącym już artykułem >. Zwracam szczególną uwagę na witaminę C, B5 i B3, które wykazują niesamowite działanie przeciwzapalne i antyoksydacyjne jednocześnie, co sprawia, że są absolutną podstawą leczenia skóry z przebarwieniami. Walkę warto wspomóc preparatami probiotycznymi, które sprzyjają odbudowaniu naturalnej mikroflory skórnej, będącej istotną podporną skóry - zaś filarem - prawidłowy poziom nawodnienia i unikanie nawet powierzchownego odwodnienia.

Bardzo pomocne mogą okazać się kwasy z grupy PHA, ale najlepiej w formułach o lekko kwaśnym lub neutralnym pH oraz z małą zawartością kwasów, bowiem preparaty mają zapewniać właściwe nawodnienie naskórka, hamować stan zapalny i wykazywać głównie działanie przeciwzapalne, mogę ręczyć za kosmetyki Arkana z serii Lactobionic, które bardzo dobrze trafiają w schemat skóry wrażliwej, reaktywnej, naczyniowej, ale jednocześnie trądzikowej. Warto także przyjrzeć się tonikowi migdałowemu Norel, który doczekał się już recenzji na moim blogu>

Oczywiście w moim zestawieniu nie mogłoby zabraknąć kwasu azelainowego (więcej tutaj>), który jest jednym z niewielu kwasów o tak wielu właściwościach, ze szczególnym podkreśleniem hamującego działania odczynu zapalnego, iż jego obecność w pielęgnacji skóry z przebarwieniami pozapalnymi jest tylko kwestią czasu. Ze względu na rozpuszczalność kwasu azelainowego w tłuszczach, bazy są dosyć kiepskie, często drażniące i powodujące odwodnienie, dlatego dobrym pomysłem może okazać się azeloglicyna, forma wodna, która wymaga naturalnego pH (5-11), a poprzez glicynę, wykazuje jednocześnie działanie przeciwzapalne. Z substancji o lekkim działaniu mikrozłuszczającym może okazać się pomocny adapalen, retinoid III generacji, wykazujący najsilniejsze działanie przeciwzapalne oraz odznaczający się najlepszą tolerancją.

W pielęgnacji skóry przebarwionej nie powinno zabraknąć substancji aktywnych, roślinnych, zawartych między innymi w lukrecji gładkiej, owsie, morwie, mącznicy lekarskiej, kurkumie, wąkocie azjatyckiej, biofermencie z sake, lnie, kozieradce, bluszczu, ruszczyku, kasztanowcu, arnice oraz wszystkich ziołach śluzotwórczych>. Cechuje je silne działanie przeciwzapalne, łagodzące, kojące i wspomagające regenerację naskórka. 

Nie bez znaczenia są również szeroko pojęte antyoksydanty - witaminy (C, E, B3, D), wyciągi roślinne, wyizolowane substancje aktywne (szczególnie prekursorzy glutationu), bowiem ograniczają ilość wolnych rodników i zmniejszą ryzyko ściemnienia przebarwień. Póki przebarwienia są zaróżowione, unaczynione, można je zredukować w 100%, bez ryzyka ponownego nawrotu, oczywiście przez jakiś czas, nawet, wchłonięte przebarwienia, pod wpływem pobudzenia mogą ulec przejściowemu uwidocznieniu, ale walka z przebarwieniami pozapalnymi, a utrwalonymi to zupełnie inna bajka. 

Dobre efekty może przynieść stosowanie w kuracjach łączonych hydrochinionu oraz kwasu kojowego. Mają one bardzo korzystny wpływ na stan naczyń krwionośnych, nie są tak drażniące jak większość substancji kwasowych i również wykazują, jak większość wyżej wymienionych, działanie przeciwzapalne oraz cechuje je działanie wybielające. Korzystny wpływ na skórę przebarwioną wykazują również niedoceniane minerały: cynk, miedź, magnez, krzemionka. One także zwiększają możliwości regeneracyjne naskórka, dają efekt chłodzenia i uspokajają pobudzone naczynia krwionośne. Najłatwiej ich dobroczynny wpływ możesz dostrzec podczas stosowania glinek (szczególnie białej), spiruliny wysokiej jakości oraz naturalnych błot, szczególnie bogatych w mikroelementy. 

Substancjami, których wcześniej nie wymieniłam są: heparyna, rutyna i inne substancje obkurczające i poprawiające stan naczyń krwionośnych. Przyspieszają one gojenie, wykazują działanie łagodzące i kojące, obkurczają naczynia, przez co obrzęk wchłania się szybciej, a na efekty nie trzeba czekać wiekami. 

Ostatnią substancją, na jaką chciałabym zwrócić uwagę, jest n-acetyloglukozamina, bowiem wspiera regenerację naskórka, widocznie poprawia jędrność i jakość skóry oraz przede wszystkim jest silnym antyoksydantem, co sprawia, że bardzo pomocna w leczeniu rumienia. Dodatkowo nie powoduje mikrozłuszczania, to ogromny plus, szczególnie w pielęgnacji cery wrażliwej.

W leczeniu przebarwień bardzo dobrze mogą sprawdzić preparaty pozabiegowe - chłodzące, kojące, o silnych właściwościach regenerujących - niwelują one obrzęki oraz odżywiają naskórek, wiele marek profesjonalnych oferuje żele chłodzące np. APIS, Bielenda, Arkana oraz kremy kojące - nie muszę daleko szukać, wymienię chociażby słynny Cicalfate Avene, czy Cicalplast La Roche-Posay. Sęk w tym, by skórę koić, a nie ją podrażniać. 


Jeśli wpis okazał się dla Ciebie przydatny, warto mnie wesprzeć, dotykając reklam. Nic Cię to nie kosztuje, a wszystkie przychody inwestuję w poczet bloga. 

Pozdrawiam,
Ewa 

Łagodne oczyszczenie w rozsądnej cenie | Alterra, Reinigungs - Emulsion Bio - Granatapfel (Emulsja oczyszczająca z granatem)

$
0
0
Ostatnio kieruję swój wzrok z większym zainteresowaniem na dyskontowe półki w poszukiwaniu godnych polecenia produktów, głównie do oczyszczania skóry twarzy. Bez narażania się na wysokie koszty, możesz nie tylko zaoszczędzić i zainwestować w kosmetyki, które mają dłuższy kontakt ze skórą, ale również zapoznać się z daną konsystencją i określić dokładniej swoje preferencje kosmetyczne. O ile wcześniej znalezienie czegokolwiek sensownego w pierwszej, lepszej drogerii, graniczyło z cudem, o tyle aktualnie, co rusz pojawiają się nowości, mające bardzo ciekawe formuły i konsystencje. 

Alterra emulsja oczyszczająca z granatem do nowości nie należy, można ją znaleźć na półkach drogerii Rossmann od już dość długiego czasu. Mimo swojej stałości w ofercie, zdecydowanie wybija się na tle innych kosmetyków, szczególnie w swojej półce cenowej - miałabym ogromne problemy ze znalezieniem jej konkurenta. Nie bez powodu bardzo często ją polecam - ma ciekawą, nietłustą konsystencję, dobrze się domywa, nie wysusza skóry i przy tym jest bardzo tania. 

KONSYSTENCJA

Jest bardzo podobna pod pewnymi względami do emulsji Vianek, którą recenzowałam już jakiś czas temu w tym miejscu>. Jest śliska, gładka, dobrze się rozprowadza, ale zawiera lepsze właściwości powlekające i jednocześnie nie jest aż tak nieprzyjemnie tłusta,  dzięki czemu doskonale się spłukuje, ale i nie wysusza skóry. Czuć, że to tani kosmetyk, podobnie jak propozycja Vianek, ale w moim odczuciu Alterra jest bardziej podatna na modyfikacje i znacznie przyjemniejsza w odbiorze po spłukaniu ze skóry. Z emulsją marki Sylveco nie da się aż tyle zrobić i pozostawia dość specyficzny woal po zakończeniu rytuału oczyszczania.

Konsystencja jest błyszcząca, gładko i przyjemnie się rozprowadza w dłoniach, ale nie jest kremowa. W kontakcie z wodą w ogóle się nie pieni, tworzy delikatniejszą wersję wodnej emulsji i łagodnie usuwa się ze skóry. Nie ma aż tak ogromnych problemów z jej spłukiwaniem, choć niekomfortowo i męcząco ślizga się, przy czym nie jest podatna na ruchy dłoni. Mimo wszystko nie trzeba spędzać pół godziny w łazience, aby mieć pewność, że nic nie zostało na skórze. Nie lepi się i nie klei, a po oczyszczeniu skóra jest zupełnie normalna - ani nie jest rozpulchniona, ani wysuszona (chociaż ostatni punkt zależy od zapotrzebowania na okluzję, może okazać się, że Alterra będzie jednak za lekka i nie okaże się już tak komfortowa w użyciu).

Pozbawiono ją naturalnej tłustości - nie łączy się wybitnie ze skórą, tworzy jakby obcy film (duża zawartość emulgatorów i gumy ksantanowej), nie można nią wykonać dokładnego masażu i rozpuścić tak fantastycznie zabrudzeń jak na przykład olejkami myjącymi, kremami, czy kremowymi cleanserami, które posiadają jednak bardziej miłą, przyjazną formułę (przykład: kremowy żel Lipikar>). To właśnie ten wspólny mianownik z emulsją Vianek - dłonie ślizgają się po skórze (słabiej, ale nadal), wciąż czuję, że zmagam się z jakimś ciałem obcym (brak efektu scalenia, idealnej współpracy ze skórą) i sama czynność demakijażu nie jest aż tak przyjemna, a nierzadko mało komfortowa, ponieważ muszę przyłożyć się i poświęcić znaczną chwilę czasu, aby rozprowadzić produkt równomiernie. Emulsji brakuje zbitej struktury, która ułatwia i przyspiesza czynność oczyszczania oraz odczuwalnej kremowości, charakterystycznej dla kremów myjących, które bazują głównie na emolientach tłustych i wodzie.

Propozycja marki Alterra to typowa baza myjąca, która zawiera dużą ilość emulgatorów, a mniejszą substancji tłuszczowych, oleistych. Obecność emulgatorów tak naprawdę warunkuje w jaki sposób emulsja zachowuje się docelowo na powierzchni naskórka - z racji, iż emulgatory również zaliczają się, w tym przypadku, głównie do fazy tłuszczowej, dają niemal identyczne odczucia (zabezpieczają cerę, chroniąc przed nadmiernym parowaniem wody z naskórka, pełnią funkcję substancji powlekających, ale zamiast wchłaniać się - tworzą mocniejszy, sztuczny poślizg), ale dają jednak zupełnie inne wrażenia podczas usuwania konsystencji z naskórka.


Niejako właśnie zastosowane emulgatory są atutem dzisiejszego bohatera. Obawiałam się, że będzie to kolejny niezbyt udany epizod, ale kosmetyk bardzo dokładnie spłukuje się ze skóry bez efektu lepkości i nadmiernego poślizgu (nie powodując ściągnięcia), nie wymaga doczyszczenia (czego na wielu typach skóry potrzebować będzie emulsja Vianek) i nie zapewnia mocnego natłuszczenia, wzmagając potliwość i łojotok, jeśli zapotrzebowanie na okluzję po oczyszczeniu jest niskie. Nie daje tej ochronnej powłoczki, jaką zapewniają kremy oczyszczające na przykład Grace marki Antipodes>. W emulsji zabrakło także uczucia wędrującego, wadzącego oleju, struktura emulsji Alterra jest bardziej jednorodna i śliska. Odczuwalnie lepiej radzi sobie z usuwaniem zabrudzeń i ich spłukiwaniem z powierzchni naskórka, choć najbardziej lubię jej używać z akcesoriami. Z tym, z czym nie poradził sobie Vianek, wzorcowo usunie Alterra - bez większego problemu zmyje tusz do rzęs (nawet wodoodporny, ale polecam dorzucić do niej akcesoria, typu ściereczka) oraz makijaż mineralny. Za cięższe zabrudzenia jest za lekka, ale jest to zupełnie normalne.

W skrócie - Alterra zapewnia odpowiednią dawkę okluzji w trakcie mycia, ale jest jej relatywnie mniej po usunięciu kosmetyku. Z Viankiem bilans ten mniej więcej miał znak równości, dlatego produkt już mocniej powlekał skórę po oczyszczaniu - będzie bardziej pomocny przy nawilżaniu przez spłukiwanie, ale może również nasilać problemy z  cerą, gdy zapotrzebowanie na okluzję jest bardzo niskie. 

Emulgatory w tej emulsji dają ogromne pole do popisu i ułatwiają sprawną modyfikację formuły do aktualnych potrzeb skóry. Bezproblemowo można dodać do niej większej ilości oleju, aby konsystencja była bardziej zwarta i usuwała nawet cięższe zabrudzenia, łagodząc przy tym wysuszenie, jakie mógłby spowodować sam olejek myjący lub dwuetapówka z mocniejszym detergentem w drugiej fazie. Konsystencję emulsji z granatem można bardzo fajnie doczyszczać szmatką muślinową/frotą, waloryzując efekt oczyszczenia lub stosować już rozcieńczoną z wodą, ograniczając do minimum delikatną okluzję, jaką zapewnia.

Emulgatory i niewielka ilość tłuszczów chroni skórę przed odwodnieniem podczas mycia, ale jednocześnie jej nadmiernie nie wysusza po rytuale oczyszczania. Alterra może zatem okazać się bardzo dobrym wypośrodkowaniem dla osób, dla których Vianek był za ciężki, wzmagając łojotok, oraz gdy emulsje niemal wodne (typu Cetaphil) lub kremowe żele wysuszają skórę. Nie daje wyczuwalnego filmu, dlatego w wielu przypadkach może okazać się ciekawym, tanim produktem neutralnym do pielęgnacji twarzy. 

WŁAŚCIWOŚCI OCZYSZCZAJĄCE I PIELĘGNUJĄCE 

Podczas rozprowadzania dozowanej ilości produktu, konsystencja jest mało komfortowa, ale zupełnie inaczej zachowuje się podczas spłukiwania. Vianek dawał dość toporny, tłuszczowy efekt, nawet po spłukaniu było czuć lepki, tłuszczowy woal, skóra była wyczuwalnie powleczona lekką kołderką emolientów. Alterra tego nie zapewnia. Nie pieni się, a nawet powiedziałabym, że usuwa się łagodniej i znacznie szybciej od emulsji Vianek (chociaż ślizga się niemiłosiernie i trochę opóźnia to ten cały skomplikowany proces), a po oczyszczeniu skóra nie jest ani goła, zmaltretowana i natłuszczona. Po przejechaniu dłonią nie czuję nic nieprzyjemnego i wilgotnego. Po dłuższym czasie nie zaobserwowałam również skutków rozpulchnienia. Efekt oczyszczenia emulsji można dodatkowo zwaloryzować akcesoriami lub też zapewnić sobie wyższą dawkę okluzji, dodając odrobiny oleju naturalnego lub innych emolientów tłustych.

Zmierzając do sedna, brak okluzyjnego filmu i jego łagodne usuwanie się do skóry podczas kontaktu z wodą sprawia, że emulsja sprawdzi się na wielu typach skóry - a nawet jeśli nie, jej działanie można bezproblemowo zreformulować. Nie potrzeba do tego szczególnych umiejętności. Baza emolientowa, składająca się głównie z emulgatorów, bardzo dobrze zabezpiecza skórę przed odwodnieniem podczas mycia, ale również doskonale emulguje tłuszcz w kontakcie z wodą. Można nią bezproblemowo rozcieńczać olejki myjące i gęste kremy oczyszczające, aby były mniej tłuste, lepiej domywały się i tym samym w sprytny sposób ograniczyć rytuał oczyszczania do jednego środka myjącego. Nie ma przeciwwskazań, aby kosmetyk stosować również samodzielnie, gdy zapotrzebowanie na okluzję występuje tylko podczas mycia. Tak dobre emulgacyjne właściwości emulsji Alterra mogą posłużyć również za drugi etap oczyszczania (w celu domycia bardziej tłustego etapu pierwszego), czasami jednak lepiej sprawdzają się dwie oddzielne fazy, niż jedna, szczególnie, gdy zabrudzenia są bardzo odporne na działanie tłuszczów i detergentów.

Emulsja nie wysusza, nie ściąga i nie podrażnia skóry. Moich oczu nie drażni, a zdarza się to notorycznie przy emulsyjnych i tłuszczowych formułach. Jest wyjątkowo delikatna, choć zapach jest zdecydowanie za mocny i strasznie sztuczny. Konsystencja bezproblemowo łączy się nawet z zawiesinami - pudrami sypkimi, kosmetykami mineralnymi, glinkami. Przy dokładniejszym masowaniu, można nią usunąć delikatny tusz do rzęs. Może być za lekka dla osób z większym zapotrzebowaniem dla okluzję. Zawiera sporo substancji nawilżających i mocny, nachalny zapach, może więc powodować alergie i przejściowe uczulenia. 



Skóra po oczyszczeniu jest zupełnie normalna. Nie widzę żadnych zmian ani na plus, ani na minus. Czy to źle? Absolutnie. Neutralność i delikatność tego produktu to ogromna zaleta, bowiem jest niewiele produktów myjących, które nie robią ze skórą nic i tym samym nie zaburzają pielęgnacji. Wątpię, aby ten produkt zapewniał komukolwiek porządne nawilżenie, ponieważ fazy tłuszczowej jest tutaj niewiele, konsystencja jest lekka i dodatkowo jest, powiedzmy, łatwo spłukiwana, a na pewno można ją spłukać całkowicie. Nie sądzę, aby produkt, który ma tak krótki kontakt ze skórą mógł powodować zmiany zapalne, nasilać trądzik zaskórnikowy i sprzyjać zanieczyszczaniu, szczególnie, gdy zostanie dokładnie usunięty z powierzchni skóry, a nie jest to wyczynem godnym pochwały. Rachunek jest zatem prosty i mam nadzieję, ze zgadzasz się ze mną - zagrożenie, że skóra nagle ulegnie pogorszeniu pod wpływem emulsji Alterra jest bardzo niska i możliwa tylko przy silnym, głębokim odwodnieniu oraz reakcji alergicznej na składniki zawarte w produkcie.

Emulsję Alterra można wykorzystać nie tylko do mycia, ale również jako bazę peelingów - emulgatory ułatwią spłukanie drobinek ścierających oraz zapobiegną odwodnieniu skóry podczas usuwania martwego naskórka poprzez ścierające działanie drobinek.

Chociażby ze względu na cenę i ciekawe właściwości, moim zdaniem, emulsji Alterra warto dać szansę. 

NAJLEPSZY SPOSÓB UŻYTKOWANIA

Jej zmienność działania i podatność na modyfikacje pozwala mi ocenić produkt pod wieloma, zupełnie różnymi względami. Nie ma bowiem najlepszego sposobu użytkowania tego produktu dla wszystkich i za każdym razem można osiągnąć zupełnie inny efekt podczas stosowania emulsji Alterra.

Kosmetyk można stosować tradycyjnie. Stosowanie emulsyjnej konsystencji na suchą skórę zwiększy jej walory emulgujące i lepiej oczyści skórę, a także będzie zapewniać mocniejszą ochronę, sprawdza się to szczególnie przy mocniejszych zabrudzeniach oraz wysokiej podatności na odwadnianie się naskórka podczas mycia. Aplikacja na cerę zwilżoną, zmniejszy już jej właściwości myjące oraz będzie słabiej nawilżać skórę podczas mycia, a także ułatwi całkowite spłukanie emulsji. Będzie to sposób najlepszy dla osób, które nie wymagają okluzji lub potrzebują jej bardzo niewiele.

Alterra spisze się także jako tradycyjne mleczko. Ma lekką konsystencję. Wystarczy odrobinę emulsji umieścić na wilgotnym gaziku> lub płatku kosmetycznym i oczyścić skórę. To najlepsza metoda dla osób, które wymagają dużej ilości emolientów w pielęgnacji, a przy deficycie okluzji, skóra staje się podrażniona, zaczerwieniona, swędząca. 

