Płyny micelarne z biegiem czasu zajęły stałe miejsce w mojej pielęgnacji, co zresztą widać po wpisach pojawiających się na blogu. Podczas recenzowania słynnego płynu Biodermy, wiele z Was wspomniało także o płynie Garnier, który swego czasu zrobił prawdziwą furorę na blogach. Dlatego po dobiciu dna płynu Biolaven (notabene naprawdę świetnego, warto go wypróbować, jeśli się wahacie) , wzięłam się za dokładne przetestowanie powyższego produktu. Owszem stosowałam go znacznie wcześniej, ale zbyt nieregularnie, by obiektywnie i szczerze móc go ocenić.
Niestety, gorzko i dotkliwie przepłaciłam za stosowanie produktu Garniera, dlatego czuję rozgoryczenie, gdy widzę prawie pełną butlę płynu - wszak jest bardzo wydajny i z pewnością (bez oszczędzania) nie skończyłby tak szybko. Zanim jednak przejdę do działania, poruszę inne kwestie.
Płyn umieszczony jest w 400ml butli z nakrętką typu klik - często ulegają one zniszczeniu (podczas częstego otwierania), ale nic takiego nie miało miejsca i póki co otwarcie trzyma się świetnie (mimo że plastik wygląda dość słabo). Można dozować odpowiednią ilość, nie trzeba się mocować przy wylewaniu, ani też płyn nie 'sika' strumieniem jak w niektórych przypadkach. Plastik jest też odpowiednio miękki - można go delikatnie przycisnąć, ale się nie odkształca. Pojemność jest ogromna i ciężko będzie zużyć płyn przez 6 miesięcy przy oszczędnym dozowaniu, dlatego nie warto jest aż tak skąpić.
Nie za bardzo rozumiem co ma ten produkt wspólnego z naturą, nawet parsknęłam śmiechem, czytając 'filozofię Garnier Skin Naturals' . Jakoś nie widać tego po waszych składach, by składniki naturalne miały pierwszeństwo w recepturach. Ktoś ma chyba zbyt szeroką wyobraźnię, bo kosmetyki Garnier nawet nie leżały obok kosmetyków naturalnych, ale nie będę już zbaczać z tematu ;)
Produkt jest testowany dermatologicznie i okulistycznie, nadaje się więc do demakijażu oczu, nie powoduje pieczenia i łzawienia powiek, choć radzi sobie słabo z usuwaniem makijażu oka i ust. Bardzo podobne składy mają inne kosmetyki z tego samego koncernu, np. micel L'oreal Skin Soft. Produkt jest bezzapachowy, choć mój wrażliwy nos wyczuwa jakąś kwaskowatą woń.. grejpfrut? Coś tam czuć, ale w miarę neutralnego i niedrażniącego. Płyn pieni się w opakowaniu jeśli zdążycie nim wstrząsnąć, albo zaliczy upadek, ale nie zauważycie już tego przy aplikacji na skórę. Zachowuje się jak zwykły tonik, z tym, ze całkiem dobrze oczyszcza skórę z zanieczyszczeń ;)Nie zostawia też lepkiego filmu i się nie klei, ale czuć delikatną warstewkę na skórze.
Wiem, że wiele z Was ten płyn uwielbia. Ale niestety,w moim przypadku okazał się strasznym niewypałem i doprowadził moją niemalże idealną cerę (nie licząc powierzchownym przebarwień) do stanu, delikatnie mówiąc niewyjściowego.
Początkowe wrażenie było naprawdę zachęcające, dlatego stosowałam go sumiennie o poranku, między poprawkami kremu z filtrem i przy wieczornym demakijażu. Można więc powiedzieć, że eksploatowałam go bardzo intensywnie i bacznie obserwowałam efekty. Musze przyznać, że świetnie oczyszcza, to, co rzuciło mi się w oczy, to jego niesamowita wydajność. Z niektórymi płynami łączy mnie wręcz burzliwa wieź, gdyż często okazywały się niewydajne (musiałam zalewać kilka płatków kosmetycznych, by przygotować skórę na kolejną porcję kremu) , przy Garnierze wystarczy jeden. Jest bardzo skuteczny i bez problemu usuwa kremy z filtrem i wszelkie kosmetyki na bazie silikonów (bez konieczności tarcia, rozpuszcza wręcz makijaż) ,z czym np. micel Biodermy ma problem. Ma natomiast problem z tradycyjną kolorówką - produktami do ust i tuszami do rzęs, trzeba go zużyć więcej. Cudownie odświeża skórę, daje efekt świeżości i czystości, co jest u mnie wręcz pożądane. Jako jedyny element demakijażu z pewnością nie zda egzaminu, ale może okazać się fajnym dopełnieniem pielęgnacji. Generalnie okazałby się przyzwoitym produktem do oczyszczania skóry, gdyby .. no właśnie.
