Popijając nerwowo kolejną już dzisiaj małą czarną, wertujesz wzrokiem listę składników i poszukujesz bezskutecznie karcącym wzrokiem winowajcy, wydaje Ci się, że jesteś coraz bliżej celu i niebawem nastąpi nieuchronny triumf, mimo że cera z dnia na dzień jest coraz bardziej chwiejna, wymagająca, być może nawet i zmieniona zapalnie. Coś tu śmierdzi.
Podpowiem Ci co: kosmetyki lejące, schnące, wodniste, mimo że nie powlekają skóry w takim stopniu jak ciekłe oleje i gęste masła, nie są zupełnie obojętne dla skóry i jak najbardziej mogą generować równie nasilone problemy skórne. Wodnista formuła to także potencjalne źródło destruktywnych implikacji, a niebezpieczny trend warstwowej pielęgnacji ociera to dogmatyzm w najbardziej klarownej postaci.
W CZYM TKWI PROBLEM?
Wodne formuły są potwornie trudne w pielęgnacji i zawsze wymagają asekuracyjnych produktów, co wpływa na sztuczne zwiększenie ilości stosowanych kosmetyków i przeprowadzanie poniekąd wymuszonych działań. A żadna skóra tego nie lubi.
I tutaj tkwi największy problem. Bo przy tych, konkretnych produktach nie wystarczy stosować czegoś bez większego pomyślunku i życiowym pośpiechu, w typie: nakładam i wychodzę. Wodna struktura zawsze będzie skórę potencjalnie wysuszać, podobnie zresztą jak kosmetyki mineralne [więcej tutaj], zatem na pewnych typach skóry przyniosą pożądany efekt, jednak na wielu będą celowo rozbudowywać i utrudniać właściwą pielęgnację skóry.
Im dalej brnę w lekkie produkty, tym przed oczyma mam coraz większą szarugę. Tutaj potrzebny jest konkretny schemat pielęgnacji, ciągła obserwacja skóry i doskonała znajomość własnej cery, która pozwoli na właściwą częstotliwość i formę stosowania. Jeśli nie wiesz co Cię trapi, z jakimi problemami pielęgnacyjnymi zmagasz się aktualnie bądź co je indukuje - oszczędź sobie nerwów i nie wprowadzaj takich formuł do swojej pielęgnacji. Zawsze bezpieczniej jest bazować na kosmetykach spłukiwanych, mających krótszy kontakt ze skórą bądź takich, których działanie można przewidzieć i szybko oraz trafnie ocenić. Wodne formuły do nich nie należą.
Przy wyborze lekkiego serum zawsze kieruję się następującymi czynnikami:
Podstawowe błędne założenie jest w wielu przypadkach takie, że forma wodna jest bezpieczna, bo przecież bazuje na wodzie. No bo, co ta woda może zrobić, no nie? Zapchać pory? Obciążyć skórę?
Przytoczę tutaj pewną historię. Otóż pewna kobieta, prowadząca zresztą własną witrynę, wdrożyła do swojej pielęgnacji serum regulujące marki koncernu Dieciem, okrzykując je chałturą straszną - miało ono regulować nadmiar sebum oraz niwelować trądzik. Historia szybko zatoczyła koło i trądzik się nasilił, zamiast zniknąć. Kosmetyk sam w sobie nie jest zły, co więcej, ma rzeczywiście szansę zmniejszać trądzik i aktywność gruczołów łojowych, jednak dla mnie oczywiste było to, że prędzej czy później serum o aktywnej i schnącej formule będzie przyczyną całej kaskady niepożądanych reakcji, dlaczego? Bo zupełnie nie współgrało z przeprowadzanymi działaniami i jedynie zwielokrotniało potencjalnie drażniący charakter przeprowadzanych kroków, a autorka i tak już borykała się ze zniszczoną i uszkodzoną skórą.
Sporym zagrożeniem są szczególnie takie formuły, które mają konkretnie działać na coś i są całkowicie schnące, czyli zawierają spore stężenie substancji aktywnej i pozostawiają zupełnie suche wykończenie. Już sama formuła wodna będzie wysuszać, ale dodatek aktywnego składnika - jeszcze bardziej, dołóżmy do tego zabiegi złuszczające i niewłaściwy etap oczyszczania. Włączenie wysuszającego serum w takim modelu jest mało rozsądne, prawda? Mamy od razu narastające objawy dehydratacji, a więc rogowacenie, a na niektórych typach skóry nawet i łojotok.