To także doskonała baza kremowa do peelingów (nie tylko ziarnistych, ale także i kwasowych oraz enzymatycznych) i maseczek na bazie glinki. Ponadto spora ilość emulatorów ułatwi spłukanie mieszanki ze skóry.Ze względu na sporą zawartość fazy tłuszczowej, emulsję należy usuwać z pomocą ciepłej wody. 


SKŁAD, ILOŚĆ, CENA, DOSTĘPNOŚĆ I TERMIN WAŻNOŚCI

Emulsja według producenta przeznaczona jest do pielęgnacji skóry bardzo suchej, z czym nie mogę do końca się zgodzić, choć faktycznie produkt zawiera bardzo delikatne substancje pochodzenia naturalnego, które powlekają skórę podczas mycia. Kosmetyk nie zawiera detergentów, a swoje właściwości myjące zawdzięcza mieszance emulgatorów, które pod wpływem wody, emulgują się i usuwają z powierzchni naskórka, ale w bardzo delikatny sposób - dzięki temu nie wysuszają i nie ściągają nadmiernie skóry, choć jest to typowa formuła domywająca się, dlatego będzie stanowczo za lekka dla typów skóry, które wymagają porządnej okluzji. 

Emulsja umieszczona jest w 125 ml miękkiej, plastikowej tubie, zastosowany plastik pozwala na całkowite wydobycie produktu. Opakowanie jest zakończone otwarciem typu "klik", tworzywo jest wysoce podatne na uszkodzenia. Poprzez swoją dość lejącą, niezbyt zbitą formułę, emulsja z granatem jest średnio wydajna, ale jej niska cena (około 6-8 złotych) w pełni rekompensuje ten słaby punkt.

Kosmetyk to typowa, kremowa emulsja, bazą jest woda oraz olej sojowy. Za właściwości myjące odpowiedzialne są zastosowane emulgatory, które delikatniej i subtelniej, bez usuwania naturalnego bio-filmu, usuwają zanieczyszczenia każdego typu, dlatego tak ważne jest spłukiwanie emulsji ciepłą wodą. Rolę konserwantu pełni alkohol, który jest dość wysoko w składzie, bowiem można go odnaleźć już na trzecim miejscu. Nie zamierzam bojkotować jego miejsca w formule, ponieważ jego obecność nadaje formule lekkości, ułatwia spłukiwanie konsystencji z naskórka, a także rozwiązuje problem konserwacji produktu dopuszczonymi do obrotu konserwantami, które bardzo często powodują podrażnienia, szczególnie oczu. Alkohol nie drażni i nie wysusza skóry, jeśli formuła jest łatwo usuwalna ze skóry, dodatkowo negatywne działanie alkoholu niweluje bogata w emolienty baza tłuszczowa. Alkohol nie jest wyczuwalny, zarówno pod względem zapachowym, jak i w działaniu kosmetyku. Dodatek alkoholu doskonale stabilizuje formułę i zapewnia jednolitą konsystencję.

Produkt zawiera niewielkie ilości bio masła shea oraz bio oleju z pestek granatu. W składzie widnieje również olej słonecznikowy oraz witaminy tłuszczowe: witamina C oraz witamina E, które działają antyoksydacyjnie oraz pełnią również rolę naturalnego konserwantu. Tuż a emulgatorami, można znaleźć składniki o działaniu łagodzącym i kojącym: aloes, miłorząb japoński oraz bisabolol z rumianku rzymskiego. Są to także potencjalne substancje alergizujące, szczególnie moje zastrzeżenie dotyczy aloesu (u wielu osób aloes dodatkowo działa pobudzająco na naczynia krwionośne, wywołując rumień) i miłorzębu japońskiego. Wyizolowany bisabolol może być stosowany nawet u osób, które są uczulone na rumianek rzymski, jest bowiem pozbawiony alergenów.

Emulsję Alterra z granatem dostaniesz w drogeriach sieci Rossmann. 

GRUPA DOCELOWA

Sprawdzi się u osób, które wymagają delikatnej okluzji podczas mycia, ale jednocześnie pragną bardzo dokładnego spłukania produktu z powierzchni skóry. To także bardzo dobry kosmetyk do modyfikacji, bowiem z emulsji Alterra można bardzo łatwo, bez większych trudności, wykonać krem myjący (wystarczy dodać do niej oleju) lub kontrolować jej ciężkość i powlekanie skóry przez aplikację na suchą lub zwilżoną cerę. Właściwości oczyszczające kosmetyku można zwiększyć poprzez stosowanie dodatkowych akcesoriów. Emulsją Alterra polecam zainteresować się tym, którzy nie do końca wiedzą jak ugryźć temat oczyszczania - z jednej strony źle reagują na kosmetyki oparte głównie na wodzie z silnymi detergentami (mydła, żele, pianki), ale z drugiej są niezadowolone z tłustych olejów i ciężkich kremów myjących, które pozostawiają mało komfortowy i zbędny film na skórze. 

U KOGO SIĘ NIE SPRAWDZI

U wszystkich tych, którzy wymagają bardzo dobrego oczyszczenia i uczucia świeżości oraz przy skórze bardzo głęboko odwodnionej, uszkodzonej lub dojrzałej, która wymaga najzwyczajniej w świecie większej dawki okluzji. Emulsja Alterra okaże się za łagodna i delikatna. To idealny produkt do delikatnej, neutralnej pielęgnacji, ale nie można oczekiwać od niego żadnych skrajnych właściwości - ani nie oczyszcza dokładnie skóry, ani jej nie powleka ochronnym woalem. 

OCENA KOŃCOWA

Alterrą, emulsją myjącą z granatem, warto się zainteresować chociażby po to, by lepiej sprecyzować potrzeby własnej skóry. Produkt nie powleka skóry (więc nie sprawdzi się na skórze z wyższym zapotrzebowaniem na okluzję), ani samodzielnie nie zapewnia mocnego oczyszczenia, dlatego przez wiele osób emulsja marki Rossmann może być określona mianem "byle jakiej, bez widocznego działania". Dla mnie, to przede wszystkim kosmetyk neutralny (i jeden z niewielu, którym mogę określić takim mianem, na tle tych większości szkodników w podobnej półce cenowej) i stwarzający mnóstwo możliwości alternatywnego lub też tradycyjnego zastosowania. Nie sprawdzi się u każdej osoby, co jest zupełnie naturalne, ale baza bogata w emulgatory pozwala na wiele modulacji, szczególnie w połączeniu z tłuszczami (i bardzo polecam takie eksperymenty), zapobiegając jednocześnie nadmiernemu powlekaniu skóry (tłusty film po oczyszczeniu) i zmniejszając tendencję do wysuszania naskórka (kremowa baza, mniejsza tendencji do uciekania wody z naskórka, lepsze zabezpieczenia naskórka podczas emulgacji zanieczyszczeń i usuwania ich z powierzchni skóry). Reasumując, bardzo udany produkt, który warto przetestować na sobie i ocenić samodzielnie jego właściwości.

Jeśli wpis okazał się dla Ciebie przydatny, warto mnie wesprzeć, dotykając reklam. Nic Cię to nie kosztuje, a wszystkie przychody inwestuję w poczet bloga. 

ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY. 

Pozdrawiam,
Ewa

Łojotokowe zapalenie skóry | Kompendium wiedzy o Seborrheic dermatitis

$
0
0
źródło



Łojotokowe zapalenie skóry jest trudne do pomylenia z jakąkolwiek inną dermatozą. Symptomy są bardzo specyficzne i nierzadko przypisane zostają tylko i wyłącznie tytułowemu schorzeniu. Zazwyczaj (nie zawsze, ale bardzo często), gdy lekarz diagnozuje ŁZS (a jest to już stan ciężki), ma rację, natomiast problem tkwi we wczesnym rozwiązaniu problemu - czyli redukcji łojotoku, który jest główną przyczyną choroby. Z jednej strony można odetchnąć z ulgą, bo już samo trafne zdiagnozowanie problemu to sukces, ale niestety, łojotokowe zapalenie skóry jest wyjątkowo uporczywe w leczeniu i nierzadko prawidłowe postępowanie ze skórą powoduje chwilowe uśpienie problemu, zwłaszcza, gdy dojdzie już do kolonizacji przez drożdżaki. Ziemolina bardzo trafnie nazwała niewdzięczną dermatozę "nie wszystko suche, co się łuszczy", bowiem niezłuszczony, sterczący naskórek, mylnie kojarzy się większości tylko z przesuszeniem, atopią, rozwijającą się egzemą, a może mieć również podłoże łojotokowe. 

Oczywiście ŁZS, jak każda inna dermatoza ma dość subtelne początki. Zanim dojdzie do łojotokowego zapalenia skóry, należy przejść dość długą drogę (lub zmagać się z uporczywym łojotokiem, który wymaga holistycznego podejścia i wewnętrznego leczenia), którą może znacznie skrócić niewłaściwe leczenie i oczywiście nieodpowiednia pielęgnacja. Problem narasta także sam, jeśli nie są podjęte żadne środki. U każdej osoby rozwój ŁZS przebiega inaczej, ale zazwyczaj choroba jest ma charakter jatrogenny lub jest wynikiem niewłaściwego postępowania ze skórą, wywołaną poprzez leczenie (nierzadko zbyt agresywne) innej dermatozy - na początku nie jest idealnie, ale nie jest również i aż tak tragicznie, natomiast leki i mocne substancje aktywne, które uszkadzają barierę hydrolipidową, zakłócają mikroflorę skórną i powodują odwodnienie, wywołując niemal natychmiastowe i utrzymujące się pogorszenie. Identycznie można na amen załatwić się niewłaściwymi produktami pielęgnacyjnymi, a dalsze brnięcie w pielęgnację, która zwyczajnie nie służy, powoduje stopniowe, ciągłe nasilanie się problemu. 

Generalnie ŁZS ma wiele wspólnego z trądzikiem różowatym. Są to choroby przewlekłe, o charakterze zapalnym, w głównej mierze mają charakter jatrogenny (wywołany przez niewłaściwe leczenie dermatologiczne i kosmetologiczne) i ich rozwój jest ściśle powiązany z nawodnieniem naskórka oraz zachwianą mikroflorą skórną. Skóra objęta łojotokowym zapaleniem jest jednocześnie zniszczona, głęboko odwodniona, nierzadko zaniedbana lub też nadmiernie pielęgnowana, ponieważ nadmiernie się przetłuszcza i użytkownicy wychodzą z założenia, że należy traktować ją agresywniej i mocniej. Trądzik różowaty jednak bardziej zmierza w stronę pobudliwości naczyniowej i jest głównie powiązany z ogólnym uszkodzeniem naskórka i jego zdolności regeneracyjnych (skóra zmienia się zapalnie w reakcji na uszkodzenie), natomiast ŁZS występuje tylko u osób, które mają problem z nadmiernym łojotokiem endogennym lub też łojotokiem egzogennym - wywołanym. Reakcję toksyczną w tym przypadku powoduje łojotok - zatyka mieszki włosowe, obciąża skórę, powoduje patologiczny przerost mikroflory grzybiczej, odwadnia głębokie warstwy skóry, blokując transport substancji aktywnych oraz powoduje narastanie rogowacenia. Sebum ma także dość kwaśne pH, dlatego w dalszej perspektywie nasila stan zapalny, zaostrza trądzik, powoduje podrażnienia i nadmierną wrażliwość. 

źródło

ETAPY POWSTAWANIA ŁOJOTOKOWEGO ZAPALENIA SKÓRY

Pierwszym etapem łojotokowego zapalenia skóry jest... nadmierny łojotok, który może mieć różne podłoże, nawet wywołane przez powiedzmy nadmiernie wysuszającą pielęgnację lub stosowanie nadmiaru emolientów w pielęgnacji. Nie jest to zaskakujące, jednak należy zdać sobie sprawę, że nadprodukcja sebum, która jest już stanem patologicznym, jak i obciążanie skóry substancjami powlekającymi (życiodajne oleje) nie ma pozytywnego wpływu na kondycję naskórka, a działa na niego silnie prozapalnie, zaburza podstawowe procesy wymiany i stwarza doskonałe warunki do rozwoju chorobowej mikroflory grzybiczej, zakłóca wymianę wodną, TEWL (głębokie odwodnienie naskórka) oraz utrudnia odrywanie się martwych komórek naskórka i jednocześnie przyspiesza hiperkeratynizację.

Nie jest trudno się domyślić, że właśnie w taki sposób powstaje trądzik (początkowo niezapalny, zaskórnikowy, następnie ropny) i jest on dokładnie drugim etapem łojotokowego zapalenia skóry. Tak naprawdę ten etap jest przełomowy, ponieważ aby leczyć zaistniały problem, należy zredukować nadmierny łojotok, natomiast, niestety, większość osób nadal wzmaga nadmierne wydzielanie sebum i zaczyna wdrażać agresywne środki, które przyspieszają cykl komórkowy i jedynie ograniczają rogowacenie, nie dając długofalowej poprawy, a natychmiast pogarszają sytuację po odłożeniu preparatu. Przy takim działaniu następuje początkowe pogorszenie (nadmierne wysuszenie naskórka i drażnienie mieszków objawia się reakcją zapalną), później najczęściej następuje chwilowa poprawa, natomiast po odłożeniu środków lub po kilku tygodniach brnięcia dalej w pielęgnację, kondycja skóry ulega stopniowemu, progresywnemu pogorszeniu, a dalsze, coraz bardziej agresywne metody nieodwracalnie nasilają problem, zamiast go leczyć. 

Trzecią fazą, gdy skóra jest już rozregulowana, trwale uwrażliwiona, uszkodzona, odwodniona lub po prostu zaniedbana i poddana toksycznemu działaniu ludzkiego sebum, można rozpoznać łojotokowe zapalenie skóry. Naskórek jest głęboko odwodniony, ale jednocześnie tłusty (sucha łuska na ślizgającej się powierzchni sebum), pojawiają się wszystkie zmiany typu trądzikowego - zaskórniki, zmiany zapalne, zmiany głęboko ropiejące (nacieki), nierzadko dochodzi już do przerostu mikroflory grzybiczej, pojawia się rumień, pieczenie, uwrażliwienie, bolesne rany, przypominające atopie. Ciężko jest wówczas zapanować nad sytuacją, bo o ile fazę pierwszą i drugą można unormować, o tyle trzecia, gdy dochodzi już do przerostu drożdżaków, wyklucza większość niezbędnych emolientów (które nasilają problem przez zapewnianie okluzji) do pielęgnacji skóry nierzadko odwodnionej i głęboko zaburzonej gospodarki wodnej i wymaga włączenia efektywnego działania przeciwgrzybiczego i ciągłego odnawiania kuracji, szczególnie w miesiącach wysokiej wilgotności, ponieważ zakażenia grzybicze mają to do siebie, że często nawracają i jedyną skuteczną metodą jest albo profilaktyka (czyli unikanie zakażeń) lub też trwałe ponawianie kuracji, w celu zapobiegawczym. 

źródło


WEWNĘTRZNE I ZEWNĘTRZNE PRZYCZYNY ŁZS

Łojotokowe zapalenie skóry, jak już wyżej zostało napisane, wynika z nadmiernego łojotoku, który jest objawem chorobotwórczym, kwalifikującym się do leczenia. Tak naprawdę najważniejszą kwestią, która będzie rzutować na dalsze leczenie, jest określenie jego przyczyny i tym samym dopasowanie leczenia - łojotokowe zapalenie skóry jak najbardziej można wywołać samemu poprzez niewłaściwe postępowanie ze skórą, ale schorzenie może dotykać również tych, którzy nie pokłonili się na swoim problemem niżej i zwyczajnie go zaniedbali lub nie leczyli rzeczywistego kłopotu, nie zważając na wewnętrzne przyczyny. Nierzadko łojotok jest jedynie nieśmiałym sygnałem nieprawidłowego funkcjonowania organizmu i jedynie regulacja zachwianych procesów, umożliwi uzyskanie realnej, namacalnej i trwałej poprawy w kondycji skóry. 

→ Łojotok wywołany, zewnętrzny. Jest on wynikiem niewłaściwej pielęgnacji i / lub za agresywnego, niedobranego leczenia. Nadmierne wysuszanie skóry, agresywne traktowanie, drażnienie lub też bezsensowne i nieuzasadnione obciążanie naskórka emolientami wzmaga łojotok i zaburza prawidłowe czynności naskórka. Dochodzi do uszkodzenia bariery ochronnej, patologicznego przerostu flory bakteryjnej, nadmiernej ucieczki wody oraz niewyjaśnionej, przewlekłej reakcji zapalnej. Przyczyną łojotoku endogennego może być zbyt niska lub zbyt wysoka temperatura. 

→ Nadmiar węglowodanów (cukrów) w diecie / toksyczne wahania cukru (w tym także reakcja na stres i niestabilny poziom kortyzolu). Wahania cukru, które wiążą się z nadmierną ilością spożywanych węglowodanów lub też z nadmierną reakcją stresową (nadmierny i niestabilny poziom kortyzolu, nadmiernie wydzielanie hormonów rdzenia nadnerczy), działają silnie prozapalnie i toksycznie na każdą komórkę w organizmie człowieka. Nadmiar glukozy rozregulowuje tryb dnia, zaburza prawidłowe funkcjonowanie układu nerwowego i wewnątrzwydzielniczego, uszkadza i obciąża organy wewnętrzne, doprowadzając do ich niewydolności. Natomiast nadmierne pobudzanie rdzenia nadnerczy, wprowadza w stan gotowości, ucieczki, zagrożenia, wprowadza uczucie niepokoju, co jest normalne, w sytuacji faktycznego narażenia życia i zdrowia, ale gdy owa reakcja ma charakter przewlekły, doprowadza do zachwiania homeostazy, ma szczególnie negatywny wpływ na stan śródbłonka naczyń krwionośnych. Ponadto, nadmiar węglowodanów, szczególnie w formie ochoczo zalecanych słabo trawionych zbóż, doprowadza do skrajnych niedoborów witaminowych, nierzadko obciąża pierwsze odcinki układu pokarmowego, wywołuje alergie i sprzyja gniciu i niewyjałowieniu z drobnoustrojów treści pokarmowej, drażni jelita i niszczy kosmki jelitowe, które są odpowiedzialne za wchłanianie substancji odżywczych. Organizm ludzki nie jest przystosowany do tolerancji nie okazjonalnych, ale mających charakter stały, tak dużych wahań cukru, jaki zapewnia zalecana "zdrowa" dieta, szczególnie, gdy jednocześnie dana osoba wykazuje niską tolerancję do ich trawienia (są oczywiście i witarianie, ale występujący w grupie wyjątkowo nielicznej). Oczywiście nie bojkotuję całkowicie węglowodanów, ponieważ są one niezbędne do życia, w organizmie człowieka istnieją bowiem takie komórki, które żywią się tylko i wyłącznie łatwo dostarczalną glukozą (komórki krwi, czy komórki nerwowe), ale ilości cukru, jakie pochłania przeciętna osoba, wykraczają zdecydowanie ponad normę i zazwyczaj sieją ogromne spustoszenie, doprowadzając do rozwoju chorób przewlekłych, dlatego łojotok nierzadko jest pierwszym objawem zachodzących nieprawidłowości.

Jeżeli spożywanie cukrów wpływa negatywnie na Twoją skórę i wzmaga łojotok, należy w pierwszej fazie określić poziom glukozy na czczo, a następnie wykonać OGTT z 75 g glukozą dla odpowiedzi glukozowej oraz insulinowej (biochemia), zalecam także oznaczenie poziomu hemoglobiny glikowanej i testu wodorooddechowego z laktulozą.