Myślałam, ze w końcu mogę wskoczyć do drogerii i kupić sobie kosmetyk, który zawędruje prosto na moją twarz. Jak widać niekoniecznie. Płyn wydawał mi się tak fajnym kosmetykiem, że zaledwie po dwóch dniach zaryzykowałam i używałam go bezpośrednio na skórze twarzy, co zdarza się raczej rzadko. Skóra odświeżona, czysta, no czego chcieć więcej. Niestety, wraz z każdym kolejnym dniem stan mojej skóry zaczął się tragicznie pogarszać.
Początkowo nie obwiniałam tego płynu, serio. Akurat byłam w takim okresie, gdy lubi mi coś wyskoczyć, ale niestety,z dnia na dzień było tylko gorzej, a Garnier był jedynym nowo wprowadzonym kosmetykiem, którego działania i wpływu na skórę nie poznałam. Po odłożeniu, nagle skóra zaczęła dochodzić do siebie, więc nie mam żadnych wątpliwości, że to właśnie ten niepozorny kosmetyk zniszczył mi tak skórę i znacznie utrudnił walkę z przebarwieniami w tak krótkim czasie.
Skóra z dnia na dzień stała się nadwrażliwa, ściągnięta i przesuszona. Normalnie nie mam z tym problemu, ale nie przypuszczałam, że to wina płynu. Musiałam wykluczyć peelingi azelainowe, nawet tonik z glukonolaktonem, który jak nigdy dotąd zaczął mnie podrażniać, w zasadzie ograniczyłam się do serum z witaminą C, kremu z filtrem i nawilżania w wieczornej pielęgnacji. Niestety, wraz z kolejnymi tygodniami skóra stała się sucha jak pieprz, pojawiło się pełno małych, ropnych, gęsto usianych krosteczek (miałam wrażenie, że treść ropna wypełnia każdy por skóry), które strasznie swędziały i piekły. Pojawiły się zaczerwienienia w okolicach nosa, w bruzdach nosowych i brodzie, wyglądało to jak klasyczne ŁZS lub jak silna reakcja alergiczna. Nie jestem alergikiem, stosuję z powodzeniem kosmetyki naturalne i kombinuję z formułami, ale czegoś takiego jeszcze na swojej skórze nie doświadczyłam. Zaskoczyło mnie także to, iż produkt jest właśnie polecany do wrażliwej skóry, w moim przypadku wywołał problem i działał silnie drażniąco, nie od razu, ale jego negatywne działanie rozłożyło się w czasie.
Nie wiem, czy to gliceryna sieje u mnie takie spustoszenie, ale treść ropna blokowała chyba każdy por skóry. Zaskórników nie zauważyłam, ani tym bardziej typowych objawów komedogenności (poszarzała cera, zapchane pory), co skłoniłoby mnie do odłożenia produktu, po prostu z dnia na dzień zaczęło mnie zasypywać. Wiem, że z pewnością nie wrócę do tego kosmetyku, nie wiem, czy trafiła się jakaś zanieczyszczona partia (nie spotkałam się jeszcze z negatywną recenzją), czy moja skóra go po prostu nie lubi. Ale wiem jedno, to, co zrobił z moją skórą, tylko utwierdziło mnie w fakcie, ze w moim przypadku pielęgnacja drogeryjna bardziej szkodzi niż pomaga.
Z pewnością jest to jeden z lepszych produktów, który możemy dostać stacjonarnie pod względem skuteczności, wydajności i stosunku do ceny. Nie jest on odpowiedni dla mojej cery, bowiem działa na mnie silnie aknegennie i spowodował reakcję alergiczną, wywołał też problemy skórne, z którymi nie miałam w końcu aż takich problemów i powoli wychodziłam na prostą. Płyn często pojawia się w Biedronkach, tam też go kupiłam za zawrotną cenę 12,49zł, szkoda, że nie jestem w stanie go zużyć, myślę jednak, ze warto wypróbować, skoro aż tylu osobom odpowiada jego działanie. Od siebie nie mogę go polecić.
Pozdrawiam,
Ewa