I tutaj tkwi największy problem. Bo przy tych, konkretnych produktach nie wystarczy stosować czegoś bez większego pomyślunku i życiowym pośpiechu, w typie: nakładam i wychodzę. Wodna struktura zawsze będzie skórę potencjalnie wysuszać, podobnie zresztą jak kosmetyki mineralne [więcej tutaj], zatem na pewnych typach skóry przyniosą pożądany efekt, jednak na wielu będą celowo rozbudowywać i utrudniać właściwą pielęgnację skóry.
Im dalej brnę w lekkie produkty, tym przed oczyma mam coraz większą szarugę. Tutaj potrzebny jest konkretny schemat pielęgnacji, ciągła obserwacja skóry i doskonała znajomość własnej cery, która pozwoli na właściwą częstotliwość i formę stosowania. Jeśli nie wiesz co Cię trapi, z jakimi problemami pielęgnacyjnymi zmagasz się aktualnie bądź co je indukuje - oszczędź sobie nerwów i nie wprowadzaj takich formuł do swojej pielęgnacji. Zawsze bezpieczniej jest bazować na kosmetykach spłukiwanych, mających krótszy kontakt ze skórą bądź takich, których działanie można przewidzieć i szybko oraz trafnie ocenić. Wodne formuły do nich nie należą.
Przy wyborze lekkiego serum zawsze kieruję się następującymi czynnikami:
- konsystencją, czy jest wodnista, przelewająca się, żelowa, zwarta, z lepkością, poślizgiem, umożliwiająca aplikację, oceniam odczucia organoleptyczne, jakie towarzyszą mi w zetknięciu z formułą,
- możliwościami modyfikowalnymi, czyli czy dany produkt będę w stanie stosować w połączeniu z innymi posiadanymi aktualnie produktami bądź w razie negatywnej reakcji - samodzielnie zmodyfikować konsystencję nietrafionego kosmetyku,
- samodzielną współpracą z moją skórą, czy stosowany bez asekuracji wpływa pozytywnie na ogólną kondycję naskórka i przejawia terapeutyczne działanie, chodzi głównie o pokrywanie zapotrzebowania na okluzję i/lub nie zwiększanie na nią zapotrzebowania,
- właściwościami schnącymi, czyli jakie wykończenie pozostawia,
- korzyściami i negatywami jakie jestem w stanie dzięki niemu osiągnąć, czy dany produkt jest naprawdę niezbędny w mojej pielęgnacji, dlaczego jest aż tak wyjątkowy,
- czy pasuje do mojej strategii pielęgnacyjnej i nadmiernie nie rozbudowuje pielęgnacji,
Podstawowe błędne założenie jest w wielu przypadkach takie, że forma wodna jest bezpieczna, bo przecież bazuje na wodzie. No bo, co ta woda może zrobić, no nie? Zapchać pory? Obciążyć skórę?
Przytoczę tutaj pewną historię. Otóż pewna kobieta, prowadząca zresztą własną witrynę, wdrożyła do swojej pielęgnacji serum regulujące marki koncernu Dieciem, okrzykując je chałturą straszną - miało ono regulować nadmiar sebum oraz niwelować trądzik. Historia szybko zatoczyła koło i trądzik się nasilił, zamiast zniknąć. Kosmetyk sam w sobie nie jest zły, co więcej, ma rzeczywiście szansę zmniejszać trądzik i aktywność gruczołów łojowych, jednak dla mnie oczywiste było to, że prędzej czy później serum o aktywnej i schnącej formule będzie przyczyną całej kaskady niepożądanych reakcji, dlaczego? Bo zupełnie nie współgrało z przeprowadzanymi działaniami i jedynie zwielokrotniało potencjalnie drażniący charakter przeprowadzanych kroków, a autorka i tak już borykała się ze zniszczoną i uszkodzoną skórą.
Sporym zagrożeniem są szczególnie takie formuły, które mają konkretnie działać na coś i są całkowicie schnące, czyli zawierają spore stężenie substancji aktywnej i pozostawiają zupełnie suche wykończenie. Już sama formuła wodna będzie wysuszać, ale dodatek aktywnego składnika - jeszcze bardziej, dołóżmy do tego zabiegi złuszczające i niewłaściwy etap oczyszczania. Włączenie wysuszającego serum w takim modelu jest mało rozsądne, prawda? Mamy od razu narastające objawy dehydratacji, a więc rogowacenie, a na niektórych typach skóry nawet i łojotok.