→ Nadmierne lub niedostateczne wydzielanie hormonów / nierównowaga hormonalna / niewydolności narządowe. Często są powiązane ze sobą, ponieważ rzadko kiedy nieprawidłowy poziom hormonów nie ma żadnego realnego uzasadnienia. Zawsze towarzyszą jakieś objawy, które mogą wskazywać na niewydolności lub nieprawidowe funkcjonowanie organów wewnętrznych, stymulacji układu nerwowego, czy pojawienia się zmian patologicznych, które hamują lub nasilają wydzielanie hormonów (np. guzy, gruczolaki, przerosty, w niewielkim procencie mają charakter genetyczny),

→ Zaburzenia lipidowe. Które wynikają najczęściej z nadmiaru węglowodanów w diecie, istniejących stanach zapalnych i braku spożywania pełnowartościowego tłuszczu. Tłuszcz w organizmie człowieka jest traktowany jako najwartościowszy składnik, trafia on bezpośrednio do żyły wrotnej, a następnie wątroby i żyły głównej, odżywiając mięsień sercowy i cały organizm lub ulega emulgacji i estryfikacji, trafiając następnie do naczyń chłonnych. Spożywanie utlenionych, toksycznych tłuszczów z wieloma długimi wiązaniami i łańcuchami działa silnie toksycznie, podobnie jak glukoza, jeśli jej poziom jest zbyt wysoki we krwi. Zaburzenia lipidowe wskazują jasno na reakcję zapalną i brak równowagi, i oczywiście, jak najbardziej, mogą być przyczyną problemów skórnych i łojotoku.

Polecam oznaczenie poziomu cholesterolu HDL, trójglicerydów, utlenionych frakcji cholesterolu LDL (oxyLDL), lipoproteiny typu A oraz poziomu witamin tłuszczowych, ze szczególnym naciskiem na witaminę D. 

→ Niedobory witaminowe (ze szczególnym uwzględnieniem witamin tłuszczowych oraz witamin z grupy B). Wynikają najczęściej ze zbyt ubogiej diety, upośledzenia wchłaniania (genetycznego lub wynikającego z uszkodzenia / nieprawidłowego funkcjonowania układu pokarmowego), spożywaniem substancji, które utrudniają ich wchłanianie (np. kwas fitowy w zbożach) lub po prostu brakiem suplementacji, która jest niezbędna, w szczególności, gdy występuje wyższe zapotrzebowanie na związki witaminowe (narażenie na stres, skłonności do depresji, zaburzenia wchłaniania, brak dostępu do dobrej jakości żywności, brak ekspozycji słonecznej, unikanie spożywania tłuszczów),

→ Zaburzenia wodno-elektrolitowe. Odwodnienie lub przewodnienie, niedotlenienie organizmu, nieprawidłowa praca nerek, niedobory składników mineralnych, nadmierne wydzielanie aldosteronu, to wszystko także nasila i wzmaga łojotok, rozregulowując pracę gruczołów łojowych. 

→Niepoprawna konwersja DHT i niewłaściwy odbiór dihydrotestoseronu na poziomie mieszków włosowych / uwarunkowanie genetyczne. Możliwe, że problem leży w samym mieszku włosowym, który źle odbiera stężenie hormonów i nawet na prawidłową dawkę reaguje zbyt wrażliwie, wywołując reakcję zapalną lub pobudzając się do nadmiernej ilości wytwarzanego sebum.


→ Stany zapalne. A ich pochodzenie może mieć wiele różnych, zupełnie odmiennych przyczyn - począwszy od alergii, nietolerancji pokarmowych, odpowiedzi autoimmunologicznej, po uszkodzenie delikatnych tkanek, wystąpienia przerostów, gruczolaków, guzków, czy też typowych infekcji wywołanych przez drobnoustroje. W tym miejscu chciałabym zwrócić ogromną uwagę na zachowanie zdrowia jamy ustnej i szkliwa, ponieważ wiele osób nie wydziela prawidłowej ilości soków żołądkowych, ponadto, jama ustna jest pierwszym odcinkiem układu pokarmowego, ale również i oddechowego, znajdują się w niej również skupiska chłonne, dlatego wszelkie zakażenia na jej poziomie, mogą roznosić się na cały organizm, powodując między innymi nadmierne wydzielanie śluzu (wiecznie zatkane zatoki), nawracające infekcje dróg oddechowych i dróg rodnych, podwyższone markery stanu zapalnego oraz powodować negatywną odpowiedź autoimmunologiczną. 

źródło



CZYM JEST DOKŁADNIE ŁOJOTOKOWE ZAPALENIE SKÓRY I JAK SZYBKO JE ZDIAGNOZOWAĆ

Łojotokowe zapalenie skóry jest bardzo charakterystyczne, ponieważ skóra jest... łojotokowa, dlatego w pierwszej fazie i lekarze, i osoby zmagające się z łojotokiem, obierają nierzadko strategię regularnego wysuszania, które fatalnie wpływa na kondycję naskórka i długofalowo tylko komplikuje leczenie, blokując możliwość odwrócenia tego chorobotwórczego procesu. Naskórek jest tłusty, lepki, obciążony, ale jednocześnie skrajnie odwodniony (przez nadmierną okluzję zapewnianą przez sebum oraz przez wnikanie łoju w cement między komórkowy i zwiększenie przepuszczalności naskórka - TEWL), dlatego błyskawicznie rogowacieje, tworząc łuskę, a z kolei sebum nie działa ochronnie i nawilżająco, a w takiej ilości stopniowo wyciąga wilgoć z coraz to głębszych powierzchni naskórka. Cera sprawia wrażenie brudnej, pory są poszerzone, pojawiają się typowe zmiany trądzikowe takie jak zaskórniki, ropne zmiany zapalne, a przy tym skóra jest cieniutka, delikatna, wrażliwa, zaczerwieniona .

Nierzadko skóra dotknięta łojotokowym zapaleniem swędzi. Swędzi przeokrutnie, ponieważ sebum w nadmiarze działa drażniąco na mieszki, wywołując reakcję toksyczną (może nawet uczulać!), ale również w takich warunkach doskonale rozwijają się chorobotwórcze drożdżaki, których już tak łatwo wyplenić się nie da i przy każdej nadarzającej się okazji, problem będzie nawracał, dlatego stan skóry jest chwiejny, i raz jest lepiej, a raz znacznie gorzej. Znamienne dla dermatozy jest zatem swędzenie, miejscowe zaczerwienienie, pieczenie, drobne, ropne krostki, czy nawet powstawanie bolących nacieków, które powstają bez większego schematu i są odporne na działanie standardowych przeciwtrądzikowych.

Najbardziej charakterystycznym objawem ŁZS jest rybia łuska, z tym, że jest ona pokryta błyszczącą, mało estetyczną warstwą sebum. Brakuje jedności, spoistości ze skórą, możesz wyczuć jakby suchy naskórek, ślizgający się po tłustej powierzchni, a każde, nawet niewielkie zadrapanie, potarcie, uwidacznia suche skórki i zrywa martwy skórek, który pozostaje pod paznokciami. Często powstają bolesne rany, sączące się nacieki, zerwany do krwi martwy naskórek. Skóra nie jest jędrna, a tępa, nieprzyjemna w dotyku, rozprowadzanie konsystencji kremowych przynosi ból, skóra stawia fizyczny opór, ale po rozprowadzeniu produktu - czuć chwilową ulgę.

Skóra łojotokowa, to także skóra silnie rogowaciejąca. Rogowacenie to nakręca i nadmierny łojotok, i nierzadko agresywna pielęgnacja, dlatego pojawia się wrażliwość, obniżona tolerancja, częste reakcje alergiczne i wysypki, skóra jest pobudzona naczyniowo (wędrujący rumień) i trudna w pielęgnacji.

ŁZS jest bardzo częstym powikłaniem niewłaściwego leczenia trądziku, a przede wszystkim łojotoku. 

źródło
JAK PRAWIDŁOWO POWINNO PRZEBIEGAĆ LECZENIE SKÓRY Z ŁZS?

Jeżeli chcesz leczyć skutecznie ŁZS, należy w pierwszej fazie leczyć łojotok i absolutnie go wyeliminować. To właśnie nadmiar sebum doprowadza do zatykania mieszków włosowych, rozwoju trądziku, nasila odwodnienie i rogowacenie oraz prowadzi do rozrostu drożdżaków. Wdrożenie agresywnych środków, które mają za zadanie odtłuszczenie naskórka, powoduje narastanie wrażliwości i odwodnienia oraz w konsekwencji nasilają problem łojotoku i uszkadzają barierę naskórkową. 

Leczenie łojotokowego zapalenia skóry będzie przebiegało inaczej w zależności od przyczyny problemu, na pewno mianownikiem wspólnym jest eliminacja łojotoku, który może mieć różne podłoże i w pierwszej fazie należy znaleźć jego przyczynę i skutecznie ją leczyć.

→ ELIMINACJA ŁOJOTOKU ENDOGENNEGO (WEWNĘTRZNEGO). Bez poszukiwań wewnętrznej przyczyny problemu i podjęcia próby jej leczenia, nie nastawiałabym się na spektakularne efekty. Łojotok stymulowany przez brak równowagi wewnętrznej, niszczy skórę i mieszki włosowe, jest nie do opanowania przez środki stosowane zewnętrznie, które tylko nieznacznie go ograniczają, a mogą jednocześnie wysuszać i podrażniać naskórek, w efekcie go rozregulowując. 

ELIMINACJA ŁOJOTOKU EGZOGENNEGO (WYWOŁANEGO). Leczenie będzie polegało na całkowitym wyeliminowaniu nadmiernej suchości naskórka, przywróceniu prawidłowo funkcjonującej bariery hydrolipidowej (a większości przypadków jest to proces niemożliwy do osiągnięcia, dlatego problem często nawraca) oraz zapewnieniu prawidłowo przebiegających procesów rogowacenia. Duże znaczenie w łojotoku wywołanym ma przede wszystkim codzienna pielęgnacja, która nie powinna obciążać nadmiernie naskórka, ale również nie powodować jego nadmiernego wysuszenia.

Przede wszystkim należy przeanalizować swoją pielęgnację i wykluczyć produkty, które powodują niekomfortowe ściągnięcie skóry, ogólny dyskomfort, podrażniają i uwrażliwiają naskórek. Należy unikać także formuł, nadmiernie powlekających i zapewniających okluzję - skóra staje się obciążona, nadmiernie rozpulchniona i błyskawicznie zaczyna się zanieczyszczać oraz rozregulowywać. Pielęgnacja skóry z ŁZS jest trudna, ponieważ pozostawianie sebum działa toksycznie, natomiast nadmierne odtłuszczanie naskórka daje identyczny efekt, dlatego każdy produkt pielęgnacyjny musi być neutralny dla naskórka i ani go nadmiernie nie natłuszczać, ani nie wysuszać, czyli być po prostu komfortowy w zastosowaniu i nie powodować żadnych skrajnych odczuć w przeciągu 2 godzin od aplikacji/ zastosowania danego kosmetyku. Nadrabianie jednego kroku drugim (na przykład powszechne odwadnianie skóry podczas mycia, a następnie natłuszczanie kremami, w celu redukcji wysuszenia) powoduje nasilanie się problemu. Jeżeli łojotok wynika z odwodnienia naskórka, wówczas jego prawidłowe nawodnienie ustabilizuje sytuację i wystarczą łagodniejsze metody odtłuszczające/regulujące stosowane raz na jakiś czas, aby zapobiec gromadzeniu się emolientów i zanieczyszczaniu się skóry. 

źródło
Zaznaczę jednak, że taka skóra wymaga nierzadko regulacji lub głębszego oczyszczania raz na jakiś czas, szczególnie wtedy, gdy naskórek jest już rozregulowany lub łojotok wynika nie z wysuszenia (jeżeli problem leży w odwodnieniu, polecone metody będą owy problem nasilać), ale z nadmiaru okluzji w pielęgnacji lub naturalnie tłustej cery. Wówczas leczenie będzie wymagało normalizacji tychże procesów, a nie nadmiernego drażnienia skóry, więc rozsądnie stosowane retinoidy (które nie tylko regulują rogowacenie, ale działają przeciwzapalnie i hamują nadmierny łojotok), związki cynku, zioła o działaniu ściągającym (skrzyp polny, liście borówki brusznicy, oczar wirginijski), peelingi kawitacyjne i oksydermabrazja, mogą przynieść bardzo dobre rezultaty. Nie uciekałabym także od metod odtłuszczających, czyli stosowania z umiarem glinek, błot, peelingów mechanicznych, czy nawet zasadowych mydeł lub zasadowych peelingów enzymatycznych stosowanych raz na jakiś czas, ponieważ usuwają nadmiar sebum i martwe komórki naskórka, a dodatkowo neutralizują zazwyczaj mocno kwaśne sebum, które działa drażniąco i nasila stany zapalne oraz podrażnienia. Stosowane bez wyczucia nasilą problem, ale całkowite unikanie mocniejszych zabiegów może sprzyjać zanieczyszczaniu się naskórka, bowiem samym nawilżaniem i ultra delikatnym działaniem tego problemu się nie rozwiąże (należy unikać skrajności i nie przesadzać w żadną stronę). Na takim typie skóry bardzo dobrze sprawdza się również oczyszczanie mechanicznie - za pomocą szmatek muślinowych i delikatnej froty, i w tym miejscu polecam genialne ściereczki Emma Hardie, które są łagodniejsze od peelingów ziarnistych, ale efektywniej usuwają nadmiar sebum i martwego, zrogowaciałego naskórka bez nadmiernego drażnienia. 

Warto odsączać nadmiar sebum (bibułki matujące, chusteczka higieniczna), bowiem usilne przetrzymywanie skóry łojotokowej jest tak samo niewłaściwe jak jej nadmierne wysuszanie, dochodzi wtedy doskonale do rozrostu grzybów, potęgowania uczucia swędzenia i pieczenia oraz coraz głębszego odwodnienia i zanieczyszczania się naskórka. Warto mieć pod ręką bibułki matujące (np. papier do pieczenia, papier śniadaniowy, który super absorbuje nadmiar sebum) lub chusteczkę higieniczną, aby w delikatny sposób usunąć nadmiar tłuszczu i poczuć się bardziej komfortowo. 

Zamiast agresywnych detergentów, namawiam do usuwania nadmiaru sebum nie powierzchownymi detergentami (są niezbędne, ale nie powinny przeważać w formule), które odtłuszczają nadmiernie skórę, ale emulgatorami, które emulgują tłuszcz i w kontakcie z wodą, w delikatniejszy sposób radzą sobie z jego usuwaniem z powierzchni naskórka, przy czym nie maltretują nadmiernie skóry i nie sprzyjają nadmiernemu odwodnieniu. W tej roli doskonale sprawdzą się łatwo usuwalne olejki myjące (szczególnie azjatyckie, niebawem napiszę o godnym polecenia olejku Whamisa, który posiada właśnie takie właściwości), emulsje, mleczka i kremy myjące. Nie należy unikać tłuszczu, ponieważ nic go nie usunie łagodniej i skuteczniej jak produkt o bazie oleistej. Jeżeli formuła nie będzie dobrze spłukująca się, zawsze można ją wzbogacić dodatkową warstwą emulgatora (polecam SLP ze zróbsobiekrem) lub usunąć nadmiar okluzji metodą mechaniczną - ściereczką muślinową lub z mikrofibry. 

→ WZMOCNIENIE NATURALNEJ BARIERY OCHRONNEJ. W leczeniu łojotokowego zapalenia skóry, podobnie jak w trądziku różowatym, również mogą okazać bardzo pomocne stosowane regularnie probiotyki oraz prebiotyki. Skóra łojotokowa często jest uszkodzona i kolonizowana przez drożdżaki, a do tego cechuje się wyjątkową nadwrażliwością i wysoką skłonnością do odwodnienia. Probiotyki działają kojąco, łagodzą stan zapalny, normalizują mikroflorę skórną i przyspieszają regenerację naskórka, są także łagodniejsze od podstawowych form związków nie-probiotycznych (rzadziej uczulają i drażnią naskórek), dlatego mają realną szansę idealnie wpisać się w pielęgnację skóry tak problematycznej.

źródło
Związki probiotyczne bardzo często są wykorzystywane w kosmetykach azjatyckich, np. fermentowany wyciąg z sake w słynnym serum SK-II, który nie tylko rozjaśnia skórę, ale nie drażni jej jak kwasy, przyspiesza regenerację i hamuje stan zapalny, czy coraz bardziej popularna koreańska marka Whamisa, która bazuje głównie na wyciągach probiotycznych. Kosmetyki są znacznie lepiej tolerowane i rzadko kiedy wywołują alergie, mimo że bazują na naturalnych wyciągach.

→ DZIAŁANIE PRZECIWGRZYBICZE. Jeżeli dojdzie do zainfekowania skóry przez drożdżaki, należy podjąć natychmiastowe leczenie. Niestety, zakażenia grzybicze mają to do siebie, że są bardzo trudne w leczeniu i dodatkowo mają wysoką tendencję do nawrotów, szczególnie wilgotnymi porami roku i przy wzroście wilgotności naskórka (wzrost nawilżenia, nasilenie łojotoku, zwiększenie ilości emolientów w pielęgnacji). Włączenie leczenia grzybobójczego jest niezbędne, chociażby po to, aby złagodzić świąd, zmiany zapalne i przyspieszyć ogólne leczenie, bowiem zakażenia grzybicze mogą powodować nie tylko rumień i uporczywe swędzenie, ale i zmiany ropne, zapalne, nacieki. 

→ HAMOWANIE ODCZYNU ZAPALNEGO. Wielu dermatologów w tym miejscu zaleca sterydy, które ja z kolei szczerze odradzam, ponieważ w istocie nakręcają problem, przynosząc chwilową poprawę. Nawet krótkotrwałe stosowanie tych związków zmienia trwale strukturę skóry, uszkadza ją, zwiększa tendencję do odwodnienia i niewyjaśnionych reakcji zapalnych przez nieodwracalne uwrażliwienie i ścieńczenie (trądzik posterydowy). Mimo że staram się uciekać od stosowania zbyt dużej ilości leków, jeśli stan zapalny jest daleko posunięty, w pierwszej fazie zalecam włączyć rozsądnie  stosowane antybiotyki (klindamycyna, erytromycyna) - należy pamiętać o przerwach w ich stosowaniu i przeplataniu działania tych substancji z  innymi, naturalnymi odpowiednikami, które nie działają tylko na konkretne szczepy, a tym samym nie zaburzają mikroflory skórnej i zapobiegają powstaniu oporności - bo o zachowanie różnorodności tutaj chodzi. 

Dobre efekty że przynieść preparatów typu post-peel, inaczej kosmetyków pozabiegowych, najczęściej występujące w formie tłustego kremu zabezpieczającego lub żelu. Zawierają one szereg substancji łagodzących i obkurczających naczynia krwionośne oraz hamują za-indukowany stan zapalny, niwelując obrzęki - w tym celu warto zainteresować się miedzy innymi żelem pozabiegowym Arkana, Cicaplast La Roche Posay, czy Avene Cicalfate. Należy zapamiętać, iż w łojotokowym zapaleniu skóry, stan zapalny może wywoływać w końcowej fazie wszystko - począwszy od łojotoku, skończywszy na postępującym odwodnieniu i narastającej nadwrażliwości, dlatego uciekanie od emolientów, szczególnie porządnie zabezpieczających skórę (parafiny) nie jest rozsądnym posunięciem. Absolutnie nie chodzi o obciążanie naskórka (wręcz należy tego unikać), ale zbyt lekka pielęgnacja stopniowo wysusza skórę, a pojawiający się łojotok, w większości przypadków zostaje nakręcany przez zbyt agresywne i odtłuszczające działania, które również nasilają problem (przy zaawansowanym ŁZS każda osoba ma problem z hiperkeratozą i głębokim odwodnieniem naskórka, które powoduje rumień, swędzenie, pieczenie). Ciągłe wysuszanie skóry nie oddala, tylko przybliża do wystąpienia łojotokowego zapalenia skóry - receptą jest poszukiwanie przyczyny swojego problemu, a nie działanie doraźne, polegające na odtłuszczaniu nadmiaru sebum. Problem nawróci, z nawiązką i z wywołaną wrażliwością, komplikując leczenie. 

→ REGULACJA PRACY GRUCZOŁÓW ŁOJOWYCH. Przy daleko posuniętym ŁZS, niezbędne jest podjęcie leczenia, które obkurczy mieszki włosowe, zadziała delikatnie odtłuszczająco oraz mikrozłuszczająco. Skóra łojotokowa, jest skórą zanieczyszczoną i wymaga regularnego usuwania martwych komórek naskórka, ale jednocześnie musi być traktowana w sposób odpowiedni, delikatny, nie powodujący ściągnięcia i ogólnego dyskomfortu. Ani jedno, ani drugie skóry nie reguluje, ale połączenie odpowiedniej dozy nawilżenia z najlepszą dla siebie metodą złuszczającą, może przynieść zaskakujące efekty - rozkładanie rąk i brak jakiegokolwiek działania, brak regularnego oczyszczania (lub przesadyzm w tej czynności), albo też nadmierne natłuszczanie, doprowadza do rozwoju rybiej łuski i zaostrzenia objawów choroby. 

→ ZNISZCZENIE MIESZKÓW WŁOSOWYCH I WEWNĘTRZNA REGULACJA GRUCZOŁÓW ŁOJOWYCH. Zdarza się to rzadko, ale czasami zastosowanie wewnętrznej izotretinoiny (Izoteku) jest najlepszym wyjściem z sytuacji (o wiele lepszym niż obserwacja ciągle pogarszającej się kondycji naskórka, nieudolne leczenie wewnętrzne, czy stosowanie agresywnych i nieodwracalnie uszkadzających leków zewnętrznych), jeśli problem leży w mieszkach włosowych. Czasami tak po prostu jest. Mieszki włosowe mogą rządzić się swoimi prawami i nie zawsze można wszystko zwalczyć dietą, super snem i piciem wody z cytryną, trzeba się z tym pogodzić i nie uciekać od metod, które być może są najlepszym rozwiązaniem Twojego problemu. 

→ WYSOKA HIGIENA. Ze względu na uszkodzoną strukturę, postępujące odwodnienie, zrujnowaną barierę hydrolipidową i zaburzenia mikroflory skórnej, bardzo często dochodzi do infekcji, dlatego pamiętaj, by regularnie prać i dezynfekować wszystkie akcesoria, które bezpośrednio i pośrednio stykają się ze skórą, nie dotykaj rękami skóry, gdy nie jest to konieczne i pamiętaj o dezynfekcji rąk, do osuszania twarzy używaj tylko jednorazowych, czystych ręczników papierowych lub chusteczek higienicznych, a pościel i poszwy od poduszek zmieniaj co najmniej co 5-7 dni. Nie zapominaj także, by dezynfekować także swoje kosmetyki kolorowe oraz opakowania kosmetyków pielęgnacyjnych, których często używasz. 

źródło
SUBSTANCJE AKTYWNE NIEZBĘDNE W LECZENIU ŁZS

Leczenie łojotokowego zapalenia skóry powinno obejmować: substancje regulujące o wielokierunkowym działaniu (hamowanie stanu zapalnego, złuszczanie martwych komórek naskórka i zapobieganie powstawaniu rogowaceń, działanie antyoksydacyjne), substancje odtłuszczające i regulujące wytwarzanie sebum, substancje przeciwgrzybicze, przeciwzapalne, antyoksydanty oraz minerały, które działają detoksykująco, regulują gospodarkę wodną, wykazują działanie antyseptyczne i wspierają procesy regeneracyjne. 

→ SUBSTANCJE REGULUJĄCE O WIELOKIERUNKOWYM DZIAŁANIU. Skóra łojotokowa wymaga podregulowania, szczególnie w ostrej fazie, gdy jest jednocześnie i zanieczyszczona, i odwodniona oraz zmieniona zapalnie. W tym celu najlepiej sprawdzą się substancje, które są w stanie zadziałać na wszystkie wymienione problemy i jednocześnie wykazują dobrą tolerancję przez skórę - najlepiej, gdy występują w delikatnej formule emulsyjnej lub kremowej, a ich pH jest neutralne lub bliska pH skóry. 

Kwas azelainowy doskonale wpisuje się w ten schemat, rozjaśnia, udrażnia mieszki włosowe, jest silnym antyoksydantem, hamuje stan zapalny, a jego pH jest niemalże identyczne z pH skóry. Generalnie mocne kwasy na skórze z ŁZS spisują się średnio, ponieważ ludzkie sebum w takiej ilości jest dosyć kwaśne, więc aplikowanie substancji o podobnym odczynie, wywołuje silną reakcję zapalną i podrażnienia. Bardziej polecam środki, których pH jest albo zbliżone do pH skóry, albo neutralne, czasami nawet, raz na jakiś czas, sprawdzą się produkty lekko zasadowe.

Zdecydowanie bardziej przemawiają za mną retinoidy, ponieważ hamują nadmierne rogowacenie, działają na poziomie mieszka zwężając go i regulując ilość wydzielanego sebum, hamują stan zapalny (tak, hamują, jeśli substancja jest prawidłowo dobrana do aktualnej kondycji skóry), a grupa trzecia dodatkowo wykazuje silne właściwości przeciwzapalne. Retinoidy mają neutralne pH, właściwie dobrane i stosowane z umiarem, w ramach potrzeby, fantastycznie regulują funkcje skóry i pociągają za sobą znacznie mniej skutków ubocznych niż powszechnie stosowane kwasy. Polecam szczególnie adapalen (najłagodniejszy retinoid obecny na rynku) oraz tezaroten, przy daleko posuniętej hiperkeratozie, gdy naskórek należy przede wszystkim efektywnie usunąć, ale uniknąć jego nadmiernego drażnienia. 

Delikatne właściwości złuszczające i regulujące oraz przeciwzapalne i przyspieszające regenerację naskórka, posiadają naturalne enzymy roślinne, zawarte między innymi w aloesie, ananasie, melonowcu, tamaryndowcu, figowcu, ogórku, wąkrocie azjatyckiej, kawie arabskiej, kiwi, mango, dyni, zielonym jabłku. Peelingi enzymatyczne mogą doskonale sprawdzić się w pielęgnacji skóry łojotokowej, ale należy uważać na bazę takich produktów - ponieważ mogą mocno wysuszać i w konsekwencji nasilać problem. 

→ SUBSTANCJE DELIKATNIE ODTŁUSZCZAJĄCE, REGULUJĄCE WYDZIELANIE SEBUM. Niezbędne przy wyjątkowo nasilonym łojotoku, gdy należy działać już, od zaraz. Nie mogą być to surowce posiadające mocne działanie drażniące, ale muszą efektywnie obkurczać pory i regulować wydzielanie sebum. Pomocne mogą okazać się związki cynku, przy mocnym odwodnieniach w formule kremowej (np. Cicalfate Avene), przy słabiej nasilonym problemie w konsystencji wodnej (np. toniki) lub w postaci stosowanych podkładów mineralnych. Świetne właściwości podsuszające wykazuje witamina B3 w wyższych stężeniach, dlatego przy nadmiernym przetłuszczaniu, ale bez zauważalnych zmian w utracie nawilżenia, skórę podregulować ostatnio popularne serum Ordinary 10% Niacynamide. Niskie stężenia lipohydroksykwasu (LHA) w formule kremowej również nie powinny wyrządzić szczególnej krzywdy naskórkowi, który początkowo delikatnie się przetłuszcza, ale nie ma jeszcze posuniętego odwodnienia i rogowacenia. Robię to rzadko i sama się sobie dziwię, ale mogą się tutaj sprawdzić słynne Effaclary koncerny La Roche Posay, które w większości nie dają oczekiwanych rezultatów, ponieważ powinny być absolutnie odradzane przy bardziej skomplikowanych i dalej posuniętych problemach z cerą. Może o nich napiszę, bo choć sama z ich działania nie jestem zadowolona, na pewnych typach skóry faktycznie mogą przynosić pozytywne efekty. Nie powinno w takiej pielęgnacji również zabraknąć ziół o właściwościach ściągających i antyseptycznych (wierzbownica drobnokwiatowa, lukrecja gładka, skrzyp polny, łopian, pięciornik, oczar wirginijski, cyprys, jemioła, dziurawiec). Działają jak delikatne, naturalne płyny micelarne, ale nie posiadają żadnych agresywnych i drażniących detergentów w składzie, a dodatkowo sprzyjają utrzymaniu prawidłowej mikroflory skórnej, ponieważ większość z nich działa antyseptycznie, przeciwgrzybiczo i wspiera naturalną barierę ochronną. Jeżeli już mówimy o pochłanianiu nadmiaru sebum, to nie może tutaj zabraknąć związków siarki i krzemionki, które słyną ze swoich właściwości absorbujących, hamując tym samym rozwój patogennych grzybów i zmniejszając ilość stanów zapalnych. Dodatkowo mineralizują skórę i obkurczają pory, spowalniając zanieczyszczanie się naskórka. Prawidłowo dobrany makijaż może zatem realnie wpływać korzystnie na kondycję cery, na przykład regularnie stosowane podkłady mineralne, primery na bazie glinki >, czy pudry oparte na krzemionkach doskonale pochłaniają nadmiar sebum i zmniejszą toksyczne działanie ludzkiego sebum, które jets produkowane w nadmiarze. 

→ SUBSTANCJE PRZECIWGRZYBICZE. Są niezbędne, nie tylko w leczeniu powstałej już infekcji, ale przede wszystkim w jej zapobieganiu, hamując namnażanie się patologicznych szczepów. W pierwszej fazie, zwanej fazą profilaktyczną, przede wszystkim zalecam naturalne olejki eteryczne (ze szczególnym naciskiem na olejek oregano i majeranek oraz tymianek), wykazują one silne właściwości antybakteryjne, przeciwgrzybicze, nie wywołują oporności i mutacji drobnoustrojów. Dodatkowo doskonale oczyszczają skórę, zwężają ujścia gruczołów łojowych i usuwają zaległe, szkodliwe treści zalegające w porach. Pozostając w temacie ziół, warto zainteresować się także naparami z tymianku oraz brzozy, które doskonale odświeżają skórę i wykazują imponujące właściwości antyseptyczne i grzybobójcze, wspomagając i zwielokrotniając efekty leczenia. Miód manuka, z kolei, słynie ze swoich bogatych właściwości grzybobójczych. Wykazuje doskonałe właściwości pielęgnacyjne, które są połączone z widocznym działaniem oczyszczającym i regulującym, dlatego z czystym sumieniem polecam genialną i jak do tej pory niezastąpioną maseczkę Aura Manuka Antipodes >, która bazuje właśnie na aktywnym miodzie Manuka i jest polecana każdemu typowi skóry, z czym muszę się zgodzić (pomijając osoby uczulone i posiadające wyjątkowo wrażliwą skórę). Z naturalnych substancji, silne właściwości przeciwgrzybicze wykazuje dodatkowo czarny orzech, kora Pau D'Arco oraz niezastąpiony dziegieć brzozowy, który doskonale pochłania nadmiar sebum, domyka mieszki włosowe i spektakularnie je oczyszcza. Nie bez powodu jest powszechnie stosowany w leczeniu ŁZS i kosmetykach przeznaczonych do pielęgnacji skóry tłustej oraz przetłuszczających się włosów, przynosząc zadowalające efekty. Ja od siebie bardzo polecam zakup czystego dziegciu i wzbogacanie nim maseczek na bazie glinek i błot oraz produktów do włosów, szczególnie środków myjących.

Oczywiście istnieją także substancje aktywne, które są powszechnie stosowane w leczeniu infekcji grzybiczych: ketonazol / mikonazol / klotrimazol / ekonazol / chlormidazol / flukonazol / terbinafina / naftifina / amorolifina i nierzadko stosowane są zamiennie, w terapiach skojarzonych, albo bezpośrednio po sobie, gdy leczenie nie przynosi oczekiwanych rezultatów. Leczenie substancjami przeciwgrzybiczymi jest skuteczne w słabo rozwiniętej drożdżycy, dlatego bardzo często jest nieefektywne i problem nawraca (bo jak daje o sobie dość mocno znać, jest już stanowczo za późno na monoterapię), dlatego warto wspomagać leczenie naturalnymi preparatami, które działają na wiele szczepów, ponieważ nie zawierają jednej substancji aktywnej, która ma zawężone pole działania, co często powoduje zaostrzenie problemu (powstanie oporności, powstanie bardziej agresywnych i lepiej przystosowanych form grzybów).


źródło
Przeciwgrzybiczy pirytionian cynku, oktopiroks, czy pirokton olaminy, najczęściej znajduje się w kosmetykach aptecznych, przeznaczonych do zniwelowania łupieżu, który również ma podłoże grzybicze. Preparaty w postaci szamponu, jak najbardziej można stosować do przemywania skóry twarzy, podobnie można postępować z kremami przeciwgrzybiczymi, skierowanymi do stosowania na skórę, jeśli pojawia się nadkażenie drożdżakami. 

→ SUBSTANCJE PRZECIWZAPALNE. Ich obecność w pielęgnacji jest niezbędna. Dobór substancji aktywnej zależy od rozległości stanu zapalnego, jego nasilenia oraz podatności na leczenie, w skrajnych przypadkach nie należy uciekać od rozsądnie poprowadzonej, wspomaganej naturalnymi środkami antybiotykoterapii (nawet wewnętrznej). Działanie przeciwzapalne zapewnią wyżej wymienione substancje regulujące, olejki eteryczne, wyciągi ziołowe, probiotyki, antyoksydanty, związki cynku, miedzi, krzemionki oraz łagodne emolienty. 

→ ANTYOKSYDANTY. Skóra zmieniona zapalnie bardzo szybko się starzeje, jest ponadto szczególnie podatna na działanie wolnych rodników, dlatego w pielęgnacji skóry z ŁZS, nie zależy zapominać o antyoksydantach. Nie tylko o słynnej witaminie C, czy E, ale mniej znanych związkach anty utleniających, które pozwolą zachować lepszą elastyczność i wyrównany koloryt na znacznie dłużej, jednocześnie kojąc i łagodząc podrażnienia i zmiany ropne >

MINERAŁY (KRZEMIONKA, CYNK, MAGNEZ, MIEDŹ, SIARKA, SELEN, JOD, GLIN) - MINERALIZACJA SKÓRY. W pielęgnacji skóry doskonale sprawdzą się bogate w minerały glinki (szczególnie dobrej jakości glinka biała), błota (szczególnie wersja z siarką) oraz wysoko zmineralizowane wody mineralne oraz wody termalne, które koją, łagodzą i działają antyseptycznie.


ZABIEGI DLA SKÓRY Z ŁOJOTOKOWYM ZAPALENIEM

Idealne zabiegi dla skóry łojotokowej to takie, które mają jak najmniejszą ilość skutków ubocznych, są dobrze tolerowane oraz efektywnie, ale bez naruszania bariery hydrolipidowej usuwają nadmiar tłuszczu. Unikałabym wszystkich kwasowych, agresywnych zabiegów, silnej mikrodermabrazji oraz usuwania zanieczyszczeń metodą manualną, ponieważ w żaden sposób nie rozwiązują problemu, a tylko go nasilają. 

→ PEELING KAWITACYJNY. Doskonale usuwa nadmiar sebum, potu, zrogowaciałego naskórka, a przy tym nie wywołuje podrażnień. Może być wykonywany nawet na skórze zmienionej zapalnie. Więcej o peelingu kawitacyjnym przeczytasz tutaj >.

→ OKSYDERMABRAZJA. Ma bardzo podobny mechanizm do peelingu kawitacyjnego, z tym, że nie działa na zasadzie ultradźwięków, a na zasadzie sprężonego tlenu, który usuwa zrogowaciał naskórek i nadmiar sebum. Metoda jest bardzo delikatna, a również przynosi zauważalne efekty, szczególnie pod względem oczyszczenia. 

→ MEZOTERAPIA IGŁOWA. Odżywia skórę, pozwala unormować pracę gruczołów łojowych,a przy tym nie uszkadza powierzchownie naskórka. Mezoterapia igłowa kojarzy się tylko z cerą dojrzałą i wiotką, ale może być z powodzeniem stosowana na skórze rozregulowanej, trudnej, łojotokowej. 

→ OSOCZE BOGATOPŁYTKOWE. Skóra łojotokowa nierzadko jest głęboko odwodniona. Pojawiają się spore problemy z jej nawilżeniem. Osocze pozwala rozwiązać ten w problem w najmniej drażniący sposób - nie uczula, nie zatyka porów, działa na głębsze warstwy skóry. Terapia własnym osoczem,w  moim mniemaniu, jest w stanie choć odrobinę cofnąć niepożądane powikłanie dermatologiczne, ponieważ działa w zupełnie odwrotny sposób - nie uszkadza, a regeneruje i odbudowuje. 

źródło

Jeśli wpis okazał się dla Ciebie przydatny, warto mnie wesprzeć, dotykając reklam. Nic Cię to nie kosztuje, a wszystkie przychody inwestuję w poczet bloga. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

Whamisa Cleansing Oil | Delikatny, esencjonalny olejek do demakijażu

$
0
0


Wciąż odkrywam nowe formuły kosmetyczne i nie poprzestaję na tym, co było mi dane już poznać, bowiem każdy produkt, mimo że zalicza się do pewnej kategorii, może zupełnie inaczej oddziaływać na skórę i tym samym sprawdzi się bardziej lub też mniej na pewnych typach skóry. Mimo że olejki myjące mogłabym zaliczyć do dość agresywnych form oczyszczania skóry (zwłaszcza, gdy spłukują się całkowicie), ich łagodność, właściwości nawilżające i powlekające, delikatność oraz skuteczność jest całkowicie uzależniona od doboru składników oraz zastosowanych detergentów i emulgatorów, dlatego olejki myjące mają zupełnie różny wpływ na skórę i jeden kosmetyk, nie jest równy innemu produktowi z tej samej kategorii. 

KONSYSTENCJA

Różnice między olejkami azjatyckimi, a europejskimi można odczuć już przy pierwszym dozowaniu produktu. Whamisa Organic Flower Cleansing Oil jest mniej oleisty, gęsty, tłusty, treściwy, w dotyku przypomina leciutką, esencjonalną emulsję wodno-silikonową. Ma bardzo dobry poślizg, rozprowadza się w dłoniach jak typowa baza silikonowa, a nie jak lepki olej roślinny. Przy pierwszym kontakcie nie do końca wiedziałam jak postępować z konsystencją tego typu, ponieważ olejek zachowywał się dosłownie jak woda i miałam wrażenie, że za każdym razem, gdy próbowałam wykonać demakijaż - wchłaniał się w dłonie i pozostało go zbyt mało, aby móc usunąć makijaż lub kremy ochronne, a tylko do takich zabrudzeń używam olejków myjących. 

Olejek Whamisa ma bardzo delikatną konsystencję. Jego lekkość po części jest i plusem, i minusem, w zależności od tego, do czego olejek ma służyć i co chcesz nim dokładnie zmywać. Na pewno delikatna formuła, która jest całkowicie pozbawiona uczucia lepkości i nieprzyjemnego, obcego filmu na skórze, doskonale spłukuje się i jest to jeden z niewielu olejków myjących, którego nie muszę niczym domywać, ponieważ doskonale i łagodnie się emulguje, nie ściągając  i nie wysuszając przy tym skóry. Skóra po demakijażu jest oczyszczona, ale w bardzo subtelny sposób, nie można wyczuć także żadnego filmu po, który jest znamienny dla olejków myjących oferowanych przez firmy z półproduktami. Podczas kontaktu z wodą, olejek emulguje się w dość specyficzny sposób - tworzy białą, trzymającą się powierzchni skóry zawiesistą emulsję. Prawidłowa emulgacja, wymaga zastosowania ciepłej wody, choć akurat w przypadku Whamisa Oil, nawet zastosowanie chłodnego strumienia, nie utrudnia usuwania oleju ze skóry (jedynie nieznacznie przyspiesza proces usuwania olejku ze skóry i lepiej powleka skórę). Emulgacja jest bardzo łagodna i z pewnością jest to zasługa lekkiej formuły, bowiem nawet podczas tego etapu nie wyczuwam specyficznej konsystencji oleju, a coś wyjątkowo przyjemnego, gładkiego. 