Pójdźmy dalej i odpowiedzmy sobie na podstawowe pytanie: kiedy stosować wodne struktury? Kiedy nie będą wysuszać skóry lub będą robić to w znikomy sposób. Można to osiągnąć właściwie zbilansowaną pielęgnacją lub mądrym wdrożeniem takich struktur w przeprowadzane kroki. Przy niewielkim zapotrzebowaniu na okluzję - łagodną i niegruntownie schnącą formułą preparatu, która ma ogromne znaczenie w finalnym odbiorze produktu. Czasami jednak wdrożenie wodnego serum jest całkowicie niemożliwe - na przykład przy głęboko uszkodzonej warstwie rogowej naskórka.
Gra w puzzle.
KIEDY WŁĄCZENIE WODNYCH FORMUŁ JEST ZAWSZE BARDZO RYZYKOWNE I NIE DO KOŃCA ZYSKOWNE.
Mamy sytuację identyczną jak w przypadku podkładów mineralnych - przy wodnych, lekkich, sypkich strukturach należy zawsze założyć potencjał wysuszający. Stąd te ważne, jakże filozoficzne pytania: czy naprawdę będzie mi się to opłacać? Czy mogę sobie na to pozwolić? Czy rzeczywiście warto?
Będzie masa osób, które powiedzą nie, zaś niewielka część odpowie ze swadą satysfakcjonujące tak. Mam albo zbyt wysuszoną, rozregulowaną, odwadniającą się, zniszczoną skórę, nie mam pojęcia jak stosować taki kosmetyk, albo nie mam po prostu na to czasu lub zupełnie odwrotnie: mogę sobie na to pozwolić, tak lekka formuła nie wyrządzi mi większej krzywdy, a jeśli - wiem co zrobić, by przekuć to na moją korzyść. Nie dajmy sobie wpoić w głowy, że absolutnie każdy tego potrzebuje i nie zakłamujmy rzeczywistego działania produktów własnymi sromotnymi porażkami - bo tym takim maluczkim krokiem, wydawać by się mogło, mało szkodliwym, można zupełnie zburzyć całą pielęgnację i osiągnąć spektakularny efekt domina przy stosowaniu nawet wybitnych pod względem opracowanej technologii kosmetyków. Tak jest z tą całą bezsensowną tonizacją [tutaj], siedmioma chluśnięciami wodą i pięcioma serum na pięć różnych problemów skórnych, jakimś dziwnym trafem osoby, które tak zapalczywie stosują całą drogeryjną półkę, nie mogą się w zdecydowanej większości poszczycić piękną skórą, czy to przypadek? Nie sądzę - chociaż według nich to wina hormonów, genów i laktozy.
Radzę poważnie pomyśleć nad wdrożeniem wodnych struktur na skórze uszkodzonej, odwadniającej się i zmienionej zapalnie. Moim zdaniem ryzyko jest zbyt duże i rozsądniej wybierać takie konsystencje, które nie wysychają całkowicie (na przykład zawierają niewielką ilość emolientów) i nie są tak trudne w obyciu.
Będzie masa osób, które powiedzą nie, zaś niewielka część odpowie ze swadą satysfakcjonujące tak. Mam albo zbyt wysuszoną, rozregulowaną, odwadniającą się, zniszczoną skórę, nie mam pojęcia jak stosować taki kosmetyk, albo nie mam po prostu na to czasu lub zupełnie odwrotnie: mogę sobie na to pozwolić, tak lekka formuła nie wyrządzi mi większej krzywdy, a jeśli - wiem co zrobić, by przekuć to na moją korzyść. Nie dajmy sobie wpoić w głowy, że absolutnie każdy tego potrzebuje i nie zakłamujmy rzeczywistego działania produktów własnymi sromotnymi porażkami - bo tym takim maluczkim krokiem, wydawać by się mogło, mało szkodliwym, można zupełnie zburzyć całą pielęgnację i osiągnąć spektakularny efekt domina przy stosowaniu nawet wybitnych pod względem opracowanej technologii kosmetyków. Tak jest z tą całą bezsensowną tonizacją [tutaj], siedmioma chluśnięciami wodą i pięcioma serum na pięć różnych problemów skórnych, jakimś dziwnym trafem osoby, które tak zapalczywie stosują całą drogeryjną półkę, nie mogą się w zdecydowanej większości poszczycić piękną skórą, czy to przypadek? Nie sądzę - chociaż według nich to wina hormonów, genów i laktozy.
Radzę poważnie pomyśleć nad wdrożeniem wodnych struktur na skórze uszkodzonej, odwadniającej się i zmienionej zapalnie. Moim zdaniem ryzyko jest zbyt duże i rozsądniej wybierać takie konsystencje, które nie wysychają całkowicie (na przykład zawierają niewielką ilość emolientów) i nie są tak trudne w obyciu.
ARTYKUŁ NIE JEST SPONSOROWANY.
Pozdrawiam ciepło,
Ewa