Podczas aplikacji na skórę, olejek delikatnie chłodzi i koi skórę, nie wymaga mocnego tarcia i wmasowywania, ponieważ jego konsystencja mimo że jest bardzo lekka i wodnista, ma doskonały poślizg i pozwala bardzo szybko rozprowadzić produkt na skórze. Nie wchodzi nadmiernie w pory i nie mam wrażenia rozpulchnienia i obciążenia oraz potrzeby natychmiastowego usuwania olejku z powierzchni naskórka. Jest to także bardzo udany produkt do masażu, i jeden z niewielu, którym nie bałabym się tego zrobić, mianowicie cały czas daje pożądany poślizg i nie wchłania się w skórę, dając efekt lepu na muchy, choć przy pierwszej aplikacji miałam dokładnie takie wrażenie. Gdybym miała jednym słowem opisać produkt koreańskiej, organicznej marki, z pewnością użyłabym określenia: delikatny. Ma delikatną konsystencję, delikatnie się rozprowadza, delikatnie spłukuje i delikatnie oczyszcza naskórek z zabrudzeń. 

Jest to akurat taki typ produktu, który sprawdzi się w delikatnej pielęgnacji, ale również na wymagających typach skóry do stosowania samodzielnego.Łagodność tego produktu nie zapewni dokładnego zmycia zabrudzeń tłuszczowych (niestety, Whamisa samodzielnie nie usunie kremów z filtrem, wymaga zastosowania akcesoriów doczyszczających), ale jednocześnie nie obciąży i nie wysuszy naskórka. 

WŁAŚCIWOŚCI OCZYSZCZAJĄCE I EMULGUJĄCE


Olejek Whamisa ma średnie właściwości oczyszczające, co jest zasługą bardzo lekkiej konsystencji. Efekt oczyszczający można oczywiście wzmocnić ściereczkami z mikrofibry lub froty ręcznikowej, ale samodzielnie Whamisa zmyje bezproblemowo codzienne zanieczyszczenia takie jak lekki podkład kremowy i nadmiar sebum. Podkłady mineralne ze względu na swoją sypką formę, będą wymagać usunięcia manualnego (np. ściereczką) lub kosmetykiem bazującym na wodzie, ponieważ olej w kontakcie z wodą stworzy zawiesinę i olejki myjące samodzielnie nie będą efektywnie usuwać sypkich produktów z powierzchni skóry (chyba, że podkład całkowicie połączy się z sebum i stworzy lekki podkład kremowy, co jest jak najbardziej możliwe). Emulgacja przebiega bardzo szybko, nie ślimaczy się i nie tłuści między palcami, nie trzeba stawać na rzęsach, aby go domyć, ponieważ domywa się doskonale sam w sobie, ale w wyjątkowo subtelny sposób, bez usuwania naturalnego bio-filmu. 

Czy lekkość produktu Whamisa jest minusem? Tak, jeżeli chcesz zakupić produkt właśnie w celu usuwania konsystencji ciężkich, wymagających podobnej, tłuszczowej bazy - np. kremów z filtrami lub wodoodpornych podkładów kremowych. Nie, jeżeli wymagasz mocnego powleczenia skóry podczas mycia (duża tendencja do odwadniania naskórka) i jednocześnie nie obciążasz nadmiernie skóry, więc wymagasz łagodniejszego demakijażu. Sprawdzi się w codziennym oczyszczaniu skóry

Olejek spłukuje się ze skóry całkowicie, nie daje efektu lepienia się i nie pozostawia żadnego tłustego oleju w porach, dając efekt rozpulchnienia. Nie wzmaga przetłuszczania naskórka, ale też nie maltretuje skóry, poprzez agresywne, całkowite zmywanie się. Dzięki temu nie wzmaga pobudliwości naczyniowej (rumień z odwodnienia, podrażnienia), łagodzi pieczenie i swędzenie, ale nie zatyka porów przez niewłaściwe spłukanie oleju. Absolutnie się nie pieni, ale bardzo dobrze usuwa się ze skóry dzięki mieszance emulgatorów, tworząc delikatną, zawiesistą, przyjemną emulsję. Po osuszeniu, skóra jest delikatna i gładka, ale nie ma tutaj żadnego, nieprzyjemnego efektu natłuszczenia. Whamisa może bardzo dobrze sprawdzić się na typach skóry, które wymagają bardziej emolientowego oczyszczania, ale jednocześnie nie tolerują ciężkiej, przytłaczającej warstewki. Olejek jest niezwykle przyjemny w użyciu, choć jest bardzo niewydajny w porównaniu do innych olejków myjących, przez swoją specyficzną konsystencję - muszę zużyć co najmniej 2-3 pompki produktu, aby móc zemulgować cięższe zabrudzenia, wykonać masaż i usunąć je ze skóry. Jasne, że słaba wydajność produktu (przy codziennym użytkowaniu około 10-12 tygodni) nie jest najlepszym punktem programu, ale niestety, taka formuła wymaga zastosowania większej ilości olejku - coś za coś. Whamisa jest bardzo łagodna, subtelna i delikatna, dlatego jestem w stanie jej to wybaczyć, zwłaszcza, że nie używam jej codziennie. Wybaczą jej to także osoby, które mają skomplikowaną skórę i wymagają zastosowania takiej konsystencji w demakijażu, ale nie tolerują żadnej ohydnej, powlekającej, obciążającej warstewki. 

Jeżeli chodzi o właściwości pielęgnujące... jest to olejek do demakijażu, który ma przede wszystkim usunąć zabrudzenia. Whamisa ma krótki kontakt ze skórą, przejściowy, ale delikatność i neutralność olejku zaskakująco i widocznie poprawiła kondycję mojej cery, szczególnie w kierunku nawilżenia. Wielokrotnie powtarzam, że właściwie środki myjące również pielęgnują skórę, albo chociaż nie zakłócają jej czynności, co również finalnie poprawia kondycję cery. Tak jest w tym przypadku - cera jest delikatna, gładka, subtelnie oczyszczona, nie obserwuję uczucia ściągnięcia i pieczenia, choć mam coraz większą tendencję do odwadniania się skóry. Whamisa nie wysusza i nie wzmaga odwodnienia, dlatego, gdy pojawiają się problemy z utrzymaniem prawidłowej wilgotności skóry - może przynieść pozytywne efekty w tym kierunku. Dodatkowo bez problemu usunie delikatniejsze, tłuste zabrudzenia, więc jednocześnie może jak najbardziej zmniejszyć ilość zaskórników, stanów zapalnych, ograniczyć łojotok, jeżeli problem tkwi w za agresywnej lub niewłaściwie oczyszczającej pielęgnacji. Ze względu na dobre domywanie się, olejek Whamisa może okazać się za lekki i wzmagać odwodnienie - nie przez bazę, ale przez brak mocniejszych właściwości powlekających po umyciu. Olejek ze względu na mnogość składników pochodzenia naturalnego, może alergizować. 

Kosmetyk nie zawiera żadnych detergentów, nie usuwa powierzchownie zabrudzeń, ale emulguje je, co nie wymaga napięcia powierzchownego, usuwania naturalnego filmu ochronnego i tym samym wzmagania wysuszania naskórka i przeznaskórkowej ucieczki wody. 

NAJLEPSZY SPOSÓB UŻYTKOWANIA

Olejek polecam rozprowadzać w suchych dłoniach, na suchą skórę, w ten sposób olejek zmyje zabrudzenia typu tłuszczowego. Aby wzmocnić efekt oczyszczający i usunąć cięższe zabrudzenia (kremy ochronne), polecam zastosować ściereczki o nierównomiernej, ręcznikowej strukturze, które doskonale chwytają brud (Emma Hardie, rękawica Glov) i świetnie współpracują z oleistą konsystencją. Samodzielnie Whamisa ma średnie właściwości oczyszczające, co jest wystarczające, gdy nie stosujesz ciężkich kremów i wodoodpornych, trwałych podkładów płynnych. Efekt ten można wzmocnić przez akcesoria i osłabić, przez rozcieńczanie olejku wodą lub emulsjami kremowymi. 

Zwilżanie skóry lub dłoni przed użyciem olejku, złagodzi jego właściwości myjące, olejek będzie słabiej oczyszczał skórę z zabrudzeń tłuszczowych, szybciej i łatwiej domyje się oraz będzie miał większą tendencję do wysuszania naskórka. 

Olejek polecam spłukiwać ciepłą wodą, wtedy usuwa się najszybciej i najłatwiej. Zimna woda nieznacznie utrudnia ten proceder i mocniej powlekaj skórę, ale nie jest to tak ogromna różnica jak przy bardziej gęstych olejkach myjących. 

Olejek można dodatkowo domywać detergentami (oczyszczanie dwuetapowe), choć polecam spróbować stosować go samodzielnie, dzięki swojej domywającej się formule, świetnie sprawdza się w formie jednoetapowego oczyszczania. Świetnie reaguje także na dodatek emulsji oraz wzorcowo współpracuje ze ściereczkami, które nie zawierają detergentów, a świetnie oczyszczają naskórek z zabrudzeń, których nie zdołał zemulgować i usunąć olejek myjący. 

SKŁAD, ILOŚĆ, CENA, DOSTĘPNOŚĆ I TERMIN WAŻNOŚCI

Whamisa jest koreańską marką organiczną. Producent wyszczególnia zastosowane składniki w formie procentowej zawartości, co jest pomocne, nie tylko przy odtworzeniu produktu w warunkach domowych, ale także określenia faktycznej zawartości składników aktywnych i interpretacji składu, co jest, moim zdaniem, godne naśladownictwa. Nie ma co się dziwić takiemu podejściu producenta, ponieważ już od samego początku można przekonać się, że stawia on zdecydowanie na jakość wypuszczanych produktów i przykłada sporą uwagę do zastosowanych surowców. Można zastanowić się, czy olejek do demakijażu wymaga aż takiej ilości substancji aktywnych, ponieważ jest spłukiwany ze skóry (a spłukuje się bardzo dokładnie) i to w bardzo szybki sposób, ale dla mnie, jako osoby wsiąkniętej w temat pielęgnacji, liczy się głównie ogólna formuła, która faktycznie się sprawdza, a obietnice producenta nie pozostają bez pokrycia. Zastosowane surowce są bardzo dobrej jakości, pewnego pochodzenia, nie ma tutaj ściemy, producent w przejrzysty sposób przedstawia co znajduje się w produkcie i w jakim, konkretnym stężeniu, a także jasno i przejrzyście opisuje ich pochodzenie. 

Skład produktu, jak na kosmetyk myjący, jest zdumiewająco bogaty. Brak domywania olejku, pozostawia przy takim sposobie użytkowania, delikatną, choć praktycznie niewyczuwalną, warstewkę emolientową, która zabezpiecza cerę przed wysuszeniem - taka jest już bowiem specyfika olejków myjących - inne powlekają słabiej, inne odczuwalnie, wręcz niekomfortowo. Bazą olejku jest naturalny olej z orzechów laskowych, w składzie można odnaleźć także mieszanki innych, naturalnych, roślinnych olejów: awokado, oliwę z oliwek, olej z nasion herbaty, arganowy, jojoba. Są to oleje o średnich łańcuchach, które posiadają dosyć lekką, ale jednak odżywczą, powlekającą formułę. Charakterystyczną cechą tych olejów jest bardzo dobry, przyjemny, kojący poślizg, dzięki kwasom  tłuszczowym omega-9 oraz omega-6. 

Olejek Whamisa, co jest już znakiem rozpoznawczym marki, zawiera bogate, naturalne wyciągi probiotyczne, które koją skórę i wspomagają regenerację, są także lepiej tolerowane i aktywne od tradycyjnych wyciągów. W przypadku olejku myjącego, są to biofermenty z kwiatów, co jest zgodne z zapewnieniami producenta: bioferment ze złocienia wielkokwiatowego (chryzantemy), lotosu i mniszka. Oprócz tego w olejku znajdziesz mnóstwo wyciągów pochodzenia roślinnego: z korzenia tarczycy bajkalskiej, korzenia peonii drzewiastej, lukrecji gładkiej oraz naturalne olejki eteryczne, które zapewniają produktowi delikatny, subtelny, rześki, świeży zapach kwiatów: olejek z drzewa różanego, geranium oraz bergamoty. 

Za właściwości emulgujące odpowiada emolient tłusty trójgliceryd kaprylowo-kaprynowy. Posiada on bardzo dobre właściwości emulgujące oraz zapewnia bardzo dobry poślizg, co poprawia właściwości użytkowe produktu. Emulgacja tego emulgatora jest prawidłowa nawet przy niskim temperaturach. Wykazuje pośrednie właściwości nawilżające, poprzez właściwości powlekające. 

Koszt olejku myjącego Whamisa waha się w granicach 100-140 złotych za 150 ml. Jest to dość wysoka kwota jak za jeden produkt, szczególnie taki, który ma krótki kontakt ze skórą. Nie mniej, biorąc pod uwagę jakość zastosowanych surowców oraz delikatną, niespotykaną formułę, moim zdaniem, przy sporych problemach z cerą lub w poszukiwaniu produktu o dokładnie takich właściwościach myjących jakie zapewnia koreańska marka - warto przeznaczyć niemałą sumę na kosmetyk myjący. Kosmetyk jest umieszczony w porządnej jakości plastiku, posiada także sprawnie działającą pompkę, która niestety bardzo szybko ucierpiała przy pierwszym kontakcie z ziemią :(


GRUPA DOCELOWA

Kwiatowy olejek myjący sprawdzi się w delikatnej, łagodnej pielęgnacji, gdy istnieje potrzeba usuwania i rozpuszczania tłustych zabrudzeń lub naskórek błyskawicznie odwadnia się podczas czynności oczyszczania. Sprawdzi się zatem w pielęgnacji skóry, która wymaga powlekania podczas mycia. Można go także bez większych problemów wpleść w bardziej tłustą pielęgnację, doczyszczając go. Biorąc pod uwagę łagodność olejku Whamisa i jego bardzo dobrą, subtelną emulgację, mogę go polecić nawet bardziej skomplikowanym typom skóry, chociażby osobom walczącym z łojotokowym zapaleniem skóry, czy trądzikiem różowatym. Olejek jest podatny na wszelakie modyfikacje, dlatego sprawdzi się w łagodnej pielęgnacji, pozbawionej środków okluzyjnych, ale także przy umiejętnym stosowaniu akcesoriów - usuniesz sprytnie, acz delikatnie nawet ciężkie zabrudzenia. Jest to kosmetyk zdecydowanie dla tych, którzy wspominają olejki albo bardzo negatywnie przez ich niedomywanie i pozostawianie tłustej warstwy i tym samym rozpulchnienie i szybkie zanieczyszczanie się naskórka lub pozytywnie pod względem skuteczności usuwania zabrudzeń, ale inne aspekty, takie jak użytkowość i potrzeba domywania, przekreśliły je ostatecznie z pielęgnacji. 

U KOGO SIĘ NIE SPRAWDZI

Olejek jest bardzo delikatny, dość specyficzny, przez swoją lekką konsystencję, nie łączy się aż tak wzorcowo z cięższymi zabrudzeniami, więc z jego działania mogą być niezadowoleni wszyscy Ci, którzy wymagają porządnej emulgacji tłuszczu. Domywa się także bardzo dobrze sam z siebie, dlatego przy wysokim zapotrzebowaniu na emolienty, nie tylko podczas mycia, ale także tuż po nim, może okazać się za lekki i wzmagać tym samym wysuszenie naskórka, powodując rumień, swędzenie, pieczenie i ściągnięcie. Efekt ten nie jest wynikiem łagodnej bazy myjącej, a jej niemalże całkowitym domywaniem się.  

OCENA KOŃCOWA

Reasumując, kwiatowy olejek Whamisa, to bardzo interesujący i godny polecenia produkt. Polecam go wszystkim tym, którzy zniechęcili się do tradycyjnych olejków myjących, ale także problematycznym, odwodnionym typom skóry, które mają zazwyczaj wyższe zapotrzebowanie na emolienty podczas oczyszczania, a często znacznie niższe tuż po umyciu. Kosmetyk można bez większych problemów stosować jednoetapowo, jak i wpleść zgrabnie w dwuetapówkę. 

WPIS NIE JEST SPONSOROWANY.

Pozdrawiam,
Ewa

Synonim luksusu | Pixie Cosmetics Pudry rozświetlająco-modelujące Immediate Beauty Powder (Moon Kissed Beauty & Sun Kissed beauty)

$
0
0
Dzisiejszą recenzję mogłabym określić jednym, prostym, niezbyt lotnym zdaniem: znakomita jakość i równie znakomity efekt końcowy. Nigdy nie byłam fanką płaskiego, pudrowego, suchego makijażu. Mimo że moja skóra nie zawsze jest przygotowana na porządną dawkę blasku, cenię produkty, które dają świetlisty, nienachalny, zdrowy efekt, pięknie odbijają światło i sprawiają, że skóra wygląda zdrowo. Nie wymagam jednocześnie mocnego krycia, nie wstydzę się moich niedoskonałości i decyduję się jedynie na lekki, naturalny, podkreślający urodę w subtelny sposób makijaż. Bez większego zastanowienia zdecydowałam się na wypróbowanie pełnowymiarowych produktów Pixie Cosmetics, które mają za zadanie zapewnić gładkie, bezdrobinkowe, promienne modelowanie.

Linki umieszczone w dzisiejszym artykule są afiliacyjne, jeśli zakupisz produkt z mojego polecenia lub chociażby założysz konto na stronie producenta - nie tylko cieszysz się świetnym jakościowo produktem, ale i ja otrzymuję prowizję od sprzedaży lub od samego zalogowania się (do czego zachęcam, często pojawiają się ciekawe newslettery, informujące o aktualnych promocjach, zniżkach, nowych produktach, konkursach). Jeśli zachęcę Cię do wypróbowania pudrów Pixie Cosmetics Immediate Beauty, będzie mi miło, jeśli dokonasz zakupu z mojego polecenia lub założysz własne konto :)


Pudry modelujące Immediate Beauty Pixie Cosmetics zna prawdopodobnie, chociażby z próbek, czy z barwnych opisów marki, każda kobieta, która podąża za nowinkami w świecie mineralnym. Nie da się przejść obok tych produktów obojętnie - działanie pudrów zostało ubrane w kwieciste, magiczne słowa, skryte w niesamowitych opakowaniach i przypudrowane szczyptą wewnętrznej magii i pozytywnej energii. Pixie Cosmetics konsekwentnie brnie w swój specyficzny, wyjątkowy, bajkowy i dziecięcy (ale w pozytywnym tego słowa znaczeniu) styl, który jest już charakterystyczny i niepowtarzalny, wyróżnia się na tle innych marek, ale jednocześnie trafia zarówno w podstawowy, jak i niszowy rynek. Produkty są na swój sposób wyjątkowe, ale ich ceny nadal pozostają przyziemne.

Zauważam ogromną przemianę w Pixie Cosmetics na plus, nie tylko w wypuszczanych produktach - doceniam wysokie zaangażowanie, bardzo dobry kontakt z klientem, wdzięczność i uczciwość. To tylko uprzyjemnia stosowanie produktów, jeśli mam świadomość, że za każdym zamkniętym pudełeczkiem stoją wrażliwi, pozytywni ludzie, którym naprawdę zależy.

Na moim blogu pojawiają się od pewnego czasu niemalże same pozytywne recenzje i ciężko jest mi natrafić na bubel, szczególnie jeżeli chodzi o makijaż mineralny. Marki mineralne trzymają bardzo wysoki poziom i potwierdza się to także i w produktach Pixie CosmeticsPudrów Immediate Beauty używam z przyjemnością i nie wątpię w ich wyjątkowość oraz jakość. 


ZDROWE, ŚWIETLISTE ROZŚWIETLENIE BEZ EFEKTU PRZETŁUSZCZONEJ SKÓRY: MOON KISSED BEAUTY I SUN KISSED BEAUTY

Nie unikam blasku w makijażu, ale jednocześnie uciekam czym prędzej od drobinek i mocnego, moim zdaniem, tandetnego, metalicznego efektu. Już od samego początku mojej przygody z pudrami rozswietlająco-modelującymi wiedziałam że przypadną mi do gustu - szafir i krzemionki wygładzają skórę w taki sposób, jaki lubię - dodają blasku, ale bardzo zdrowego, zmiękczają rysy, odejmują lat, nadają skórze gładkości i jedwabistości. Jedynym elementem, który napawał we mnie uzasadnione wątpliwości, była zastosowana mika - nie znoszę bowiem połyskujących drobinek w świetle dziennym, a nierzadko miki zapewniają właśnie taki efekt. Na szczęście nie w tym przypadku.

Immediate Beauty grają światłem w najlepszy sposób, jaki tylko można sobie wymarzyć - nie działają na zasadzie lustra, ale dostosowują się do aktualnych warunków, dodając skórze naturalnego, zdrowego, całkowicie bezdrobinkowego blasku - z tego powodu wyglądają korzystnie i w świetle sztucznym, i w świetle dziennym, gdzie większość rozświetlaczy wygląda znośnie tylko w tym pierwszym. Takie właściwości produktu sprawiają jednocześnie, ze nie osiada on w porach, zmarszczkach, załamaniach i nierównościach, dlatego bez obaw można go zastosować na skórze odbiegającej od ideału, a zapewnić sobie zdrowy efekt rozświetlenia.


Ogromną zaletą tych pudrów jest ich trwałość, doskonała przyczepność oraz składniki dodatkowe, które zapobiegają migracji pigmentów i nie dają po jakimś czasie efektu spoconej, mokrej, wymagającej kontaktu z wodą, skóry. Nie posiadam skóry tłustej, ale moja cera jest dobrze nawilżona sama w sobie i po kilku godzinach makijażu, minerały dają bardziej mokry efekt. Tylko nieliczne produkty rozświetlające nie dają brudnego, mokrego, wymagającego po jakimś czasie demakijażu efektu, nie podkreślają okropnie porów oraz nie uwidaczniają niedoskonałości, i cóż, Pixie Cosmetics zalicza się do tej wyjątkowej grupy. Z tego prostego powodu Immediate Beauty Powdersprawdzą się nie tylko na skórze wymagającej rozświetlenia, ale także bardziej podatnej na przetłuszczanie, na której takie proszki, nie oszukujmy się, po jakimś czasie zazwyczaj nie prezentują się atrakcyjnie.

Efekt końcowy - to jasność. Jasna, promienna, gładka, zdrowa cera. Zero brokatu, fajerwerków i kolorowej tęczy. W końcu doczekałam się mineralnego odpowiednika popularnych i cenionych pudrów Ambient Lighting Hourglass. Pixie dają bardzo podobny efekt, a powiedziałabym, że nawet lepiej wygładzają skórę i utrwalają makijaż.

Kosmetyki są doskonale zmielone, gładkie, odczuwalnie kremowe, wręcz masełkowate w dotyku. Cudownie rozprowadzają się po skórze, prosząc o większą ilość ruchów pędzla. Konsystencja trzyma się dobrze włosia, jest pozbawiona pudrowości, co polepsza walory użytkowe i zwiększa znacząco wydajność pudru. Kosmetyki dzięki wyczuwalnej kremowości, dają bardzo naturalny, świeży efekt, pozbawione są suchości,nie osiadają w porach i na włoskach, tylko idealnie stapiają się ze skórą i faktycznie upiększają. Immediate Beauty nie tworzą plam i zacieków, nawet przy nałożeniu jednorazowo za dużej ilości proszku, można go bezproblemowo rozetrzeć i cieszyć się subtelnym efektem, który można zwaloryzować, aplikując kosmetyki na mokro oraz przy użyciu pędzli z włosiem syntetycznym (mocniejszy blask, bardziej rozświetlający efekt). Najsubtelniejszy efekt i najdłuższą trwałość osiągniesz używając włosia naturalnego, na sucho, i taką metodę polecam najbardziej.

Pyłek dodatkowo jest bardzo przyjemny, miły, wręcz jedwabisty w dotyku. Praca z Immediate Beauty to czysta przyjemność, ich gładkość jest zdumiewająca i niespotykana w kosmetykach o podobnej konsystencji. Jestem przekonana, że pudry rozświetlająco-modelujące Pixie Cosmetics skradną serce nie tylko fanom mineralnej kolorówki, ale również tym, którzy uciekają od kosmetyków w sypkiej formie, obawiając się pudrowości, suchości i wysuszającego działania. Nie zauważyłam, by pudry nawilżały cerę (w końcu są sypkie), ale na pewno jej nie wysuszają, nie ściągają i nie podkreślają niekorzystnie suchej faktury skóry - mogą wręcz zakamuflować sprytnie lekkie przesuszenie, ponieważ dają świetlisty, jedwabisty, zdrowy blask, charakterystyczny dla dobrze nawodnionego naskórka.


ZASTOSOWANIE I ZESTAWIENIE KOLORYSTYCZNE

Pudry rozświetlająco-modelujące charakteryzuje mnogość alternatywnych zastosowań, oczywiście, docelowo są skierowane do modelowania twarzy, oczu, dekoltu, szyi, ciała. 

Immediate Beauty występują w dwóch odcieniach - jasnym oraz ciemniejszym, opalającym. Odcienie są neutralne, choć najjaśniejszy jest przesunięty delikatnie w stronę chłodniejszą (dając bardziej odmładzający, odświeżający efekt), zaś ciemniejszy - cieplejszą, co podkreśla ciemniejszą karnację oraz lepiej imituje kolor naturalnej opalenizny.

Moon Kissed Beauty, zdrowo prezentujący się beż, delikatnie chłodny, ale bez różowej poświaty, może posłużyć za rozświetlacz, ale bez obaw można go zastosować jako puder wykańczający na całą twarz. Jest jasny, ale daje transparentny efekt, dlatego będzie optycznie odmładzał skórę nawet o 2-3 tony ciemniejszą od jasności księżycowego pyłku. Można nim rozświetlać również kąciki oczu, czy traktować jako puder pod oczy. Sprawdzi się i na jasnej skórze, i o kilka tonów ciemniejszej.


Sun Kissed Beauty to beżowo-neutralny, lekko pomarańczowy (ale zrównoważony i elegancki) beż. Bez obaw, dzięki dużej ilości czerwonego pimentu prezentuje się naturalnie na ciemniejszej karnacji, co sprawia, że można go wykorzystać dokładnie tak samo jak księżycową piękność. Na bladej karnacji może spisać się wyśmienicie jako puder brązujący - opalający. Kosmetyk zapewnia lekką, niemal niedostrzegalną, złotą poświatę, efekt końcowy doskonale oddaje jego nazwa - słoneczny pocałunek. Skóra umiejętnie oprószona pudrem, wygląda dosłownie jak po dobrych wakacjach w słonecznym kraju, nabierając zdrowego, opalonego, ciepłego kolorytu. Mimo że miałam pewne obawy co do koloru, aktualnie jest to mój absolutnie ulubiony kosmetyk opalający - używam go nie tylko na twarz, ale również dekolt, szyję, a latem - prawdopodobnie na ciało.

Pudry nie tylko rozświetlają zdrowo skórę, ale utrwalają i scalają makijaż. Są trwałe, zdrowo odbijające światło, nieprzyzwoicie gładkie, ich stosowanie to sama przyjemność.

Kosmetyki można łączyć ze sobą nawzajem, otrzymując nowy odcień. Jest to pomocne szczególnie wtedy, gdy stosuje się je na większe powierzchnie twarzy w formie pudru (notabene, producent umożliwia zakup specjalnego, refillowego, podwójnego opakowania, w którym można połączyć jednocześnie dwa produkty w cenie jednego, pełnowymiarowego)

WSPÓŁPRACA Z INNYMI KOSMETYKAMI

Jest na wysokim poziomie. Pudry współpracują zarówno z kosmetykami mineralnymi, działając utrwalająco i dając bardziej scalony, rozświetlony efekt oraz tradycyjnymi - płynnymi, nie skracając ich trwałości, a nawet znacząco przedłużając. 

Wbrew pozorom, kosmetyki mineralne, mimo że są sypkie, z zasady, bardzo dobrze spisują się na płynnej kolorówce. Proszki Immediate Beauty, nie przylepiają się nierównomiernie, a tworzą gładki, równomierny, idealnie scalony makijaż. Niezależnie od tego jaki podkład zastosowałam, za każdym razem, z identyczną łatwością, za pomocą pudrów rozświetlająco-modelujących, uzyskałam naturalny, zdrowy efekt. Zmianie nie ulega również trwałość. Efekt końcowy jest zależny od wielu czynników, ale jeśli Twoja baza makijażu jest prawidłowa, to pudry powinny zapewnić nienaganny, a wręcz luksusowy efekt gładkiej, promiennej, rozświetlonej skóry.

Absolutnie nie skracają trwałości makijażu, zaryzykowałabym wręcz stwierdzeniem - że ją odczuwalnie przedłużają. Mogą być traktowane zatem jako pudry utrwalające o wykończeniu rozświetlającym. 


TRWAŁOŚĆ

Również jest bez zarzutu. Kosmetyki rozświetlające zazwyczaj często wykazują słabą trwałość, a po jakimś czasie prezentują się nieświeżo. Nie mam tego problemu z Pixie Cosmetics. Pudry jednocześnie rozświetlają, ale i absorbują nadmiar sebum. Cera wygląda zdrowo, a makijaż jest trwalszy.

KTO NIE BĘDZIE ZADOWOLONY Z PUDRÓW IMMEDIATE BEAUTY?

Mimo że pudry sprawdziły się na mojej skórze doskonale i mogę je polecić sporej liczbie osób, wiem, że nie są to produkty idealne dla wszystkich - nie chcę wciskać kitu i pewne osoby powinny odłożyć w czasie lub też całkowicie zrezygnować z zakupu tytułowych kosmetyków.

Pudry Immediate Beauty są na swój sposób wyjątkowe, ale mimo wszystko są rozświetlające, dlatego nie będą prezentować się atrakcyjnie na skórze mocno łojotokowej, tłustej, intensywnie przetłuszczającej się, wówczas lepiej zainwestować w puder matujący i zaoszczędzić sobie nieudanego zakupu, bowiem mogą wzmagać ten efekt, jeśli skóra po kilku godzinach oblewa się własnym sebum i nie wiesz jak temu zaradzić.

Jeśli Twoja skóra jest bardzo chropowata, nierówna lub masz bardzo rozszerzone pory, Immediate Beauty, mimo że jest bardziej łaskawy dla nierównej faktury skóry, również będzie ją podkreślał. Pozostałabym albo przy miejscowym stosowaniu, albo całkowicie zrezygnowałabym ze stosowania odbijających światło kosmetyków.

Nie jest to też najlepszy produkt dla osób wymagających mocnego blasku. Tutaj bardziej chodzi o granie światłem, niż intensywnie odbijanie go iskrzącymi drobinami. 



SKŁAD, CENA, WYDAJNOŚĆ I DOSTĘPNOŚĆ

Bardzo obawiałam się nadmiernej sypkości, bowiem kosmetyki rozświetlające, które są za suche i pudrowe niekorzystnie osiadają w porach, często posiadają widoczne drobinki, słabo współpracują z cerą, niekorzystnie podkreślają fakturę skóry, są mniej trwałe oraz dają mniej naturalny, gładki efekt. W kosmetykach zapewniających rozświetlenie, doceniam głównie gładką, przyjemną strukturę oraz wyczuwalną jedwabistość, ułatwia to rozprowadzenie produktu i uzyskanie subtelnego, naturalnego, końcowego efektu.

Cieszę się, że zespół Pixie nie ograniczył się do ekstremistycznego, smutnego minimalizmu, a docenił właściwości krzemionki, świetnego zamiennika (i mniej kłopotliwego) sterynianu magnezu (stearylofumoranu sodu, znanego pod kryptonimem PRUV), nie zapomniał o niezbędnych emolientach, które nadają jedwabistości i gładkości formule oraz wartościowym, złotym pyłku, dodającym szlachetności formule.


Całość bazuje na połyskującej mice, efekt świetlistej skóry zapewnia głównie puder szafirowy, którego używam samodzielnie jako rozświetlacza i bardzo go polecam w tej roli. Kosmetyk jest pozbawiony widocznych drobinek, są one na tyle subtelne i gładkie, że tuż po rozprowadzeniu produktu stapiają się z cerą, waloryzując efekt odbijającego się światła. Krzemionka zapobiega niekorzystnemu osiadaniu drobinek w porach, wygładza optycznie skórę i zmniejsza widoczność niedoskonałości - puder nie podkreśla dzięki jej dodatkowi porów, zmarszczek i może być traktowany również jako puder na większe powierzchnie twarzy, utrwalając jednocześnie makijaż. Zastosowany PRUV poprawia przede wszystkim konsystencję produktu, scala formułę i zapewnia jej jedwabistość, dzięki temu produkt Pixie się nie sypie, a doskonale przylega do pędzla i skóry, a przy tym jest podatny na rozcieranie, więc nie tworzy brzydkich plam, nawet jeśli nie masz zbyt lekkiej ręki w makijażu. Wosk Carnauba i naturalny olej marula zapobiegają nadmiernej sypkości, zwiększają przyczepność pudru, jak i nadają zdrowy połysk. Olej marula słynie z ogromnej ilości antyoksydantów, a w szczególności rekordowej ilości witaminy E, która poprawia elastyczność i gładkość skóry oraz opóźnia procesy starzenia. Jest surowcem o działaniu pielęgnacyjno-ochronnym. Dodatek emolientów zapobiega suchemu efektowi, nie ściąga skóry i przywraca jej komfort, poprawia współpracę kosmetyku z cerą i daje efekt scalenia, podobnie jak lecytyna, która jednocześnie zapewnia stabilność formuły.

INCI: Mica, Silica, Titanium Dioxide, Sodium Stearyl Fumarate, Synthetic Sapphire, Copernicia Cerifera (Carnauba) Wax, Sclerocarya Birrea Seed Oil, Hydrogenated Lecithin, Gold, (+/-) CI 77491, CI 77492, CI 77499

Mimo że produkty Pixie Cosmetics otrzymały miano luksusowych - dotyczy to bardziej ich jakości, aniżeli ceny, która jest odpowiednio wyważona. Ceny nie uderzą po kieszeni nawet mniej zamożnych, bowiem każdy, kto dba o jakość i własną skórę w rozsądny sposób, jest w stanie zainwestować taką kwotę w dobry jakościowo produkt do makijażu, o wysokiej wydajności i bardzo dobrej współpracy z innymi produktami, także kremowymi, zwłaszcza, że marka posiada refille o pojemności 3g w atrakcyjnej cenie 37,99 zł oraz pełnym wymiarze 6.5g - 87,00 zł.

Jak już wspomniałam - produkt jest bardzo wydajny - nie tylko przez sypką postać, ale jedwabistą konsystencję, która nie pozwala za zużycie za dużej ilości kosmetyku. Nie ma również problemu z dostępnością kosmetyków Pixie - można je zakupić między innymi na stronie producenta>, nierzadko możesz natrafić na ciekawe promocje lub atrakcyjne cenowo zestawy. 

Kosmetyk jest umieszczony w charakterystycznym, pięknym opakowaniu z praktyczną zasuwką, która chroni przed nadmiernym wysypywaniem się produktu - choć Immediate Beauty, jak na swoją sypkość wyjątkowo nie pylą. Powierzchnia wieczka niestety jest bardzo podatna na zarysowania i zabrudzenia, ale można ją wyczyścić, używając gumki do ścierania :)

Aktualnie produkty dostępne są również w formie kuli, opakowania refilowego - niezwykle zgrabnego, również posiadającego sprawnie działającą zasuwkę. Możesz zobaczyć na zdjęciach, jak nakrętka pięknie odbija światło - niczym barwna tęcza. Doskonale odzwierciedla przeznaczenie produktu i wpisuje się w charakterystyczną dla marki - magię, zamkniętą w słoiczkach :)


GRUPA DOCELOWA

Pudry Immediate Beauty polecam wszystkim tym, którzy pragną naturalnego, zdrowego efektu rozświetlającego, polegającego na wygładzeniu faktury skóry i optycznym, zdrowym, młodzieńczym blasku. Pudry posiadają wyjątkową konsystencję, która nie osiada aż tak w porach, załamaniach i wgłębieniach, dlatego będzie znacznie słabiej i w bardziej korzystnym świetle podkreślać niedoskonałości. To jeden z niewielu produktów tego typu, który nie zrobi krzywdy skórze dojrzałej oraz dość problematycznej.

Kosmetyki nie dają mocnego blasku, nie mają widocznych drobinek, ale pięknie grają światłem, są przy tym bardzo trwałe i jednocześnie zapewniają efekt wygładzenia. Na pewno pudrami rozświetlająco-modelującymi będą zawiedzione osoby poszukujące mocnego, oślepiającego blasku. Pudry przypadną do gustu osobom ceniącym klasykę, naturalność i szybkość tworzenia makijażu. Immediate Beauty bardzo dobrze się rozcierają, nie są problematycznie intensywne, przy tym niezwykle gładkie i podatne na rozcieranie. Sprawdzą się w codziennym, niewymyślnym makijażu i skradną serce każdej osoby, która ceni jakość - Immediate Beauty nie zapewnią Tobie tandetnego rozświetlenia.


OCENA KOŃCOWA

Pudry rozświetlająco-modelujące Immediate Beauty spełniają doskonale swoją rolę. Pięknie odbijają światło, ale nie dają mocnego blasku i efektu mokrej, przetłuszczonej cery. Optycznie odmładzający, nienachalny blask, w języku angielskim często określany mianem "luminosity"(jasność) doskonale wygładza rysy twarzy i zapewnia naturalny, zdrowy glow, a przy tym nikogo nie oślepia, dodając kilka dobrych lat. Blask jest wyjątkowy, wręcz niespotykany w ogólnodostępnych produktach: świetlisty, naturalny, gładki i subtelny, dodaje uroku i odejmuje lat, może być z powodzeniem stosowany nie tylko u młodych kobiet, ale również dojrzałych, gdy makijaż powinien być jak najdelikatniejszy i jak najlepiej współpracujący z cerą. Pudry Immediate Beauty dzięki swoim właściwościom mogą być stosowane do modelowania twarzy, powiek, dekoltu, ale również traktowane jako cienie do powiek i pudry utrwalające makijaż.

Faktycznie można nimi wymodelować twarz, szczególnie bladą karnację. Pięknie dopasowują się do koloru skóry i ich kolorystyczne tony są właściwie neutralne, dlatego sprawdzą się na wielu typach urody, chociaż najbardziej polecam je zgaszonej, neutralnej i ciepłej karnacji.


Mogę ręczyć za doskonałą jakość pudrów Immediate Beauty, sprawdzą się wspaniale w codziennym, jak i wyjściowym makijażu, szczególnie u fanek naturalnego, zdrowego i estetycznego makijażu. To także must have dla wizażystów. 

ARTYKUŁ JEST SPONSOROWANY. WPIS POWSTAŁ WE WSPÓŁPRACY Z MARKĄ MINERALNĄ PIXIE COSMETICS. MOJA KOŃCOWA OPINIA JEST NIEZALEŻNA OD PRZEBIEGU WSPÓŁPRACY. 

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa

#4 Podstawy pielęgnacji | Alginat (maski algowe typu peel off)

$
0
0

Maseczki algowe typu peel off swoją charakterystyczną konsystencję i unikatowe właściwości, zawdzięczają zastosowaniu alginatu, który jest ich głównym składnikiem oraz jednocześnie bazą - jest to ekstrakt pozyskiwany naturalnie z alg morskich (naturalny polisacharyd) w postaci soli sodowej kwasu alginowego. Mimo że nazwa brzmi dość skomplikowanie, alginat jest naturalną substancją żelującą (tworzy roztwór koloidalny), zagęszczającą i stabilizującą, działa bardzo podobnie do gumy ksantanowej. Dzięki tym właściwościom oraz polisacharydowej budowie, wykazuje on doskonałe właściwości wiążące wodę, zmiękczające, a także tworzy ochronny film powlekający, chroniący przed nadmierną utratą wody, więc doskonale nawilża skórę oraz wspaniale współpracuje z emolientami, wzmacniając efekt nawadniający.

Mnogość składników aktywnych, takich jak minerały, polifenole, węglowodany, lipidy oraz doskonałe właściwości dotleniające, świetnie regenerują i odżywiają naskórek, a także działają antybakteryjnie i przeciwgrzybiczo.

W dzisiejszych, już czwartych podstawach pielęgnacji, dowiesz się dlaczego warto wprowadzić maseczki algowe do pielęgnacji, jaka jest różnica między alginatem, a algami morskimi (a jest dosyć spora, bowiem każdy okład zapewnia inne efekty końcowe oraz jest inaczej tolerowany przez ludzki naskórek), jak stosować maseczki algowe typu peel off, jakich efektów możesz się spodziewać podczas regularnego stosowania okładów, jakie są skutki niepożądane oraz kiedy należy ich unikać. Zapraszam do dłuższej, mam nadzieję, interesującej lektury.

RÓŻNICE MIĘDZY ALGINATEM, A ALGAMI MORSKIMI

Są ogromne, począwszy od procesu produkcji (choć na pewnym etapie zasadniczo niczym się nie różni), a skończywszy na zastosowaniu i przeznaczeniu pielęgnacyjnym. Przede wszystkim algi są surowcami wyjątkowo wymagającymi, gdzie najważniejszym kryterium ich działania jest zachowanie standardów wysokiej jakości: pochodzenia, czystości produkcji alg, ich wydobycia, techniki suszenia (i sproszkowania), bowiem tylko produkt pewnej i wysokiej jakości zapewnia odpowiednie działanie, szczególnie pod względem mineralizującym, oczyszczającym i detoksykującym. Wydobyta alga jest suszona najczęściej w naturalny sposób, na słońcu, choć producenci zapewniający najwyższą jakość alg (szczególnie suplementów, przeznaczonych do użytku wewnętrznego), stosują opatentowaną metodę, która pozwala zachować znacznie wyższą ilość wartości odżywczych -  algi są suszone bezpośrednio po zebraniu, w niskiej temperaturze, z 1% zawartością tlenu. W ten sposób alga zachowuje większość swoich właściwości i nie traci zatrważającej ilości składników biologicznie aktywnych, które identyfikują jej działanie na organizm oraz skórę. Do tego momentu proces produkcji alginatu i alg jest identyczny.

Dla czystych, nieprzetworzonych alg charakterystyczny jest ich mało przyjemny, czasami wręcz odpychający i wyjątkowo intensywny, rybi zapach. Jest to także produkt sypki, ale mający sproszkowaną, nierównomierną strukturę, można w nich wyczuć choć delikatną ziarnistość. Cząsteczki takich alg są duże i nienaruszone, tym samym produkt jest nierównomierny, może wywoływać podrażnienia (przez wysoką czynność biologiczną), alergie i mocno wysuszać. Charakterystyczny jest również intensywny i barwiący, naturalny kolor glonów - od żółci, po zieleń i brąz. Są bardzo bogate w minerały i barwniki (antyoksydanty). W zależności od metody suszenia i rozdrobnienia, algi mogą być bardziej miałkie, jak i bardziej grudkowate, natomiast nigdy nie są mocno pyliste i kremowe - są to cechy alginatu. Czyste algi doskonale mineralizują i oczyszczają skórę, a także zwiększają metabolizm komórkowy, dlatego sprawdzają się w pielęgnacji skóry z nadmiarem tkanki tłuszczowej, cery zanieczyszczonej, tłustej, trądzikowej - ale w kierunku tłustej.

Algi zmikronizowane są już produktem przetworzonym, dlatego nie są tak bogate w substancje aktywne biologicznie oraz będą wykazywać znacznie słabsze właściwości oczyszczające, detoksykujące, poprawiające mikrokrążenie. Aby glony suszone stały się alginatem, wykorzystywana w ich produkcji jest niezmienna wciąż metoda z początków lat 60., polegająca na poddawaniu alg różnicy ciśnień w bębnie próżniowym, podczas mikronizacji, komórki alg zmieniają swoją strukturę (na zewnątrz), a po opatentowanej metodzie próżniowej, są jednakowe, proszek jest bardzo delikatny, odczuwalnie kremowy, wyjątkowo sypki i jedwabisty w dotyku. Niszczone są wtedy odżywcze otoczki komórek, więc alga traci swój charakterystyczny zapach oraz kolor. Gotowy alginat pachnie bardziej morzem, świeżym wiatrem, bardzo neutralnie. Wykazuje również zupełnie inne właściwości pielęgnacyjne - kwas alginowy powleka skórę poprzez tworzenie roztworu koloidalnego (żelu), przez zniszczenie otoczek komórkowych, algi zmikronizowane doskonałe nawilżają, zmiękczają, odżywiają i koją, doskonale sprawdzając się w pielęgnacji cery wymagającej. Metoda produkcji zmniejsza ryzyko uczuleń oraz występowania podrażnień, ponieważ końcowy produkt nie jest aż tak aktywny biologicznie. Mimo że alginat nie posiada tak dobrych właściwości oczyszczających, doskonale utrzymuje prawidłowy poziom nawodnienia, wzmacnia naturalną barierę ochronną naskórka, ma silne właściwości przeciwzapalne i znacznie lepiej sprawdza się w pielęgnacji skóry bardziej wrażliwej, problematycznej, wymagającej delikatnego efektu oczyszczenia z działaniem kojącym. Sprawdza się również nierzadko lepiej od tradycyjnych alg w pielęgnacji cery z trądzikiem.

Różnice między alginatem, a algami, są zatem spore. Mimo że ich pochodzenie jest identyczne, mikronizacja alg zmienia trwale ich właściwości, dlatego produkty są stosowane w zupełnie innym celu i w zupełnie odmiennych formach pielęgnacji. Dzisiejszy artykuł jest poświęcony maseczkom typu peel off oraz powstał we współpracy z marką kosmetyków naturalnych Nacomi, która oferuje genialnej jakości tytułowy alginat. Póki co, jest to najbardziej komfortowa i bezproblemowa w stosowaniu baza algowa peel off, znacznie przewyższa gabinetowe algi, jakie było mi poznać, a wisienką na torcie jest doskonała stacjonarna dostępność produktów - począwszy od aptek, sklepów z naturalnymi kosmetykami i zielarskimi, skończywszy na drogeriach Hebe. Zachęcam do odwiedzin oraz zakupów w sklepie internetowym producenta, szczególnie, gdy cenisz naturalne składniki w pielęgnacji skóry, bowiem Nacomi oferuje mnóstwo ciekawych kosmetyków, w naprawdę atrakcyjnych cenach.

KORZYŚCI PŁYNĄCE ZE STOSOWANIA ALGINATU

Jak już napisałam, komórki alg poddane metodzie próżniowej, są bardziej uzewnętrznione, pozbawienie ich otoczek, bogatych w substancje aktywne (głównie barwniki, które działają silnie oczyszczająco, detoksykująco i antyoksydacyjnie), niweluje wysokie ryzyko alergii, pojawienia się rumienia, podrażnień i uczuleń, ale również pozbawia algi swoich charakterystycznych, głęboko oczyszczających i detoksykujących właściwości. Nie ma jednak nad czym rozpaczać, ponieważ alginat dzięki obróbce wykazuje niesamowite, choć zupełnie odmienne, właściwości. Aktywną biologicznie i jedną z najważniejszych substancji  zawartych w maseczkach typu peel off jest krzem - dzięki zmianie budowy komórek, staje się bardzo dobrze przyswajalny - przygasza stany zapalne, wycisza i koi naskórek, uelastycznia go i ujędrnia, a jednocześnie reguluje pracę gruczołów łojowych. Alginat wykazuje głównie właściwości nawilżające, powlekające i ochronne. Mimo że jest to produkt przetworzony z większą ilością etapów produkcji, jest on nadal bogaty w związki aktywne, szczególnie w lipidy i witaminy (głównie z grupy B, które regulują pracę gruczołów łojowych, wspomagają gojenie się naskórka, działają przeciwzapalnie i pobudzają zdolności regeneracyjne), które znajdują się w komórkach alg. Z tego też prostego względu tradycyjne algi nie są w stanie tak pięknie odżywić, ujędrnić i zmiękczyć naskórka jak gotowe algi zmikronizowane. Dodatkowo nie śmierdzą, a mają przyjemny, neutralny, lekko słony zapach.

Alginat jest stosowany bardzo często w pielęgnacji skóry uwrażliwionej, cienkiej i delikatnej. Brak różnych struktur komórkowych i bogactwo związków łagodzących wraz ze zdolnością do tworzenia roztworów koloidalnych, jest wykorzystywane szczególnie pozabiegowo w celu wzmocnienia nawilżenia skóry oraz jej ukojenia, np. po zabiegach intensywnie oczyszczających skórę.

Algi zmikronizowane nie wywołują alergii i podrażnień. Są bardzo dobrze oczyszczone, dlatego ryzyko wystąpienia uczulenia jest nikłe, wręcz zerowe. Nie bez powodu alginat jest stosowany nawet na naskórek intensywnie podrażniony i uwrażliwiony, ponieważ wykazuje wyjątkową zdolność wspomagającą gojenie, odbudowę naturalnej bariery ochronnej i silnie łagodzi, dając efekt chłodzenia. Dodatkowo bardzo fajnie liftinguje i nawadnia cerę, dlatego sprawdzi się znacznie lepiej w pielęgnacji cery dojrzałej, z widoczną utratą elastyczności, zmarszczkami oraz na skórze odwodnionej powierzchownie.

Ogromne znaczenie ma przede wszystkim zdolność takich alg do silnego wiązania wody, kwas alginowy tworzy roztwory podobne do żelu, przez co doskonale nawadnia naskórek, ale może również tę wilgoć wyciągać, jeśli naskórek nie zostanie należycie zabezpieczony lub sam w sobie jest bardzo suchy (dotyczy to odwodnienia głębokiego, kwas alginowy sprawdza się wzorcowo w pielęgnacji skóry powierzchownie odwodnionej). Tutaj bardzo ważne jest przestrzeganie zasad stosowania maseczek tego typu oraz umiejętne wplatanie ich w pielęgnację.

Alginaty tworzą na skórze koloidalny film, który po pewnym czasie zastyga, tworząc plastyczną, łatwo usuwalną warstwę - tym grubszą, im więcej nałożymy gotowego roztworu na skórę. W tym czasie algi, przez swoje malutkie, zmikronizowane cząsteczki odżywiają i nawilżają głęboko naskórek, a zapewniony, koloidalny film oraz zawarte lipidy, są niezbędne w aktywnym transporcie substancji, zapewniając jednocześnie niezbędną okluzję i domykając wszystkie aktywne związki wewnątrz naskórka (chronią przed nadmiernym parowaniem wody). Po zastosowaniu takiej maseczki, skóra powinna być od razu widocznie odżywiona, uspokojona i delikatnie wilgotna. Nie jest to tylko działanie powierzchowne, dlatego skóra po takim zabiegu jest bardzo delikatna, widocznie i odczuwalnie bardziej elastyczna oraz zbita.

Mikronizowane związki bez większych przeszkód wnikają w cement międzykomórkowy, dlatego nie mają one działania doraźnego, chwilowego, a są w stanie zapewniać efekt długofalowy, szczególnie przy regularnym stosowaniu takich okładów. Wiele zagubionych osób, zadaje często przewijające się pytanie - jak nawilżać skórę, gdy mam jednocześnie dużą tendencję do zatykania porów? - odpowiadam, zacznij od maseczki algowej typu peel off i zredukuj wysuszanie skóry w innych krokach pielęgnacyjnych.

Alginaty wymagają nawet krótszej ilości czasu stosowania (chyba, że nałożymy go bardzo dużo, wówczas czekamy, aż roztwór ściągnie się całkowicie) - ze względu na intensywniejsze działanie odżywcze oraz zastygające (i jednocześnie brak możliwości ich ponownego zwilżania). Biorąc pod uwagę specyfikację alginatu, nie należy utrzymywać go ciągłej wilgotności, co jest wyjątkowo komfortowe, ponieważ podczas takiego zabiegu możemy robić coś innego.. albo nie robić kompletnie nic, przeznaczając tę chwilę tylko dla siebie. Działanie polega właśnie na tym, aby pracować taką ilością wody, jaka została dodana do proszku na samym początku (zupełnie odwrotnie jest w przypadku alg tradycyjnych). Z tego powodu kluczowe jest dostarczenie prawidłowej ilości wody poprzez łączenie jej we właściwej proporcji z alginatem, aby mogły one wytworzyć pożądany przez plastyczny roztwór, nie zastygać nadmiernie, nawadniać skórę, a następnie bezproblemowo związać się w postaci giętkiego, łatwo usuwalnego płata.

Dobrej jakości alginat, powinien być bardzo dokładnie zmikronizowany, wtedy najlepiej łączy się z wodą (bez tworzenia grudek) nawilża i koi, jak i żeluje - jest wyjątkowo plastyczny, jego konsystencję można modyfikować nawet po dodaniu kolejnej już porcji wody, nie spływa nadmiernie oraz nie zastyga całkowicie na skorupę, a tworzy plastyczną, milutką w dotyku ściągniętą zawiesinę. Po zdjęciu alginatu, czuć dokładnie jak bardzo jest delikatny i wręcz wilgotny, podobnie jak naskórek, który po jego zastosowaniu nie powinien być ani lepki, ani wysuszony, a łagodnie mokry od nawodnienia, gładki i bardzo przyjemny w dotyku. Dobre algi wysychają umiarkowanie (dzięki temu wspaniale nawilżają i zmiękczają skórę) oraz przynoszą pożądane efekty już po pierwszym zabiegu.

Alginat nie powoduje skutków ubocznych podczas stosowania, oczywiście przy zachowaniu podstawowych zasad jego użytkowania, ale na skórze mocno pobudzonej, rozregulowanej i zaczerwienionej, bez właściwego przygotowania naskórka pod roztwór koloidalny kwasu alginowego, może on nasilać niepożądane objawy. Może również okazać się za lekki mimo uprzednich modyfikacji, co jest możliwe przy bardzo wysokim zapotrzebowaniu na okluzję -w końcu jest to kosmetyk sypki i zastygający, wiążący wodę. To zupełnie normalne, ponieważ alginat nie zapewnia mocnej okluzji jak emolienty tłuste, a jego kontakt ze skórą jest znacząco ograniczony.

Alginat jest jednym z niewielu, uniwersalnych surowców kosmetycznych, który sprawdza się na większości rodzajów i typów skóry, a efekt końcowy można modyfikować za sprawą stosowanych kosmetyków - zarówno przed, jak i po zabiegu, a także w trakcie, gdy roztwór zawiera dodatkowe substancje aktywne. Maski algowe tego typu można stosować nawet na delikatne partie twarzy, gdzie skóra jest cieńsza - bruzdy nosowo-wargowe, obszar pod nosem, okolice pod oczami. Nie wzmagają ich wrażliwości i odbarwiania się.

Alginat można stosować z powodzeniem u osób uczulonych na algi morskie. Ze względu na zupełnie odmienne właściwości i efekt pielęgnacyjny, alginatu powinni spróbować szczególnie Ci, u których nie sprawdzają się tradycyjne, suszone algi morskie, na przykład powodują rumień i podrażnienia.


PRZEZNACZENIE / MIEJSCE ALGINATU W PIELĘGNACJI SKÓRY

Maseczki opierające się na alginacie, można stosować jako pierwszy krok, przygotowujący skórę na dalsze etapy, jedyny ostatni lub też kończący zabieg bardziej rozbudowanej pielęgnacji. Wszystko zależy od aktualnej kondycji skóry oraz efektów, jakie chcesz za ich użyciem osiągnąć.

Pierwszy krok w pielęgnacji. Algi zastosowane w ten sposób, doskonale przygotowują cerę na dalsze zabiegi, skóra jest porządnie nawodniona, delikatnie rozpulchniona, gotowa na dalsze kroki pielęgnacyjne. Maseczka algowa nałożona przed złuszczaniem (w tym bardziej inwazyjnymi zabiegami), znacznie łagodzi efekty niepożądane, a przy tym zwiększa przenikalność substancji aktywnych, co pozwala na zastosowanie niższego stężenia danej substancji.

Ostatni krok w pielęgnacji. Maski algowe są pielęgnacją samą w sobie, jeśli skóra wymaga dobrego nawilżenia i uprzednio została zabezpieczona lub gdy nie potrzebuje i została jedynie łagodnie oczyszczona, okład z alginatu może zastąpić pozostałe produkty pielęgnacyjne.

Ostatni z poprzedzającą, rozbudowaną pielęgnacją (intensywnie natłuszczającą lub drażniącą i potencjalnie wysuszającą, na przykład zabiegi kwasowe). Algi mogą być również stosowane doraźnie, po zabiegach, które uszkodziły naskórek (oczywiście przed bezpośrednim zabezpieczeniem emolientami), doskonale łagodzą podrażnienia i skrócą rekonwalescencję, zmniejszając ryzyko powikłań pozabiegowych. Mogą również wzmocnić działanie innych kosmetyków pielęgnacyjnych, stosowane na przykład po bardziej odżywczych konsystencjach, które zapewniają głównie okluzję (w połączeniu z alginatem, dadzą razem intensywnie nawadniający efekt).

Algi mikronizowane to nie tylko świetna substancja nawadniająca i zmiękczająca, ale również doskonały nośnik substancji aktywnych. Alginat doskonale redukuje tłustość kosmetyków, pochłania tłuszcz i przy tym wiąże wodę, więc może być elementem pielęgnacji i bardziej skomplikowanych typów skóry, które wymagają ekstremalnego, ale jednocześnie i nietłustego nawilżenia, ale również zda egzamin przy pielęgnacji skóry niewymagającej, stosowany samodzielnie, w połączeniu z wodą, wówczas też będzie świetnie nawilżał. Świetnie działa w połączeniu z substancjami tłustymi, pozwala przemycić maksymalną ilość nawilżenia i natłuszczenia w bardzo lekkiej formie. Działanie maski można dowolnie modyfikować, na przykład efekt oczyszczający można wzmocnić dodatkiem olejków eterycznych lub naturalnych naparów o działaniu ściągającym, a przy skórze, która jest nadwrażliwa i szybko się wysusza, dodać większą ilość witaminy E bez obaw o zatykanie porów.

Alginat to także naturalna substancja zagęszczająca, którą można wykorzystać w domowych kremach. Ma ona znikome właściwości komedogenne i może z powodzeniem zastąpić emulgatory w lekkich formułach, na przykład przy produkcji domowych kosmetyków typu żel-krem.

GRUPA DOCELOWA

Maski algowe peel off doskonale sprawdzą się w pielęgnacji skóry mniej oraz bardziej wymagającej. Zapewniają świetne nawilżenie i zmiękczenie, a jednocześnie przyspieszają gojenie i wspomagają leczenie trądziku. Można je wpleść spokojnie z bardzo dobrym skutkiem do pielęgnacji większości typów i rodzajów cery, w tym wrażliwej i delikatnej, bowiem algi mikronizowane poprzez maluteńkie cząsteczki, są bardzo łagodne i delikatne dla skóry,  a także nie wymagają dodatkowego kontaktu z wodą - wystarczy je ściągnąć. Polecam je szczególnie skórze trądzikowej z aktywnymi zmianami zapalnymi - alginat pięknie przygasza ropne niedoskonałości, nie narusza zmian, ponieważ nie trzeba go spłukiwać i trzeć skóry, a do tego doskonale odżywia i ujednolica naskórek. Zawsze, gdy moja cera ma gorsze dni, aplikuję na skórę maseczki algowe typu peel off - mają tak wielofunkcyjne działanie, że skóra po ich zastosowaniu nie tylko jest zmiękczona, gładka i delikatna, ale widocznie uspokojona i złagodzona, a wypryski znikają szybciej niż po wysuszających preparatach przeciwtrądzikowych.

U KOGO SIĘ NIE SPRAWDZĄ

Samodzielnie nie sprawdzą się na typach skóry, które wymagają mocnego odżywienia oraz mają problem z bardzo szybko odwadniającym i rogowaciejącym naskórkiem, ponieważ będą za lekkie. W takim przypadku należy ich działanie modyfikować poprzez pielęgnację przed okładem oraz po. Jeżeli okażą się za lekkie, wówczas najlepszym produktem do pielęgnacji okażą się maseczki kremowe, które zapewniają niezbędny, ochronny woal.

Po lewej: suchy alginat, po prawej: odpowiednio rozcieńczone algi

SPOSOBY PRZYGOTOWANIA I STOSOWANIA MASECZEK ALGOWYCH TYPU PEEL OFF

Ogromne znaczenie, bezpośrednio wpływające na efekty po okładzie, ma sposób ich przygotowania. Wiele osób pozostaje niezadowolonych z ich działania, zarzucając im odwodnienie, pieczenie, rumień, przyczyną jest najczęściej nie wymagająca skóra, ale niewłaściwe i nieumiejętne stosowanie masek typu peel off.

Po pierwsze, należy zdać sobie sprawę, że maseczka tego typu zastyga i jej kontakt ze skórą jest ograniczony. Jeżeli masz głęboko odwodnioną skórę lub Twój naskórek wymaga mocnego zabezpieczenia, maseczka algowa stosowana samodzielnie, bez żadnego uprzedniego powlekania (na przykład kremem o cięższej konsystencji aplikowanego pod okład, olejem naturalnym, witaminami tłuszczowymi A, D, E, K lub bezpośrednim wzbogaceniem okładu w wymienione związki), nie zapewni Tobie tego, czego oczekujesz - przyniesie komfort tylko podczas kontaktu alg ze skórą, zaś po zabiegu może nasilić wysuszenie naskórka. Już samo zastyganie okładu alarmuje, że jest to nawilżenie z gatunku lekkich i polegające na wymianie wodnej oraz wiązaniu wody, a nie natłuszczeniu. Film koloidalny, który tworzy alginat chroni przed przesuszeniem oraz odpowiednio nawodni skórę potrzebującą wodnego nawilżenia bez żadnej tłustej warstwy, nie zapewni jednak natłuszczenia i niezbędnego woalu przy skórze wymagającej takiego działania.

Po drugie, algi mikronizowane nie zawierają dużej ilości substancji tłuszczowych, posiadają lekką, sypką i miałką postać. Jeżeli Twoja skóra bardzo szybko się odwadnia, jest głęboko odwodniona i zbyt lekkie konsystencje nasilają odwodnienie, tym samym powodując podrażnienia, rumień i swędzenie - do alginatu należy dodać substancje tłuszczowe (co dodatkowo ułatwi jego ściąganie) albo zabezpieczać uprzednio skórę przed nałożeniem maseczki. Pomijanie tego kroku zwaloryzuje wysuszenie.

Po trzecie, przy bardziej skomplikowanych typach urody, alginat nie powinien być zwieńczeniem pielęgnacji, a przygotowaniem na następne, a sam naskórek powinien być właściwie przygotowany pod okład (delikatnie oczyszczony, ewentualnie zabezpieczony). Nie ma też co oczekiwać cudownego nawilżenia przez produkt proszkowy z wodą, jeżeli skóra nie ma w wystarczającej ilości własnego, naturalnego tłuszczu i ulega błyskawicznemu wysuszeniu. Bardzo wiele osób krzywdząco ocenia właściwości nawilżające maseczek algowych, właśnie przez niewłaściwe przygotowanie skóry do takiego zabiegu i poprzestaje w tym momencie na ich stosowaniu.

Alginat jest już gotowym do użycia produktem, którego nie należy dodatkowo niczym rozcieńczać, oprócz prawidłowej ilości fazy wodnej. Każdy dodatek substancji dodatkowych dodawanych w większej ilości - na przykład glinek, alg tradycyjnych, wpływa realnie na konsystencję produktu i może spowodować lub też utrudnić jego wiązanie się z wodą. Alginat będzie trudny do spłukania i nie stworzy plastycznej maseczki, którą będziesz w stanie zdjąć.

Po zapoznaniu się z powyższymi, kluczowymi informacjami, możesz przejść do części czysto praktycznej, w której omówię jak właściwie przygotować taki produkt oraz jakie należy zachować środki ostrożności. Alginat jest substancją wiążącą, dlatego realny wpływ na jego wiązanie i tym samym działanie, będą miały czynniki, które nie mają aż tak dużego znaczenia przy stosowaniu tradycyjnych alg, a mianowicie: temperatura wody, jej stosunek do alginatu, nałożenie odpowiednio grubej ilości produktu, określony czas trzymania oraz właściwy sposób usuwania ich ze skóry.

Konsystencja produktu ma być gładka, pozbawiona grudek, śliska, błyszcząca. Nawet przy nierównomiernej aplikacji na skórę, po kilku sekundach alginat powinien bardzo fajnie scalać się ze skórą i tworzyć pełną, kryjącą, przyjemnie wilgotną maskę. Bez żadnych prześwitów. Może delikatnie podsychać na brzegach, ale nie za bardzo - gdy maska tworzy ciągnącą, suchą skorupę, nakładasz jej zdecydowanie za mało. Takie właściwości zapewnia jednak tylko i wyłącznie prawidłowo przygotowany roztwór. Wszelkie grudki, zbyt rzadki alginat albo zbyt gęsty, nie będzie wykazywał tak doskonałych właściwości plastycznych!

Po lewej: chwilę po nałożeniu alginatu, po prawej: po około 5-7 minutach

Używaj materiałów obojętnych chemicznie. Szkło, ceramika, porcelana. Mają śliską, nieprzylegającą, gładką powierzchnię oraz zapewniają pełne bezpieczeństwo i skuteczność podczas stosowania produktów, które są bogate w minerały i związki aktywne. To bardzo ważne. Stosowanie niewłaściwych naczyń, nie tylko zobojętni chemicznie bogate w składniki algi mikronizowane (szczególnie krzem!), ale również napotkasz spore trudności z domyciem takiej powierzchni po przygotowanej maseczce.

Właściwie przygotowana skóra. Nie każdy jest w stanie nałożyć alginat na nagi naskórek i cieszyć się ich cudownymi właściwościami nawilżającymi. Jeżeli Twoja cera szybko się wysusza i jednocześnie podrażnia od zbyt lekkich konsystencji, pamiętaj, aby zawsze nałożyć cięższą , kremową lub olejową formułę tuż przed nałożeniem okładu - najlepiej bezpośrednio na skórę, metodą tradycyjną, rozcierającą. Dodatkowo ułatwi to zdejmowanie alginatu.

Aplikacja alginatu na niczym niepokrytą skórę. Jeżeli potrzebujesz niewiele nawilżenia lub bardzo dobrego nawodnienia ale ze znikomą ilością okluzji - możesz stosować maseczki algowe bez obaw, pomijając dodatek substancji dodatkowych pielęgnację przed- i po-zabiegową. Z pewnością algi zapewnią Tobie odpowiednią dozę nawodnienia oraz pozostawią wilgotną, pięknie nawilżoną cerę. Algi stosowane w ten sposób lepiej oczyszczają cerę, ale mogę również i mocniej ściągać skórę. 

Odpowiednia temperatura wody. Optymalna temperatura dla alginatu waha się w granicach temperatury pokojowej do 36-38 stopni. Powyżej tej wartości, algi będą błyskawicznie żelować i zastygać, co uniemożliwi ich aplikację na skórę, a ich usunięcie ze skóry i z innych powierzchni będzie bardzo trudne. Zdaję sobie sprawę, że jest to reakcja automatyczna przy czyszczeniu wszelkiego pochodzenia zabrudzeń, gdy zazwyczaj pod wpływem ciepła stają się słabiej skoncentrowane i łatwiejsze do usunięcia. Alginat najłatwiej jest usunąć wodą o temperaturze pokojowej, a nawet odczuwalnie zimną lub ewentualnie poczekać do zastygnięcia roztworu i usunąć go manualnie, delikatnie zwilżonym gazikiem nitkowanym. I nie, nie jest to wina producenta i nieudanej formuły, tylko specyfika surowca, który wykorzystał w swoim produkcie. Drugą, niemniej ważną kwestią jest materiał, w jakim rozrzedzisz alginat. Jak już napisałam wyżej, do tego typu zabiegów stosuje się materiały obojętne chemicznie, które mają z reguły śliską powierzchnię - ceramika, porcelana, szkło. Alginat nie będzie do nich tak przylegał jak do plastiku, drewna, kamienia i jednocześnie nie zareaguje z nimi chemicznie, tracąc swoje właściwości.

Za zimna woda zastosowana do rozrobienia maski, może spowodować grudki i niedokładne rozpuszczenie proszku. Przy maseczkach algowych Nacomi nie ma tego problemu i nierzadko łączyłam proszek z hydrolatem wyciągniętym prosto z lodówki, ale wiem, że przy innych produktach typu peel off (w szczególności gabinetowych), problem, niestety, pojawia się. Wtedy należy bardzo szybko ogrzać taką mieszankę (np. położyć na naczynie z gotującą się wodą ) i intensywnie mieszać. Często jednak mieszanka jest już nie do odratowania, dlatego należy pilnować temperatury i trzymać się zaleceń producenta.

Właściwe proporcje alginatu i wody. Każda maseczka algowa wymaga innych proporcji, dlatego często robię to na oko, mniej więcej na 2 łyżki alginatu daję łyżeczkę wody. Konsystencja powinna być gęsta, plastyczna, niespływająca. Nie powinna ani przelewać się między palcami, ani nie przypominać gęstej pasty.

Nie czekaj, mieszaj. Jeżeli będziesz przestrzegał wszystkich wymienionych procedur, ale nie wymieszasz alginatu od razu z wodą lub nie zrobisz tego wystarczająco szybko, może on po prostu zastygnąć, pojawiają się grudki, struktura maseczki nie będzie jednolita, nie będziesz w stanie zaaplikować takiego okładu na skórę i jedyną, słuszną decyzją, pozostanie umieszczenie go w koszu na śmieci. Przy alginacie trzeba postępować szybko, pewnie, sprawnie. Tylko to gwarantuje idealną konsystencję produktu!

Wystarczająca ilość aplikowanego alginatu. Nie oszczędzaj, bo będziesz tego bardzo żałować. Alginat musi być nałożony w odpowiedniej, dość grubej, ale nie przesadnej ilości, aby mógł się on właściwie związać i łatwo usunąć ze skóry. Na tym polega właśnie jego działanie - jedynie właściwa ilość produktu pozwala na utworzenie delikatnego, błyszczącego, wilgotnego płata. Przy zbyt małej, skąpej i wyjątkowo oszczędnej ilości, alginat zwyczajnie zastyga, tworzy białą, trudno usuwalną skorupę, którą należy usunąć manualnie, najlepiej zwilżonym gazikiem nitkowanym. Taki okład zamiast nawilżać, będzie wysuszał i drażnił skórę.

Określony czas trzymania alginatu. Jest zależy od ilości alginatu, średnio od 15 do 30 minut. Przetrzymywanie okładu nie nawilży lepiej Twojej cery, a może zacząć ją podrażniać i wysuszać.

Baw się! Do sypkiego alginatu możesz dodawać Twoje ulubione związki aktywne, które są stosowane w małej ilości - ekstrakty, niewielkie ilości kwasów, witaminy, olejki eteryczne. Pamiętaj, że gdy zdecydujesz się na ich zastosowanie, dodawaj przed dodaniem do alginatu wody. Okład bardzo szybko zastyga, dlatego każda zwłoka przed jego aplikacją, spowoduje jego zgęstnienie i możesz mieć spore trudności z jego aplikacją i następnie usunięciem ze skóry. Nie wspomnę już o dokładnym wymieszaniu substancji z okładem. Będzie to niemożliwe przy takiej konsystencji.

Odpowiednie zdejmowanie okładu i usuwanie ewentualnego zastygniętego roztworu koloidalnego. Aby ułatwić sobie ten cały proces, można zabezpieczyć skórę substancjami tłustymi lub przy bardzo małym zapotrzebowaniu na okluzję - dodać niewielkiej ilości tłuszczu w wybranej formie do maseczki. Niemniej, najważniejsze jest otrzymanie właściwej, plastycznej, podatnej konsystencji, przestrzeganie czasu trzymania okładu oraz aplikacja odpowiedniej, dość sporej ilości alginatu. Alginatu nie należy spłukiwać wodą, a zdejmować delikatnie palcami. Dobrze przyrządzona maseczka schodzi tak naprawdę sama bez większych problemów. Skóry nie trzeba już potem dodatkowo oczyszczać i tonizować.

Ewentualnie pielęgnacja po zabiegu. Skóra po zdjęciu maseczki może być pozostawiona sama sobie, jeżeli jest odpowiednio zmiękczona i delikatna, ale jak najbardziej maseczki typu peel off mogą posłużyć jako nośnik dla innych substancji i tuż po zdjęciu okładu - można pielęgnować skórę następnymi preparatami, w zależności od zapotrzebowania na emolienty, mogą być to konsystencje od lekkich, aż po cięższe, odżywcze kremy i oleje oraz masła. Jeżeli zdarzy się, że Twój okład zaschnie za skorupę - zwilż gazik lub szmatkę o ręcznikowej strukturze i wykonaj delikatne, okrężne ruchy.


MASKI ALGOWE TYPU PEEL OFF MARKI NACOMI

Jest to jeden z najbardziej przyjemnych alginatów, jaki zdążyłam poznać i twierdzę tak od kilku długich miesięcy, odkąd poznałam maseczki algowe typu peel off marki Nacomi w niezobowiązujący, kompletnie niepowiązany z marką sposób.

Główne i moim zdaniem najważniejsze cechy tych maseczek to ich doskonały sposób rozdrobnienia i plastyczność, dzięki temu są bajecznie proste w obsłudze i nie wymagają szczególnej wprawy i obycia przy takich konsystencjach. Maski doskonale wiążą wodę i nawet gdy doleję za dużo wody, mogę bez większych komplikacji dodać ponownie alginatu i nie ryzykuję nagle utratą całego produktu, a bywa tak przy produktach gabinetowych, między innymi marki APIS, Bielenda oraz Norel. Okład nie zastyga za szybko, więc nie muszę być Chuck’iem Norrsiem, aby go idealnie wymieszać i rozprowadzić na skórze. Nie jestem także wyjątkowo restrykcyjna co do temperatury wody, bo alginat doskonale reaguje nawet z bardziej zimnym strumieniem i zachowuje przy tym swoja jednolitą konsystencję. To jest właśnie produkt dla początkujących, ale też wymagających prostoty działania. Nie ma nic gorszego jak upierdliwe, ciężkie w obsłudze kosmetyki, a i takie przewijały się przez moje ręce.

W maseczkach zachwyca mnie także ich doskonała plastyczność. Nie tworzą żadnych grudek i są jedwabiście gładkie w dotyku, i nawet podczas ich niedokładnego rozprowadzania, gdy mam jakieś mało estetyczne prześwity gołej skóry, alginat spływa w taki sposób, że po kilku sekundach mam idealnie rozprowadzony produkt, bez żadnych nierówności i nie wiadomo czego. Schodzi idealnie równomiernie, i z ręką na sercu, jest to jedyny produkt tego typu, których schodzi mi jednym płatem. Nie rozrywa się i nie ucieka.

Po zdjęciu go ze skóry, jest mocno wilgotny. Skóra jest porządnie nawilżona i gładka. Efekt będzie różny na różnych typach i rodzajach cery, ale na moją skomplikowaną skórę maseczki algowe peel off Nacomi działają super i bardzo je lubię. Nie bez przyczyny polecam je klientom moich prywatnych konsultacji, to świetne produkty.

Od siebie gorąco polecam wersję borówkową, która moim zdaniem jest najlepsza z całej oferty. super też się sprawdza wersja łagodząca oraz przeciwtrądzikowa - i tą ostatnią bardzo polecam teraz, gdy jest coraz cieplej. Fantastycznie chłodzi, ale bez efektu bólu i tymczasowej niepełnosprawności, jaką powoduje u mnie czysty olejek miętowy. Jeżeli szukasz czegoś chłodzącego, ale w przyjemny sposób, to polecam sięgnąć po wersję przeciwtrądzikową, która jest genialna w tym celu i używam jej nałogowo odkąd tylko wyszło rażące słońce. Daje natychmiastowe ukojenie i zmniejsza obrzęki, chociaż jest polecana dla cery z trądzikiem, może być stosowana na każdym typie i rodzaju cery. Najlepiej także oczyszcza.

Efekty? Na pewno jest to świetny sposób na nawilżenie skóry bez jednoczesnego jej tłuszczenia. Jak potrzebujesz czegoś super lekkiego, ale jednocześnie intensywnego, co naprawdę nawilża i nie na godzinę, czy góra dwie, tylko na kilka dni, to bardzo polecam alginat. Skóra pięknie się wygładza, jest bardziej zbita i jędrna, pory nie mają wielkości wulkanicznych kraterów, tylko początkowo są delikatnie rozpulchnione, a potem pięknie ulegają stopniowemu obkurczeniu. Dodatkowo okłady genialnie łagodzą i koją cerę, przyspieszają gojenie wyprysków, zauważyłam, że regularnie stosowany alginat znacząco zmniejsza tendencję do bliznowacenia skóry. To jedyna maseczka, jaką nałożę na skórę zmienioną zapalnie, ponieważ jest najmniej inwazyjna i nie wymaga żadnego tarcia i pocierania, a dodatkowo wcale się nie lepi i nie muszę siedzieć jak na szpilkach w oczekiwaniu na wysyp. Wypryski po zastosowaniu alginatu są od razu podsuszone i nie tak zaognione. Na pewno z maseczek algowych będą zadowoleni fani lekkiej pielęgnacji, ale zapewniam, że można tak wpleść je w pielęgnację, że sprawdzą się i na typach skóry, które wymagają jednoczesnego odżywienia. Na pewno o maseczkach algowych Nacomi napiszę i polecę je nie raz, bo to świetne jakościowo kosmetyki, dodatkowo produkowane i sprzedawane przez polskiego producenta. Nie musiałam więc uruchamiać moich pokładów wyobraźni, żeby jakoś wybrnąć, bo kosmetyki bronią się absolutnie same, a wzajemna współpraca nie ma żadnego wpływu na moją opinię. Nie polecam kiepskich produktów, które nie spełniają moich oczekiwań.

Do tego produkty Nacomi dostępne są dosłownie wszędzie. W Warszawie, w ponad połowie miejsc w których bywam, widzę produkty Nacomi. Nawet w mojej małej mieścinie, w której nie mogę dostać czekolady powyżej 80%, bo to jest aż tak egzotyczny produkt, dostrzegam na półkach kosmetyki polskiej marki, serio, mówię poważnie. On-line, maseczki algowe, możesz kupić między innymi w sklepie internetowym producenta. 

Jeżeli chodzi o wydajność i cenę, to moim zdaniem stosunek jest jak najbardziej ok. Nie widzę większego sensu, nie znając właściwości produktu, zamawiania półlitrowych słojów gabinetowych alg i potem jest płacz nad rozlanym alginatem, że są grudki, całość zastyga i robi się paskudna breja, która musi trafić do kosza. Taka ilość, jaką oferuje Nacomi (42g), wystarczy, żeby poznać produkt na wylot i ocenić realnie jak wpływa na skórę. Cena waha się od 14 do 20 złotych. Opakowanie starcza mi na 6-7 ,a nawet 8 obfitych aplikacji, to bardzo dobry stosunek cenowy, zwłaszcza biorąc pod uwagę przyjemność ich stosowania i efekt pielęgnacyjny, jaki zapewniają.

ARTYKUŁ JEST SPONSOROWANY PRZEZ MARKĘ KOSMETYKÓW NATURALNYCH NACOMI. AKTYWNA WSPÓŁPRACA NIE MA NAJMNIEJSZEGO WPŁYWU NA MOJĄ KOŃCOWĄ OPINIĘ NA TEMAT OFEROWANYCH PRODUKTÓW. O TYM JAK TRAKTUJĘ WPISY SPONSOROWANE, DOWIESZ SIĘ WIĘCEJ TUTAJ>

Pozdrawiam serdecznie,
Ewa
Viewing all 323 articles
Browse latest View live


<script src="https://jsc.adskeeper.com/r/s/rssing.com.1596347.js" async> </script>